fbpx
Ładowanie strony
Logotyp magazynu Mały Format

Tomasz Bąk

„Bailout", WBPiCAK, Poznań 2019, s. 94.

Z nową książką Tomasza Bąka jest jeden zasadniczy problem. Od którejkolwiek strony próbować by zacząć opis całego przedsięwzięcia – rozpisany na niemal 90 stron, radykalny poemat biorący za punkt wyjścia kryzys 2008 i Wielką Recesję – nieuchronnie zostaje się sparaliżowanym przez poczucie, że „Bailout” należy omówić w całości na raz, jednym szerokim gestem oddając sprawiedliwość temu, jak spójna, porywająca, wnikliwa i inwencyjna jest to książka. Bąk z rzadko spotykaną sprawnością łączy w nowym tomie biograficzne z historycznym, analityczne z afektywnym, krytyczne z utopijnym, ironiczne z bezpośrednim. Fredric Jameson zauważył kiedyś, że autorzy próbujący pisać o wybranych wątkach z Marksa napotykają zwykle ten sam problem – zdaje im się, że chcąc omówić pojedynczy problem, muszą jednocześnie wyjaśnić cały historyczny materializm od początku do końca, gdyż „dla myśli dialektycznej nie ma treści innej niż treść totalna”. Może podobnie jest z dobrą literaturą wychodzącą z historyczno-materialistycznych podstaw: trudno ugryźć ją z jednej strony, bo chciałoby się opisać wszystko naraz, w całości. Wszystko zdaje się tu powiązane ze wszystkim, każda strofa wyjaśnia wszystkie pozostałe – recenzent „Bailoutu” na każdym kroku zmaga się więc z poczuciem, że zamiast o książce pisać, powinien po prostu obszernie cytować. Najlepiej w całości.

Wynika to jednak, doprecyzujmy, nie tyle nawet z tego, jak dobry jest nowy tom Bąka – chociaż jest, owszem, znakomity – ile z jego uderzającej już w pierwszym kontakcie dostępności. „Bailout” to quasi-esej o absurdzie kapitalizmu – zwłaszcza w jego później, sfinansjalizowanej odmianie – i o ostatecznej niemożności utrzymania kapitalistycznego status quo; poeta krok po kroku wyjaśnia przyczyny globalnej recesji, historię neoliberalizmu, specyfikę peryferyjnego spojrzenia na późny kapitalizm. Omawia polityczne odpowiedzi na kryzys – te historyczne, neoliberalne (tytułowy „bailout”) i te ciągle możliwe – socjalistyczne, komunistyczne, progresywne (od dochodu podstawowego po „amputację stopy procentowej” i „empatyczną utopię”). W miarę rozwoju poematu, Bąk włącza w narrację coraz bardziej szczegółowe zagadnienia – przedstawia mechanizm baniek spekulacyjnych, różnice między bańką dotcomową i tą na rynku nieruchomości; opowiada krótko o historii Konsensusu Waszyngtońskiego i wyjaśnia, czym jest koncepcja moral hazard (i czym się kończy psychologizacja ekonomii). Z czasem przesuwa też akcent z samego 2008 roku na szereg aktualnych, palących problemów – w centrum staje w pewnym momencie nie tyle Wielka Recesja, co trwający od dekad kryzys klimatyczny. Całość przeplata wtrętami na poły anegdotycznymi, dowcipnymi uszczypliwościami, surrealnymi metaforami.

Wszystko to jednak zostaje u Bąka połączone zupełnie organicznie, bez widocznego podziału na „literacką” i „ekonomiczną” część. W rezultacie autor pisze otwarcie komunistyczny poemat, który jako dowcipny i językowo inwencyjny utwór o „ekscesach kapitalizmu” czy „potrzebie systemowej zmiany” będą w stanie przyswoić nawet etatowi recenzenci liberalnych tygodników. Bąk, mimo zamiłowania do sarkazmu i ostrej krytyki, mimo balansowania miejscami na krawędzi moralizatorstwa, jest ostatecznie wobec czytelników i czytelniczek bardzo życzliwy – podobnie jak Szczepan Kopyt w swoich najlepszych momentach łączy radykalny odruch z zapraszającym gestem: jesteśmy w tym razem, prawda? Też to czujesz, co nie? Ma to chyba jakiś związek z omawianą przez Bąka na różnych spotkaniach autorskich ideą poetainment – poezji, przy której się w jakimś sensie odpoczywa, która aktywnie zabiega o czytelniczkę i czytelnika, która chce sprawiać przyjemność.

Co nie znaczy, że podczas lektury jest cały czas łatwo. Zaznaczmy to od razu: są w „Bailoucie” miejsca trudne, złożone i zawiłe, wymagające od odbiorcy znajomości czy to historii kapitalizmu, czy – może przede wszystkim – ekonomicznego żargonu (jest nawet akademicka dygresja zakończona słowami „pozdro dla kumatych”, skierowana – o dziwo – faktycznie do „kumatych”). Bąk wyjaśnia zresztą wprost, że czerpanie z tego języka – celowo przekomplikowanego, mającego przenieść mechanizmy regulujące codzienne życie w sferę wiedzy tajemnej – jest nie tylko potrzebne, ale wręcz konieczne:

Złapmy garść w garść
i pociągnijmy za język.

Tak zwanych ekspertów,
poza drogim garniturem,
wyróżnia właśnie język.

Żargon ma jedynie przykryć
fragmentaryczność wiedzy.

Odzyskać prawo mówienia
w tym wypadku oznacza
odzyskać zdolność zarządzania.

Zrezygnować z prawa do mówienia
i zgodzić się na przesyłanie materiałów marketingowych
to jak wejść Wendigo do paszczy.

Kilka trudniejszych, dygresyjnych fragmentów „Bailoutu” przerzucono do dziewięciu wierszowanych przypisów; jednak nawet we właściwym tekście poematu pozostało wiele miejsc szczególnej kondensacji – i to kondensacji, powiedzmy umownie, nie tyle formalnej („literackiej”), co właśnie specjalistycznej, żargonowej, ekonomicznej. A jednak owa kondensacja i zawiłość nie paraliżują, to zaś ze względu na dwie istotne cechy poematu.

Po pierwsze – warstwowość. „Bailout” zachęca do wielokrotnej lektury, rozpoczętej choćby odczytaniem pobieżnym, powierzchownym, pomijającym fragmenty bardziej skomplikowane; później przychodzi pora na wgryzanie się w analitycznie trudniejsze fragmenty. Po drugie – nastawienie na długie narracyjne przebiegi, z którymi Bąk (jak wiemy już z poprzednich książek) radzi sobie wyjątkowo dobrze. W „Bailoucie” owo nastawienie oznacza, że nawet nie do końca jasna, żargonowa dygresja zostaje ostatecznie rozjaśniona – jeśli nie w całości rozwikłana – na kolejnych bądź poprzednich stronach. Na każdy moment niekomfortowej kondensacji historycznych odniesień czy ekonomicznego slangu przypadają trzy dłuższe narracyjne oddechy, które służą przybliżeniu kontekstu, wyjaśnieniu pojęć i zależności; czasem zaś wręcz stwierdzeniu wprost, w nagłym zwrocie wprost do kamery: owszem, to wszystko jest absurdalne – jeśli rekonstrukcja zdarzeń wydaje ci się bezsensowna, to dlatego, że same zdarzenia nie miały sensu. Tutaj ponownie widzimy otwartość, życzliwość Bąka, jego zapraszający gest: w dowartościowaniu czytelniczego niedowierzania czy wręcz niewiedzy, odruchowej odporności na ekonomiczny żargon.

»Bailout« jest nie tyle dostępny w całości, co dostępny jako całość, jako poetycka opowieść oparta na długich przebiegach i zakładająca, że nie każdy zrozumie z niej wszystko

„Bailout” jest więc nie tyle dostępny w całości, co dostępny jako całość, jako poetycka opowieść oparta na długich przebiegach i zakładająca, że nie każdy zrozumie z niej wszystko

Ów mechanizm działa zresztą w dwie strony: to, co trudne dla „niefachowego” odbiorcy, nie paraliżuje lektury; to zaś, co – wydałoby się – zupełnie jasne i przejrzyste, nie wiąże się koniecznie z rezygnacją z formalnej i narracyjnej złożoności. Spójrzmy na dłuższy cytat – ze strony 14., jednej z najlepiej skonstruowanych stron całego „Bailoutu”:

Historia ekonomii to serwetka z krzywą Laffera
oprawiona w możliwie kiczowatą złotą ramkę.

Kłamstwo, które rysowane
na setkach wykładów
na setkach uczelni
bardzo chciałoby zostać prawdą.

Kłamstwo,
którego osią jest to,
że niezależnie od wysokości
stopy opodatkowania

ZAWSZE
znajdujemy się za punktem przegięcia funkcji
obrazującej wysokość wpływów z podatku.

Istotą tej koncepcji jest więc
próba przekonania gawiedzi,
że to, co dzieje się z wykresem
przed punktem przegięcia,
jest kompletnie pozbawione znaczenia.

Dorośli chłopcy,
którzy całe gimnazjum
rysowali męskie narządy rozrodcze
na marginesach szesnastokartkowców,
budują światową ekonomię
w oparciu o doskonale falliczny kształt.

Poemat jest próbą wytłumaczenia
tego, co będąc doskonale wytłumaczalnym,
jest – w obecnych warunkach społecznych –
rzeczą niemożliwą do wytłumaczenia.

Jeśli nawet odbiorca nie wie, czym jest krzywa Laffera, to Google wyjaśni to w kilka sekund; cytowany fragment jest bardzo komunikatywny, by nie powiedzieć: przejrzysty. Ale spójrzmy, ile konwencji i rejestrów zostało zmieszczonych tu na jednej stronie, połączonych w zupełnie organiczny, niewysilony sposób: groteskowa, plastyczna metafora (serwetka w złotej ramce) przechodzi naturalnie w refleksję filozoficzno-moralną („kłamstwo, które rysowane…”), następnie w analizę ekonomiczną („niezależnie od wysokości stopy opodatkowania…”) i bezpośrednio związany z nią komentarz polityczny („próba przekonania gawiedzi”); ta zestawiona zostaje na zasadzie jukstapozycji z ironicznym fragmentem narracyjnym („dorośli chłopcy…”), a na końcu otrzymujemy jeszcze komentarz autotematyczny czy metaliteracki („poemat jest próbą wytłumaczenia…”). A w międzyczasie jeszcze intensyfikujące całość powtórzenia („na setkach wykładów / na setkach uczelni”, ciąg wytłumaczenia – wytłumaczalnym – wytłumaczenia, „rysowanie” najpierw kłamstwa, potem „narządów rozrodczych”) oraz zapowiedź wątków, które znajdziemy na kolejnych stronach (dużo dalej Bąk proponuje, byśmy „spotkali się w punkcie przegięcia”). Takich fragmentów jest w „Bailoucie” dużo: na pierwszy rzut oka kompozycyjnie prostych i formalnie przejrzystych, w rzeczywistości bardzo precyzyjnie złożonych i w zniuansowany sposób rozgrywających wiele różnych konwencji.

 

***

Te długie rozważania o dostępności czy komunikatywności „Bailoutu” wydają się istotne o tyle, że różnie nazywane kategorie oczywistości i nieprzejrzystości zajmują w książce Bąka centralne miejsce. Ton całego poematu można by opisać w zasadzie jako rozdarty między poczuciem oczywistości pewnych spraw i zjawisk a świadomością, że sprawy te i zjawiska wcale nie są powszechnie rozpoznane, nie należą do wiedzy wspólnej. Absurdy późnego kapitalizmu, jego oparcie na cyklicznych kryzysach, spadkowa tendencja stopy zysku, prekaryzacja rynku pracy, rosnące nierówności klasowe, materialne podstawy peryferyjnego resentymentu – o wszystkim tym Bąk zdaje się pisać z głębokim przekonaniem, że ostatecznie te sprawy nie są takie trudne, że to wszystko powinno być oczywiste. A przecież nie jest. To, co oczywiste, zostaje ukryte za zasłoną przekomplikowanego języka, sztucznie wytworzonego i ideologicznie motywowanego specjalistycznego żargonu. Jednocześnie poeta dużo miejsca poświęca wyjaśnieniu, w jak niewielkim stopniu ekonomiści – zwłaszcza ci mainstreamowi, szeroko rozumianej neoklasycznej proweniencji – naprawdę rozumieją współczesną gospodarkę na lokalnym i globalnym poziomie. Ich celowo pogmatwany język skrywa zarówno to, co powinno być oczywiste, jak i zasadnicze braki w ich własnej wiedzy – tajemnicze, chaotyczne, niepoddane niczyjej kontroli sedno finansowego kapitalizmu. „Żargon ma jedynie przykryć / fragmentaryczność wiedzy” pisze Bąk; ideologiczne manipulacje i usprawiedliwiane przez nie myślowe lenistwo rodzą szczególnego rodzaju groteskę:

No cóż, jak stwierdził Wen Jiabao,
największy problem chińskiej gospodarki
polega na tym, że wzrost jest
niezrównoważony, nieskoordynowany
i niemożliwy do utrzymania.

Niektórzy ekonomiści twierdzą,
że niektóre kraje są zacofane
ze względu na swoje zacofanie.

Odważna diagnoza.

Język, z którym Bąk walczy – powiedzmy: ekonomii neoklasycznej, powiedzmy: późnego kapitalizmu, powiedzmy: liberalno-demokratycznego konsensusu – opiera się na pomieszaniu tego, co oczywiste z tym, co zupełnie niezrozumiałe albo nieznane. Ekonomiści swoją niewiedzę ukrywają pod przesadnie manifestowaną pewnością siebie; zarzucają jednocześnie niewiedzę i naiwność tym, którzy punktują absurdy i napięcia kapitalistycznego status quo. Na pewnym poziomie „Bailout” to próba rozwikłania całego tego manipulacyjnego splotu; owszem, chodzi o demistyfikację, ale nie w imię ezoterycznej, jednostkowej wiedzy – objawionej autorowi, przelewanej teraz na czytelniczki i czytelników – tylko w imię tego, co wszyscy w gruncie rzeczy myślimy, przeczuwamy: w imię common sense’u. Demistyfikacja, chciałoby się powiedzieć, jest tu raczej emancypacją niż prowokacją; nie jako zalążek nowego języka, ale jako uwolnienie tego, który tkwi już – stłamszony – w nas. Jak mówi Bąk (kryptocytatem z Antonio Negriego): „Dobra utopia tworzy więź / między teraźniejszością a przyszłością, / odwołując się do tych sił współczesnych, / które mają potencjał dokonania zmiany”. „Bailout” szuka tych sił w zbiorowej wyobraźni i zbiorowych językowych intuicjach, proponując jednocześnie jakąś wstępną przynajmniej i prowizoryczną odpowiedź na tradycyjnie dręczące zaangażowaną poezję pytanie: co począć z tym, że pewne diagnozy i rozwiązania wydają nam się oczywiste – wielokrotnie przez nas samych opisane – ale nie są takie dla masy potencjalnych odbiorców? Odpowiedzią są upór, bezwzględność krytyki, nastawienie na komunikatywność – wynikające u Bąka z bardzo jasnych osobistych i politycznych motywacji, określonych już w pierwszej strofie poematu parą znaczących (krypto)cytatów:

Niniejszym nieco się porywam.
Bo nie tylko czuję, ale i poczuwam się.
Bezwzględna krytyka wszystkiego, co istnieje:
proste i skuteczne, słuszne i zbawienne.

 

***

Nie da się dłużej omijać tematu konkretnych zabiegów narracyjnych i formalnych, które wykorzystuje poeta, by na to pytanie – na cały szereg wymienionych wyżej pytań – odpowiedzieć. Gdy kpi z tego, co neoliberalizm sprzedaje nam jako rzekomą oczywistość, Bąk sięga do rozwiązań, które znamy z jego wcześniejszych książek – rozbiórki popularnych alegorii neoliberalnego języka, antropomorfizacji zjawisk ekonomicznych. W „Bailoucie” te zabiegi ustępują jednak miejsca rozwiązaniom dotąd przez autora niewypróbowanym bądź wypróbowanym na dużo mniejszą skalę.

Przede wszystkim Bąk konsekwentnie i na różne sposoby buduje wrażenie osobistego spotkania z czytelniczką i czytelnikiem. Nie chodzi tu o „rozmowę” czy „dialog” w tym sensie, że odbiorca indagowany jest nieustannie o własne zdanie i zachęcany do formułowania odpowiedzi na własną rękę – „Bailout” ma jednak formę specyficznego wykładu. Rzecz więc raczej w tym, że poeta stara się prowadzić ów wykład  w przyziemnej, casualowej atmosferze. Dlatego na stronie 16. pyta nas „macie ochotę się czegoś napić?”, dlatego na stronie 22. odbiera jedzenie zamówione przez pyszne.pl. Gdyby „Bailout” był filmem, bohater chodziłby cały czas po kuchni i monologował do kamery, zmywając naczynia. Owszem, poemat Bąka jest erudycyjną, złożoną formalnie, radykalną i naszpikowaną odniesieniami (cytatami, kryptocytatami) krytyką kapitalizmu, ale jest też rantem – stonerskim, wieczornym rantem człowieka-pizdy. Sam „rant” staje się w „Bailoucie” właściwie określeniem gatunku; codzienność jest tu zaś nie tyle tematem, co perspektywą formalną (wśród notatek z lektury tomu umieściłem hasło „bigshortowość” – i tę filmową analogię w pełni podtrzymuję).

Poemat Bąka jest erudycyjną krytyką kapitalizmu, ale jest też rantem – stonerskim, wieczornym rantem człowieka-pizdy

Wykład rozumiany jako rant ma jeszcze jedną zaletę, jeszcze jedną charakterystyczną formalną cechę: w zupełnie naturalny sposób odsłania warsztat swojego autora. „Bailout” nie tyle przedstawia wycyzelowany zapis gotowej analizy, co pokazuje tok myślenia poety – gra z nami w zupełnie otwarte karty (nie stając się jednocześnie w żadnym sensie „strumieniem świadomości”). Każdą tezę, każdą obserwację śledzimy w czasie rzeczywistym; widzimy dokładnie, skąd biorą się kolejne dygresje, jak łączą się ze sobą poszczególne tematy, dlaczego poecie wpadło do głowy akurat takie, a nie inne skojarzenie. Zabiegi uspójniające narrację są zupełnie widoczne, wywleczone na wierzch i w jakimś sensie nieinwazyjne – co nie ujmuje niczego ich skuteczności i dowcipności. Siedem razy Bąk proponuje lekko surrealne metafory tego, czym jest mainstreamowa ekonomia, zaczynając za każdym razem od hasła „historia ekonomii to…”; widzimy dokładnie, do czego owe hasłowe podsumowania się odnoszą, dlaczego zostają wtrącone między te konkretne strofy. Gdy Bąk zaś zadaje pytania, to faktycznie zadaje pytania – jak się zdaje, w równym stopniu sobie, co nam. Zapatystowskie hasło zamykające poemat, dające się luźno przetłumaczyć na „idziemy, zadając pytania”, łączy więc postulowane przez poetę praktyki społeczne z jego własną praktyką językową.

Kluczowe są jeszcze – czego można się było w sumie spodziewać – wyliczenia, listy, spisy. Enumeracja to, jak wiadomo, najbardziej radykalna i wywrotowa z figur retorycznych – pozwala pozornie skromnym gestem rozbić gramatykę i językowe przyzwyczajenia, zrekonfigurować rzeczywistość, sprowadzić złożony system do najważniejszych strukturalnie punktów, wyostrzyć absurdy, obśmiać i wzbudzić gniew. Na przestrzeni niespełna 90 stron Bąk wykorzystuje enumerację bodaj w każdej z tych funkcji. Wspaniałego fragmentu z samego początku poematu, ze strony 11., nie da się niestety w tym miejscu zacytować – częściowo ze względu na jego objętość, częściowo przez skomplikowany układ graficzny. Przywołajmy więc może inne wyliczenie zwieńczone wyjątkowo ciętą, sarkastyczną obserwacją:

Lista europejskich zasług
cytowanych przez ekonomistów
jest wyjątkowo długa.

Obecność ducha naukowego,
przełom technologiczny,
idea własności prywatnej,
sprawna medycyna,
rygorystyczny stosunek do pracy
i jej dłuższy czas,
stabilne instytucje,
rozdrobnienie terytorialne,
wyższa produktywność,
unikalna dieta,
rozwinięta kultura miejska,
obecność rynków kapitałowych,
etyka oszczędności,
szczególny model rodziny,
odwaga w promowaniu nowych pomysłów
i podejmowaniu ryzyka,
wrodzona innowacyjność.

Doprawdy, można się wzruszyć.

Kochana Europo,
twoje dzieci są wprost stworzone do kapitalizmu.

Najciekawsze jednak są w „Bailoucie” enumeracje minimalistyczne, polegające raczej na starannie zwersyfikowanym krótkim wyliczeniu niż rozbudowanym, jukstapozycyjnym spisie – te, które służą nie tyle rozszerzeniu perspektywy czy podkręceniu tempa, co – przeciwnie – spowolnieniu, które daje wybrzmieć pojedynczym słowom. Gdy na horyzoncie poematu pojawia się wreszcie długo wyczekiwany dochód podstawowy – Bąk jest jego gorącym zwolennikiem – to właśnie minimalizm wyliczenia, pozwalający skupić się z osobna na każdym jego elemencie, buduje podniosłość momentu, wyostrza uwagę (cytuję dłuższy fragment, żeby zachować jak najwięcej z oryginalnego wrażenia):

Chodzi o rozprawienie się z mitem,
że wzrost musi prowadzić
do eliminacji nędzy.

Agrokultura
nie pozostawia czasu
na kulturę.

Spójrzmy na Indie.
Abhijt Sen, analizując oficjalne dane,
doszedł do wniosku, że w latach dziewięćdziesiątych
całkowita liczba żyjących w nędzy wzrosła,
a liczba żyjących poniżej minimum socjalnego
zmniejszyła się bardzo niewiele,
co pozwoliło mu dojść do konkluzji,
jakoby była to stracona dekada
na froncie zwalczania nędzy.

Dwie dekady później
na horyzoncie pojawiła się idea,
która mogła zmienić reguły gry.

W czerwcu 2011 r.
Guy Standing zaangażował się
w pilotażowy program
bezwarunkowego dochodu podstawowego
w indyjskim Madhya Pradesh.

Był to największy tego typu projekt
przeprowadzony w krajach rozwijających się.

Świadczenie o
indywidualnym,
bezwarunkowym,
regularnym,
pieniężnym charakterze
okazało się niebywałym sukcesem.

Poprawiło się zaopatrzenie w żywność.
Dzieci uczestników programu
zaczęły uzyskiwać lepsze wyniki w nauce,
ograniczono także ich pracę.
Zaobserwowano spadek konsumpcji alkoholu,
co tłumaczono niższym poziomem stresu.
Kobiety mogły zrezygnować
z nisko płatnych zajęć poza wioską
i skupić się na uprawie roli,
by zabezpieczyć potrzeby żywieniowe swoich rodzin.
Ze względu na dodatkowe źródło dochodu
możliwy był zakup narzędzi i nawozów,
co zwiększyło efektywność upraw.

Oczywiście, jak zwykle u Bąka, nic nie jest tu tak proste, jak się w pierwszej chwili wydaje – minimalistyczne wyliczenie „indywidualnym, / bezwarunkowym, / regularnym, / pieniężnym” zostaje starannie zrytmizowane – każde kolejne słowo ma o jedną zgłoskę mniej. Tempo poematu jest w ogóle złożone i regulowane na różne sposoby (wspomnieć należałoby choćby o tym, że pauzy stroficzne następują tylko na końcu zdania, ale nie każdego); enumeracja zajmuje w nim jednak centralne miejsce.

 

***

Dochód podstawowy to tylko jedna z rzeczy, które w „Bailoucie” stanowią – nazwijmy to – wizję pozytywną, których poeta broni i w których widzi zalążek czy to utopijnego, czy rewolucyjnego myślenia. Przywołanie każdej z nich wiąże się z momentem odsłonięcia czy narażenia; żaden moment utopijny nie jest jednoznaczny, żaden nie jest odporny na kpinę, oskarżenie o naiwność czy próby reakcyjnego przejęcia („Bezwarunkowy dochód podstawowy / jest ideą, dzięki której / rewolucja staje się bardziej prawdopodobna / lub całkowicie niemożliwa”). Może dlatego Bąk decyduje się w puencie poematu bronić ostatecznie samej naiwności.

Zanim jednak powiemy, czego jeszcze poeta broni, należałoby bardziej precyzyjnie wskazać to, co właściwie krytykuje; krytyka jest zaś w „Bailoucie” szczegółowa, ostra, szeroka i, jak już powiedzieliśmy, bezwzględna. Przede wszystkim – nie jest to tylko krytyka kapitalizmu:

Ten poemat nie jest kolejną krytyką kapitalizmu.
Jest krytyką usmyczonej wyobraźni,
która pozwala widzieć tylko to,
co istnieje bądź istniało w przeszłości.

Czy rewolucja, która przyniesie nam
kapitalizm w wariancie nordyckim,
poniemieckie rady pracownicze
i może jeszcze Glass-Steagall Act 2.0,
jest rewolucją, do której chce się tańczyć?

To wątek znany, ale przez Bąka przepracowywany rzetelnie, za pomocą aktualnych kontekstów i punktów odniesienia, w duchu najlepszych tradycji radykalnego zaangażowania. Komunistyczny poemat nie może opierać się na samej ekonomicznej analizie, choćby podszytej najostrzejszą kpiną i najsprawniejszym formalnie warsztatem; musi wprost atakować to, co kapitalizm robi z wyobraźnią (językową i inną). Idąc właśnie tropem „usmyczonej wyobraźni”, Bąk w horyzont swojej krytyki włącza tematy najróżniejsze: to, jak kapitalizm wykorzystuje pewien model męskości, pewien model polskości, pewien model psychicznego zaburzenia:

Wynika to także z natury systemu
– kapitalizm niektóre zaburzenia
psychiczne wynagradza ponad miarę.

A innych, jak widać, wcale.

Psychopaci doskonale odnajdują się
na stanowiskach kierowniczych.

Cierpiący na depresję
doskonale odnajdują się na bezrobociu.

Schizofrenik raczej nie ma co marzyć
o jakiejkolwiek posadzie,
która ma jakikolwiek związek
z obsługą klienta.

Jakby nie patrzeć,
zasadniczo eliminuje to większość ofert.

(Wątek schizofrenii powraca w tomie kilkukrotnie, również w formie znanej z poprzedniej książki „schizofrenii synchronicznej”).

W istotnej roli pojawia się polityczny weganizm, który „pojęty radykalnie / urasta do rangi dystynkcji klasowych”.

Poeta przepracowuje wreszcie kwestię referencji i dereferencjalizacji – świata, ekonomii, języka – ów wielki temat nowoczesności odsyłający do Ezry Pounda, Andrzeja Sosnowskiego i setki innych autorów. Jak można się spodziewać, nieskończenie bliżej mu do tego drugiego, choćby ze względu na rodzaj użytej ironii i dowcipu:

Spójrzmy na rynek derywatów.

Przypomina on trochę branie ślubu
z księżniczką, która jeszcze się nie urodziła.

Albo zwyczajnie podpinanie się do lśniącego
sutka przyszłości już dzisiaj.

Można zarobić naprawdę niezłe pieniądze,
handlując czymś, czego jeszcze nie ma

albo
handlując czymś, czego nigdy nie będzie.

Innymi słowy, derywaty nie są
sposobem przechowywania wartości
ani środkiem wymiany, derywaty
to ucieleśnienie strumienia
skwantyfikowanego symultanicznego czasu.

Brzmi mądrze,
zwłaszcza jak na coś, co nie istnieje.

Bąk rozumie, podobnie jak Sosnowski, że żądanie ponownej referencjalizacji rzeczywistości – a więc ponownego przywiązania „ekonomii” do „rzeczy” – bywa niebezpieczne, zwłaszcza w prostej, naiwnej formie powrotu do dawnych sposobów myślenia i organizacji świata; może bowiem, chociaż nie musi, prowadzić do faszyzmu. Poeta rozpoznaje to zagrożenie i jednocześnie prewencyjnie odpowiada na nie, dostrzegając w zdereferencjalizowanej ekonomii paradoksalnie utopijny rys:

Oderwanie logiki zysku
od kotwicy, którą jest świat materialny,
MOGŁO być sposobem
na uratowanie planety.

Oczywiście w tej chwili już wiemy,
że nie było to możliwe.

Ale idea, w której życie
ustawia nam czysty zysk
– zupełnie niezależny od eksploatacji –
jest ideą utopijną.

Społeczeństwo rentierów
– przy założeniach nierealnych przynajmniej tak,
jak te dotyczące rynku doskonałej konkurencji –
to społeczeństwo niemalże bezemisyjne.

Myślę, że jeszcze wrócimy do tej idei,
najpewniej w momencie,
w którym będziemy w stanie
PRZEKROCZYĆ
wynikające z naszego zakotwiczenia w materii
potrzeby fizjologiczne.

Słyszycie jęk dietetyków
i trenerów personalnych?

Bąk podejmuje się więc jednoczesnej krytyki kapitalizmu rentierów i finansistów oraz kapitalizmu dietetyków i trenerów personalnych; szuka, jak zwykle, innych możliwości i innych tradycji, punktuje sprzeczności, wyostrza napięcia. Z wątkiem referencji wiąże się w jakiś sposób powracająca w „Bailoucie” kwestia bezpieczeństwa i sekurytyzacji: prawdziwego bezpieczeństwa, którego wszyscy rozpaczliwie potrzebujemy oraz jego wynaturzonej, późnokapitalistycznej formy, „która miała ograniczyć ryzyko”, a ostatecznie „tak naprawdę usunęła je z pola widzenia”. Bąk konsekwentnie opisuje coś, co nazwać moglibyśmy chytrością Spektaklu: jego zdolność do sprzedawania nam szkodliwych, wyniszczających idei ukrytych pod hasłami odwołującymi się do głębszych pragnień i prawdziwych potrzeb; jego zdolność do pacyfikowania utopijnych intuicji.

Bąk opisuje chytrość Spektaklu: jego zdolność do sprzedawania nam szkodliwych, wyniszczających idei ukrytych pod hasłami odwołującymi się do głębszych pragnień i prawdziwych potrzeb

***

Cała powyższa krytyka stanowi próbę uwolnienia wyobraźni: nie jest celem samym w sobie, ale próbą utworzenia wspólnego gruntu, przedpola zbiorowej wyobraźni. I chociaż Bąk mówi wprost, że posiadanie jasnej „pozytywnej” wizji nie jest warunkiem możliwości antykapitalistycznej krytyki („Zrozum, to zupełnie nie jest tak, / że walczę z kapitalizmem, / bo istnieje lepsza alternatywa. // Uderzam w kapitalizm, / nie tylko dlatego, że kapitalizm uderza we mnie, / ale także dlatego, że kapitalizm istnieje”), to jednak taką pozytywną wizję przedstawia. Czego więc broni poeta, czego pragnie, czego się domaga? Najbardziej ogólnie odpowiedzieć moglibyśmy tym cytatem:

Choć wolałbym, żeby wzorzec był inny.

Musimy głębiej przemyśleć to,
czy to, czego potrzebujemy,
faktycznie wynika z naszych potrzeb.

I czy aby na pewno to, czego chcemy,
przysłuży się nam
i osobom w naszym otoczeniu.

Człowiek ekonomiczny
w poszukiwaniu
zaginionej empatii.

Odwrócenie trendu funkcji
empatii do czasu,
początek empatycznej utopii.

Spotkajmy się w punkcie przegięcia,
nawet jeśli brzmi to jak prowokacja.

Podlejmy utopię,
by mogła się ukorzenić.

Inaczej będziemy się zachwycać
udostępnianymi na Facebooku
wykwitami rewolucji
zasłyszanymi w dyskontowej kolejce.

Ową wizję empatycznej utopii dookreśla szereg konkretniejszych postulatów, tez i obserwacji. Poza wspomnianym dochodem podstawowym pojawia się ogólniejsze pragnienie czasu wolnego – instynktowna odmowa pracy, ujęta w języku „przerwy”:

Ten kryzys jeszcze się nie skończył
i ciągle tańczymy:
musisz wstawać i tańczyć.

Na weselach jest przyjęte,
że zespół ma przerwę na posiłek regeneracyjny.
Musimy sobie wyobrazić właśnie taką przerwę.

To trudniejsze, niż mogłoby się wydawać.
(Widziałeś kogoś w koszulce „Przerwa 8:30-9:15, pamiętamy”?).
Gatunek bumelantów jest pracowity

znacznie bardziej, niż to konieczne,
gatunek bumelantów lubi silent disco
i tańczy zatracenie.

Musimy sobie wyobrazić przerwę.
Chyba że chcemy przerwy technicznej –
wtedy nie.

Kwestie przerwy, odpoczynku, odmowy pracy i postpracy zajmują u Bąka miejsce na tyle centralne, że zainteresowany tematem czytelnik zacznie się nieuchronnie zastanawiać, czy we współczesnej polskiej poezji dałoby się wskazać osobny „postpracowy” nurt (Sosnowski i Foks, Kopyt i Pietrek, Witkowska i Bąk – kto jeszcze?). W samym „Bailoucie” dominuje obraz takiej przerwy, która nie byłaby ani „przerwą techniczną”, ani spełnioną utopią – raczej momentem, w którym jesteśmy w stanie złapać na tyle oddechu (i języka), by wspólnie zastanowić się nad innymi możliwymi światami. Żądanie przerwy jest u Bąka tyle zapowiedzią innej rzeczywistości, co krokiem, który pozwala ją pomyśleć; szukaniem punktu przejścia.

Co jeszcze? Dobra wspólne, oczywiście; pragnienie zerwania z myśleniem zakorzenionym w niesławnej koncepcji „tragedy of the commons” (do której Bąk nawiązuje bezpośrednio, s. 68.). Zamiast tego: wspólne bycie, wspólne decydowanie, wspólne wyznaczanie wspólnych celów. W poruszającym zakończeniu poematu Bąk nazywa to pragnienie wprost:

A widzę to tak:
wstaniemy o świcie, w pierwszych odbłyskach dnia,
skrzące latarnie wskażą nam drogę
do fabryk i biur, które będą nam drogie
i nigdy nie będziemy chcieli pamiętać
czasów, w których należały do kogoś innego,
nasze dniówki będą pełne niby źrebne klacze,
nasze cele zostaną ustalone wspólnie,
nasze deadline’y wreszcie będą bezpieczne.
Nikt nie zamachnie się na nich
ani na nas, nigdy więcej wojen o ropę i organy.
Wydatki na zbrojenia
będziemy wspominać jako kiepski żart.
Będzie za to kasza i okrasa,
nikt nie będzie umierał w niedogrzanych mieszkaniach.
O potrzebach będziemy rozmawiać
w miejscach, w których końce się wiążą

To swego rodzaju utopia pośrednia, utopia czasu przejściowego: nie świat idealny, ale świat, w którym wspólnie można będzie rozmawiać o świecie lepszym. Przedpole dla uwolnionej wyobraźni.

Nastawienie na to, co wspólne, przekłada się na bardzo konkretne spojrzenie na możliwość nowej radykalnej zbiorowej podmiotowości. Bąk jest tu – zaryzykujmy naraz wielkie uproszczenie i trochę oksymoronicznej groteski – modelowym postoperaistą, oferując coś, co jedni nazwaliby perspektywą wielościową, inni zaś po prostu szerokim frontem:

Choć możemy zostać wierni
zasadzie stowarzyszonych robotników,
autonomii robotniczej i samorządności,
jak również czcić długą tradycję
walk o ich urzeczywistnienie,
to chcąc pozbyć się dominacji
kapitału nad światem społecznym,
musimy stawić jej opór
na wszystkich innych frontach.

 

***

Powyższe komentarze rozrosły się już do mało poważnych rozmiarów, tyle zaś zostało jeszcze do powiedzenia. Wspomnijmy chociaż o tym, że w „Bailoucie” pobrzmiewają u Bąka, jak zwykle, tony religijne (począwszy od motta, którego część pochodzi z 1. Listu do Tymoteusza) oraz katastroficzne (czy da się pisać zaangażowaną poezję zupełnie niekatastroficznie? Bąk wydaje się tu częścią szerszego zjawiska, od ostatniej książki Bartka Sadulskiego po Annę Adamowicz).

Powiedzmy też przynajmniej kilka słów o inspiracjach, które poeta sam zresztą wymienia w dwóch długich listach blisko początku poematu; jedna składa się z nazwisk poetów, druga – filozofów i ekonomistów. Ta pierwsza zawiera, jak się zdaje, wyłącznie pozytywne punkty odniesienia: od Tuwima, Ważyka i Broniewskiego, przez Nową Falę, Jarniewicza i Sosnowskiego po Górę, Kopyta i Pułkę – z mniej oczywistymi wyborami pomiędzy. Ta druga pozostaje w pewnym sensie bardziej inkluzywna; znajdziemy na niej nazwiska myślicieli, których Bąk uważa za ważnych i wpływowych, ale chyba niekoniecznie za „swoich” w sensie przynależności do jednej tradycji. Oprócz Marksa, Keynesa, Kaleckiego i Harveya wymienia więc Smitha, Ricardo i Pareto. Friedmana, Hayeka czy Misesa nadal, oczywiście, na liście nie znajdziemy, o czym Bąk mówi zresztą wprost: „Z Hayekiem i Friedmanem nie łączy mnie żadna zażyłość. // Co innego namiętność”.

Wychodząc poza zaproponowane przez samego poetę listy warto byłoby podkreślić to, czego przeoczenie ryzykujemy, przedstawiając Bąka (słusznie) jako jeden z najmocniejszych głosów radykalnej czy zaangażowanej poezji w Polsce: jego mocne osadzenie w wybranych tradycjach literackich i filozoficznych, zwłaszcza w wybranych tradycjach polskiej poezji nowoczesnej (Ważyk, Sosnowski, Góra, Pułka; Tuwim, Kopyt; Broniewski, Góra). „Bailout” jest gęsty od cytatów i kryptocytatów, ale pobrzmiewa też na głębszym poziomie pewnymi ogólnymi dykcjami, wskazując, że w grę wchodzą nie tylko świadomie przepracowywane punkty odniesienia, ale i mocno zinternalizowane inspiracje. Puenta poematu, na przykład, przywodzi na myśl wspomnianego już październikowego Ważyka, Ważyka od „Poematu dla dorosłych”: krytycznego, również autokrytycznego, ale rewolucyjnego, pełnego dziwnej nadziei, przeczuwającego moment przesilenia. Zaś umieszczone w ostatnim wersie hiszpańskojęzyczne zawołanie „Preguntando caminamos” przywodzi na myśl, owszem, kominiarkę subcommandante Marcosa, ale również wielojęzyczne piosenkowe wtręty z „poems” Sosnowskiego.

 

***

Tyle jeszcze zostało do powiedzenia. Wspomnieć trzeba by o tym, jak chętnie „Bailout” sam podaje się w wątpliwość, namawiając nas do krytycznego przemyślenia niektórych jego tez (np. skreślenie na stronie 24.: „Raczej nie przeszkadza nam w drzemce / tendencja do zmniejszania się stóp zysku / w gospodarce kapitalistycznej”). Albo o szeregu niejednoznacznych odwołań do psychoanalizy. Albo o ukrytym wątku miłosnym, obecnym głównie w przypisach.

Wracamy do kwestii warstwowości: tego, jak skutecznie poemat Bąka zachęca do wielokrotnej, „odkrywkowej” lektury (fraza może trochę nie na miejscu, biorąc pod uwagę proekologiczne stanowisko autora). „Bailout” jest świetnie skomponowanym, wspaniale radykalnym, formalnie i intertekstualnie gęstym – a jednocześnie niezwykle komunikatywnym – antykapitalistycznym poematem, który ma wszelkie szanse stać się dla polskiej poezji jakiegoś rodzaju kamieniem milowym. Jego moc wynika ostatecznie w równej mierze z językowej sprawności i analitycznej przenikliwości, co z tego, jak trafnie ujmuje intuicje, które niemal wszyscy w jakiejś mierze już od dawna podzielamy – nasze ukryte utopijne nadzieje.

Tomasz Bąk

„Bailout", WBPiCAK, Poznań 2019, s. 94.

Paweł Kaczmarski
(ur. 1991) – krytyk literacki. W swojej działalności krytycznej i naukowej zajmuje się literaturą najnowszą, w tym poezją. Doktorant w Zakładzie Historii Literatury Polskiej po 1918 roku Uniwersytetu Wrocławskiego. Kilkukrotnie nominowany do dolnośląskiej nagrody kulturalnej Warto. Współpracował m.in. z „Praktyką Teoretyczną”, „Arteriami”, „Literą”, „Twórczością” i „Odrą”. Pełni funkcję dyrektora programowego Mikrofestiwalu – międzynarodowego festiwalu nowej poezji. Mieszka we Wrocławiu.
redakcjaJakub Nowacki
korekta Julia Lange
POPRZEDNI

szkic  

Joker, bogaty piłkarz, biedny pisarz

— Adam Kaczanowski

NASTĘPNY

recenzja  

Zdrajca klasy nie odchodzi

— Marlena Rycombel