fbpx
Ładowanie strony
Logotyp magazynu Mały Format

Annie Ernaux w trzech opowiadaniach porusza szereg wątków obecnych także w innych jej książkach: osobiste przeżycia i emocje, nierówności na tle społecznym (czyli problemy genderowe), cierpienie awansu klasowego, niepokoje polityczne, praca pamięci, a nade wszystko – czas. W tym sensie czytelnicy „Lat” nie będą zaskoczeni i zastaną w „Ciałach” podobny splot perspektywy osobistej, odtwarzanej na podstawie wspomnień i pamiątek z przeszłości, quasi-kroniki historycznej oraz komentarza filozoficzno-politycznego, bezlitosnego zarówno wobec francuskiego społeczeństwa, jak i relacjonującego podmiotu. Ernaux swoim pisarstwem realizuje bardzo konkretną misję (o której zresztą zaskakująco poetycko mówi wprost w każdym z opowiadań) – pokuszam się o tak ogólne stwierdzenie, ponieważ redaktorzy z Wydawnictwa Czarne w jednym tomie połączyli opowiadania opublikowane w różnym czasie (i rozgrywające się o w różnych czasach). Tak też „Zdarzenie”, czyli opowieść o przejściu przez francuskie podziemie aborcyjne końca lat 50., ukazało się w oryginale po raz pierwszy w 2000 roku; „Pamięć dziewczyny” o dorastaniu i momencie awansu klasowego – w 2016 roku; a wreszcie „Młody mężczyzna” o zawartym w latach 90. związku z dwukrotnie młodszym partnerem, ujrzało światło dzienne w 2022 roku. Można więc tym samym prześledzić ewolucję pisarki, zarówno przez pryzmat zdarzeń zaczerpniętych z różnych etapów życia, jak i przez pryzmat poszczególnych momentów pisania, w których Ernaux wraca jednocześnie stale do tych samych obsesji (określenie autorki, nie moje!).

 

Przedwieczna materia życia 

Dla polskiego czytelnika „Lat” obcowanie z „Ciałami” nie będzie zatem oznaczać fajerwerków nowości i zaskoczeń. Choć nieobce są mi poszukiwania dopaminy, sympatyzuję z tak konsekwentnym podejściem, wziętym z trochę innego świata niż ponury środkowoeuropejski (oby) późny kapitalizm na sterydach. Wspomniałam wcześniej o misji i jest to słowo odpowiedniej wagi; Ernaux swoje pisarstwo traktuje śmiertelnie poważnie. Misja ta stoi ponad potencjalnym folgowaniem zachciankom czytelniczki, która mogłaby szukać zaskoczeń, ciągów dalszych lub – biorąc pod uwagę, że pisarka pracuje na materii własnej biografii, niepozbawionej kontrowersji – plotkarskich podniet. A nie jest to przecież oczywiste. Na tapecie są w „Ciałach” tematy, które każde z osobna stanowią materiał na płomienne boje światopoglądowe: nielegalna aborcja, konflikty klasowe, dominacja mężczyzn, gwałt, ochrona prywatności czy różnica wieku w związku – dzisiaj budząca pytania o grooming.

Na dodatek Ernaux lubi bezpośredniość; beznamiętnie i bezpardonowo pisze o seksie bez zabezpieczenia, tryskającej spermie, orgazmach i zwierzęcej tęsknocie za nimi, o okrucieństwie bullyingu, emocjonalnej bezwzględności czy zobojętnieniu wobec bliskich, penisie wdzierającym się w ciało podczas gwałtu, przecięciu instrumentalnego podejścia do drugiego człowieka i miłości do niego oraz o pogardzie wobec innych. Dzięki oszczędnemu, chłodnemu stylowi pojedyncze momenty, w których narratorka siecze obraźliwymi wulgaryzmami, rażą jeszcze mocniej. W  „Pamięci dziewczyny”  Francuzka eksploruje koszmarną inicjację do dorosłości i seksualności, która dokonuje się na niej samej podczas letnich kolonii przez gwałt i wielotygodniowe znęcanie się nad bohaterką przez jej rówieśników. Pisze „o sobie” w trzeciej osobie:

Jak wejść w zaklęty dryf tej dziewczyny, w jej poczucie, że oto przeżywa najpodnioślejszą chwilę w życiu, co czyni ją nieczułą na wszelkie kpiny, sarkazm i obraźliwe uwagi? W jakim stylu – tragicznym, lirycznym, romantycznym, może nawet humorystycznym, co nie byłoby takie trudne – zrelacjonować to, co przeżyła w S. ze spokojem i pychą, które inni, wszyscy inni, ocenili jako czyste szaleństwo i skurwienie?

Aby rozumieć pisanie Ernaux, w dialog z autorką trzeba wchodzić na jej zasadach, zaakceptować, że w „niskiej” materii życia nie chodzi o tanią podnietę, że ona zupełnie serio szuka w tejże materii wzniosłej przedwieczności, nawet jeśli przyziemnej i wulgarnie podanej. Jak sama stwierdza, by zrelacjonować prawdę, trzeba mieć dowód leżący poza własnym umysłem, w postaci brzmienia piosenki, wytartego zdjęcia, notatki w kalendarzu – „Jedyna prawdziwa pamięć jest materialna”. I to materialna całkiem dosłownie, gdyż u Francuzki znajdziecie dużo potu, łez, spermy, krwi. Uwidacznia się to w przerażająco wspaniałej scenie, w której bohaterka „Zdarzenia” doczekuje poronienia, ale musi jeszcze wraz z koleżanką z akademika (notabene wierzącą, konserwatywną katoliczką) odciąć pępowinę i pozbyć się już nieźle rozwiniętego płodu. Przejście od niskiego do wysokiego dzieje się nie tylko na poziomie obiektu opisu, lecz także języka – opis poronienia zaczyna się od zdania „Poczułam, że muszę natychmiast się wysrać”. Gdy natomiast „wysranie” (czyli wydalenie płodu) już się dokonało, narratorka relacjonuje: „Zobaczyłam maleńką nagą lalkę na końcu zwisającego z mojej cipy czerwonawego sznurka. Nie wyobrażałam sobie, że jest we mnie coś takiego. (…) Byłam zwierzęciem”. A potem fragment, który mówi sam za siebie:

Jesteśmy u mnie w pokoju. Siedzę na łóżku z płodem między nogami. Nie wiemy, co robić. Mówię O. [koleżance-katoliczce – przyp. MH)], że trzeba przeciąć pępowinę. O. ujmuje nożyczki, nie mamy pojęcia, w którym miejscu ciąć, ale ona to robi. Patrzymy na maleńkie ciało z dużą głową, spod przezroczystych powiek przebijają dwa niebieskie plamki oczu. Wygląda jak indiańska lalka. Przyglądamy się genitaliom. Wydaje się nam, że widzimy zaczątek penisa. A więc wytworzyłam coś takiego. O. siada na stołku, płacze. Obie cicho płaczemy. To scena nie do nazwania, życie i śmierć jednocześnie. Scena ofiarna.

Później, po akcji ratowniczej w szpitalu (Ernaux omal nie przypłaciła swojej aborcji życiem), bohaterka ląduje na porodówce i w akompaniamencie płaczu niemowląt stwierdza: „W toalecie akademika urodziłam życie i śmierć jednocześnie. Po raz pierwszy poczułam się częścią łańcucha kobiet ciągnącego się przez pokolenia. Był szary, zimowy dzień. Dryfowałam w świetle na samym środku świata”.

By zrelacjonować prawdę, trzeba mieć dowód leżący poza własnym umysłem, w postaci brzmienia piosenki, wytartego zdjęcia, notatki w kalendarzu

Cytuję obficie, ponieważ styl Ernaux jest tak gęsty, a zdania – tak dobitne, że parafrazy mogą je tylko zepsuć. Nie chodzi tutaj jednak o szokowanie i sensacyjność, mimo że autorka nie boi się brać na warsztat tej samej materii, na której żerują pornografia, tabloidy i filmowe dreszczowce. Sam upór i metodyczność, z jaką Francuzka eksploruje stale te same wątki, świadczą, co jest ważne w oczach autorki. Nie pozwala nam ona odwracać wzroku od tego, co może być dla nas, także w odbiorze, niewygodne i trudne, oburzające, obrzydliwe, niezrozumiałe. Jednocześnie trzymając się tego, co „niskie”, uwiarygadnia wzniosłość opisywanych wydarzeń, sprawia, że przedwieczność staje się jakoś namacalna. Myślę, że dla Ernaux operowanie wyłącznie abstrakcjami ostatecznie musiałoby sprowadzić się do gry w klasową dystynkcję, oddzielającej profesorską zawiłą mowę od knajackiego miotania wulgaryzmami; że mówienie o wolności, pamięci, wielkości bez wspominania o ciele to właściwość dziadersów z wyższych sfer, że bez ciał te wartości nie dadzą się uchwycić, będą tylko pustym bajaniem.

Nierówność w oczy kole 

Oczywiście, autorka „Ciał” wytrwale kontynuuje najlepsze tradycje literatury francuskiej, która śmiało brała się za bary z polityką i wyzwaniami współczesnego jej świata. W każdym z trzech opowiadań materializują się okrucieństwa wynikające z nierówności klasowych. Jeśli bohaterka „Zdarzenia” wygląda na zbyt biedną i niebywałą w towarzystwie na to, by sprawnie i skutecznie załatwić sobie aborcję, przez lekarzy będzie oszukiwana i łajana, a nawet otwarcie upokarzana; jednak jak tylko zostanie rozpoznana jako studentka literatury francuskiej, a więc jako swoja, nawet złamanie prawa i religijnego tabu zostanie jej wybaczone (jak wtedy, gdy pielęgniarka, już po operacji ratującej przed śmiercią z poaborcyjnego wykrwawienia, skarciła bohaterkę pytaniem: „dlaczego nie powiedziała pani doktorowi, że jest pani taka jak on?”), a wręcz uznane jako temat do zajmującej anegdoty. Jeśli jej nastoletnia, bezceremonialnie okazywana seksualność może być okrutnie wyśmiewana i wykorzystywana na letnich koloniach, to dlatego, że pochodzi z prowincji i nie rozpoznaje kodów towarzyskich rządzących zalotami wśród młodzieży z klasy średniej – w końcu młoda Anna Duchesne to „taka trochę kurwa”, która „źle się prowadzi”. Jeśli plebejskie odruchy i zainteresowania jej młodszego o ponad dwadzieścia lat kochanka mogą być przez nią tylko chłodno obserwowane, a nie wzbudzać „wstyd z drugiej ręki”, to głównie dlatego, że sama w toku życia dzięki wykształceniu i sukcesom literackim stała się „burżujką”, a dystans, z którego spogląda na partnera, jest dla niej tożsamościowo bezpieczny.

W każdym z trzech opowiadań materializują się okrucieństwa wynikające z nierówności klasowych

Nie mogę się jednak zdecydować, czy Ernaux jest bardziej bezwzględna, czy raczej pełna szacunku względem przedmiotu (w tym samej siebie?) swojego opisu. Jej styl opowiadania jest chłodny, nawet gdy przedstawiana scena w odbiorze będzie dla czytelnika niezwykle przejmująca. Nieważne, czy czytamy o gwałcie, rozdygotaniu w obliczu nieuchronnej kary, piekącym upokorzeniu – autorka nie sugeruje nam identyfikacji z bohaterką (samą sobą?). Wytrwale z pamięci wydobywa fakty i tym samym momentami używa stylu, do którego częściej aspirują autorzy depesz prasowych niż powieści nagradzanych Noblem. Trudne afekty towarzyszące granicznym doświadczeniom są tu relacjonowane na równi z nazwami programów telewizyjnych czy wydarzeniami historycznymi dziejącymi się w tle – ta proza jest emocjonalna (w tym sensie, że mówi o emocjach i że te emocje wzbudza), lecz nie jest sentymentalna. Także dlatego, że Ernaux nie staje w obronie żadnego ego – nadrzędny cel swojego życia streszcza czymś w rodzaju zaklęcia: „niechby moje ciało, moje odczucia i myśli stały się pisaniem, to znaczy czymś zrozumiałym i powszechnym, a moje istnienie rozpuściło się całkowicie w głowach i życiu innych”. Jej własna biografia nie jest więc ujawnieniem prywatnych tajemnic czy odsłanianiem tożsamości – jest li „tylko” materią pisarską.

Podobało mi się to w „Latach”, podoba mi się i w „Ciałach” sposób, w jaki pisarka migruje między jednostkową a uniwersalną perspektywą. Różnica w stosunku do powieści z 2008 roku polega na tym, że choćby w „Pamięci dziewczyny” nie ma próby określenia podmiotu zbiorowego. Wciąż jednak pisanie ma wychodzić ponad partykularyzm i nie wynika to nawet z żadnych zawiłych czytelniczych interpretacji – Ernaux swoją misję obwieszcza zupełnie wprost. Anne Duchesne (nazwisko panieńskie autorki) jest w opowiadaniu konsekwentnie przedstawiana w trzeciej osobie, zaś „narracyjne ja” mówiące w pierwszej to Anne Ernaux, narratorka z innej czasoprzestrzeni. Patrzy zatem na siebie samą z przeszłości – ale czy to wciąż ona? W momencie opisu dnia wyjazdu na kolonie, pierwszego samodzielnego pobytu z dala od domu rodzinnego, narratorka mówi o bohaterce „czeka na miłość”. A potem prowadzi dywagacje o celu i naturze pisania:

Mam ochotę się tu zatrzymać, jakby nie należało niczego dodawać, tak, aby to było wszystko, co trzeba wiedzieć ze względu na ciąg dalszy. To powieściowa iluzja, opis odpowiedni dla bohaterki fikcji literackiej. Musimy jednak pójść dalej, określić grunt – społeczny, rodzinny i seksualny – z którego wyrastają w tym momencie jej pragnienia i duma, jej oczekiwania, poszukać powodów dumy i źródeł marzeń.

Alternacje formy językowej, nawet tak proste jak wybór osoby gramatycznej, służą tu większym celom, pokrewnym zadaniom socjolożek, filozofów, historyczek czy etnografów. Być może pisarstwo Ernaux mogłoby zostać zanalizowane jako nietypowy przykład narracji (auto)biograficznej, równie podatnej na badanie naukowe, jak każde inne. Zanim moi koledzy po fachu wzbronią się przed brakiem spontaniczności i autentyczności literackiej fikcji, można by za Ernaux zapytać, czyż nie jest tak, że każdy z nas przetwarza wspomnienia w określoną pamięciową formę, zanim je jakkolwiek wypowie? I czy właśnie metodyczność, która nakazuje autorce szukać faktów, kontekstów, dowodów rzeczowych, a w oszczędnym opisie unikać sentymentalizmu – i tym samym np. narracji opartych na współczuciu – za to dążyć do brutalnych konstatacji, nie jest najlepszym narzędziem do stawiania potencjalnie trafnych tez o kulturze społecznej?

Pisanie jest dla Francuzki pracą pamięci i podróżą w czasie; próbą uchwycenia i unieśmiertelnienia kluczowych momentów biograficznych. Nie bez znaczenia pozostaje tu fakt, że w każdym opowiadaniu narratorkę w momencie opowiadania i bohaterkę w momencie przeżywania dzielą minimum dwie dekady – w końcu „teraźniejszość (…) jest nieprzejrzysta, nie rozumiemy tego, co przeżywamy”. W tej kwestii niezbędna jest praca na emocjach – można je odczuć, ale nie należy w nich przepadać. Jak stwierdza narratorka „Zdarzenia”:

Pisząc, muszę czasami bronić się przed liryzmem gniewu i cierpienia. Nie chcę robić w tym tekście tego, czego nie robiłam wówczas w życiu, a jeśli już, to mało, czyli krzyczeć i płakać. (…) Wzburzenie, którego doznaję, gdy ponownie widzę tamte obrazy lub słyszę tamte słowa, nie ma nic wspólnego z tym, co czułam wtedy – to tylko emocja pisania. Czyli taka, która umożliwia pisanie i jest oznaką jego prawdziwości.

W tego typu zdaniach autorka ujawnia, że chłód nie oznacza wystudiowania oraz że dystans do przedmiotu opisu nie do końca jest alienacją od niego – ostatecznie w pisarstwie noblistki chodzi przecież o stawki polityczne (a więc zaangażowanie), a te budzą liczne emocje, z gniewem na czele.

Przeciw męskiej dominacji 

Ernaux kilkukrotnie wspomina o poczuciu bycia częścią łańcucha kobiet z wielu pokoleń, które – mimo że nie miały szansy przeciąć się w tej samej czasoprzestrzeni – niosą to samo dziedzictwo i to samo cierpienie. Jest to oczywiście proza feministyczna, pisana w taki sposób, że jako czytelniczka podzielałam to poczucie włączenia w uniwersalną sprawę kobiet. Dziś, w dobie intersekcjonalizmu i podkreślania różnic w obrębie ruchu feministycznego (często słusznego, bo prowadzonego w obronie pomijanych perspektyw), podejście to może trącić myszką lub budzić rezerwę jako zbyt proste, jednak sama jestem gotowa bronić tezy, że odkrycie wspólnotowej kondycji kobiet było wielką zasługą feminizmu, który pozwolił temu nurtowi zawędrować w różne kultury i ustroje polityczne.

Francja stanowi tu zadziwiający, pardon le mot, benchmark – z jednej strony kolebka wywrotowych idei i wielkich wolnościowych filozofek (w tym przywoływana w „Pamięci dziewczyny” Simone de Beauvoir), z drugiej – absolutnie przesadna w swoich pretensjach do kulturowego snobizmu, z trzeciej – przyzwalająca na najohydniejsze, publicznie wyrażane gesty mizoginii. Te zresztą Ernaux, podobnie jak nierówności klasowe, wytrwale dokumentuje i punktuje. „Zdarzenie” jest jedną wielką obroną prawa kobiety do decyzyjnej autonomii, prowadzoną z otwartą przyłbicą i do tego na trudnym przypadku. Bohaterka opowiedzianej historii nie załapałaby się na żaden z trzech wyjątków ustawy antyaborcyjnej. Do tego, o zgrozo, nawet po traumatyzującej nielegalnej aborcji uprawia seks bez zabezpieczenia (sama się prosi!), a pomysłu terminacji ciąży na zarzuca, choć płód odznacza się nadzwyczajnym zdrowiem (aborcja jest skuteczna dopiero za drugim razem). W „Zdarzeniu” nie czytamy o przypadku modelowej ofiary drakońskiego prawa, które ma głównie wywołać w nas ckliwy samozachwyt nad własną wrażliwością, nie naruszający przy tym status quo; zamiast tego Ernaux opowiada o bohaterce upartej, nawet nieco bezwzględnej i desperacko broniącej własnej wolności. To właśnie ona ma być świadkinią systemowej przemocy wobec bezradności kobiet. Chłód i faktualność w połączeniu z najdzikszą materią życia skutkują potężnym świadectwem, w którym być może nie zapłaczemy razem z bohaterką nad jej losem, ale też nie zawstydzimy się tak jak ona własną swobodą – kobieca seksualność, która za siebie nie przeprasza, która się nie ogląda na umoralniające wykłady, istnieje. To właśnie Ernaux rzetelnie i dokładnie sprawozda.

»Zdarzenie« jest jedną wielką obroną prawa kobiety do decyzyjnej autonomii, prowadzoną z otwartą przyłbicą i do tego na trudnym przypadku

„Pamięć dziewczyny” z kolei bierze na warsztat wolność ekspresji seksualnej, która jest limitowana lub wręcz karana – jak konstatuje narratorka opowiadania, „codziennie wszędzie na świecie mężczyźni otaczają kręgiem kobietę, gotowi rzucić w nią kamieniem”. Otwarte zainteresowanie erotycznymi kontaktami z innymi nastolatkami bohaterka przypłaci gwałtem, później tygodniami przemocy rówieśniczej, a w dalszej perspektywie – zaburzeniami odżywiania. Z zapisków Ernaux uderza, że jej bohaterka – ona sama w młodości – przechodziła przez te trudy w osamotnieniu i niezrozumieniu. Ówczesny społeczny interes tkwił w tym, by przede wszystkim „dobrze się prowadziła”, skoro już zmierza między lepszych od siebie. Dopiero lektura „Drugiej płci” de Beauvoir okazuje się dla młodej dziewczyny przełomem, pozwala jej po czasie zrozumieć, dlaczego jej otoczenie obeszło się z nią tak okrutnie i że stoi za tym zasada mizoginicznej niesprawiedliwości.

Z „Pamięcią dziewczyny” kontrastuje „Młody mężczyzna”. Wbrew tytułowi, opowiadanie w niedużej mierze traktuje o dawnym partnerze Ernaux – w większej natomiast jest o tym, jak jego obecność wpływa na przeżywanie przez nią jej własnej biografii (i tym samym – jak kształtuje jej pisarstwo). Z opisu jasno wynika, że taki związek, przekraczający normy społeczne Francji lat 90. nawet ostrzej niż związki jednopłciowe, musiał narodzić się z żarłocznej namiętności i głębokich uczuć, a jednak narratorka obchodzi się z młodym mężczyzną dość bezceremonialnie. Skupia się na tych aspektach ich związku, w ramach których pełnił rolę instrumentu pamięci; bez wahania konstatuje własną dominację wykorzystywaną z pełną świadomością; relacjonuje asymetrię zaangażowania, w ramach którego ona ma komfort patrzenia z dystansu Pigmaliona („Lubiłam myśleć o sobie jako o tej, która może zmienić jego życie”), a on jest jej za to oddany. Taka strategia narracyjna prowokuje do wątpliwości i wzbudza dyskomfort – w końcu, widząc nienormatywne pary, często mamy ochotę na sentymentalną baśń i ciepło identyfikacji (choć powstaje też pytanie, kto tego chce – pewnie wielu młodszych czytelników czytałoby „Młodego mężczyznę” jako opowieść o groomingu). Tu Ernaux jest brutalna wobec nas i wobec samej siebie, obnaża egoizm romantycznej miłości, która ma agendę niekoniecznie nakierowaną na trwanie relacji.

Ernaux jest brutalna wobec nas i wobec samej siebie, obnaża egoizm romantycznej miłości, która ma agendę niekoniecznie nakierowaną na trwanie relacji

A ta agenda mogła być możliwa właśnie dzięki asymetriom, dzięki różnicy wieku i klasie dojścia. Ponad pięćdziesięcioletnia uznana pisarka przeżywa ze studentem, pochodzącym z klasy ludowej, relację, w ramach której ona odwiedza miejsca swojej młodości, podejmuje aktywności ze swojej młodości, oddaje się pożądaniu, a on – przeżywa to wszystko po raz pierwszy. Dla kobiety ich wspólna teraźniejszość była „jedynie zduplikowaną przeszłością”. Jak pisała narratorka, jej kochanek „był nosicielem pamięci o moim pierwszym świecie (…) – te zapomniane gesty, które u niego odnajdywałam, wstrząsały mną. (…) Był uwewnętrznioną przeszłością. Przy nim przechodziłam przez wszystkie etapy życia, mojego życia”. Dzięki rozjazdowi momentów biograficznych i odświeżeniu, jakie przyniosła młodość kochanka, bohaterka osiąga przedziwny bezczas, stan, o który być może stara się prowadzeniem własnej historii i który osiąga, gdyż nie odmawia sobie wykonania gestu właściwego głównie mężczyznom. Jak konstatuje, czuła „jedynie słodycz własnego trwania i niezmienności mojej żądzy”.

Podobnie jak w „Zdarzeniu” i „Pamięci dziewczyny”, i tu kluczowym kontekstem są reakcje otoczenia – karcące, oceniające, które jej wolność będą widziały niejednokrotnie jako obrzydliwą, wstrętną, moralnie obruszającą. Narratorka tak wspomina reakcje innych plażowiczów podczas pobytu we Włoszech: „wiedziałam, że sąsiedzi ukradkiem nas obserwują, szczególnie mnie, że oglądają moje ciało pod lupą, sprawdzając, jak bardzo jest dojrzałe, ile też ona może mieć lat? (…) W stosunku (…) [do nas] spojrzenia stawały się bezczelne, graniczyły z osłupieniem, jak w obliczu połączenia sprzecznego z naturą. Albo tajemnicy. To nie nas widzieli, tylko niejasno rysował im się obraz kazirodztwa”. Ale też bohaterka ostatniego z opowiadań to przecież Ernaux w kwiecie życia, w klasie dojścia, osoba publiczna i rozpoznana jako pisarka – może ona oglądać społeczną presję z innej pozycji niż nastolatka w późnych latach 50., z pozycji determinacji lub wręcz triumfu. Tę konkretnie różnicę możemy zobaczyć dzięki trafnemu zestawieniu opowiadań z różnych okresów życia Francuzki. „Pamięć dziewczyny” przeprowadza nas przez moment utraty niewinności, który w wielu biografiach oznacza pierwsze publiczne ośmieszenie i wykluczenie społeczne, zapoczątkowane przez łamanie tabu i naruszenie „dobrych obyczajów”; w „Młodym mężczyźnie” z kolei łamanie tabu stanowi odznakę podmiotowości wyższego stopnia, demonstracyjne odrzucenie wstydu jako metodę publicznej widzialności. Te same przekroczenia mogą formować i pozycjonować nas na różne sposoby.

 

Pisarka-snajperka 

Przystępując do lektury „Ciał”, wstępnie zakładałam, że wiem, czego się spodziewać – że zostanę zawrócona przez różne plany i wymiary czasu, że będę czytać teksty na pograniczu fikcji literackiej i eseistyki filozoficznej, że połączą się plany osobisto-biograficzny i historyczny, że głównym tematem będzie płeć i klasa społeczna. Ostatecznie nie mogę jednak powiedzieć, że Anne Ernaux mnie nie zaskoczyła. Francuzka może pozwolić sobie na pisanie „ciągle tego samego”, ponieważ jej metoda pisarska świetnie się na to nadaje. Jej pisanie jest dość uważne, by – będąc „chłodn[ym] i oszczędn[ym]” – wywierać piorunujące wrażenie. Nie potrzebuje zasłaniać się ironią czy poczuciem humoru – jej zdania mogą być proste, bo płyną ze snajpersko celnego spostrzeżenia i przetworzenia rzeczywistości.

To pisarstwo sprawia wrażenie bezpośredniego, niewymagającego złożonej interpretacji, ale myślenie i recenzowanie jej tekstów to prowadzenie ożywionego dialogu, z których każda myśl rodzi pięć kolejnych. Być może taka sztuka pisarska niektórym wyda się nawet błaha czy banalna w praktyce – przecież każdy z nas ma swoje życie, które może opisać w prostych słowach –lecz Ernaux wydobywa ze znanych nam tematów dodatkową głębię, której użyte przez nią środki wcale nie zapowiadają. Być może dlatego, że w przeciwieństwie do wielu współczesnych twórców tekstów kultury autorka nie boi się podróży w poszukiwaniu bezczasu i uniwersalności. I że może ją odbywać, no właśnie – zawsze i wszędzie.

 

Annie Ernaux

„Ciała”, Wołowiec 2024, przeł. Agata Kozak, s. 232.

Monika Helak
badaczka, publicystka, absolwentka socjologii w Kolegium MISH UW. Interesuje się polityką, genderem, studiami ludzko-zwierzęcymi i kulturą terapeutyczną.
redakcjaKrzysztof Sztafa

Annie Ernaux

„Ciała”, Wołowiec 2024, przeł. Agata Kozak, s. 232.

POPRZEDNI

recenzja  

Kaliny i inne jedwabie

— Teresa Fazan

NASTĘPNY

recenzja  

Spektakl awansu

— Karolina Kulpa