fbpx
Ładowanie strony
Logotyp magazynu Mały Format

Przedruk
Szkic jest fragmentem książki Adama Wiedemanna „Poczytalność. Przygody literackie” (Warstwy, Wrocław, 2016, 453 stron).

Znienacka mam okazję zastanowić się, czym jest pisanie recenzji (lub szerzej: pisanie o literaturze). Czy w ogóle to potrafię, czy też tylko taki mi przypadł los? Chwilami zapewne potrafiłem, wszystko zależy od czasów i od tego bezmiaru, jakim literatura jest. Coś się z tego wybiera, bądź też raczej: coś z niego wypada, na stół, na krzesło, na podłogę, coś to znaczy. Za każdym razem coś innego. Nie mam do literatury stosunku czołobitnego, sam ją robię, sama mi jakby przychodzi (czasami) skądś. Ostatnio budzę się jako „nieumiejący pisać”, roją się w głowie jakieś katastroficzne myśli, choć wiem, że to przesada, zwykła czynność jak gdyby organizmu, który kiedy coś może, wydaje mu się, że może już zawsze. Tzn. będzie mógł. I zresztą ma rację! Ręka odcięta znajdzie swój odpowiednik w nodze, a funkcję usuniętej wątroby przejmą nerki, tak właśnie jest, choć nie sprzyjamy takiemu myśleniu, sądząc raczej, że trzeba chronić rękę, skoro już jest się koszykarzem bądź pianistą. W literaturze jest nieco inaczej, gdyż można być pisarzem, mając do dyspozycji jedno ocalałe oko, jeden ząb, jedną podeszwę stopy. I jeszcze jedno: nie da się przestać być pisarzem, skoro się raz zostało (o czym bez przerwy przypominam tym, co mówią: „A teraz – już nie…”), choć jednocześnie można przestać być nim, nadal pisząc. Wszędzie pełno tych niebezpieczeństw, tych niemożliwości.

Czymże zatem jest pisanie tych recenzji (lub: czymże było)? Przesada, że za każdym razem, ale partiami, co jakiś czas, było czymś całkiem innym. Nie umiem tego zdefiniować, choć pewnie umiałbym, gdyby mi kazano. Niekiedy coś mi kazano, a niekiedy sam chciałem, taki jest właśnie los. Przedsięwzięcia podejmowane z entuzjazmem przenikają się z przedsięwzięciami podejmowanymi z bólem, niechętnie, bez nadziei na sukces. A sukces, tak  czy owak, przychodzi bądź nie przychodzi, nadzieja nie ma z nim nic wspólnego. Trudno wszak mówić o sukcesie w przypadku czegoś takiego jak recenzja, tu raczej wchodzi w grę coś takiego jak zgodność z materiałem, dość nawet niezależnie od podjętego zamierzenia. Gdy następuje zgodność, rzecz jest taka, o którą można walczyć, choć oczywiście metafora „walki” jest czymś nadmiernym w odniesieniu do czegoś takiego jak recenzja. Skąd w ogóle metafora walki, skoro się nigdy o nic nie walczyło? Bo to raczej zabawa w podchody, maskowanie podnieceń, sztuczne płody, którym się udowadniało sztuczność, choć teraz dziwnie podniecają, i płody naturalnie świetne, na które nagle patrzy się z niesmakiem. Cały korowód przygód, bądź też cały maneż, w którym przygody stoją rzędem i nic, tylko wybrać, przejechać się, być tym jeźdźcem.

Trudno wszak mówić o sukcesie w przypadku czegoś takiego jak recenzja, tu raczej wchodzi w grę coś takiego jak zgodność z materiałem, dość nawet niezależnie od podjętego zamierzenia.

Czym więc jest to pisanie, skoro już tak pytacie? Mam pojęcie o związkach słowa z jego desygnatami, ale słowo jest czymś zbyt małym, mam zatem pojęcie o związkach słowa z innymi słowami, to jednak również nie wystarcza, muszę mieć więc pojęcie o związkach związków słów z zupełnie niezależnymi od nich związkami desygnatów, jest to enigma i jest to czeluść, w którą chętnie wpadam, gdyż wiem, że z tej akurat czeluści łatwo się wydobyć z przysłowiową rybą w równie przysłowiowych (choć coraz mniej naturalnych) zębach. Ma się ten zgryz i jest zawsze pewien gatunek ryb, które weń chętnie wpadną. Wypada tylko nie mieć w tym premedytacji, trzeba mieć czelność, aby się przystosować. Do swoich własnych zębów, do tych ryb.

Gdy jednak chodzi o pisanie o literaturze, jest też kwestia zamkniętości na to, co nią nie jest, omijania szerokim łukiem wyłogów i koronek, wejścia jakimś tam rzutem w sedno sprawy, któremu nigdy nie dość takich rzutów, takich „doświadczeń lekturowych”, od których głowa puchnie i język staje się zwieszony i niesprawny. Zaiste, trudno dążyć do ścisłości w sprawach sztuki, liczy się, o czym już wspominałem, zgodność z materiałem, z którego uszyte są spodnie bądź też suknia. Pisze się zgodnie z płcią, czego wszyscy chcą, choć zwykle płeć to sztuka suchej, bezpłodnej materii, z której zależy jaki krawiec coś wykroi. Bądź jaka szwalnia, ostatnio mamy do czynienia ze szwalniami. Chodzimy byle jak ubrani i nie rozróżniamy ubrań eleganckich od ubrań celowo nieeleganckich, kunsztownie połatanych bądź też fabrycznie dziurawych. Wchodzimy tu na grząski teren, ubranie zawsze jest okryciem, choć prawie nigdy nie jest wyłącznie okryciem. Sztuka jest pożywieniem, choć przecież głównie narkotykiem, obojętnym dla zdrowia, które jej nie sprzyja.

Literatura dąży do łączności z prawdą, którą stwarza. Tym różni się od pracy powiedzmy piłkarza, którego praca polega na stwarzaniu nieomylnych nieprawd. Literatura dąży do stworzenia zera możliwości nieprawdy. Gol jest aktem nieznacznym, symbolicznie nacechowanym, wiersz jest aktem znaczącym, docelowo nic nie znaczącym. Między pisarzem a piłkarzem rozciąga się cała wytwórczość, cała konsumpcja, cały rząd. Nie mieszać jednego z drugim.

Choć zdarza się też rząd, który jest jakby poezją i zdarza się poezja, która jest jakby piłkarstwem. Po drodze pełno nieprawd, które należy tępić, wybornych powiedzonek i strzałów niby to w dziesiątkę. A czymże jest dziesiątka? Czymże strzał? O tym należy milczeć, gdyż powiedzieć, że niczym, to za mało powiedziane. Robi człowiek coś całe życie i dalej nie wie, co robi. A może nic nie robi? Raczej nic niż coś? Ale dziesiątki się trafiają, dziewiątki i ósemki, w tej rozgrywce nieistniejących drużyn, za którymi jak zwykle stoi człowiek.

(tekst jest fragmentem książki „Poczytalność. Przygody literackie” Adama Wiedemanna)

Przedruk
Szkic jest fragmentem książki Adama Wiedemanna „Poczytalność. Przygody literackie” (Warstwy, Wrocław, 2016, 453 stron).

Adam Wiedemann
ur. 1967, poeta, prozaik, tłumacz, krytyk literacki i muzyczny, malarz i rysownik. Ukończył filologię polską na Uniwersytecie Jagiellońskim w Krakowie. Laureat nagród: PTWK (1998), Fundacji Kościelskich (1999) i Nagrody Literackiej Gdynia (2008). Ostatnio wydał tom „Metro na Żerań”. Mieszka w Warszawie.
POPRZEDNI

rozmowa  

Po omacku – dwugłos o tomiku „W” Marcina Sendeckiego

— Jakub Nowacki, Weronika Janeczko

NASTĘPNY

recenzja  

Andrzej Sosnowski ma dziś i jutro wolne

— Łukasz Żurek