fbpx
Ładowanie strony
Logotyp magazynu Mały Format

Lewicowa krytyka literacka i społeczna

Cykl, w którym prezentujemy ciekawe i nieoczywiste przykłady lewicowej krytyki literackiej i społecznej z przeszłości

Słowo Wstępne. W kręgu „Sygnałów”: Leon Kaltenbergh

 

Przedwojenne spory dotyczące zadań krytyki literackiej obejmowały kilka jej aspektów, a dyskusje te były w istocie, co oczywiste, pochodną batalii o „właściwą” funkcję dzieła literackiego – o jego wartość. Aksjologia krytyki literackiej była funkcją aksjologii literatury par excellence.

Dysputy, jak wiadomo, toczono na łamach wielu pism. Jednym z nich były antyfaszystowskie i antykapitalistyczne „Sygnały”, organ młodej lewicowej inteligencji Lwowa. Patronem periodyku – jednym z patronów – redakcja uczyniła, jak można wnioskować, Stanisława Brzozowskiego. W dwudziestym numerze pisma (1936) drukowano tegoż „Marksizm i filozofię”, tj. fragment książki Brzozowskiego „Kultura i życie” (jej podtytuł, przypomnijmy, brzmiał: „Zagadnienia sztuki i twórczości. W walce o światopogląd”). Ówczesny redaktor „Sygnałów”, Karol Kuryluk, w tym samym numerze przekonywał, że polski ruch demokratyczny, ludowo-radykalny, społeczno-rewolucyjny i socjalistyczny, choć krzepnący politycznie, nie dość jest skuteczny na gruncie kultury. Diagnoza Kuryluka wskazywała na jedną przede wszystkim przyczynę takiego stanu rzeczy:

Spotyka się pisarzy lewicowych, którzy traktują całą twórczość kulturalną, literaturę, przyszłość ludzkości w ten sposób, jakby się wszystko – świat, kultura, literatura, sztuka – od nich samych zaczynało. Daje się w ten sposób najłatwiejszy argument wrogom swoim. Zamiast być ruchem wszechogarniającym, mającym własny, własnemi siłami zbudowany kościec i własną tradycję walki ideowej i społecznej, tradycję sięgającą czasów najdawniejszych i mającą ciągłość i wielkich przedstawicieli, dobrowolnie się z niej rezygnuje; rzuca się na nią łapczywie i dla swoich celów odpowiednio preparuje nasza reakcja. Reakcja bowiem nie posiada żadnej szczytnej przeszłości. Chętnie więc i radośnie pożera to, co do niej nigdy nie należało, z czem nawet niegdyś bezwzględnie walczyła.

Zatem argument konserwatysty: brak ciągłości. Brak świadomego spożytkowania dorobku przeszłości, sugeruje Kuryluk, hamuje rewolucję, która nazbyt wolno dokonuje się w kulturze. Zaraz jednak redaktor daje do zrozumienia, że istnieje, by tak rzec, praprzyczyna tego uwiądu – felerna edukacja:

Niewielu zapewne wie, jak bardzo społeczną jest polska literatura, jak bardzo radykalną, a nawet rewolucyjną i to począwszy od jej pierwocin z wieku XV, aż po dzień dzisiejszy. Oficjalna historia literatury i krytyka jest od wielu lat w rękach endeków. W szkole panuje urzędowo superendecki prof. Chrzanowski. Nic dziwnego, że otrzymujemy odpowiednio wychowaną młodzież, a ci zdolniejsi spośród niej, nie znalazłszy w książkach, w podręcznikach prawdy, a tylko nudną „narodową” miksturę, sądzą, że cala polska twórczość była wytworem jakiegoś wstecznictwa, że była płaska i bezmyślna i już od wieku dziesiątego – endecka. Niestety, uniwersytet nie niweczy tego mitu, owszem – jeszcze go pogłębia. Rzadkie okazy krytyki niezależnej są albo niedostępne czytającemu ogółowi, albo „urzędowo” nieuznawane i lekceważone.

Powołując się na ten powszechny „stan ogłupienia”, Kuryluk zasadniczo rozgrzesza lewicowych pisarzy i krytyków, ale zarzuca im bezproduktywną, nieskuteczną negację. Tymczasem, jak przekonuje, niemało jest do zrobienia:

Trzeba przestudiować całą literaturę polską – na nowo odkryć i zapoznać się z tekstami – trzeba przebrnąć przez całą naszą twórczość, aby nabrać o niej prawdziwego pojęcia i dać jej prawdziwy obraz. Oto właściwe i godne zadanie krytyki postępowej i radykalnej.

„Sygnały”, które gromadziły świetne pióra – a ważniejsze: wspaniałych ludzi – stanowiły więc platformę kontrkultury, planowały zadbać o edukację alternatywną. Innymi słowy: walcząc o nowy porządek, walczyły o nowego człowieka. Czas im jednak nie bardzo sprzyjał. Pismo miało duże trudności finansowe, poza tym regularnie ukazywało się z dziurami, które były efektem działań cenzury. Nieznośni oenerowcy wybijali szyby w siedzibie redakcji. Walka stawała się coraz bardziej dosłowna. A trwała kilka trudnych lat (1933–1934 i 1936–1939 – to czas ukazywania się „Sygnałów”).

Wracając do sygnalizowanej na początku wieloaspektowości dyskusji krytycznoliterackiej, chciałbym tytułem wstępu przywołać dwie wypowiedzi drukowane równolegle w numerze trzynastym (1934) „Sygnałów” w ramach ankiety „Literatura, krytyka literacka i życie”. Przybliżają one specyfikę lwowskiego miesięcznika (od 1939 dwutygodnika), a przy tym stanowią znamienny także dla tamtego czasu kontekst publikowanego poniżej artykułu Leona Kaltenbergha.

Odpowiedź pierwszą stanowi tekst „Zadania współczesnej krytyki literackiej” Mariana Naszkowskiego. Autor w pierwszych słowach zwraca uwagę na „dwie linie kierunkowe” dyskusji toczonych wokół zagadnień krytyki literackiej:

(…) istnieje (…) tendencja do uważania zjawisk krytyki jako czegoś niezmiennego w swej zasadzie, wyznaczonego pewnemi trwałemi kanonami sztuki czy wiedzy. Przeciw takiej ocenie rośnie coraz silniejsza opozycja, podważająca silnie ugruntowane fundamenty tradycji, wyznaczająca krytyce nowe, rewelacyjne, wprost rewolucyjne zadania.

Naszkowski przekonuje, że polaryzacja ta wynika w gruncie rzeczy z pozoru, nie ma bowiem, jak powiada, wiecznotrwałych kanonów. Istnieją, owszem, pewne tendencje, prądy, potrzeby powracające w każdej epoce. Ich obecność Naszkowski tłumaczy narzędziami dziejowego materializmu: elementy stale występujące w kulturze – będącej wynikiem okoliczności ekonomiczno-społecznych – powracają, gdyż odpowiedzialne za nie warunki socjalne także charakteryzują się pewnymi niezmiennymi cechami.

Stojąc na takiem stanowisku zrozumiemy, że istnienie pewnych kanonów sztuki w całej dotychczasowej zachodnioeuropejskiej twórczości nie wynika bynajmniej z ich wiecznotrwalości i że dla tych, którzy chcą zburzyć istniejący porządek społeczny, a zastąpić go takim, którego dotychczas na zorganizowanym stopniu kultury nie było, że dla tych stoją automatycznie otworem wszelkie nowe drogi i wyrazy twórczości intelektualnej.

To pierwsza cecha krytyki, którą zaznacza Naszkowski – wspomina o niej cytowany wyżej Kuryluk – negacja. Jako punkt wyjścia istotna, wszakże niedefiniująca zadania, a jedynie dająca jego podstawę. Z negacji, zapewniającej niejako czystą kartę, można wyprowadzać najrozmaitsze ciągi dalsze. Propozycja Naszkowskiego jest przykładem typu krytyki marksistowskiej, która, jak sądzę, wynika z przesadnego zaperzenia, niechybnie przecież – niezależnie od opcji – prowadzącego na manowce. Przyjrzyjmy się jej najważniejszym punktom.

Ankietowany autor powiada, że dzieło literackie winno być wyłącznie punktem wyjścia rozważań krytycznych, stanowiących twórczość samą w sobie, ponadto w wielu przypadkach wyprzedzającą literaturę czy będącą jej prekursorem. To nie kontrowersja. A jak oceniać dzieło literackie? Z całą pewnością nie kategoriami estetycznymi, przekonuje Naszkowski. Apeluje do krytyków o przygotowanie historyczne i teoretyczne, bez którego ocena dzieła jest niemożliwa, i stwierdza:

(…) zadaniem krytyki jako czegoś trwałego i pozytywnego może być tylko sprowadzanie dzieła do jego właściwego jądra, do jego podłoża, jest rzeczą względnie obojętną, jakiej metody użyje krytyk do wykrycia związku dzieła z podłożem. (…) bez uwzględnienia zagadnień socjologicznych rozsądna krytyka jest nie do pomyślenia. Ale i tutaj panuje szereg nieporozumień. Krytykom wydaje się po większej części, że wystarczy wykryć elementy socjalne zawarte w dziele. Nie rozumieją oni, że dzieło nieposiadające tzw. pierwiastków socjalnych musi się również rozpatrywać z punktu widzenia socjologicznego. Gdyż w gruncie rzeczy sprawa wygląda inaczej. Wszystkie przejawy twórczości ludzkiej sprowadzają się siłą faktu do gruntu socjalnego, ponieważ z niego wyłącznie wyrastają.

I to już ostatni moment przed merytoryczną kulminacją ankietowej odpowiedzi. Logika dotycząca społecznego uwarunkowania zaczyna dalej szwankować. Postulowana przez autora kompetencja krytyka brzmi niebezpiecznie i, jak można sądzić, argumentacja ta nie mogła zyskać powszechnego uznania pisarzy. Pisze bowiem Naszkowski ostatecznie tak:.

Autor, jego sposób myślenia, jego ujmowanie problemów – wszystko to ma swoje korzenie w warunkach społecznych, w których dana jednostka twórcza wyrasta. Autor uświadamia sobie to w mniejszym lub większym stopniu. Przeważnie wcale nie. Rzeczą krytyka jest uświadomić czytelnikowi ten związek.

Tu już, jak sądzę, Naszkowski przeszarżował. Wizja krytyka „obiektywnego” , który winien być – tak trzeba to czytać – mądrzejszy i bardziej świadomy elementarnych zjawisk społecznych niż autor omawianej przez niego książki to wizja nazbyt śmiała, niesprawiedliwa, niepraktyczna. Na koniec ankietowany powiada już wprost, że zadaniem krytyka jest wykryć przynależność duchową autora do danej klasy, ten bowiem niejednokrotnie nie zdaje sobie sprawy z tego, iż przemawia przez niego interes klasowy. „Piętno grupy, piętno społeczne ciąży na każdym przejawie twórczym człowieka. Ciężkie i odpowiedzialne jest zadanie krytyka. Krytyka dzięki tak pojętemu zadaniu musi być bardziej świadoma od twórcy dzieła”.

„Sygnały” były pismem poważnym, to znaczy było to pismo idei i walki o lepsze jutro, ale redakcja doskonale rozumiała, że cel ten osiągać należy nie tylko drogą rozważań w tonie serio. Stąd też na jego łamach spora dawka satyry, przybierającej formy wiersza, karykatury, polemicznej zaczepki. W rubryce humorystycznej brylowali między innymi Tadeusz Hollender i Stanisław Jerzy Lec. Za wszystkie treści odpowiadać musiał – smutny signum temporis – „redaktor odpowiedzialny”, którego funkcję w „Sygnałach” pełnił najczęściej Tadeusz Banaś. On także jest autorem drugiej odpowiedzi w ankiecie, którą przywołuję. Twardemu i zacietrzewionemu artykułowi Naszkowskiego towarzyszy wypowiedź Banasia pt. Nigdy w życiu nie powiedziałem prawdy. Z charakterystycznym dla wielu autorów „Sygnałów” dystansem ankietowany przeprowadza typologię krytyki, dzieląc ją na: profetyczną („hołduje mesjanistyczno-proroczemu bajdurzeniu”), tabutyczno-bronzowniczą [sic] („piszemy o wszystkiem źle, za wyjątkiem X, Y i Z-eta”), reakcyjną („wszystko, co się sprzeciwia nam i woli bożej zostanie wycięte”), filozoficzną („nie wierzcie sobie ni nikomu, bo prawda jest i tak niepoznawalna”), jarmarczną („wybieramy tematy merkantylne”), dialektyczną („oskarżamy autora i dzieło o co bądź”), estetyzującą, awangardową („rytm, rym, technika, temat, wszystko jest zależne od stosunków panujących w produkcji danego kraju”), marksistowską („najpierw badamy, w czyjem imieniu autor przemawia – Kak wasza familija”), społeczną („głupstwa, jak p. Krzywicka, zawsze coś z tego zostanie”), filologiczną („Naftalina!”), psychoanalityczną („W tem dziele coś musi być! ale co?), szmoncesową („Słonimski”), komornikowską („opisuje, opisuje”), estetyczną („Vacat”). Pod tą rozpiską Banaś przechodzi do problemu zasygnalizowanego w tytule tekstu. A idzie mu przede wszystkim o pruderyjność polskiej krytyki literackiej:

(…) przemilcza się i lekceważy erotykę, która jest macicą najświetniejszych dowcipów, przebogatym terenem eksploatacji zawsze świeżej anegdotyki (w tradycyjnem znaczeniu treści, fabuły); terenem cudownego połowu obrazów niemocy i śmieszności ludzkich – a równocześnie najżywotniejszej rozkoszy, wobec której – wszelkie perwersje duchowe są podłym surogatem, psującym jądra i żołądek.

Z na poły prześmiewczej odpowiedzi Banasia widać może wyraźniej niż z artykułu Naszkowskiego wieloaspektowość toczonej w latach 30. dyskusji o powinnościach krytyki.

Wziął w tych wielopoziomowych sporach udział także Leon (Lew) Kaltenbergh (1910–1989), czego dowodem przytaczany powyżej artykuł „Socjologia literacka” („Sygnały” 1936, nr 21). W owym czasie Kaltenbergh był młodziutkim pracownikiem naukowym Uniwersytetu Jana Kazimierza (w katedrze historii literatury polskiej), „z wiecznością do rozdania”. Pochłonęła go humanistyka, ale jako człowiek uniwersytetu liczył na zmianę literacko-krytycznego status quo. Aprobata zmian, jak powiadał, to znaczy udział w zmianach. Należał do Związku Niezależnej Młodzieży Socjalistycznej „Życie”.

Streszczanie niedługiego artykułu Kaltenbergha mija się z celem, powiedzmy jedynie, że, podobnie jak Naszkowski, rozpoczyna on swój tekst od nazwania spolaryzowanych obozów. Z jego perspektywy dyskusja toczy się między „formalistami” i „socjologami”. Pierwszych autor kojarzy z krytyką „dawną”, „impresyjną”, drugich – z postulowaną krytyką społeczną, której zadaniem – i tu Kalenbergh spotyka się z Naszkowskim – jest wykazanie procesów kształtujących założenia i metody twórcze pisarza. Krytyka, przekonuje, obejmować winna nie tylko dzieło, ale przede wszystkim okoliczności pozaliterackie, które jego treść determinowały. O tym między innymi, z jakimi aberracjami może wiązać się ta metoda, czy da się ją zastosować do utworów o „typice czysto formalnej”, w jaki sposób osądzać jakość dzieła i jak uniknąć kulturalnego chuligaństwa warto przeczytać u Kaltenbergha, który w historii międzywojennych dyskusji krytycznoliterackich zapisał krótką, ale ładną kartę.

Paweł Bem

 

***

 

Spory metodyczne w zakresie badań krytycznoliterackich mogą się z pozoru wydawać nieciekawe. Nie można jednak odmówić im aktualnego znaczenia dla współczesności literackiej. Walka toczy się w zasadzie między dwoma obozami: formalistów i socjologów, jak­kolwiek i jeden i drugi wciąga do starć szereg satelitycznych ugrupowań, nadając sprawie charakter bardziej hałaśliwy, niżby tego się można było spodziewać, wziąwszy pod uwagę fakt, że i formaliści i socjologowie wychodzą prawie z tych samych założeń.

Psychologistyczna lub „czysto” estetyczna krytyka, uprawiana dotychczas, przestała wystarczać w tej mierze, w jakiej do niedawna zdawała się zadawalać idące w tym kierunku zapotrzebowania fachowych środowisk literackich, czy też czytelniczego ogółu. To, że dawny, formalny czy też impresyjny tok rozważań krytycznych nie napotykał wrogiego przyjęcia, tłumaczy fakt pomijania społecznej aktywności dzieł literackich. Dziś, gdy dzieła same — bez względu na ich wartość artystyczną — stają się przede wszystkiem funkcjami (rzadziej faktorami) zjawisk socjalnych (któremi mniej wyraźnie były zawsze), kwestia krytyki przestaje bvć sprawą indywidualnego stosunku do także indvwidualnego tworu sztuki.

Zestrój elementów współczesnej rzeczywistości, kształtujący założenia i metody twórcze pisarza, właśnie w krytyce winien znaleźć uzasadnienie i analizę, która wykaże jego bezpośredni udział w powstawaniu utworu.

Proces kształtowania powinien być ściśle odgraniczony od tych wszystkich elementów samego dzieła, które rozważane dotychczas jako istotne stanowiły płaszczyk, pod którym przemycało się przede wszystkiem jednostkowe, osobiste oceny i kryteria, usprawiedliwiając je koniecznością metodyczną.

Pod kompetencje krytyki socjologicznej podpadaią przecież nie tylko treściowe momenty dzieła

Zadania „odbebechizowania” i udostępnienia tych procesów powinna się podjąć krytyk literacka, o ile nie jest lub nie chce być narcyzystyczną duenną zjawisk literackich.

Przez dobór kryterjów gwarantuje krytyka, jeśli nie bezwzględną prawdziwość, to prawdopodobieństwo tych sądów o dziele, które wychodzą poza nie w sferę tzw. „pozaliteracką”. Obowiązuje to zwłaszcza tzw. krytykę społeczną dlatego, że od niej właśnie, z racji jej metod, sięgających poza autora i dzieło do środowisk szerszych, można wymagać jasnego sprecyzowania postulatów i osiągniętych w tym zakresie wyników.

O socjologicznych kryteriach badań literackich mówi się dziś rozmaicie. Jednakże trudno nie widzieć, że socjologiczna metoda nie tylko nie zwęża zakresu badań, ale go znacznie rozszerza, naświetlając nieuwzględnianie dotąd aspekty dzieła, będące funkcją pewnego odcinka czasowego, socjalnego podłoża i charakteru epoki.

Dotychczas najbardziej szkodziła krytyce socjologicznej, zwłaszcza u czytelników, wulgaryzacja jej metod, uproszczonych do najwyższego stopnia. Stosowana przez pewne jednostki, uchodziła za sztandarowy wyraz krytyki marxowskiej. Ale gdy dzieło literackie, pojęte przez marxowską właśnie krytykę jako obiektywizacja pewnej epoki i klasy, nie stawało się bynajmniej łatwiejsze dla badań literackich, to przeciwnie: wulgaryzacja tej krytyki miała na celu ułatwienie schematyzacji treściowych momentów utworu, przez stosowanie gotowych formuł ekonomicznych tam, gdzie obowiązywała analiza socjologiczna. Jako wynik braku przygotowania, kompromituje tylko socjologiczną metodę badań i materializm dialektyczny, z którego rzekomo wychodzi.

Pod kompetencje krytyki socjologicznej podpadaią przecież nie tylko treściowe momenty dzieła. Stosując własne kryteria, przesuwając się od najwyższego do najszerszego środowiska (autor — szkoła literacka — środowisko społeczne), wykrywa ona sens społeczny walorów formalnych: stylu, kompozycji, budowy, czy słownictwa.

Formalistyczna krytyka przy pomocy własnej metody, wynikającej z jej założeń, omawia te same elementy i na tem polega jej autonomizm w stosunku do krytyki socjologicznej. Łączenie tych dwu dróg w jed­ną — prowadzi do eklektycznego chaosu, mętnego, jak każdy eklektyzm.

Zachodzi pytanie: jak krytyka socjologiczna może badać utwory o typice czysto formalnej, których założenia są czysto formalne i w których tematyka, eliminowana właśnie przez badania formalistyczne — nie odgrywa żadnej roli

Na pierwszy rzut oka widać mocny i istotny związek krytyki socjologicznej z genetyczną. Słusznie. Ale kwestia genetyki w tem ujęciu przestaje być kwestią zasadniczą. Staje się po prostu szczeblem w drabinie, wiodącej ku odsłonięciu wartości socjalnych. Zachodzi pytanie: jak krytyka socjologiczna może badać utwory o typice czysto formalnej, których założenia są czysto formalne i w których tematyka, eliminowana właśnie przez badania formalistyczne — nie odgrywa żadnej roli. Utwory te z pozoru nie zawierają żadnych wartości, podpadających pod roztrząsania krytyki socjologicznej. Wartość społeczna utworu — to nie jego doraźna aktywność w sensie propagandowym, tego charakteru, co naprzykład w „Germinalu” Zoli. W romansie wyłącznie i tylko psychologicznym, pochodzącym z tej samej epoki (mianowicie „La petite paroisse” Daudeta) i nie posiadającym wartości socjalnych w sensie kinetycznym, ten ich brak jest wartością — ze stanowiska krytyka społeczna może ujemną — ale też wartością socjalną, która wskazuje szczególny typ kształtowania, spowodowany przez warunki.

Wykrywanie takich ujemnych, jak i dodatnich wartości jest w stosunku do dzieł tego typu zadaniem socjologicznej krytyki literackiej.

Inny przykład: „Sklepy cynamonowe” Br. Schulza. Jest to utwór, którego formalna strona rozrosła się kosztem tematycznej.

Idealny — zdawałoby się — przedmiot dla badań formalistycznych. Ale właśnie jako przedmiot badań jest utwór Schulza i dla krytyki socjologicznej nie mniej ciekawy. Idąc w tym wypadku od dzieła ku szerszym środowiskom, badania wykrywają stosunek do rzeczywistości i takie właśnie jej widzenie jako wynik działania najwęższych środowisk: szkoły literackiej i psychiki samego autora. Proces kształtowania się takiego stosunku, tego a nie innego widzenia napotykanych zjawisk, wykrycie przyczyn tej a nie innej postawy (przyczyn, oczywiście, pozaliterackich), to wszystko zadania krytyki socjologicznej. Styl i język — zresztą w tym utworze elementy zasadnicze — dadzą się zanalizować i uzasadnić tą samą drogą: jako wynik zestroju przyczyn pozaliterackich. Gdy krytyka formalistyczna wychodzi od wychodzi od morfologii utworu i traktuje styl, kompozycję, język itp., jako samoistne zjawiska, a eliminuje tematykę, to krytyka socjologiczna wychodzi od tematyki. Utwór Br. Schulza, zanalizowany metodą formalistyczną, ukaże się wyłącznie w świetle artystycznego rzemiosła. Poddany badaniom socjologicznym zostanie naświetlony jako wyraz warunków epoki i jej obiektywizacja przez przedstawiciela określonej klasy społecznej. Stanowisko wulgarystyczne (najczęstsze u nas) przedstawia się następująco:

„Br. Schulz pisze nie o walce klas, ale o karakonach. Karakony, jako bohaterowie utworu, weszły do literatury. Ale przyczyn, dzięki którym wzięły się karakony, Br. Schulz nie porusza. Wobec tego utwór jego jest społecznie szkodliwy” (autentyczne!). Czy może być coś bardziej pozbawionego sensu? Prosty, jasny, wystarczający sprawdzian literacki: karakon bez paszportu. Nie można takiego sądu odnieść do tzw. w dialektyce „skrótów”. Ale gdy taki skrót ma w sobie skondensowaną, w każdej chwili zdolną do rozwinięcia argumentację — to „skrót” cytowany, urobiony ze streszczenia kilku innych streszczeń, nie mieści w sobie żadnej argumentacji. Jest dowodem kulturalnego chuligaństwa i niesumienności w ujmowaniu omawianych zjawisk.

Tapicerska krytyka — to właśnie to, co zaśmieca i zamula współczesne literaturoznawstwo

Badając utwory typu książki Schulza, krytyka socjologiczna poprzez morfologię dzieła dociera do czynników kształtujących jego założenia. Inna droga badania obowiązuje w stosunku do dzieł, które wynikają ze świadomych założeń społecznych. Jako przykład konkretny może posłużyć tu „Tragedjowa noc” („Tragiedijnaja nocz” — przekład fragmentu pt. „Dnieprostrój” ogłosił Tuwim).

Tu pierwszym etapem badań musi się stać analiza warunków, narzucających taką właśnie tematykę.

Gatunek poetycki utworu, łącznie z techniką pisarską i chwytami wyrazowemi, z takiem a nie innem słownictwem, wersyfikacją i kompozycją — jest funkcją założenia. W utworach tej kategorii, które są wynikiem z góry postawionego problemu, kwestia morfologii, rozważana z punktu widzenia krytyki socjologicznej, staje się materiałem do zbudowania sądu o jakości wykonania utworu. Charakter utworu (monumentalny) wypływa z monumentalnego założenia twórczego (bu­downictwo). Założenie — to logiczna konsekwencja warunków. Możnaby zarzucić takiej krytyce jednostronność, o ile nie pamięta się o istniejącej obok uzupełniającej krytyce formalistycznej, która bada dzieło z punktu widzenia jego autonomizmu, jako ważne samo dla siebie zjawisko kulturalne. Pytanie „jak?”, stawiane przez krytykę socjologiczną w stosunku do wykonania utworu, różni się tem od podobnego „jak” krytyki formalistycznej, że pierwsze żąda odpowiedzi, wykraczającej poza dzieło, gdy odpowiedź na drugie musi być uzasadniona przez samo dzieło w jego ramach. Krytyka socjologiczna bada funkcjonalne i faktorowe znaczenie utworu, gdy formalistyczna zajmuje się tylko jego morfologią. Warto podkreślić, że sama tematyka, która jest tylko punktem wyjścia badań socjologicznych, nie jest sprawdzianem wartości dzieła. Sąd: „Utwór Biezymieńskiego jest dobry, bo opiewa budownictwo socjalistyczne” jest z dialektvcznego punktu widzenia tak samo bezsensowny, jak sąd o utworze Schulza. Chcąc konsekwentnie wytrwać na takiem stanowisku, należałoby przyjąć, że i „utwory” dziennikarzy hitlerowskch, także w pewien sposób „opiewające” socjalistyczne budownictwo — są dobre. Konsekwencja jednak rzadko cechuje tych niedoprzygotowanych krytyków. Dlatego też ich „dobre” lub „złe” jest zależne całkowicie od gotowych schematów broszurkowych. W ten sposób wytwarza się szablon, który stosowany do wszystkich zjawisk literackich nabiera cech i kompozycyjnej barwności tapety: czerwona farba i jednakowy dla wszystkich ścian wzór — oto broń zasadnicza.

Tapicerska krytyka — to właśnie to, co zaśmieca i zamula współczesne literaturoznawstwo. I nie tylko to. Przeniknąwszy na szpalty czasopism, stara się ucieszyć swoją „wąską jednostronnością i brakiem wyższych natchnień” rozmaitych Irzykowskich i Skiwskich.

(„Sygnały”, nr 21, Lwów, 1936)

 


 

 

Lewicowa krytyka literacka i społeczna

Cykl, w którym prezentujemy ciekawe i nieoczywiste przykłady lewicowej krytyki literackiej i społecznej z przeszłości

Leon Kaltenbergh
(1910-1989) - pisarz, tłumacz, krytyk filmowy i literacki. Związany był z Polskim Radiem oraz redakcjami „Tygodnika Kulturalnego” i „Poezji”.
Paweł Bem
literaturoznawca, edytor, eseista; doktor nauk humanistycznych; kierownik Ośrodka Badań Filologicznych i Edytorstwa Naukowego Instytutu Badań Literackich Polskiej Akademii Nauk. Opracował zbiór wierszy Tadeusza Hollendera „Wiersze wybrane” (Ośrodek Brama Grodzka, Lublin 2022).
POPRZEDNI

recenzja  

Przygoda ducha

— Tadeusz Lubelski

NASTĘPNY

varia poezja  

Młodzi siedzą pochyleni nad książkami

— Bertolt Brecht