Krzysztof Rutkowski
„Warszawskie pasaże”, słowo/obraz terytoria, Gdańsk 2018, 160 s.
1. Przed wielu, wielu laty, kiedy Krzysztof Rutkowski nie łypał jeszcze chmurnie swymi czarnymi oczyma z okładek „Wokulskiego w Paryżu” i „Warszawskich pasaży”, nie robił za Dionizosa, Marcela Jousse’a i Hildegardę z Bingen, tylko skwapliwie szukał w stolicy XIX wieku tajemnych przejść, straconego czasu i śmierci w wodzie (co w sumie na jedno wychodzi), postanowiliśmy – wraz z mamusią – przemknąć się przez ówczesne nowosądeckie eldorado. Pasaż Grodzki. Najnowszy wynalazek przemysłowego luksusu i przedsionek kapitalistycznego piekła, w którym po dziś dzień na odrzwiach bramy ten napis się czyta, o treści memu duchowi kryjomej. „Mamo – szepnąłem – z tych słów groza świta!”. Ona mi na to, jak człowiek świadomy: „Tu oczyść serce podłością zatrute, tu zabij w sobie wszelki strach znikomy, do miejsc my przyszli, gdzie czynią pokutę duchy ze skarbu poznania wyzute”.
Mamusia uniosła rąbek sukni, wkroczyliśmy do piekieł. Ujrzałem najlepsze zabawki mego pokolenia, nowe, histerycznie drogie. Więc, już na progu stając, zapłakałem i wzrok ze wstydu spuściwszy ku ziemi, zamilkłem, nie chcąc dłużej być natrętem. Ja zostałem z niczym, mamusia z płaszczykiem. Historia z happy endem.
2.
Felieton – wdzięczna rzecz. Zawsze fragment, recykling. Nic, płaszcz, Prospero. I już. „Mało słów, mrowie sensów”. Kładka, kaczka, sutanna. Tyle. I jeszcze nagła pewność, że „[z] tej samej przędzy co sny nas utkano, a nasze krótkie życie ze stron obu snem spięte”. Krzysztof Rutkowski, Shakespeare, Piotr Kamiński. Prospero.
Czasy felietonistycznej prosperity – zdaniem warszawskiego profesora – to zdecydowanie „Tajemnice Paryża” Eugeniusza Sue i twórczość Gérarda de Nervala, który nawet nie tyle „postawił na felieton” czy „podniósł ten gatunek […] do rangi wielkiego dzieła sztuki”, ile felieton zamienił wręcz „w modlitwę i w zaklęcie otwierające bramę do pasażu, w który lepiej się nie zapuszczać, chyba że już naprawdę inaczej nie można”. Pasaż jest bowiem tworem diabelskim, podejrzanym. Wyjściem ostatecznym, z którego nijak już się wyjść nie da, gdyż – by zacytować Waltera Benjamina – pasażom, jak snom, brak strony zewnętrznej. Pasażem (w)kroczyć można więc w zasadzie w nieskończoność. Nerval wkroczył, Benjamin chyba też, Rutkowski niechybnie wkroczy. A ja? Drobię. I co tu sobie pokracznie podrobię, to moje. Najpierw lewa noga, potem prawa. Skręt w lewo, skręt w prawo. Taki wykręt. „Pisanie jak taniec żurawi”. Taniec połamaniec.
Pasażem (w)kroczyć można w zasadzie w nieskończoność. Nerval wkroczył, Benjamin chyba też, Rutkowski niechybnie wkroczy. A ja? Drobię
3.
Parabole tańczą, tańczą, tańczą, tańczą. „Jeśli podążysz za parabolami, sam staniesz się parabolą i przez to wydobędziesz z codziennych udręczeń” – zaleca tymczasem doktor Franz Kafka, a parabole wtórują mu zaciekle, gromko skandując nieśmiertelny frazes: „Ten, kto do celu w trudzie dąży, w nas ocalenie zyska!”. Krzysztof Rutkowski czuwa jednak nad sobą. Ode złego się zbawia i przed banałem chroni. Węszy podstęp. Węszy, czyli myśli. Myśli, czyli tropi. Tropi, czyli poluje. A jako że „od myślenia można umrzeć” – zastyga w milczeniu, wstrzymuje oddech i wystawia się na śmierć. Śmierć w wodzie. W deszczu. W samotności. Wystawia się na śmierć, ale uchodzi cało. Jak Odys, jak Orfeusz, jak pieśń.
Uchodzi, by prze-powiadać i prze-powiada, by uchodzić. Przechodzi. Rzecz jasna, francuskim sposobem, na czerwonym świetle. „Z mojego nieustającego przechodzenia z jednej strony na drugą wyrosła tylko jedna pewność – stwierdza – uchodzę i uchodzić nie przestanę. Wygrałem i przegrałem dom i majętność całą. Zyskuję i tracę. Nasłuchuję śpiewu Syren, ale Syreny uparcie milczą”. Głębia milczenia spowija mowę. Przed autorem „Ostatniego pasażu” odsłania się bezkres ciszy. Pisanie wprawia się w ruch. „Przestrzeń zamienia czas w tekst”. Krzysztof Rutkowski ociera o rude cegły swoje przeszłe czyny. Krzysztof Rutkowski „nie może przestać chodzić, ponieważ chodzenie, dreptanie, wystukiwanie podeszwami rytmu na bruku lub asfalcie przygotowuje tempo, pierwotny rytm nie-zapisanego i nie-skończonego dzieła”. Dzieła, które – podobnie jak fotografia – zamiast „rejestrować momentalną realność chwili”, odkrywa jedynie „rzeczywistość tkwiącą nad i pod realnością”. Dzieła-snu. Dzieła-pasażu. Dzieła wiecznie otwartego.
4.
Według Claudio Magrisa, podróżując, „uczymy się być Nikim” – nieomal „pojmujemy konkretnie, że jesteśmy Nikim” – a sama podróż „jest przede wszystkim powrotem i uczy, jak mieszkać swobodnie, bardziej poetycko we własnym domu”.
Krzysztof Rutkowski powrócił. Powrócił, by nauczać sztuk wyzwolonych i przy okazji samemu się wyzwolić. By zostać Marsjaszem 2.0, uprawiać fitness z Artemidą i wpadać co noc w dionizyjski trans. By mówić językami ludzi i aniołów. I mędrców, i psów.
„Biada temu, kto wyrusza i nie powraca”. Więc powrócił. Powrócił, by nic nie mieć. I nic nie zyskać. Powrócił jako Odys, jako Prospero, jako Nikt.
5.
Wybija północ. Zaciera się granica między śnieniem i życiem. Siedzę, czytam, wertuję kolejne pasaże. Nerval. „Płaszcz zastawił w lombardzie”. I znów Pasaż Grodzki. Widzę maminy płaszczyk. I te cholerne zabawki. Ale niewyraźnie, brak mi wyobraźni. Nic, płaszcz, Prospero. Krzysztof Rutkowski.
Krzysztof Rutkowski
„Warszawskie pasaże”, słowo/obraz terytoria, Gdańsk 2018, 160 s.