Claudia Rankine
„Obywatelka. Amerykańska liryka”, tłum. Joanna Mąkowska, Wydawnictwo Karakter, Kraków 2025, 176 stron.
Z twórczością Claudii Rankine zetknęłam się po raz pierwszy kilka lat temu. Lektura „Obywatelki: amerykańskiej liryki”[1] (2014) pochłonęła mnie do tego stopnia, że postanowiłam niezwłocznie przeczytać kolejne tomy – oprócz przetłumaczonego właśnie przez doktorę Joannę Mąkowską poematu w nieformalnym cyklu „amerykańskim” ukazały się jeszcze „Don’t Let me Be Lonely: An American Lyric” („Nie pozwól mi być samotną: amerykańska liryka”) z 2004 roku i „Just Us: An American Conversation” („Tylko my: amerykańska rozmowa”) z 2020. By zdobyć te książki, jeden jedyny raz złamałam żelazną zasadę nie zamawiania niczego z Amazona. Nie pożałowałam – Rankine jest w moim pojęciu jedną z najważniejszych współczesnych amerykańskich pisarek: autorką potrafiąca przyszpilać to, co trudne do nazwania i w niezwykle organiczny sposób łączyć liryczną intymność z diagnozami o wymiarze społecznym i politycznym. Do pewnego stopnia jej poematy przypominają scenopisy wideo-esejów: treść pisana przeplata się tu z materiałami wizualnymi, a kultura wysoka egalitarnie miesza się z popularną. W swojej nieortodoksyjnej formalnie eseistyce Rankine staje się psychoanalityczką schizofrenicznej Ameryki – pozostając przy tym obywatelką piszącą z wnętrza jej splątanych trzewi.
Rankine jest w moim pojęciu jedną z najważniejszych współczesnych amerykańskich pisarek
***
Zanim jednak pochłonęłam książki Rankine, miałam okazję zobaczyć ją na żywo w Berlinie. Było to w listopadzie 2019 roku, kilka miesięcy przed zabójstwem George’a Floyda i jeszcze przed wybuchem pandemii Covid-19. Spotkanie dotyczyło rozmowy jako formy literackiej na przykładach napisanej przez nią wówczas sztuki „The White Card” („Karta białości”) i opublikowanego na łamach New York Times’a eseju „Brief Conversations with White Men” („Krótkie rozmowy z białymi mężczyznami”). Dotyczyło ono zatem także rasy i rasizmu: tego jak materializują się w liminalnych przestrzeniach publicznych (takich jak lotniska czy poczekalnie) i tego jak są dostrzegane przez niektórych, a dla innych muszą być dopiero nazwane. Rzeczywistość niezwłocznie stworzyła zresztą dla tego zjawiska przykład. Po spotkaniu, w czasie przeznaczonym na pytania z sali, jedna z białych osób w swojej wypowiedzi zacytowała fragment – zdaje się, że z tekstu Frantza Fanona – w którym pojawiło się słowo na „n” (angielski ekwiwalent polskiego słowa na „m”). Reakcja była natychmiastowa – jedna ze znajdujących się na widowni czarnych osób podniosła głos, że to niedopuszczalne i że wypowiedzenie to wymaga przeprosin. Wywiązała się burzliwa dyskusja, w której – o ile dobrze pamiętam – sama Rankine nie zabrała głosu.
Może być też tak, że taką wizję Rankine – milczącej, bacznie obserwującej – podsuwa mi wyobraźnia. Wybitna amerykańska teoretyczka i krytyczka kulturowa Hortense Spillers powiedziała kiedyś o sobie, że jest „slow thinker” – że „myśli powoli”. Kiedy usłyszałam to stwierdzenie po raz pierwszy, wydało mi się wręcz prowokacyjne – choć nie jest wartościujące, nie użyłabym go jako komplementu. Bycie „powolną myślicielką” może znaczyć, że niewiele się publikuje, a wypowiedzi charakteryzuje namysł i troska o język; może znaczyć, że nie dba się o prędkość riposty, ale raczej o głębię i celność refleksji – aktualność takiego „powolnego” pisania nie bierze się z potrzeby bycia na bieżąco, ale zdolności dostrzegania wzorców, odkodowywania mechanizmów i nazywania rzeczy po imieniu. Myślę o Rankine jako o takiej właśnie autorce. W wieku 62 lat ma na swoim koncie siedem książek, kilka sztuk i zapewne kilkadziesiąt publikacji w czasopismach. Amerykańska pisarka bez specjalnego gimnastykowania się potrafi brzmieć współcześnie, jakby mimochodem remiksowała kulturalną i medialną rzeczywistość, splatając ją z własną wrażliwością i może przede wszystkim: z wnikliwą obserwacją otoczenia. Z czego zatem zdaje sprawę Rankine w Obywatelce?
Historia krystalizuje się w okamgnieniu
Odpowiedź krótka: z życia w Ameryce. Odpowiedz dłuższa: z życia jako czarnoskóra kobieta w Stanach Zjednoczonych. Niektórzy nie mogą sobie pozwolić na bycie po prostu podmiotem, takim pozbawionym atrybutów. Trudno. Czy nadal mogą brzmieć uniwersalnie? Zależy, co uznamy za „uniwersalne” i jakie tożsamości za centralne. Rankine pochodzi z Jamajki, a zatem z historycznego epicentrum ekonomii plantacyjnej, do dziś doświadczającego ambiwalencji tego dzieciństwa – kulturowego, klimatycznego, ekonomicznego. Jako dziecko wraz z rodzicami wyemigrowała do Nowego Jorku, gdzie z czasem podjęła ścieżkę akademicko-redaktorsko-pisarską, zasilając tym samym szeregi klasy wyższej-średniej. Podzieliła zatem los czarnych Amerykanów doświadczających specyfiki bycia i niebycia zarazem częścią burżuazji, historycznie osadzonej – jak wszystko inne w USA – na systemie rasowej segregacji. Ambiwalencję swojej pozycji – wzmocnionej związkiem z Johnem Lucasem, białym artystą, z którym zresztą często współpracuje – Rankine rozkłada na czynniki pierwsze, starając się zarazem oddać uczucia, jakie się z nią wiążą. Poemat ma charakter manifestu, jest próbą przyszpilenia krystalizującej się tu i teraz – w różnych gestach, czynach i słowach – przeszłości. Napisany jest tak, że mamy wrażenie, że owa sedymentacja zachodzi właśnie na naszych oczach. Czujemy, że coś rozumiemy, że do czegoś się zbliżamy – tylko czy to coś zmienia?
W poemacie Rankine wciąż przenikają się skala mikro i makro, albo – słowami przywoływanej postaci – skala ja prywatnego i ja historycznego. Osobiste, drobne sytuacje – spotkania, wymiany zdań czy choćby spojrzeń – przeplatają się z sytuacjami o charakterze medialnym – doniesieniami o huraganie Katrina, transmisjami z meczów Sereny Williams czy informacjami o zabójstwach czarnych mężczyzn, m.in. Trayvona Martina, Jamesa Craiga Andersona i Marka Duggana. Podobnie fragmenty bardziej eseistyczne pojawiają się wymiennie z poetyckimi – czy może raczej te różne tryby wypowiedzi wzajemnie w siebie morfują. Niektóre segmenty tekstu opatrzone są dodatkowo opisem „Scenariusz do nagrania »Sytuacja« stworzony wspólnie z Johnem Lucasem” – wskazują więc na kooperację z mężem pisarki, ale także na inne życie treści, potencjalnie będącej scenopisem. We wszystko to powtykane są rozmaite materiały wizualne: dzieła sztuki artystek takich jak Kate Clark, Glenn Ligon, Radcliffe Bailey czy Carrie Mae Weems, zdjęcia typu getty images z internetu czy skriny z youtube’a. Wszystkie te obrazy pozostawione są bez podpisów – te znajdziemy dopiero w spisie ilustracji na końcu książki. Czasami wzbudzało to we mnie irytację – np. gdy rozpoznałam kolaż kenijskiej artystki Wangechi Mutu, ale nie potrafiłam przypomnieć sobie jej imienia i musiałam kartkować książkę, przerywając flow czytania. Czasami jednak czułam, że ów brak natychmiastowego dostępu do opisu czemuś służy – pozwala obrazowi przemówić w kontekście słów samej Rankine. Pomyślałam o tym, czytając poniższy fragment (sugeruję przeczytać go na głos, by docenić frazę Rankine i przekład Mąkowskiej):
Lata moje i moich braci, i lata przed nami – lata handlu niewolnikami, plantacji, migracji, segregacji, nędzy, dzielnic biedy, profilowania, jednego na trzech, dwóch fuch, kolego, hej, kolego, każdy to chodząca zbrodnia – składają się na godziny wewnątrz naszego życia, gdzie wszyscy wisimy, sznur w naszym wnętrzu, drzewo w naszym wnętrzu, korzenie to nasze kończyny, podcięte gardło, a gdy otwieramy usta, żeby coś powiedzieć, kwiecie, o kwiecie, nie ma miejsca, z którego wydobywałby się taki blues, bracie, drogi bracie. Niebo to milczenie moich braci przez te wszystkie dni, które prowadziły do mojego telefonu. (s. 91-92)
Fragmentowi towarzyszy czarno-biała fotografia, na której znajduje się drzewo i stojąca pod nim grupa białych ludzi, zwróconych do kamery jakby błysk flesza nagle zwrócił ich uwagę. Są ubrani w estetyce lat 20. XX wieku – widzimy białe koszule wpuszczone w tweedowe spodnie, kapelusze i berety, letnie sukienki i ulizane pomadą krótkie boby. Myślę – choć przecież nie jestem tego pewna – że z gałęzi drzewa zdjęto przed chwilą ciało zlinczowanego czarnego człowieka, albo że ci ludzie zaraz zabiorą się za lincz. Czuję niepokój i niezdrową ciekawość, którą zaspokoić może jedynie sprawdzenie, co przedstawia archiwalna fotografia. Przedłużam chwilę niepewności. Ci ludzie wyglądają tak zwyczajnie, są młodzi, starzy, poważni, uśmiechnięci… Czy to możliwe? Czy ona mówi właśnie to, co myślę że mówi?
Strona 93: Public Lynching, 30 sierpnia 1930, Getty Images / Hulton Archive. (Modyfikacja obrazu za zgodą Johna Lucasa). Zobacz też Erased Lynching Series Kena Gonzalesa-Daya, 2004–2015. (s. 166)
Nieobecne na zdjęciu czarne ciało – będące zarazem centralnym elementem przedstawienia usuniętym w edycji – nie daje mi spokoju. Jak zauważa sama Rankine, w rasistowskim społeczeństwie takie właśnie są czarne ciała: zarazem wymazywane i nadwidoczne, hiperobecne. Nie bez powodu ciało staje się centralne w Obywatelce. Z jednej strony chodzi o nieufne ciało uwięzione w „rasowym imaginarium” (czytaj: byciu czarną w Ameryce) (s. 32) – ciało determinowane zewnętrznie, przez spojrzenia, przez rasistowską kulturę. Z drugiej strony chodzi o ciało fenomenologiczne, odczuwające, bo jak pisze Rankine rasizm bywa fizycznym doznaniem – potęguje różnicę ciśnień między tobą i resztą świata, który nie zauważa, ignoruje, udaje, że nic się nie stało. Ciało zdeterminowane z zewnątrz poddane jest profilowaniu rasowemu: I nie jesteś tym typem, a i tak pasujesz do rysopisu, bo istnieje tylko jeden typ, który zawsze jest typem pasującym do rysopisu (s. 107). To ciało bezosobowe, puste, a zarazem poddane intensywnej stereotypizacji i seksualizacji, jak choćby parodiowana cielesność Williams. Z kolei ciało fenomenologiczne jest intensywnością, ucieleśnioną pamięcią, często mimowolną, ale narzucającą się w sposób niemożliwy do zignorowania. Podobnie niemożliwy do zignorowania jak samo pragnienie bycia, przeżywania. Jak pisze Rankine,
Tak, ciało pamięta. Ciągnie za sobą więcej, niż waży. Ciało to próg, przez który przenika do nieświadomości każda budząca sprzeciw decyzja – żadna nieustraszona, niewzruszona, niezrażona wytrwałość nie wymaże przeżytych chwil, nawet jeśli jesteśmy bezgranicznie głupie czy nieuleczalnie optymistyczne, tak chętne, by znaleźć się w samym środku rozgrywek, wewnątrz, być ich częścią. (s. 30)
Pisząc w ten sposób o ciele i rasie, Rankine wpisuje się w tradycję tworzoną przez Czarnych autorów takich jak Frantz Fanon, James Baldwin czy Ralph Ellison – fragmenty ich książek pojawiają się zresztą w Obywatelce, nieopatrzone przypisami, organicznie wplecione w ciało poematu. Do tego stopnia organicznie, że sama zaczęłam doszukiwać się kryptocytatów. Przykładowo poniższy fragment uporczywie przypominał mi coś innego:
Cała nasza gorączkowa historia nie poszerzy wglądu,
nie sprawi, że ciało stanie się świadome,
że spojrzenie powie „tak”, choć nie ma niczego
do rozwiązania
nawet jeśli każda chwila jest odpowiedzią. (s. 144)
Po chwili poszukiwań w końcu zrozumiałam, że po głowie chodził mi fragment innego manifestu-poematu – Poetyki relacji martynikańskiego autora Édouarda Glissanta z 1990 roku:
To, co nas zatem spotyka, nie jest ani błyskiem, ani objawieniem, lecz narastaniem i niejasną, niekończącą się niecierpliwością.[2]
Przyglądam się obu fragmentom. Choć nie są do siebie bliźniaczo podobne, zdają się stawiać podobną odpowiedź na zadane wcześniej pytanie – czy to, że czujemy, że coś rozumiemy, że do czegoś się zbliżamy, coś zmienia?
***
Atmosferę Obywatelki dobrze oddaje powtarzające się na jej stronach zawołanie „Hej, ty —”. Książka jest krótka, można przeczytać ją w jeden wieczór. Podobnie jak owo zawołanie ostro przecina powietrze – odwraca twoją uwagę od czegoś innego, więc odwracasz głowę, zauważasz coś, reagujesz – albo nie, może nie robisz nic, może odkładasz tekst, odchodzisz. Kluczowy jest właśnie ten moment zawieszenia po interpelacji – jak zareagujesz? Czy zrozumiesz, z czym zwraca się wołająca? Wspominałam wcześniej o ważnej w kontekście twórczości Rankine formule konwersacji. Wymiany zdań – i spojrzeń – są u niej formą zaburzonego przepływu: język wypowiedzi odsłania nagle różnice (rasowe), fundamentalne rozjazdy w rozumieniu rzeczywistości i nie da się już tego cofnąć. Rankine tworzy mikrostruktury rozciągające ten moment zaraz po wypowiedzeniu i pozwala mu trwać – pozwala nam zajrzeć wgłąb, patrzeć na otwartą ranę po tym gwałtownym werbalnym cięciu, patrzeć na krew, która sączy się spod gwałtownie obnażonych szwów (s. 44). Pozostawia nas z ambiwalencją i dyskomfortem, związanymi z tym, co konkretne, namacalne, w swoich poetyckich frazach dotykając zarazem tego, co uniwersalne – jeśli takie w ogóle może istnieć w tym fundamentalnie nierównym, poplątanym społeczeństwie.
[1] Claudia Rankine, „Obywatelka. Amerykańska liryka”, tłum. Joanna Mąkowska, Karakter 2025. Oznaczenia stron z książki podaję bezpośrednio w tekście.
[2] Édouard Glissant, „Poetics of Relation”, trans. Betsy Wing, University of Michigan Press, 1997, s. 207, tłum. własne z angielskiego przekładu.
Claudia Rankine
„Obywatelka. Amerykańska liryka”, tłum. Joanna Mąkowska, Wydawnictwo Karakter, Kraków 2025, 176 stron.
badaczka, autorka tekstów, absolwentka filozofii i gender studies. Pisze doktorat, pisuje recenzje, spisuje wywiady.
komentarze

11 min czytania