1. Wyobraźmy sobie, że z mijającego właśnie dziesięciolecia możemy zachować, zarchiwizować i zapamiętać tylko jedno definiujące dekadę w kulturze cyfrowej zjawisko – co by to było?
Piotr Puldzian Płucienniczak: Z wielu powodów (w tym zaangażowania w sprawę) do archiwum dekady przesyłam Rozdzielczość Chleba (urna jest na serwerze: https://rozdzielchleb.pl). W tym przyjemnym zjawisku kluczowe było łamanie cyfry o chleb i rozwojowe spędzanie czasu z przyjaciółmi z kolektywu. Udało nam się wyjść poza siedzenie przy kompie i porobić wielopostaciową, ludyczną awangardę. Mieszanie form działania, dyscyplin, rejestrów, publicystyka w postaci generatora albo wiersz w postaci rzutnika – to są wszystko dobre rzeczy. Tak to pamiętam.
Aleksandra Pieńkosz: Myślę że byłoby to upowszechnienie i zakorzenienie w kulturze zjawiska „broadcast yourself”, „nadawania siebie”. Chodzi tu o udostępnianie własnych materiałów w internecie, współuczestnictwo użytkowników w produkcji treści.
Powyższe zjawisko (zamiana konsumentów treści w prosumentów) istniało i zostało opisane już przed rokiem 2010, jako podstawowa cecha wyróżniająca sieć 2.0 czy tak zwaną kulturę nowych mediów – jednak moim zdaniem to dopiero w mijającej dekadzie nastąpiło jego apogeum. Dlaczego tak późno? Potrzeba czasu, by od początku istnienia blogów (w Polsce około 2001 r.) i mediów społecznościowych zjawisko faktycznie wpłynęło na każdy aspekt życia, by zakorzeniło się zarówno w codziennych czynnościach, jak i kulturze wizualnej, tekstach kultury, języku czy prawie. Przed rokiem 2010 nie było jeszcze Instagramu, Snapchata, interaktywnych filtrów i FaceTune’a, Facebook był traktowany jak przestrzeń prywatna, zaś na YouTubie nie było reklam. Pod koniec obecnej dekady powiedzenie „nie ma cię na Facebooku, nie istniejesz” nie jest już nawet żartobliwe, i chociaż bastion zagorzałych nie-użytkowników social mediów jest stabilny, kolejne media społecznościowe powstają i znajdują swoich zwolenników. A co za tym idzie – także firmy, które pożerają je do celów marketingowych i analizują dane, które im dostarczamy, beztrosko robiąc sobie selfie, by zobaczyć, do jakiej gwiazdy jesteśmy najbardziej podobni.
W latach ’10 publikowaliśmy zdjęcia i nagrania zrobione samodzielnie, co wpłynęło na jakość aparatów cyfrowych zamieszczonych w smartfonach, ale z drugiej strony wywołało modę na aparaty kliszowe i retro wygląd zdjęć oraz popularność aplikacji, które jednym kliknięciem pozwalały upodabniać nieciekawe zdjęcia z telefonu do zaszumionych odbitek. Obecność treści produkowanej przez użytkowników miała też wpływ na produkcje filmowe i seriale (na przykład tegoroczna Euphoria, w której to, co bohaterowie robili w swoim telefonie, przeplatało się idealnie z tym, co na ekranie, także w warstwie fabularnej) teatr i telewizję, gdzie obecność zdjęcia z telefonu nikogo nie dziwi.
Inne sprawy, na które bardziej lub mniej bezpośrednio miał wpływ fakt robienia kultury za pomocą urządzeń mobilnych, to oczywiście relacje międzyludzkie. Jeśli prowadzi się profil na Instagramie, jest łatwiej rozmawiać na przykład z osobą, której nie widziało się dwa lata, a która obserwowała nasz profil i jest „na bieżąco”. Media społecznościowe zaoferowały także możliwość błyskawicznego rozprzestrzeniania informacji w grupach społecznych, organizowania się w celach zbiórki pieniędzy, przeprowadzenia manifestacji czy innych wydarzeń. W moim odczuciu dzięki temu jesteśmy dużo bliżej siebie nawzajem, także nieznajomych, na przekór temu, co pokazują badania opinii społecznej takie jak raport „Technologia w służbie społeczeństwu” przeprowadzony przez fundację Digital Poland, w którym 83% ankietowanych odpowiedziało, że technologia sprawia, że ludzie ze sobą nie rozmawiają (a 73%, że ludzie przestają dbać o innych i interesować się nimi).
Łatwość i powszechność udostępniania treści przez użytkowników kultury spowodowała zmniejszenie strachu przed ujawnieniem tożsamości czy prywatnych treści – używając smartfona, pogodziliśmy się poniekąd z tym, że wszystkie nasze cenne dane, niegdyś możliwe do zamknięcia w fizycznej formie, są posiadane przez jakąś firmę. Rosnąca świadomość tego, moim zdaniem, w kolejnym dziesięcioleciu wygasi entuzjazm związany z „nadawaniem siebie”, szczególnie że możliwości, jakie oferuje data science, są coraz bardziej spektakularne i powszechnie znane.
Jeśli miałabym jeszcze drugą szansę, by wybrać najważniejsze zjawisko dla lat 2010–2019, byłaby to subskrypcja. Jest to jednak na tyle nowa rzecz, charakterystyczna raczej dla ostatnich trzech lat, że wydaje mi się, że będzie dominować w kolejnej dekadzie. Jest to również fenomen powiązany raczej w większym stopniu z ekonomią niż z kulturą. Dlatego podsumowując to, co wiem o ostatnim dziesięcioleciu, myślę że najważniejsze dla tego okresu jest zjawisko współuczestnictwa odbiorców w produkcji treści – mam przeczucie, że kolejne pokolenie nie będzie mogło uwierzyć, że (albo w jaki sposób) robiliśmy coś takiego.
Magdalena Kamińska: Oczywiście memy internetowe, jako pierwszą w historii prawdziwą sztukę mas ;). Pytanie, jak je wszystkie zarchiwizować? Na swój sposób próbuję to robić, pisząc na przykład o autoironicznych memach szydzących z „polactwa” lub o kolejnym bardzo polskim zwyczaju „szkalowania papieża”, ale to oczywiście kropla w morzu potrzeb.
Rafał Sowiński: Byłby to jeden konkretny mem: „niedziela wieczur i humor popsuty”. Niczym soczewka skupia on wiele interesujących cyberkulturowych wątków. Zacznijmy od jego formy: to demotywator, czyli format już zasadniczo, jak na warunki memosfery, archaiczny i przebrzmiały. Mimo to „niedziela wieczur” wciąż znajduje się w obiegu i doczekuje kolejnych mutacji. Skąd ta żywotność, skoro sam gatunek demotywatorów jest już martwy? Jej źródeł upatrywałbym w kilku czynnikach.
Pierwszym jest pewne przesunięcie roli memów – dziś to nie tyle „śmieszne obrazki”, co forma transferu doświadczenia. Doświadczenie niedzielnego spleenu związanego z niechęcią powrotu do szkoły (a później: pracy) jest czymś powszechnym, immanentnie wpisanym w naszą rzeczywistość społeczno-ekonomiczną, a zarazem raczej ignorowanym przez „poważniejsze” teksty kultury. Memy są więc sposobem ekspresji tego, co przylega do codzienności, jest marginalne, ale zarazem jak najbardziej prawdziwe i nierzadko bardzo cielesne.
Drugim powodem jest wpisywanie się w istotną tendencję: nostalgizację nie tak odległej przeszłości, często zresztą związanej z pionierskimi działaniami w cyberkulturze. Fanpage „Dzieci Neo”, twórczość Klocucha czy książka „Wszyscy jesteśmy cyborgami” Michała R. Wiśniewskiego to świadectwa – w bardzo różnych formach – osób, które z pewną refleksją (ale może przede wszystkim: estetyzacją) sięgają do zasobów tego, co wciąż wydaje się bliskie, ale jednak jest już utracone. W wypadku „niedzieli wieczur” przestarzała forma doskonale współgra z treścią – wspomnieniem ze szkolnych czasów, które dla postujacych mema wypadały mniej więcej w momencie triumfów demotywatorów.
Po trzecie: współczesna cyberkultura pozytywnie wartościuje wernakularność, nieprofesjonalizm formalny i pewną infantylność. Błąd ortograficzny w słowie „wieczór” z jednej strony pozwoli kreować wyobrażenie o twórcy mema – dziecku, uczniu zapędzonym w kierat cywilizacyjnych obowiązków – z drugiej zaś idealnie wpisuje się w tendencję kultywowania świadomej niedbałości. Po fazie bardzo uporządkowanych, wręcz strukturalnych memów (demotywatory, tak zwane advice animals itp.), przyszła pora na swoisty memiczny postmodernizm: postmemy, które wręcz fetyszyzują niedokładność, błędy i chaotyczność.
2. Co w latach 2009–2019 zmieniło się w kulturze cyfrowej najwyraźniej, jaka jest najważniejsza zmiana, najważniejszy punkt przejścia?
Piotr Puldzian Płucienniczak: Dzięki wielkim medialnym korporacjom (paradoksalnie?) „kultura cyfrowa” stała się bardziej demokratyczna, a postulat „każdy może być twórcą/twórczynią” uzyskał jakieś tam w miarę spełnienie na odpowiednich grupkach czy kanałach. Monopolu na eksperymenty nie mają ludzie u uczelni, tylko różne śmieszne mordy z netu. Machinacje audiowizualne służą codziennej polityce, niestandardowej rozrywce i inbieniu. Spotykane jeszcze w 2012 roku spory o sztukę zaangażowaną czy podziały dyscyplinarne – kogo to w ogóle dziś obchodzi? Sztuka panów doktorów nie nadąża za sztuką ludową i tak to właśnie powinno wyglądać.
Aleksandra Pieńkosz: Najważniejszą zmianą było przeładowanie internetu treściami i konieczność poradzenia sobie z tym. Hasztagi, słowa kluczowe, tekst alternatywny czy pozycjonowanie stron wymusiły powstanie nowego sposobu komunikacji i tworzenia treści. Publikując jakiś post na Instagramie, wybieramy, czy zwiększać jego wyszukiwalność za pomocą tagów, czy inwestować w wyszukiwalność obrazu, publikując „lubiane” przez algorytmy zdjęcie twarzy, czy może właśnie pokazać się jako ktoś, komu nie zależy na popularności, i nie brać wyszukiwalności w ogóle pod uwagę? Bardzo często napotykam w swoim feedzie metaposty na ten temat.
Do nadprodukcji treści oczywiście przyczyniła się egalitarność internetu, ale zaszło tu sprzężenie zwrotne – blogerzy komentujący rzeczywistość, testujący produkty i wybierający najlepsze filmy czy książki stali się potrzebni do tego, by nie zwariować w klęsce urodzaju. Jeśli chodzi o sztuczną inteligencję, dopiero od jakichś dwóch lat ten temat pojawia się w ogólnej świadomości społecznej i jest on raczej konsekwencją wyżej opisanego przeładowania niż najważniejszym punktem przejścia samym w sobie – jednak powstanie i rozwój technologii związanych z machine learning w tej dekadzie było ogromnym przełomem, którego konsekwencje dopiero nadejdą.
Magdalena Kamińska: Mimo wątpliwości (typowałam też internet mobilny) obstawiam jednak masową popularyzację mediów społecznościowych. Chronologicznie jest to trochę naciągnięte, ale tylko trochę, bo na przykład polskojęzyczny Facebook pojawia się w 2008 i chwilę mu zajmuje rozkręcenie się. Osobiście broniłam się przed nim długo, bo aż do 2011, a mój opór wzbudzało właśnie to, co jest najbardziej charakterystyczną cechą SM – zniechęcanie ludzi do anonimowości i pseudonimowości w komunikacji. Uważałam wtedy, że to zbytnio upodabnia komunikację via do tej w tak zwanym prawdziwym życiu, co czyni ją nieatrakcyjną, bo niby po co komu drugi real? Rewolucji nie dało się jednak powstrzymać i zmieniła ona wszystko. Przede wszystkim uczyniła „bezproduktywne tracenie czasu w internecie” aktywnością, na której można dobrze zarobić, co wcale nie było wcześniej takie oczywiste (patrz: słynna bańka dotcomowa). Za tym poszedł lawinowy wzrost zainteresowania, powstanie ogromnej ilości nowych rozwiązań technicznych i – wbrew temu, czego się obawiano – wolnej amerykanki w sieci. Deklaratywnie założenie było takie, że identyfikowalny użytkownik będzie się zachowywał spokojniej. Sami sobie odpowiedzmy na pytanie, czy tak się stało :).
Rafał Sowiński: W pewnym zakresie zarysowywałem to już przy opowieści o „niedzieli wieczur”: takim zasadniczym punktem zmiany jest upadek strukturalnych form memów i związana z tym eksplozja (nierzadko absurdalnej) kreatywności. Memy, które niedawno stanowiły sztukę innowacji w ramach tego, co znane (konkretnych formuł memicznych, takich jak na przykład niedźwiedź jawajski wygłaszający wstydliwe wyznania), w znacznej mierze wyzwoliły się z gorsetów niezmiennych konwencji. Nie twierdzę, że konwencja we współczesnych memach nie ma znaczenia; dziś chodzi jednak raczej o to, by jak najszybciej ją przełamać. I tak małpa-nosacz, uosobienie rzekomych wad narodowych Polaków, ewoluowała w krytyczną, refleksyjną formę opowieści o klasowych uwarunkowaniach kondycji mentalnej starszych pokoleń. Konwencja w jakimś sensie została zachowana, ale w tej mutacji służy innemu celowi emocjonalnemu – wzbudza współczucie, nie wywołuje beki. Daleko idąca nieprzewidywalność ewolucji memów oraz ich uwolnienie od funkcji wyłącznie humorystycznej to dla mnie najważniejsze zmiany.
Powyższa odpowiedź to jednak narracja z punktu widzenia cyberkulturowo nastawionego kulturoznawcy – a więc osoby zainteresowanej zjawiskami, które niekoniecznie są masowe. Jeśli miałbym na te zmiany ostatniej dekady spojrzeć jako medioznawczo ukierunkowany marketingowiec, którym również jestem, to wskazałbym na absolutną dominację internetu mobilnego i idące z nią w parze konsekwencje. Mobilny internet stał się szybki i tani, a dzięki temu znacząco zmienił sposób, w jaki korzystamy z sieci: o ile w 2009 roku w internecie wciąż się bywało, to w 2019 w internecie jest się właściwie cały czas. Takie zakupy w sieci to rewolucja przyniesiona jeszcze przez dominację urządzeń stacjonarnych, ale wszelakie rozwiązania oparte na geolokalizacji – chociażby Tinder czy usługi przewozowe – sprawiają, że internet stał się bardziej przestrzenny, namacalny i cielesny; stanowi wręcz zaprzeczenie przymiotów, którymi zachwycano się w latach 90.
3. Jak będzie wyglądała kolejna dekada? Czy możemy przewidzieć, jakimi drogami pójdzie kultura cyfrowa w najbliższej przyszłości?
Piotr Puldzian Płucienniczak:
Odpowiedzią na to pytanie jest ziemniaczany kotek. Mam nadzieję i przyłożę do tego swój kursor albo palec, aby sympatyczne interdyscyplinarne / transgatunkowe eksperymenty były przyszłością kultury. Kotek jest przyjemną osobą, lubi żuli, a nie lubi kapitalistów, prowadzi zdrowy tryb życia i jest przykładem, że świat po podziałach cyfra/ludzie/kultura/natura jest uroczym miejscem, w którym warto przebywać. Mam nadzieję, że rosnąca świadomość naszych uwikłań i troska o siebie poniosą nas ku jeszcze bardziej egalitarnej „kulturze cyfrowej”.
Aleksandra Pieńkosz: W 2012 roku uczestniczyłam w wykładzie Zbigniewa Rybczyńskiego na wydziale filmoznawstwa UJ, gdzie odpowiadał on na pytanie z publiczności, czy technologia 3D zdominuje przemysł filmowy. Przypomnijmy, że przełomowym momentem w tej dziedzinie była premiera filmu Avatar w 2009 roku i faktycznie na początku dekady nasuwało się takie pytanie, czy teraz wszystkie filmy będą robione w 3D. Rybczyński porównał 3D do ślepej uliczki, która jest tylko małą odnogą dla klasycznego filmu, i że nie ma się co obawiać, że teraz wszystkie filmy będą produkowane w tej technologii. Wymienił także wiele cech filmów trójwymiarowych, które miały deklasować go w porównaniu z dwuwymiarowością, dopóki technologia nie zmieni się na tyle, że sam odbiór obrazu 3D będzie wygodniejszy, i wszyscy ze zrozumieniem kiwaliśmy głowami, że na razie to tylko taki „bajer”, trend, który szybko przeminie.
Z dzisiejszej perspektywy widać już, że dla filmu była to faktycznie ślepa uliczka i po modzie na 3D akurat w przypadku filmu wszystko „ucichło” – stanęło na tym, że w wielkich multipleksach można zawsze wybrać, czy chcemy oglądać film dedykowany do 3D w 2D (co dla mnie osobiście jest bardzo przydatne, bo noszę okulary i raczej musiałabym wybierać albo podwójne okulary, albo rozmazany obraz 3D), a i więcej tak głośnych produkcji jak Avatar już nie było. Sama technologia 3D jednak wkroczyła w codzienną rzeczywistość nie za pomocą filmu, ale wirtualnej rzeczywistości czy rzeczywistości poszerzonej (AR). Jeżeli chodzi o kulturę wizualną, w mojej medialnej bańce końcówka dekady była zdecydowanie przez tę technologię zdominowana. Jest to zauważalne nawet w tak praktycznej dziedzinie jak projektowanie graficzne, czego znakiem może być identyfikacja wizualna marki &Walsh, jednej z najbardziej znanych projektantek pokolenia Y na świecie, która właśnie ilustracjami projektowanymi w 3D odważnie odseparowała się w tym roku od swojej poprzedniej firmy, prowadzonej w duecie Sagmeister&Walsh.
Mówię o 3D w odpowiedzi na to pytanie, bo trochę przewrotnie chciałabym się skupić na dosłownym znaczeniu „Jak będzie wyglądała kolejna dekada”. Wszystko zależy od tego, w jakim kierunku rozwiną się interfejsy. Oddalamy się nieuchronnie od sterowania komputerem w nienaturalny dla człowieka sposób, w pozycji siedzącej przed biurkiem, z klawiaturą i myszą w dłoni, w stronę sterowania gestem, głosem i myślą. Interfejs nie jest pojęciem wyłącznym dla mijającej dekady, ale opis interfejsów funkcjonujących w danym czasie w moim odczuciu zbiera wszystkie o nim informacje – trochę jakby „pokaż mi swój interfejs kulturo, a powiem ci, jaka jesteś”. Jeżeli więc chcemy wiedzieć, jak będzie wyglądała kultura cyfrowa w przyszłości, to rozwój interfejsów jest tematem, którym powinniśmy się interesować – na jakie sposoby będziemy wchodzić w interakcje z komputerem, internetem i co za tym idzie, ze sobą nawzajem. Jestem zmęczona pracą przy komputerze, tablecie i smartfonie, marzę o możliwości pracy za pomocą myśli i gestów, w dowolnej pozycji i dowolnym momencie. Wyzbyłam się już dawno obaw o to, że przez takie interfejsy zrezygnujemy z fizycznego udziału w rzeczywistości, bo o tym, jak bardzo jako ludzie potrzebujemy kontaktu z przedmiotem i ciałem, świadczy rozwijająca się branża hobby / spędzania wolnego czasu i ogromny trend powrotu do rzemiosła. A zatem, moje przewidywanie na przyszłość: mniej czasu spędzanego przed ekranem, więcej interakcji ze światem materialnym, rozwój przestrzeni wirtualnej we wszystkich wymiarach, a po ciemnej stronie – wojna o dane, władza w rękach korporacji, totalna zmiana postrzegania pojęcia prywatności.
Magdalena Kamińska: Technicznie kolejna dekada będzie pewnie stała pod znakiem personalizacji i dalszego rozwoju algorytmicznej sztucznej inteligencji, co się zresztą ze sobą wiąże. Natomiast za decydujące uważam to, jak władze państwowe w różnych krajach ustosunkują się do problemu tak zwanej GAFY, czyli do kartelizacji cyberkorporacji, które zupełnie realnie, chociaż „pełzająco” przejmują władze nad światem. To fenomen, który zmienia globalny rozkład sił politycznych i jako taki nie może być dłużej ignorowany. Krótko mówiąc: dalej pozwolą im robić, co im się żywnie podoba, czy może jednak stworzą regulacje, które będą nieskuteczne, ale będzie trzeba je obchodzić, co może bardzo radykalnie przekształcić internet? Bo zabrać ludziom tej ukochanej zabawki już się jednak raczej nie da; nawet najbardziej totalitarne reżimy włożyły masę wysiłku w to, żeby stworzyć podróbki, a i tak co chwila coś im się wymyka spod kontroli.
Rafał Sowiński: Spodziewam się, że będzie ciekawie. Memosferę wciąż będą kształtować ci, którzy robią to teraz, ale dołączą przecież do nich osoby, które na razie ograniczają swoją aktywność w sieci do oglądania bajek na YouTubie. W wyniku tego albo będzie wyłaniać się coraz bardziej uniwersalna, nieograniczona pokoleniowo cyberkultura, albo wręcz odwrotnie – nawarstwiać się będą coraz to nowe linie podziału, w ramach których to my, roczniki lat 80. i 90., będziemy nowymi boomerami czy „Grażynkami”.
Wychodząc poza samą memosferę: bardzo istotne będzie to, co stanie się z mediami społecznościowymi. Można odnieść wrażenie, że jesteśmy u progu wręcz globalnego zmęczenia ich obecną formułą, w której gorszy content wypiera lepszy, a dyskusja i wymiana myśli tonie w zalewie ciętych ripost i gifów. Być może doprowadzi to do zjawiska nowego elitaryzmu: wyłaniania się zamkniętych społeczności korzystających z alternatywnych wobec platform social media środków technicznych – czyli, mówiąc wprost, jakiejś formy renesansu forów.
Podsumowując – jak będzie wyglądała kolejna dekada? Jejku, no nie wiem, za dziesięć lat być może będę w stanie ją jakoś sensownie podsumować, ale póki co takie przewidywania to raczej mieszanka pobożnych życzeń z defetyzmem. W każdym wypadku ogromny wpływ na cyberkulturę będzie mieć szeroko pojęta rzeczywistość społeczna, polityczna, technologiczna, ekonomiczna i kulturowa, bo tak naprawdę wyróżnianie cyberkultury jako odrębnej, autonomicznej strefy nigdy nie było w pełni zasadne, a im dalej w las, tym mniej zasadne będzie.
Piotr Puldzian Płucienniczak
socjolog, artysta, aktywista. Członek kolektywu Imperium Ducha. Prowadzi zajęcia na Akademii Sztuk Pięknych. Redaktor nowego, krytycznego wydania „Manifestu komunistycznego" (2019) i autor wielu innych rzeczy.
Aleksandra Pieńkosz
artystka postinternetowa, graficzka, edytorka. Tworzy poezję interfejsu. Organizatorka wystaw Glitch Artists Collective, redaktorka antologii „Glitch art is dead”.
Magdalena Kamińska
kulturoznawczyni, pracuje w Zakładzie Badań nad Kulturą Filmową i Audiowizualną w Instytucie Kulturoznawstwa UAM. Autorka między innymi „Memosfery. Wprowadzenia do cyberkulturoznawstwa”.
Rafał Sowiński
kulturoznawca, na co dzień pracuje jako copywriter i marketingowiec. Doktorant Wydziału Polonistyki UJ, gdzie próbuje pisać pracę o związkach hauntologii i kultury internetu. Pomysłodawca i administrator facebookowej grupy „Jak będzie w Polonii 1? – sekcja retromanii, duchologii i nostalgii”.
(ur. 1996) – studentka Wydziału Polonistyki Uniwersytetu Warszawskiego. Publikowała m. in. w „Wakacie” i „Stonerze Polskim”. Mieszka w Warszawie. Redaktorka „Małego Formatu”.