Przyniosłam z Biblioteki Uniwersyteckiej w Warszawie ten opasły tom. Uznałam, że szczegóły życia pisarza zawsze będę mogła sprawdzić w „Bolesław Prus 1847-1912. Kalendarz życia i twórczości“ (opracowali Krystyna Tokarzówna i Stanisław Fita, zredagował Zygmunt Szweykowski). Książka ta, wydana w roku 1969, znajduje się w wolnym dostępie: dwa egzemplarze są do wypożyczenia, a jeden, oznaczony czerwoną naklejką, pozostaje zawsze do dyspozycji czytelników… Przy przeglądaniu „Kalendarza…“ może uaktywnić się nawet nikła alergia na kurz. Bardzo chciałoby się napisać: tom ten nieuchronnie pokrywa się kurzem i staranność pracowników biblioteki nie jest w stanie temu zaradzić. Bo ilu jest takich, którzy chcieliby go czytać? Literaturoznawcze porządki to przecież ludzkie nudy.
Tutaj powinno pewnie nastąpić zdanie rozpoczynające się od „a jednak“. Proszę bardzo, „Kalendarz…“ kurzy się na półce, stale zagrożony pleśnią, podczas gdy „Śledztwo biograficzne“ to rzecz gorąca, każdy chciałby się zapoznać z jego wynikami. Do tej pory znaliśmy „suche fakty“ (sucharkowate nawet), a widziany w tej tradycyjnej perspektywie Aleksander Głowacki zaopatrzony był już od urodzenia w okrągłe okulary, bródkę, sarkastyczny stosunek do świata oraz skłonność do długich form powieściowych. Teraz objawia się on nam na nowo jako osoba przechodząca przez coś zwanego życiem. „Śledztwo biograficzne“ wykazać może nawet to, że Aleksander Głowacki był niemowlęciem, gimnazjalistą, dojrzałym mężczyzną czy starcem, a także – jak przeczytać można w prospekcie książki Moniki Piątkowskiej – „najbardziej tajemniczym polskim pisarzem“.
Dopiero teraz Prus objawia nam się na nowo jako osoba przechodząca przez coś zwanego życiem
(Ale przecież) Prus z filologicznego „Kalendarza…“ to ten, który po zwiedzaniu Wieży Mariackiej zapisał „Przez chwilę myślałem o tym, aby dobrowolnie wyskoczyć z okna“ (s. 175). Na ślubie Oktawii Rodkiewiczowej i Stefana Żeromskiego – jak wspominała sama Oktawia – „strasznie dziwaczył“: chciał iść pieszo 10 wiorst z Garbatki do plebanii, wsadzany na bryczkę ciągle z niej wysiadał, a potem – jak notuje oględnie Żeromska: „bawiono się (…) wesoło, a Prus szalone rzeczy „wyprawiał“ (s. 437). Dla odmiany, kiedy w październiku 1904 otwarto we wsi Charz koło Nałęczowa zakład pod nazwą „Kąpiele Tanie im. Bolesława Prusa“, pisarz – jak wspomina Władysław Maleszewski – „zaszył się w jakiś kącik w parku czy uciekł w pole, a wrócił do swego mieszkania, kiedy się już wszyscy rozjechali i lud zaczął próbować kąpieli. Chcąc wywabić Prusa, zarzucano mu niegrzeczność, wmawiano w niego, że wypada podziękować ziemiankom, które z panią doktorową Stawiszyńską na czele utworzyły towarzystwo, szerzące międy ludem zamiłowanie do „czystości domu“, Prus jednak nie dał się zawstydzić i nikomu nie pokazał“ (s. 610). Skrupulatni badacze przypominają, że entuzjazm dla dzieła i życia pisarza nie był powszechnie podzielany: „(…) pan Prus był może wielkim literatem, ale nie był obrońcą robotników, więc nie zasługuje na to, by robotnicy składali mu jakiś hołd“ – pisał anonimowy robotnik w liście zatytułowanym „Dlaczego nie byłem na pogrzebie Prusa?“, nadesłanym do redakcji pisma „Światło“ (s. 719). Zgromadzone przez Fitę i Tokarzównę notatki, wypisy, fragmenty listów i artykułów prasowych pozwalają też zobaczyć autora „Lalki“ w blaskach popularności: w 1903 roku „Kurier Codzienny“ (nr 314) donosił, że jeden z kupców warszawskich wprowadził do handlu spinki do mankietów i szpilki do krawatów z podobiznami kilku pisarzy polskich, między innymi Bolesława Prusa (s. 601). W czasie pogrzebu pisarza, na trasie konduktu oraz na cmentarzu ustawiono zaś sześć aparatów kinematograficznych i widzowie warszawscy mogli wracać do chwil uroczystość oglądając filmowy dodatek specjalny pt. „Pogrzeb śp. Bolesława Prusa w Warszawie“ (materiał ten wyświetlały kina: Kultura, Mirage, Olimpia, Sfinks, Siła, Urania i Venus, później zaś prowincjonalne teatrzyki kinematograficzne; „Kalendarz…“, s. 707).
Wypada spróbować wytłumaczyć, dlaczego, pisząc o książce Moniki Piątkowskiej, sporządzam antologię wypisów z „Kalendarza…“ Fity i Tokarzówny? Najprostsza, choć nie do końca sprawiedliwa odpowiedź brzmiałaby tak: bo wszystko w tym opracowaniu już jest. Jeśli szukamy Prusa prywatnego, dziwaczącego człowieka, którego codzienne zachowanie jest teatrem kompulsji i fobii – znajdziemy aż zanadto materiału w tym polonistycznym kompendium. Jeśli chcemy używać biografii pisarza jako soczewki polskich doświadczeń XIX-wieku, czyli rozciągniętego w czasie procesu wychodzenia ze społeczeństwa o mocnym rysie feudalnym w stronę nowoczesności, której centrum jest miasto, a podstawową tożsamością nie ta dziedziczona i określona przez reguły stanowe, lecz tworzona przez sam podmiot, self-made w najbardziej elementarnym sensie – proszę bardzo. To, co do tej pory wiedzieliśmy o Prusie, znakomicie się do tego nadaje; udało mu się wymyślić siebie samego i przekonać wszystkich, że jest najbardziej warszawskim wśród pisarzy, a narodziny i młodość spędzone w okolicach Hrubieszowa czy Lublina wydają się należeć do biografii jakiegoś innego człowieka, nie wiadomo czemu mylonego z Bolesławem Prusem. Jeśli chcielibyśmy zrozumieć fenomen nie tyle samej literatury, co zróżnicowanej piśmienności, dla której najważniejszym medium była prasa i jej gatunki (felieton, obrazek czy powieść w odcinkach) i próbowalibyśmy przyjrzeć się procesowi narodzin kultury popularnej i zjawisku ówczesnego gwiazdorstwa (w tym gwiazdorstwa pisarzy) – historia o Aleksandrze Głowackim, który staje się Bolesławem Prusem, okaże się z pewnością dobrze wybranym przypadkiem. Jeśli szukamy materiału anegdotycznego – znajdziemy go; jeśli sylwetek najbliższych Prusowi osób – Oktawii Trembińskiej/Głowackiej, Emila Trembińskiego (wychowanka małżeństwa Głowackich, który zginął śmiercią samobójczą), Aliny Sacewiczowej czy „Pameczka“, czyli jej syna, którego ojcem, jak twierdzi Piątkowska z niezachwianą pewnością, miał być Prus – wszystkich ich mamy w „Kalendarzu…“, obecnych poprzez wizerunki i wypowiedzi. Kalendarz jest jednak DIY, trzeba samemu sobie coś z niego zrobić. To dobre, wielowariantowe, literackie klocki; da się z nich zrobić sensację, romans, kryminał, powieść obyczajową – co tylko chcecie. Ale trzeba to zrobić samemu – a to kosztuje dużo czasu.Co teraz? Można powędrować w stronę księgowości filologicznej i zastanawiać się nad tym, ile nowego mówi nam książka Piątkowskiej. Policzyć na jej korzyść bardzo rozbudowaną część poświęconą dzieciństwu i młodości Prusa, ukłonić się przed dobrze sporządzonymi portretami życia mieszczańskiego w Lublinie czy Warszawie albo zastanowić się (być może po raz kolejny) nad paradoksami obyczajowości XIX wieku, w której wysokiej sztuce werbalizacji uczuć i wrażeń towarzyszyła doprowadzona do mistrzostwa sztuka niedomówień. Po czym dodać, że właściwie sprawa z Aliną Sacewiczową i nieślubnym synem nie jest taka jednoznaczna, że opowieść o zazdrości o sławę Sienkiewicza wydaje się przesadzona, że irytujący jest tryb opowiadania o wczesnej młodości Prusa (zamknęłabym go frazą „taki łobuz, a stał się takim poważnym pisarzem, no no“), że nie do zaakceptowania wydają się fragmenty, w których Piątkowska prowadzi swoje śledztwo w światach powieściowych i w nich szuka prawdziwego Prusa. Za niewybaczalne uważam zdanie, w którym demaskuje Ignacego Rzeckiego, pisząc o nim: „Był tym Aleksandrem, który lubił spędzać wieczory w restauracji, posyłał przyjaciołom na święta pomarańcze, pomagał znaleźć pracę, angażował się w akcje pomocowe (…)“ („Śledztwo…“, s. 316; w książce znajdziemy zresztą wiele podobnych rozpoznań). Literatura jest przestrzenią autonomicznej twórczości, nie tworzą jej rzecz jasna nieludzcy, pozbawieni emocji demiurdzy. Dobrej literaturze udaje się jednak przekraczanie małych spraw prywatnej biografii. Jak zauważył Walter Benjamin: „Wielcy pisarze bowiem, wszyscy bez wyjątku, operują w świecie, który przyjdzie po nich (…)“. Sądzę, że znacznie ciekawsza jest lektura Prusa jako pisarza prospektywnego niż jako zbolałego autobiografa.
(Może jednak) mylę się. Co właściwie można było zrobić innego niż zapowiadać tę książkę jako opowieść o pisarzu, który „nie jest spiżową figurą na postumencie, lecz prowadzącym podwójne życie, targanym namiętnościami człowiekiem z krwi i kości?“ („Śledztwo…“, IV strona okładki). Pojedyncze życie nie wystarczy – musi być ono podwójne i to jeszcze ujawniane w trybie śledztwa; emocje to za mało – lepsze są te drące namiętności; sam człowiek też wypada jakby blado, dlatego lepiej na wszelki wypadek dodać: człowiek z krwi i kości. To wszystko składa się na obietnicę lektury pełnej wrażeń i niespodzianek (Wiadomo), łatwo się wyśmiewać z tekstu promocyjnego, zamyślić nad tym, że wszyscy muszą być dzisiaj jacyś trochę bardziej w ruchu i wygląda na to, że dotyczy to też Bolesława Prusa (samo pisanie okazuje się niewystarczające,a jeśli – to tylko to z autobiograficznym kluczem). Skoro nie był w Afryce, niech chociaż będzie agorafobem, skoro nie dostał Nobla, niech mu choć służy skomplikowane i bolesne dzieciństwo. I tak dalej.
Pojedyncze życie nie wystarczy – musi być ono podwójne i to jeszcze ujawniane w trybie śledztwa
Przeglądam miejsca w internecie poświęcone książkom, fora, blogi i strony. Tom Piątkowskiej jest tam oceniany bardzo dobrze, wiele głosów to wypowiedzi w rodzaju: „nigdy się nie spodziewałem/-am, że Prus to taka interesująca postać, nie byłem/-am w stanieprzebrnąć przez »Lalkę«, ale teraz autor mnie zainteresował“. Myślę więc sobie, że nie ma wyjścia: polonistyka musi także się takimi rzeczami zajmować, musi się na nowo uczyć tego, czym jest popularyzacja. Słowo opowieść pasowałoby mi tutaj nawet bardziej niż śledztwo, ale ten akurat wybór gatunkowy nie jest od rzeczy – kryminały to często znakomite powieści obyczajowe. Czytelnicza reakcja na „Śledztwo…“ mówi nam wiele o udrękach lekcji polskiego, o przerażeniu grubymi powieściami, o biedzie szkolnej polonistyki, która często sama nie wie po co, kogo i czego uczy. Nie wiem, jakie były intencje autorki; być może, pisząc o Prusie, chciałaby jednak zostać Sienkiewiczem polskiej biografistyki. Niewykluczone, że trochę niechcący wędruje tropem swojego bohatera, pełnego uporczywej wiary w pracę i naukę. Może czytać o Prusie znaczy też czytać Prusa? Oby. Warto. Zawsze.
Monika Piątkowska"Prus. Śledztwo biograficzne", Wydawnictwo Znak, Kraków 2017, s. 400.
historyczka kultury polskiej XIX wieku, lituanistka, animatorka kultury. Pracuje w Zakładzie Historii Kultury w Instytucie Kultury Polskiej na Uniwersytecie Warszawskim. Zajmuje się problematyką polskiej nowoczesności, w szczególności kwestiami związanymi z przemianami medialnymi i wynalazczością. Kieruje pracami międzyzakładowego Zespołu Kultury XIX wieku. Autorka książki O starożytnościach litewskich. Mitologizacja historii w XIX-wiecznym piśmiennictwie historycznym byłego Wielkiego Księstwa Litewskiego (2008). Redaktorka prowadząca publikacji Ekspozycje nowoczesności. Wystawy a doświadczanie procesów modernizacyjnych w Polsce (1821-1929), współred. Iwona Kurz, Paweł Rodak, wyd. Neriton/IKP UW, Warszawa 2017. Współredaktorka (wraz z Joanną Kubicką) tomu Praktyka – utopia – metafora. Wynalazek w XIX wieku (2016), redaktorka opracowań: Przyjemności opowiadania (2006) i Małe muzea, duże historie (2014). Publikowała w „Przeglądzie Humanistycznym”, „Dialogu”, „Pamiętniku Literackim”, „Kulturze Współczesnej”, „Tekstach Drugich”. Zajmuje się także działalnością animacyjną, edukacyjną i popularyzatorską, jest współzałożycielką i czynną członkinią Stowarzyszenia „Grupa Studnia O.”. Od 2006 roku kieruje Międzynarodowym Festiwalem Sztuki Opowiadania, który co roku odbywa się w Warszawie.