Ćwiczenia z wyobraźni dystopijnej
Widmo krąży po Europie – widmo faszyzmu. Lewica powtarza to hasło jak mantrę. „Faszyzm powraca”, słyszymy raz po raz. W swojej nowej książce „Skąd ten faszyzm” Michał Herer próbuje przyjrzeć się krytycznie tej diagnozie, nie ulegając ani histerii lewicy (nazbyt pochopna etykietyzacja), ani beztrosce i bagatelizacji niepokojących znaków.
Długo tkwiliśmy w imaginarium, w którym na faszyzm po prostu nie było miejsca. „Jeszcze kilkanaście […] lat temu – pisze filozof – ktoś, kto utrzymywałby, że stoimy w obliczu powrotu faszyzmu, zostałby posądzony o grubą przesadę”. Dziś sieć tworząca to imaginarium dopuszcza do głosu zwłowrogie sygnały i znaki. Dla autora Pochwały przyjaźni przebudzeniem z filozoficznego snu był 11 listopada 2011: starcie wielotysięcznego Marszu Niepodległości z Kolorową Niepodległą, małą wysepką, której Herer sam był częścią – otoczoną przez morze napierających, ogolonych głów. U wielu tamto chlaśnięcie (slap)- by użyć Lederowskiego określenia na sygnały, że oto zbliża się coś burzącego dotychczasowy porządek – uruchomiło mechanizm zaprzeczenia: mało kto dostrzegł wtedy realne zagrożenie faszyzacji. Dla Herera przeciwnie, było to spotkanie z przemożnym fenomenem, impulsem, który ujawnił znaczące faszyzmu. Mimo to (i całej serii kolejnych zwiastunów), filozof w swoim nowym eseju nie ulega pokusie łatwych odpowiedzi i nie wpada w koleinę żadnej dostępnej niejako z automatu opowieści. Także tej o powrocie faszyzmu.
Od razu trzeba jednak zastrzec: „Skąd ten faszyzm” to rzecz, która rozczaruje fanów łatwych przyszpileń. Nic tu nie jest oczywiste, żadna idea, formacja ani proces. W książce brak choćby klarownych definicji (da się raczej wyczuć ruch wytrącania z teoretycznego samozadowolenia) i czytelnych map ruchów faszyzujących. Ale też nie to jest stawką tego projektu. Herer od początku zaprasza nas raczej do ćwiczeń: ze sztuki problematyzacji i dystopijnej wyobraźni.
Labilna tożsamość faszyzmu
To pierwsze ćwiczenie znać już w analizie hasła o „powrocie faszyzmu”. Herer stawia opór jego pozornej oczywistości, pytając, co właściwie miałby ten powrót faszyzmu oznaczać i w jakim sensie w historii można mówić o powrocie czegokolwiek? Dla autora „Filozofii aktualności” żadna teoria nie jest tutaj dość wystarczająca, wnikliwy namysł ujawnia bowiem, że faszyzm (także ten historyczny) zawsze wymyka(ł) się próbom eksplikacji i nie może mieć pozytywnej, ustalonej definicji. Co więc można uczynić? Herer zachęca do tego, by zacząć myśleć o tym zjawisku jako wielości elementów o różnej naturze, które cyrkulują w ramach heterogenicznego zbioru; dołączają do niego lub się od niego odłączają (jak choćby antysemityzm).
Trzeba przestać myśleć o wskazywanych cechach czy kryteriach jako o takich, które dana organizacja, jednostka itp. musi bez wyjątku posiadać lub które musi spełniać, by można ją było powiązać z faszyzmem. Innymi słowy: należy zacząć myśleć o faszyzmie jako o wielości elementów, które nie tylko przynależą do różnych wymiarów rzeczywistości (odnoszą się do psychologii, postaw, form organizacji, stylu, poglądów, ekonomii itd.), ale też są nierówno rozdzielone wśród konkretnych zjawisk. W tym sensie, żeby mieć związki z faszyzmem, nie trzeba posiadać wszystkich cech czy elementów przynależących do rozbudowanej definicji.
Takie ujęcie oznacza, rzecz jasna, że coś tracimy (łatwość identyfikacji), ale zarazem zyskujemy: możliwość uchwycenia złożonej, mutującej natury faszyzmu. Zamiast identyfikować – dajmy na to – faszystę, możemy lepiej przyszpilić faszyzację. Herer zresztą chętniej posługuje się tym pojęciem, cały wysiłek myślowy wkładając w analizę mechanizmów, które wytwarzały faszyzm w przeszłości, a także w sprawdzanie, czy działają one także dzisiaj.
Zamiast identyfikować faszystę, możemy lepiej przyszpilić faszyzację
„Co” powrotu
Herer odrzuca więc (zresztą nie pierwszy raz) ramę analityczną-definicyjną na rzecz genealogiczno-problemowej, zaczerpniętej z pism Michela Foucaulta. Przemieszcza to naszą uwagę z rzekomej „istoty” faszyzmu na problemy, do których ów odsyła(ł), a także na jakie odpowiada(ł). Oryginalność tej propozycji polega na usytuowaniu odpowiedzi na pytanie „skąd” w trójkącie, którego boki wyznaczają trzy pojęcia: nowoczesność, kapitalizm i mieszczaństwo. Faszyzm wpisywałby się nieusuwalnie w dynamikę tych procesów/formacji, byłby także powiązany z problemami przez nie wytwarzanymi. W ten sposób Herer problematyzuje także figurę powrotu. Tym, co ma powracać nie jest już bowiem „to samo” faszyzmu, lecz raczej pewne napięcia i problemy w łonie mieszczańsko-kapitalistycznej nowoczesności.
Rzecz jasna, nie jest tak, że faszyzm nie rozpatrywano nigdy w powiązaniu z bokami Hererowskiego trójkąta. Przeciwnie, często rozpoznawano go jako konieczny punkt dojścia logiki kapitalizmu (jak pouczał Horkheimer, „Kto jednak nie chce mówić o kapitalizmie, powinien także milczeć o faszyzmie”[1]), istotę jego ducha czy samą esencją nowoczesności (Bauman). Lista możliwych powiązań jest zresztą dłuższa: raz faszyzm myślano jako nowoczesny, innym razem jako antynowoczesny; bywał arcy i antyoświeceniowy, mieszczański i antymieszczański. Filozof przekonująco odrzuca to metafizyczne myślenie[2] (esencję i telos) i fałszywość tych alternatyw. Faszyzm, powiada, istnieje w nieusuwalnym związku z mieszczańsko-kapitalistyczną nowoczesnością, ale nie dlatego że posiada zestaw cech, właściwy dla każdego z boków wspomnianego trójkąta (oczywiście, może je mieć, ale nigdy nie jednoznacznie i na stałe) Dlaczego więc? Przede wszystkim dlatego że na wiele sposobów wpisuje się w pola napięć, które one uruchamiają, i na które jest (możliwą, choć nie jedyną) odpowiedzią.
W ruchu de— i reterytorializacji
O jaką dynamikę i napięcia chodzi? Aby je opisać, Herer odwołuje się do – nieco już wysłużonych –pojęć wypracowanych przez Deleuze’a i Guattariego. W dużym skrócie: idzie o nowoczesne, ale właściwie formacji kapitalistycznej napięcie między ciąglą deregulacją i regulacją, rozplątywaniem kodów i kodowaniem na nowo, lub mówiąc prościej: upłynnianiem rzeczywistości, a w drugim ruchu regulowaniem jej. I tak np. nowoczesność to oczywiście ruch destabilizacji; wiele zjawisk opuszcza terytorium, które wyznaczało ich ramy i nadawało sens za pomocą różnych skryptów: m.in. kodów metafizyki i religii. Ów ruch sprawia, że znika to, co stałe i zakrzepłe, ale bezpieczne (struktury społeczne, tradycja, konwencje etc.). To nicowanie może, owszem, uruchomić nadzieje (i często, również dziś, to robi), ale też rodzi lęk i wielką energię protestu. Tu właśnie na scenie pojawia się faszyzm, który poprzez tę energię i afekty wzrasta— i doskonale je zagospodarowuje. Pułapka, w którą można tu wpaść, polegałaby na tym, by tę jego próbę blokowania deregulacji i sojusz z buntami pomyśleć od razu jako dowód na stałą więź logiki antynowoczesnej z faszyzmem.
Nowoczesność to oczywiście ruch destabilizacji
Otóż Herer ujawnia, że żadna taka stała więź nie istnieje. Faszyzm może równie dobrze związać się z przeciwną tendencją, okazując się jak najbardziej nowoczesny (znów niejednoznacznie i nie na stałe). Jak to możliwe? By to właściwie pojąć, należy wrócić do ruchu de— i reterytorializacji. Nie jest bowiem tak, że w nowoczesności zdekodowany strumień zostaje puszczony całkiem wolno (to nie tylko permanentny rozpad i zanik m.in. struktur, wartości, pragnień); jego deterytorializacja jest względna, ponieważ napotyka on inne terytorium. Owszem, „wszystko co stałe rozpływa się w powietrzu”, człowiek zostaje uwolniony z więzów tradycji i religii, ale na tym nowoczesność się nie kończy. Sama dokonuje ona bowiem reterytorializacji poprzez uregulowanie zdekodowanych strumieni, „nadkodowanie” nowych pozycji na kody wytyczone wcześniej[3] (skrypty metafizyki, religii i opartej na religijnych dogmatach moralności). Nowe (czy nowoczesne) kody są tylko pozornie nieinwazyjne. To nie tylko aksjomaty rynku (które mogą osunąć się w nagi wyzysk), ale także homogenizacji. Aksjomatem nowoczesnego państwa narodowego była przecież właśnie zasada jednorodności etnicznej, a tę zaś najpełniej realizował faszyzm. Jak pisze autor:
Można powiedzieć, że owo państwo (jedno)narodowe, z jego aparatem przymusu, ale także z jego biurokracją, instytucjami dyscyplinarnymi (szkołami, fabrykami, szpitalami, więzieniami) było pewnym systemem aksjomatycznych, formalnych reguł, którym miały być poddane wszystkie jednostki i wszystkie procesy społeczne.
To nowoczesne „ogrodnicze” marzenie, kontynuuje autor, było „także marzeniem faszyzmu i jednym z warunków możliwości Zagłady”. Herer powtarza zatem znaną Baumanowską tezę, choć nie podziela jego wiary w głęboki związek między faszyzmem i nowoczesnością. Tym samym uchyla się fiksacji na upraszczającej formule.
Jak widać: faszyzm raz może być reaktywny (reakcja lękowa na nowoczesność), innym razem zaś odgórny – taki, który krzepnie w reżim, ustanawia homogeniczny porządek i wybiera ucieczkę do przodu. Herer napomina:
Niezależnie od tego, że w różnych momentach dominuje jedna lub druga forma są one nierozdzielnie, tak jak nierozdzielne są ruchy de— i reterytorializacji.
Podobnie filozof opisuje napięcia właściwe dla pozostałych boków swojego trójka. Najpierw, znów poza logiką konieczności, problematyzuje relacje w parze: faszyzm-kapitalizm, a następnie: faszyzm-mieszczaństwo. Jak łatwo się domyślić, nie kreśli między nimi znaku równości ani negacji. Znowu dynamika każdej z par wytwarzałaby jakieś problemy, na które tytułowy ruch/reżim był i ciągle jest możliwą odpowiedzią. W przypadku kapitalizmu faszyzacja byłaby reakcją na wewnętrze napięcia, na kryzysy i mutacje, którym ulega(ł). Herer odwołuje się stale do case’u nazizmu, dlatego to na poprzedzającym go kryzysie skupia uwagę czytelnika. Opisuje więc m.in. krach z 1929 r. destabilizujący Niemcy, ale nade wszystko mutowanie kapitalizmu, ruch rekonfiguracji zachodzący między rynkiem i państwem, który znalazł rozwiązanie nie tylko w postaci New Deal, lecz także totalitarnego kapitalizmu monopolistycznego (III Rzesza) oraz pozornie osobliwego sojuszu między faszystami i właścicielami kapitału. Herer objaśnia to tak oto:
Z jednej strony New Deal, z drugiej […] totalitarny kapitalizm monopolistyczny. Faszyzm nie był koniecznym punktem dojścia logiki kapitalizmu, nie urzeczywistnił jego „istoty”. Urzeczywistnił jednak pewną możliwość, która otworzyła się w momencie krytycznym dla formacji kapitalistycznej. Zyski niemieckich przemysłowców nie stanowią ostatecznej podstawy dla wyjaśnienia faszyzmu, jego polityki podboju itd., pozostaje wszelako faktem, że jego system gospodarczy działał w dużej mierze dzięki dealowi, który przemysłowcy zawarli z nowymi panami Niemiec. W krytycznej sytuacji faszyści i właściciele kapitału nawzajem skorzystali ze swoich usług, a rewolucyjny ferment został częściowo stłumiony przemocą, częściowo zaś zażegnany metodą przekupstwa lub przekierowywania klasowego gniewu na „obiekty zastępcze”.
W przypadku kapitalizmu faszyzacja byłaby reakcją na wewnętrze napięcia
Także relację z trzecim bokiem Herer – zresztą być może najmniej przekonująco –ilustruje poprzez odwołanie do nazizmu. W tej części wskazuje m.in, że jego klasowe zaplecze stanowiło mieszczaństwo czy raczej drobnomieszczaństwo: rozrastająca się grupa ludzi zagrożonych deklasacją (bez której nazizm nie utrzymałby się jako reżim). Czy to daje asumpt do tego, by faszyzm określić jako mieszczański? Oczywiście nie. Bowiem między reżimem a tą formacją istniały liczne napięcia, które Herer próbuje prześledzić. Puenta tego namysłu jest bliska uprzednim diagnozom: faszyzm nie jawi się ani jako arcy- albo antymieszczański, lecz wpisuje się jako pewna potencjalność w historyczną dynamikę tej formacji.
Jutro faszyzmu
Cały ten ruch deszyfracji kodu genetycznego faszyzmu ma u Herera jeden cel. Utworzenie powiązania między tym, co przeszłe i tym, co aktualne – powiązania wynikającego jednak nie z jakiejś „istoty”, lecz ciągłości linii genealogicznej. Raz jeszcze: pożytek z tej operacji myślowej polega nie na dostępie do łatwej identyfikacji ruchów faszyzujących dzisiaj, lecz na tym, że czytelne stają się punkty newralgiczne, w których procesy faszyzacji uruchamiają się lub mogą ponownie uruchomić. Oczywiście będzie to możliwe tylko wówczas, gdy uznamy, że ciągle żyjemy w świecie, który da się opisać jako świat mieszczańsko-kapitalistycznej nowoczesności (Herer dość przekonująco pokazuje, że jest to założenie zasadne), a także gdy przyjmiemy do wiadomości, że rozpracowanie kodu genetycznego faszyzmu tylko w oparciu o nazizm i III Rzeszę jest wystarczające (tu można mieć bardzo poważne wątpliwości, których nie rozwiewa w rozmowie z Jakubem Majmurkiem: „skupiam się w książce na przypadku niemieckim, bo ten obszar kulturowy mam najlepiej rozpoznany”).
Jeśli odpowiemy jednak na to twierdząco i podążymy za tą myślą, okaże się, że nowoczesny, podwójny ruch de- i reterytorializacji ciągle trwa. I tak np. z jednej strony jesteśmy świadkami wielkich ruchów migracyjnych, które w obliczu zmian klimatu będą się nasilać, kładąc kres etnicznej i kulturowej homogeniczności, z drugiej zaś pojawia się radykalna reakcja na ten proces o charakterze zarówno oddolnym, jak i odgórnym.
Można chyba powiedzieć, że ruch dekodowania osiąga być może niespotykaną dotąd skalę, co oznacza ciągłe, a nawet zwielokrotnione istnienie napięć, a tym samym: możliwość faszyzacji. Gdzie według Herera ta możliwość rysuje się najwyraźniej? Jego zdaniem nie tylko w przestrzeni mieszania się kultur, grup etnicznych, religii, ale także – a może przede wszystkim – w sferze płci. Jak przyznaje, proces jej dekodowania i rozpuszczanie kodu patriarchatu to „najważniejszy proces cywilizacyjny, w którym obecnie uczestniczymy”[4]. To mocna teza, ale niewystarczająco umotywowana. Kwestionowanie oczywistości płciowej dystrybucji ról oraz samej „tożsamości” płciowej, jest, rzecz jasna, potencjalnie zapalne – a nawet już wywołuje reaktywne próby blokowania tej deterytorializacji – lecz nie przekonuje mnie takie pozycjonowanie akurat tej tendencji. Czy siły zdestabilizowane np. przez neoliberalizm są mniej złowrogie? Filozof pisze, że „[s]ą to sprawy dobrze opisane” i nie analizuje ich. Nie dowiemy się więc np. tego, czy faszyzm byłby próbą zablokowania linii ujścia otwieranych przez neoliberalizm, czy raczej maszyną, która reterytorializuje społeczne siły przez niego zderegulowane.
Herer podziela opinie, że współcześnie faszyzm w znacznej mierze organizuje się oddolnie, że jego forma nie jest dziś odgórna, lecz przybiera postać tego, co Deleuze i Guattari określają mikrofaszyzmem. Nie znaczy to, że widmo formy scentralizowanej nie pojawia się na horyzoncie naszej aktualności. Zdaniem autora grozi nam nie tyle zamknięty reżim, ile „pełzająca”, odgórna faszyzacja. Jako potencjalne ogniska zapalne Herer wskazuje: zmiany klimatyczne i związane z nimi migracje; kolejne rewolucje biotechnologiczne np. z rozbiciem jedności gatunku ludzkiego oraz możliwym przełożeniem stosunków władzy i nierówności na rzeczywistość biologiczną. Ryzyka odgórnej faszyzacji dostrzega ciekawie także w odniesieniu do kapitalizmu przyszłości:
Jesteśmy być może świadkami wyłaniania się zarysu jakiegoś nowego porządku, czegoś, co można by nazwać oligarchicznym infokapitalizmem albo infobiokapitalizmem, jeśli rozwój technologii związanych ze sztuczną inteligencją i big data sprzęgnie się właśnie z rewolucją w obszarze biotechnologii. Ten nowy porządek zawiera w sobie, próżno w to wątpić, możliwość faszyzacji, także tej odgórnej lub systemowej. Dziś zgodnie z logiką kapitalizmu inwigilacji, by posłużyć się formułą Shoshany Zuboff, wydobywa się dane o wszystkich aspektach naszego życia przede wszystkim po to, by sprzedawać nam towary. Trudno jednak nie dostrzec, jak bardzo owe ekstrakcyjne techniki nadają się także do innych celów, szczególnie właśnie do rasistowskiego biopolitycznego zarządzania.
Grozi nam nie tyle zamknięty reżim, ile »pełzająca«, odgórna faszyzacja
Ostatecznie esej Herera, problematyzujący pojęcia doskonale, wydawałoby się, oczywiste, zostawia czytelnika przede wszystkimi z narzędziami do krytycznego myślenia o faszyzmie. To wiele, ale na dziś chyba za mało. „Skąd ten faszyzm” to propozycja bez programu pozytywnego, bez prób zarysowania choćby i zalążków myśli, które mogą na pomóc w przewalczeniu widm faszyzacji. Myśl krytyczna znów, niestety, staje się zakładnikiem „dialektyki negatywnej”; Herer zamiast być „apostołem” nadziei (których dziś pilnie potrzebujemy), zostawia nas z poczuciem impasu, którego, jak sugeruje, nie sposób przekroczyć, ponadto z dość ponurą diagnozą, że przed sobą mamy tylko „odpychanie [faszyzmu]”, jego „ciągłe egzorcyzmowani[e]”. Myślenie o przyszłości po lewej stronie nie może dziś zatrzymywać się na węszeniu i tropieniu tylko związanych z nią zagrożeń. Przeciwnie, lewica powinna się na nią otworzyć, szukając w niej remediów i środków zaradczych. W przeciwnym razie, jak pouczał duet Srnicek-William, przyszłość wpadnie ostatecznie w objęcia prawicy.
[1] M. Horkheimer, „Żydzi i Europa”, przeł. J. Łoziński, w: „Szkoła frankfurcka”, t. II, cz. 2, Kolegium Otryckie, Warszawa 1987, s. 281
[2] Stronienie od metafizyki ujawnia się nie tylko w podejściu do faszyzmu, ale także do omawianych przez Herera wielkich procesów i formacji.
[3] G. Deleuze, F. Guattari, „Tysiąc Plateau”, przeł. tłumaczenie zbiorowe, Warszawa 2015, s. 255: „[S]połeczeństwa nowoczesne, czy też państwowe, zastąpiły słabnące kody jednoznacznym nadkodowaniem, utracone zaś terytorialności – specyficzną reterytorializacją (która tworzy się właśnie w nadkodowanej przestrzeni geometrycznej”.
[4] Herer przytomnie zastrzega, że nie każda postać antyfemizmu czy mizogonii musi być od razu być faszystowska.
Michał Herer
„Skąd ten faszyzm?”, Wydawnictwo Krytyki Politycznej, Warszawa 2024, s. 136.
krytyk, eseista. Wykładał m.in. w Instytucie Judaistyki UJ. Autor licznych tekstów naukowych i krytycznych, stale współpracujący z tygodnikiem „Polityka” i „Czasem Kultury”. Lubi wracać do Georges’a Pereca.