Mira Marcinów
„Bezmatek”, Wydawnictwo Czarne, Wołowiec 2020, s. 256
Bezmatek – rodzina pszczela pozbawiona matki pszczelej.
1.
Gdy matka i córka tak mocno się kochają, to aż strach się zbliżać. I strach umierać. Love story. Komedia romantyczna. Oglądałabym. Piękna matka poznaje swoją mądrą córkę i się w sobie zakochują. Ale jeszcze o tym nie wiedzą. Bo to raczej kategoria: przeciwieństwa. Rodzinny czas. Lekko i słonecznie. Silna postać kobieca. #twojswiat
Kiedyś zabrała nas w nocy na sanki. Mnie, moją siostrę i nasze dwie kuzynki. Był siarczysty mróz. Takich już teraz nie ma. Poszłyśmy na najwyższą górkę w okolicy. Siostra i kuzynki zjeżdżały na sankach z moją śmiejącą się mamą. Ja się bałam. O siebie, ale i o nią. Już wtedy wiedziałam, że omija mnie radość z czystej zabawy. Tamtej nocy matka złamała rękę na sankach. Matki nie łamią sobie rąk na sankach, tak wtedy myślałam. Trzeba było poczekać ze szpitalem do rana, żeby nie trafiła na izbę wytrzeźwień.
Matka była źródłem mojej największej przyjemności. I moich największych przykrości.
Młoda, ogorzała matka budzi jakiś niepokój. Córki stają się wtedy strażniczkami jej cnoty.
Codziennie do niej dzwoniłam. Wstydziłam się tego. Zaczęłam na dłużej wyjeżdżać za granicę jak na odwyk. Bo stamtąd drogo było dzwonić. Połączenia międzynarodowe. Ale nawet w Nowym Jorku każdego dnia chodziłam do Starbucksa i rozmawiałyśmy przez Skype’a.
Tak, byłam uzależniona od matki. Po kolejnej rozmowie z nią miałam kaca. Ale nie potrafiłam się powstrzymać. Potrzebowałam jej jak źródła i świadka swojego życia. Wiernego kibica: krytycznego, inspirującego, kłótliwego. Bałam się, że przeze mnie nie ma swojego życia. Upychała je jednak pomiędzy telefonami. A gdy zdarzały się dni, kiedy nie dzwoniłam, była wściekła. Po jednodniowej przerwie z wyrzutem pytała:
– Po co dzwonisz?
Lubiła to, że była moją heroiną. A ja lubiłam myśleć, że też jest ode mnie uzależniona. Tymczasem rosło we mnie poczucie winy.
– Żyj własnym życiem!
A właściwie:
– Musisz nauczyć się żyć własnym życiem!
Tak mówiła. Ale czy tego chciała?
Matka – substancja silnie uzależniająca. Za jej życia wielokrotnie lądowałam na odwyku. Chciałam nauczyć się żyć bez niej. Bez nałogów. Nie wytrzymywałam długo. Góra dwa, trzy dni. A teraz – pełna abstynencja.
Wiedziałam, że gdybyśmy się napiły razem, to poznałabym ją lepiej. Więc piłyśmy z gwinta tanie czerwone wino. Zawsze poza sezonem na plaży w Mielnie. Piździło. A my się razem upijałyśmy. Tańczyłyśmy na wydmach. Śpiewałyśmy szlagiery Dody i Ich Troje, „Kolorowy wiatr” Edyty Górniak z „Pocahontas”, repertuar Kayah i Bregovicia też się nadawał. Co rusz się wywracałam i ciągnęłam za sobą roześmianą matkę. Ryczałyśmy ze śmiechu. I popuszczałyśmy w majtki. Moja mama pewnie bardziej po dwóch ciążach. Zawiodłyśmy się na mięśniach Kegla nie raz.
To było wtedy, na wydmach. Obie byłyśmy pijane. Nie czułam już tamtego lęku o matkę, gdy upijała się sama. Gdy jeszcze myślałam, że ja nigdy nie będę piła alkoholu. Mówiłam: nigdy nie będę piła. I jeszcze: nie ma nic gorszego na świecie. A przed snem modliłam się słowami:
A przed snem modliłam się słowami:
Aniele Boży, stróżu mój,
Ty zawsze przy mnie stój.
Rano, wieczór, we dnie, w nocy
Bądź mi zawsze ku pomocy,
Strzeż duszy, ciała mego
I zaprowadź mnie do żywota wiecznego, Amen.
Od siebie dodawałam:
I pomóż mi, niech mama i ojczym nie piją więcej.
Albo myślałam o nieobecnym ojcu, mówiąc:
A niewiele łoży, sabotażu gnój,
Tezeusza z niego skrój,
Rano, wieczór, we mgle, w mocy
Niech zabiją go prorocy,
dostrzeż uszy ciała mdłego
I doprowadź je do szprota wenerycznego,
Tam hen.
[…]
4.
Na „Dyskusyjnym forum pszczelarskim pod patronatem pasieki Michałów”, w „Prawdziwym miejscu dla sympatyków pszczół”, znalazłam wątek zatytułowany: „Brak matki. Co robić?”. Nie, nie wpisywałam do wyszukiwarki tego pytania. A może jednak? Szczerze mówiąc, tak, mogłam to zrobić. Spodziewałam się komunikatu: brak wyników. A zamiast tego, śledząc kolejne rozmowy pszczelarzy o ulach, w których umarła matka, rozpaczałam. W żargonie bartników istnieje nawet słowo określające rodzinę pszczelą pozbawioną matki: „bezmatek”. „Bezmateczność można zakładać tylko na podstawie zachowania pszczół i odgłosów z ula. Pszczoły wtedy głośno wyją i wysoko podnoszą odwłoki” – piszą fachowcy.
Żałoba zrobiła ze mnie czytelniczkę forów pszczelarskich, podsłuchującą ule, w których umarła matka. Na Chomiczówce, przy ulicy Rodziny Połanieckich, znajdują się dwie pasieki i trochę łąki, którą niedługo zniszczy planowana droga ekspresowa S7. Tam po raz pierwszy słyszałam odgłosy bezmatka.
Zapowiadała się długa żałoba.
Nieznajoma mówi mi o właśnie zdiagnozowanym u niej raku płuc. A potem tańczymy w Pogłosie. Jest nas pięć. Tańczymy w kółku, a właściwie w pentagramie. Jest zbyt ciemno. Unosi się tani śmierdzący dym. Dziewczyna z rakiem tańczy naprzeciwko. Ubrana na czarno, coraz bardziej przypomina cień, zarys postaci, śmierć. Odnoszę wrażenie, że tańczy jak ja. W terapii tańcem mówi się o odzwierciedleniu ruchu. Mirroring. Technika lecznicza: terapeuta próbuje naśladować ruch pacjenta. Chodzi o przepuszczenie ruchu innej osoby przez siebie. Przepuszczam ją. Nie wiem, kto jest czyim lustrzanym odbiciem. Tańczę z rakiem płuc, z rakiem matki, rakiem, którego boję się każdego dnia. Dzień wcześniej robiłam tomografię płuc. Dostałam wyniki. Szybciej, po znajomości. Nie usłyszałam: „Czy ktoś z panią przyszedł?”, jak to mówią tym z diagnozą. Jestem spokojna. Choć nie do końca, bo to nie była dokładna tomografia, taka z kontrastem. Na kontrast mam uczulenie.
W tym samym szpitalu dwa tygodnie wcześniej rakowa dziewczyna usłyszała pytanie o towarzystwo. Usłyszała diagnozę. W tym samym szpitalu, w którym lekarze radzą sobie z przekazywaniem tak zwanych złych wiadomości, przyjmując postawę humorystyczną. Uznają za dobry żart dowcip z serii „przychodzi baba do lekarza, a lekarz mówi”:
– Bałdzo mi przykło, ma pani łaka.
– Łaka?
– Łaka.
– Łaka maka fą?
Wiem, bo mój mąż tam pracuje.
Fristajla.
Nasza miłość była piękna i niezdrowa.
Śniła mi się dziś taka śliczna. Głaskałam ją po gładkiej twarzy. Wróciła żywa. Sny dają mi największą przyjemność. Przeżywam rozkosz, kiedy patrzę na matkę. Zakochałam się we własnej matce. Znowu. W tym śnie ja się cieszyłam, a ona wyglądała na skrępowaną. „Gdybym wiedziała, że tak mnie kochasz, tobym się nie ukrywała. Nie udawałabym martwej przez ostatnie dwa lata” – mówiła. Nie miałam jej za złe. Przytuliłam się i płakałam ze szczęścia. Poza nią nie było rozkoszy.
W snach moja matka jest zawsze żywa i cała ubrana w indygo. Po prostu przeprowadziła się do Meksyku. Czasem straszyła mnie, że wyjedzie gdzieś daleko, przefarbuje włosy na blond i nikt jej nie znajdzie. Gdybym nie była z nią do końca, sama nie stwierdziła zgonu, a potem nie poprawiała jej makijażu w trumnie, pewnie żyłabym nadzieją, że tak właśnie zrobiła: żadne tam umarła, tylko jako blondynka zamieszkała w Meksyku. I w końcu ma żółto-chabrową kuchnię. W końcu kolory, których używała na obrazach, mają odpowiednie oświetlenie.
Nieważne, ile o niej śnię. Wciąż jest martwa.
A od rana od nowa trzeba się zmierzyć z tym, że jednak umarła.
Wyobrażałam sobie te wszystkie okropne rzeczy o matkach i córkach. Jaką matką będę, kiedy umrę? Taką, do której trudno wraca się myślami? To są więzi, które przebarwiają całe nasze życie. Chciała, żebym pisała. Zrobiłam wszystko, czego chciała. Teraz jeszcze to napiszę i poczuję wreszcie ulgę.
Gdzie ta ulga?
Znajome psychoterapeutki pytają mnie, czy śmierć matki była wyzwalająca. Nie była. Nie przyniosła ulgi. Nie dała mi do niczego napędu. Za to po jej śmierci zrobiłam wiele głupich rzeczy. Uwiodłam dziewiętnastolatka. Piłam, manipulowałam, brałam. Może to i lepiej. Bez tandetnego: odżyłam. Użyłam. Umarło źródło szczerej radości z drobnych rzeczy. Umarło mi. Było w niej. Tak jak ognisko raka, choć śniłam, że było we mnie. A przerzuty w niej.
Dobija się do mnie matka. Przychodzi wielokrotnie. Od kiedy umarła, każda myśl jest pułapką. Flashback. Znam ten po grzybkach halucynogennych i po matce. Moje psychodeliki, obydwa naturalne, obezwładniające. Rzeczy, które mogłabym zrobić po śmierci matki: przeżyć stratę, nie zgubić matki, nie stać się nią.
Szaleję za tobą, mamo. Gdy to piszę, jest już późno. Umarłaś zeszłej wiosny. Był marzec, 16 marca. Przewrotna data, planowany termin moich narodzin – i mojej córki. Obydwie – ja i twoja wnuczka – nie wpasowałyśmy się w tę datę z początkiem życia. Tobie się udało z jego końcem. Podwoiłaś 16 marca przez umieranie i przez swoją śmierć. 16 marca 2016 roku upadłaś i wdał się rak. Wdał się w nerki, mózg, płuca, węzły chłonne. Mógł tam być od sylwestra. Drobnokomórkowy, rozsiany, złośliwy krab płuc.
Najczęstsze reakcje na śmierć matki to apatia, uzależnienie od substancji psychoaktywnych i promiskuityzm.
Jak długo po śmierci bliskiej osoby nie powinno się uprawiać seksu? Wiem, ile po porodzie (sześć tygodni). Ile po cesarskim cięciu (sześć tygodni). Ile przy skracającej się szyjce macicy w ciąży (do porodu). Ale ile po śmierci najbliższej, żeby nie zrobić sobie krzywdy tym żałobnym seksem? Nie wiem. Może też sześć tygodni? W poradnikach dla żałobników nie ma takiej rubryki. Tylko informacja, żeby za wcześnie nie zachodzić w ciążę. Dlaczego? Po porodzie to jest jasne: chodzi o regenerację organizmu. Ale po śmierci bliskiej osoby chyba nie powinno się szybko zachodzić w ciążę, by nie zastąpić zmarłego człowieka nowo narodzonymi ludźmi. By nie być jak ci, którzy po śmierci ukochanego psa od razu kupują sobie nowego. Jest w tym coś nieuczciwego. Trudno uwierzyć w ich miłość.
Coś się stało. U mnie, u ciebie i u tych na innych kontynentach. Ale nikt nic o tym nie słyszał.
Pozwólcie mi się jeszcze smucić.
Wszystko, co się wydarzyło między mną a matką, wydarzyło się na wieczność, teraz już to wiem. Choć to zdanie topi się we własnej głębi.
Mira Marcinów
„Bezmatek”, Wydawnictwo Czarne, Wołowiec 2020, s. 256
urodziła się w 1985 roku w Szczecinku. Pisze o szaleństwie, melancholii, histerii oraz sztuce i literaturze poświęconej tym stanom. Filozofka, doktorka psychologii. Współzałożycielka i kierowniczka Ośrodka Myśli Psychoanalitycznej w Instytucie Filozofii i Socjologii Polskiej Akademii Nauk. Prezeska Fundacji IFiS PAN. Autorka książek: „Na krawędzi wolności. Szaleństwo jako wybór w filozofii Henryka Struvego” (2012), „Historia polskiego szaleństwa” (2017), „Niezabliźniona rana Narcyza. Dyptyk o nieświadomości i początkach polskiej psychoanalizy” (2018, wraz z B. Dobroczyńskim). W kwietniu 2020 ukazał się jej debiut prozatorski „Bezmatek” (Czarne).