fbpx
Logotyp magazynu Mały Format

Michał Tabaczyński

„Pokolenie wyżu depresyjnego", Korporacja Ha!art, Kraków 2019, s. 332.

 

Czy nie czu­je­my mu­śnięć po­wie­trza, które ota­cza­ło ludzi wcze­śniej ży­ją­cych? Czy w gło­sach, któ­rym na­kła­nia­my ucha, nie brzmi echo głosu tych, co za­mil­kli, czy ko­bie­ty, o któ­rych wzglę­dy za­bie­ga­my, nie mają sióstr im nie zna­nych? Jeśli jest wła­śnie tak, to ist­nie­je ta­jem­ne sprzy­się­że­nie mię­dzy po­ko­le­nia­mi mi­nio­ny­mi i po­ko­le­niem na­szym. To my by­li­śmy ocze­ki­wa­ni na ziemi. To nam dana jest – jak każ­de­mu po­ko­le­niu przed nami – słaba siła me­sja­nicz­na. I to o nią prze­szłość zgła­sza rosz­cze­nia.

Wal­ter Ben­ja­min, „O po­ję­ciu hi­sto­rii”

 

Z ja­kie­go ro­dza­ju od­po­wie­dzial­no­ścią wiąże się od­wo­ły­wa­nie do za­bu­rzeń afek­tyw­nych w li­te­ra­tu­rze? Za­gęsz­cze­nie tek­stów – li­te­rac­kich, pa­ra­li­te­rac­kich, hi­sto­rycz­nych – ba­da­ją­cych (nie)dys­po­zy­cje psy­chicz­ne, na­su­wa re­flek­sję do­ty­czą­cą głosu, ja­kie­go w dys­kur­sie tym wciąż bra­ku­je. Wy­da­je się, że głów­nym celem dzia­łań na rzecz walki z uprzed­mio­to­wie­niem za­gad­nie­nia jest prze­ła­ma­nie im­pa­su za­rów­no w de­mo­ni­za­cji, jak i es­te­ty­za­cji de­pre­sji w kul­tu­rze. Do­dat­ko­wo de­ba­ta na ten temat utrud­nio­na jest przez sam pro­blem za­wi­ło­ści sta­nów po­gor­szo­ne­go na­stro­ju, co z kolei staje się przy­czyn­kiem do ana­li­zy ogra­ni­czeń oraz wy­zwań na po­zio­mie opi­su­ją­ce­go ich ję­zy­ka. Am­bi­cje li­te­rac­kie kie­ro­wać na­le­ża­ło­by zatem ku zna­le­zie­niu nar­ra­cji, która pró­bo­wa­ła­by wy­de­sty­lo­wać esen­cję od­czu­wa­nia prze­moż­nej an­he­do­nii, cier­pie­nia oraz obo­jęt­no­ści. W „Po­ko­le­niu wyżu de­pre­syj­ne­go próż­no szu­kać pro­ro­czych dia­gnoz, usil­nych prób te­ra­peu­ty­za­cji czy uprasz­cza­ją­cych mo­ra­li­te­tów. Trze­ba się od­po­wied­nio wczy­tać, by za­uwa­żyć, że nie jest to książ­ka o de­pre­sji, a o wie­lo­wąt­ko­wym spo­so­bie do­świad­cza­nia oraz kre­owa­nia świa­ta. To pi­sa­nie w po­czu­ciu bez­na­dziei, które za swój cel obie­ra oswo­je­nie otu­ma­nia­ją­cej nudy.

Trzeba się odpowiednio wczytać, by zauważyć, że nie jest to książka o depresji, a o wielowątkowym sposobie doświadczania oraz kreowania świata

Czy­tel­nik czuje silną po­trze­bę uję­cia ty­tu­ło­we­go po­ko­le­nia w okre­ślo­ne ramy cza­so­we, ko­lej­no czy­ta­ne roz­dzia­ły jed­nak w tymże ukon­kret­nie­niu nie po­ma­ga­ją. Mamy tu bo­wiem do czy­nie­nia ze spo­łe­czeń­stwem stech­no­lo­gi­zo­wa­nym, sto­sun­ko­wo mło­dym, czę­sto pre­kar­nym, ale trud­no spro­wa­dzić je do jed­ne­go sza­blo­nu. Po­ja­wia­ją­ce się od czasu do czasu  szcze­gó­ły bio­gra­ficz­ne są ra­czej pre­tek­stem do zwin­nych in­ter­tek­stu­al­nych na­wią­zań – mowa tu na przy­kład o „Czar­nym Or­fe­uszu” w re­ży­se­rii Mar­ce­la Ca­mu­sa oraz sym­bo­li­zu­ją­cym Nową Falę Joy Di­vi­sion – niż próbą umiesz­cze­nia przed­mio­tu lek­tu­ry w świa­do­mie do­bra­nym ge­ne­ra­cyj­nym prze­dzia­le. Samą więc for­mu­łę „po­ko­le­nia wyżu de­pre­syj­ne­go” z więk­szym prze­ko­na­niem czy­tam jako sy­nek­do­chę po­zwa­la­ją­cą utoż­sa­mić się z ty­tu­ło­wym po­ko­le­niem wszyst­kim tym, któ­rzy w do­świad­cze­niach de­pre­syj­nych się roz­po­zna­ją, a opi­sy­wa­ne re­alia są im choć tro­chę bli­skie lub znane. Być może ry­zy­ku­ję tu zbyt sze­ro­kim uogól­nie­niem, ale z takim ry­zy­kiem zdaje się rów­nież li­czyć sam autor. Po­nad­to mój wyj­ścio­wy po­gląd jest jed­nak po­dyk­to­wa­ny cha­rak­te­rem kon­se­kwent­nie pro­wa­dzo­nej, okra­szo­nej licz­ny­mi hi­per­bo­la­mi nar­ra­cji: do­ty­ka ona pro­ble­mu nie­moż­no­ści osią­gnię­cia zmi­to­lo­gi­zo­wa­ne­go szczę­ścia, nie czy­niąc spe­cjal­nych roz­róż­nień wie­ko­wych. Za tą pro­po­zy­cją in­ter­pre­ta­cyj­ną prze­ma­wia rów­nież przy­ta­cza­na przez au­to­ra cy­klicz­ność wy­stę­po­wa­nia za­bu­rzeń psy­chicz­nych – mię­dzy in­ny­mi w kul­tu­rze – za­rów­no wśród przed­sta­wi­cie­lek XX-wiecz­nej li­te­ra­tu­ry kon­fe­syj­nej (Vir­gi­nia Woolf, Anne Se­xton, The­odo­re Ro­eth­ke), jak i współ­cze­snych re­pre­zen­tan­tów roz­ryw­ki po­pu­lar­nej (An­tho­ny Bo­ur­da­in, Robin Wil­liams, Che­ster Ben­ning­ton). Uję­cie opi­sy­wa­nych wy­da­rzeń w ramy jed­ne­go dnia sy­gna­li­zu­je stale po­wta­rza­ją­cy się sche­mat po­nu­rej mo­no­to­nii: ko­lej­na doba nie przy­no­si ni­cze­go dia­me­tral­nie lep­sze­go lub in­ne­go.

Czy­tel­ni­kom przy­cho­dzi ob­co­wać z tyleż cie­ka­wym, co kom­pli­ku­ją­cym spra­wy „my”; nie­owoc­na okaże się próba jego zlo­ka­li­zo­wa­nia, gdyż od­no­si się w za­sa­dzie do każ­de­go i każ­dej z nas – „My, ty, ja. Wszy­scy”. Książ­kę otwie­ra ase­ku­ranc­kie wy­zna­nie do­ty­czą­ce qu­asi-au­to­bio­gra­ficz­no­ści lub – za au­to­rem – „łże-au­to­bio­gra­ficz­no­ści” eseju. To pi­sa­nie tylko po tro­sze o sobie, szcze­gól­nie sku­pia­ją­ce się jed­nak na głębi spo­łecz­ne­go pod­ło­ża pro­ble­mów i lęków. Da­le­ka od kla­row­no­ści po­zo­sta­je forma tego za­pi­su, którą autor (w roz­mo­wie z Olgą Wró­bel) sy­tu­uje na styku po­wie­ści oraz eseju. O ge­ne­ra­cyj­nym nie­do­okre­śle­niu do­wia­du­je­my się z przed­nie­go skrzy­deł­ka okład­ki: „My, pierw­sze po­ko­le­nie wyżu de­pre­syj­ne­go, pierw­sze po­ko­le­nie zdia­gno­zo­wa­nej de­pre­sji, pierw­sze po­ko­le­nie, które zna z do­świad­cze­nia mi­tycz­ne wnę­trza ga­bi­ne­tów psy­chia­trycz­nych, psy­cho­lo­gicz­nych, psy­cho­te­ra­peu­tycz­nych. […] Pierw­sze po­ko­le­nie, które zna dzi­wacz­nie brzmią­ce nazwy psy­cho­ak­tyw­nych far­ma­ceu­ty­ków”. Ta­ba­czyń­ski ry­su­je obraz ce­lo­wo prze­ja­skra­wio­ny, pod­wa­ża­jąc w ten spo­sób, wy­da­wa­ło­by się, po­wa­gę ca­łe­go przed­się­wzię­cia. Imi­tu­je on igno­ranc­ki dys­kurs pu­blicz­ny prze­siąk­nię­ty za­fik­so­wa­niem na punk­cie po­ko­le­nio­wej przy­na­leż­no­ści oraz wy­jąt­ko­wo­ści ro­zu­mia­nej przez pry­zmat dzie­cię­cej ry­wa­li­za­cji o pierw­szeń­stwo. Czę­sto spo­ty­ka­ne w lek­tu­rze dość po­gar­dli­wy humor oraz zja­dli­wa kry­ty­ka to jedno z głów­nych świa­dectw owego ruchu od­zwier­cie­dla­nia bez­myśl­ne­go ma­so­we­go prze­ka­zu: „Że dla in­nych po­ko­leń zna­czy­ło to taki sam eg­zy­sten­cjal­ny skan­dal, nie bar­dzo chce się nam wie­rzyć, ale i tak nas to nie­wie­le ob­cho­dzi. […] To my za­czę­li­śmy o tym pisać po­wie­ści, re­cy­to­wać wier­sze, a nawet śpie­wać pio­sen­ki, a nie oni. A nawet je­że­li pi­sa­li, re­cy­to­wa­li, śpie­wa­li – słabe to było, let­nie, mało lotne” (s. 160).

Siłą „Po­ko­le­nia wyżu de­pre­syj­ne­go” jest jego wie­lo­wy­mia­ro­wość – umie­jęt­ne ba­lan­so­wa­nie mię­dzy do­świad­cze­niem oso­bi­stym a zbio­ro­wym, przy­wo­ły­wa­nie cy­ta­tów i łże-cy­ta­tów z pie­czo­ło­wi­cie wy­se­lek­cjo­no­wa­nych tek­stów kul­tu­ry, i co może naj­istot­niej­sze: uni­ka­nie de­kre­to­wa­nia je­dy­ne­go słusz­ne­go źró­dła oca­le­nia. Ta­ba­czyń­ski, do­ty­ka­jąc wiel­kie­go te­ma­tu, re­zy­gnu­je z nader pa­te­tycz­ne­go oraz po­sęp­ne­go tonu. Jeśli ist­nie­je pole do nie­sche­ma­tycz­ne­go pi­sa­nia „de­pre­syj­ne­go”, to jest ono – moim zda­niem – na­zna­czo­ne swo­je­go ro­dza­ju swo­bo­dą, umiar­ko­wa­ną lek­ko­ścią oraz na­tu­ra­li­stycz­ną szcze­ro­ścią. Po­wra­ca­ją­cym raz po raz sta­nem emo­cjo­nal­nym, o któ­rym pisze Ta­ba­czyń­ski, jest nuda. Nawet wy­obraź­nia nie po­tra­fi z niej wy­zwo­lić – obar­czo­na neo­li­be­ral­ny­mi do­gma­ta­mi może je­dy­nie chwi­lo­wo kre­ślić fan­ta­zma­tycz­ne wizje wraż­li­we­go na spo­łecz­ne pro­ble­my sys­te­mu. O de­pre­sji wpi­sa­nej w Ha­rvey’owskie  „prze­strze­nie glo­bal­ne­go ka­pi­ta­li­zmu” autor pisze sze­rzej w roz­dzia­łach za­ty­tu­ło­wa­nych: „Praca nie­wol­ni­cza (1) Ga­ler­ni­cy biur i fa­bryk” oraz „Praca nie­wol­ni­cza (2) Bajka o Kró­lo­wej Nu­dzie”. Opo­wia­da­jąc o pracy jako osi życia, która wy­ma­ga gorz­kiej re­wa­lo­ry­za­cji, przy­wo­łu­je przy­kła­dy mię­dzy in­ny­mi Da­vi­da Fo­ste­ra Wal­la­ce’a, Marka Fi­she­ra oraz An­to­nie­go Cze­cho­wa. Kiedy jed­nak mowa o sta­no­wi­skach, ta­kich jak „akwi­zy­tor środ­ków che­mii do­mo­wej, tłu­macz tech­nicz­ny w mię­dzy­na­ro­do­wej kor­po­ra­cji, wy­ża­rzacz w elek­tro­cie­płow­ni, le­karz sta­ży­sta” (s. 160), na myśl na­su­wa się ra­czej słyn­ny esej Da­vi­da Gra­ebe­ra – „Fe­no­men gówno war­tych prac” (opu­bli­ko­wa­ny w tłu­ma­cze­niu Mi­cha­ła Mi­chal­skie­go w „Nowym Oby­wa­te­lu”). Ta­ba­czyń­ski, ana­lo­gicz­nie do an­tro­po­lo­ga, war­to­ściu­je wy­mie­nio­ne za­wo­dy nie przez pry­zmat ar­bi­tral­nej i mo­ral­nie na­ce­cho­wa­nej ryn­ko­wej in­ter­pre­ta­cji, ale peł­nych roz­cza­ro­wań ko­mu­ni­ka­tów sa­mych pra­cow­ni­ków. Nie­za­do­wo­le­nie to jest wie­lo­po­zio­mo­we – zwią­za­ne z nie­ure­gu­lo­wa­ny­mi wa­run­ka­mi za­trud­nie­nia, ro­dza­ja­mi spi­sy­wa­nych nie­chęt­nie umów, przed­mio­to­wym trak­to­wa­niem, gło­do­wy­mi pen­sja­mi, przy­gnę­bia­ją­cą at­mos­fe­rą, wresz­cie: doj­mu­ją­cym po­czu­ciem bez­ce­lo­wo­ści wy­ko­ny­wa­nych zajęć. Z tego ma­ra­zmu wy­trą­ca na chwi­lę wy­cze­ki­wa­na prze­rwa na pa­pie­ro­sa. Cie­ka­wa jest pa­ra­le­la mię­dzy prze­cią­ga­ją­cy­mi się w nie­skoń­czo­ność go­dzi­na­mi nic­nie­ro­bie­nia w pracy a nu­żą­cą co­dzien­no­ścią w cie­niu przy­cho­dzą­cych z za­sko­cze­nia kry­zy­sów psy­chicz­nych. Takie uję­cie ogni­sku­je my­śle­nie o pew­ne­go ro­dza­ju nie­peł­nym eg­zy­sto­wa­niu – na­zna­czo­nym za­rów­no odrę­twie­niem, jak i sta­łym ocze­ki­wa­niem – które Pa­ve­se na­zy­wa „okre­sem po­śred­nim” (s. 288). Nuda ura­sta do rangi au­to­kra­tycz­nej wład­czy­ni, „która za­prze­cza na­szym ma­rze­niom o ory­gi­nal­no­ści, uni­kal­no­ści, jed­nost­ko­wo­ści” (s. 294). Obec­na jest także, zda­niem au­to­ra, w tym, jak tłam­szo­ne de­pre­sją umysł i ciało od­bie­ra­ją por­no­gra­fię. Tłem tej re­cep­cji jest współ­cze­sna he­ge­mo­nia neo­li­be­ra­li­zmu, u pod­staw któ­re­go leży uto­wa­ro­wie­nie oraz ko­mer­cja­li­za­cja nie tylko aktu sek­su­al­ne­go, ale rów­nież to­wa­rzy­szą­cych mu emo­cji oraz unie­sień. Punk­tem kul­mi­na­cyj­nym staje się, rzecz jasna, prze­ży­wa­nie or­ga­zmu.

Jakie ogra­ni­cze­nia mo­że­my do­strzec w per­spek­ty­wie za­pro­po­no­wa­nej przez Ta­ba­czyń­skie­go? Nie da się ukryć, że wizja rze­czy­wi­sto­ści w „Po­ko­le­niu…” to wizja wiel­ko­miej­ska. Z wnę­trza tej bańki wy­ła­nia­ją się przy­gnę­bia­ją­ce opisy po­kry­tych smo­giem, za­be­to­no­wa­nych miast – dłu­gich sznu­rów sa­mo­cho­dów i przy­tła­cza­ją­cych szkla­nych biu­row­ców. In­du­strial­na prze­strzeń w po­cząt­ko­wej fazie ewo­ku­je nad wyraz ne­ga­tyw­ne emo­cje, by potem po­zwo­lić je nieco okieł­znać, uczy­nić oswo­jo­ną normą zry­tu­ali­zo­wa­ne czyn­no­ści oraz gesty, które wy­ko­nu­je­my w dro­dze do pracy, szko­ły, domu. Spre­cy­zo­wać trze­ba, że autor wy­śmie­wa uj­mu­ją­cy po­dział na mia­sto i wieś – ten­den­cyj­ne wy­od­ręb­nie­nie su­ro­wej, de­pre­sjo­gen­nej aglo­me­ra­cji oraz ko­ją­cej za­pa­cha­mi i dźwię­ka­mi sie­lan­ko­wej pro­win­cji: „Wy­łącz­nie mia­sto ma w sobie ten po­ten­cjał me­lan­cho­lii – nawet je­że­li nie jest tak na­praw­dę, to tak wła­śnie wy­my­śli­li­śmy i w to uwie­rzy­li­śmy, czyli że tak na­praw­dę jest” (s. 203–204). To kwe­stia klu­czo­wa, któ­rej nie­ja­ko im­pli­ci­te do­ty­ka Ta­ba­czyń­ski; de­pre­sja jest te­ma­tem po­nad­kla­so­wym, na­to­miast jej pro­fi­lak­ty­ka oraz le­cze­nie na­zbyt czę­sto za­re­zer­wo­wa­ne są dla uprzy­wi­le­jo­wa­nej mniej­szo­ści. Wątek ten roz­pa­try­wać na­le­ży na po­dwój­nym po­zio­mie: nie­zdol­no­ści fi­nan­so­wej do po­kry­cia kosz­tów le­cze­nia oraz sys­te­mo­we­go igno­ro­wa­nia ogra­ni­czo­ne­go do­stę­pu do opie­ki psy­chia­trycz­no-psy­cho­lo­gicz­no-te­ra­peu­tycz­nej w Pol­sce po­wia­to­wej. O ile wy­god­niej­sze jest li­be­ral­ne prze­ko­na­nie o tym, że wieś i małe mia­sta leczą się same za po­mo­cą uwznio­śla­ją­cej i wszech­obec­nej na­tu­ry. Jak­kol­wiek by nie mówić o wzra­sta­ją­cej świa­do­mo­ści, a tym samym nik­ną­cej styg­ma­ty­za­cji sil­nych aber­ra­cji na­stro­ju, do re­al­ne­go po­lep­sze­nia sy­tu­acji nie­zbęd­na jest grun­tow­na zmia­na w nie­do­fi­nan­so­wa­nej służ­bie zdro­wia; bez niej spo­łecz­ny do­bro­stan psy­chicz­ny po­zo­sta­je wy­łącz­nie fan­ta­sma­go­rią. Dodać na­le­ży także, że w „Po­ko­le­niu…” otrzy­mu­je­my per­spek­ty­wę za­wę­żo­ną do do­świad­czeń he­te­ro­nor­ma­tyw­nej klasy śred­niej, która ma­ni­fe­stu­je się naj­sil­niej we frag­men­tach do­ty­czą­cych mał­żeń­skie­go życia, pracy biu­ro­wej oraz wie­lo­eta­po­we­go wcho­dze­nia w fazę ro­dzi­ciel­stwa. W takim uję­ciu kul­tu­ro­wa de­fi­ni­cja mę­sko­ści na­rzu­ca dyk­tat nie­re­ali­stycz­nych norm efek­tyw­no­ści oraz wy­daj­no­ści, zgod­nych z pa­ra­dyg­ma­tem for­dy­stycz­nym, o któ­rym czy­ta­my w roz­dzia­le „Szczyt go­dzin. Per­wer­sje au­to­mo­bi­li­zmu”. Autor sy­gna­li­zu­je nam po­trze­bę de­wa­lu­acji mo­to­ry­za­cyj­ne­go i ma­czy­stow­skie­go mitu, wedle któ­re­go sa­mo­chód „nadal jest prze­dłu­że­niem mę­skiej je­dy­nie ana­to­mii” (str. 230). Ob­se­syj­ne dą­że­nie do mak­sy­ma­li­za­cji pro­duk­tyw­no­ści sta­no­wi fik­cyj­ny pan­cerz prze­ciw od­czu­wa­niu we­wnętrz­nej pust­ki oraz zmie­rze­niu się ze sferą afek­tyw­ną.

To kwestia kluczowa, której niejako implicite dotyka Tabaczyński; depresja jest tematem ponadklasowym, natomiast jej profilaktyka oraz leczenie nazbyt często zarezerwowane są dla uprzywilejowanej mniejszości

Na py­ta­nie, kim je­ste­śmy, kiedy śnimy, pi­sarz od­po­wia­da sło­wa­mi Si­mo­na Mor­ga­na Wor­tha­ma: „Na naj­dal­szym krań­cu snu można zatem od­na­leźć coś w ro­dza­ju wła­snej pier­wot­nej ano­ni­mo­wo­ści, która tam na nas czeka, tego głę­bi­no­we­go in­ne­go, który mimo wszyst­ko trwa w oko­li­cy tych per­fek­cyj­nych gra­nic pod­mio­tu” (s. 47). Tę pod­mio­to­wość Wal­ter Ben­ja­min de­fi­nio­wał z kolei jako ro­dzaj przy­bra­nej maski, umoż­li­wia­ją­cej nie­od­kry­wal­ną w inny spo­sób per­cep­cję. Sen jest w tym uję­ciu pod­wa­li­ną badań nad sze­ro­ko ro­zu­mia­ny­mi do­świad­cze­nia­mi trans­cen­den­cji – wnik­nię­ciem w głąb oraz poza sie­bie, a także fun­da­men­tal­nym za­kwe­stio­no­wa­niem roz­pa­try­wa­ne­go „ja”. Po­dob­ną myśl Ta­ba­czyń­ski for­mu­łu­je w fi­nal­nym zda­niu „Po­ko­le­nia wyżu de­pre­syj­ne­go”: „Zwy­czaj­na noc za­wie­ra w sobie bio­gra­fię (prze­cią­głe ziew­nię­cie) naj­praw­dziw­szą, nie­za­leż­nie od (zie­eeew­nię­cie­eee) tego, co się komu śni…” (s. 315–318). Prze­bu­dze­nia są zatem nie tylko po­zba­wio­ne nie­win­no­ści, ale także ilu­zo­rycz­ne: „Prze­cią­gnął się jesz­cze przez sen, wy­pro­sto­wał cały, wy­prę­żył ciało, które w ten spo­sób de­kla­ro­wa­ło swoją – jakże po­zor­ną – go­to­wość. Do czego? Do wszyst­kie­go i ni­cze­go” (s. 56).

Książ­kę czy­tać mo­że­my jako próbę kon­te­sta­cji do­tych­cza­so­we­go spo­so­bu przed­sta­wia­nia za­bu­rzeń psy­chicz­nych w kul­tu­rze. Skoro bo­wiem au­to­ro­wi udaje się pisać na temat wy­ma­ga­ją­cy szcze­gól­nej wraż­li­wo­ści w spo­sób efek­ciar­ski, a jed­no­cze­śnie nie­try­wia­li­zu­ją­cy i – co naj­istot­niej­sze – two­rzą­cy prze­strzeń do re­flek­sji, to do­ty­ka on grzą­skie­go grun­tu z godną od­no­to­wa­nia uważ­no­ścią. De­pre­sja jest tu naj­sil­niej pul­su­ją­cą żywą tkan­ką, która od­bie­ra ba­zo­we po­czu­cie spraw­czo­ści, a zatem także zdol­ność do do­świad­cza­nia peł­no­war­to­ścio­we­go życia. Lek­tu­ra ta ma sta­no­wić za­czą­tek my­śle­nia o tym, gdzie win­ni­śmy szu­kać re­me­dium oraz dla­cze­go po­kła­dy sku­mu­lo­wa­nych w nas gnie­wu, żalu oraz sprze­ci­wu mają, szcze­gól­nie teraz, tak silny po­ten­cjał re­wo­lu­cyj­ny.

Michał Tabaczyński

„Pokolenie wyżu depresyjnego", Korporacja Ha!art, Kraków 2019, s. 332.

Alek­san­dra Wa­sy­lów
Uro­dzo­na w 1998 roku.
redakcjaAndrzej Frączysty
korekta Karolina Wilamowska
POPRZEDNI

recenzja  

Lewicowego populizmu nie było. Niech żyje plebsizm!

— Łukasz Moll

NASTĘPNY

recenzja  

...w brud się obrócisz

— Adam Wiedemann