Mitologiczne retellingi[1], czyli klasyczne mity opowiedziane na nowo, często w połączeniu ze zmianą perspektywy i mocniejszym podkreśleniem fabularyzacji, obecne były w kulturze od zawsze – w końcu odważne nowe, autorskie wersje kanonicznych mitów tworzyli już starożytni greccy autorzy[2]. Kierowane do różnych odbiorców, od dzieci do dorosłych, pojawiały się w księgarniach, czasem zyskiwały sporą popularność, zbierały nagrody literackie albo trafiały na listy lektur szkolnych. Miewały różnorodny charakter: do tej kategorii można przecież włączyć zarówno wersje mitów przeznaczone dla młodzieży i pozbawione motywów drastycznych czy uznawanych za nieodpowiednie dla młodego odbiorcy, jak i wszelkiego rodzaju opowieści alegoryczne, symboliczne, a także uzupełnienia i przetworzenia klasycznych narracji mitologicznych.
W ostatnich kilkunastu latach popularność takich literackich przetworzeń staje się jednak coraz większa, przede wszystkim za sprawą bestsellerów pisarek takich jak Madeline Miller, autorka „Kirke” czy „Pieśni o Achillesie”, albo Natalie Haynes, znanej z powieści „Tysiąc okrętów”. Choć w światowym obiegu dominują dzieła stworzone w kręgu anglosaskim, to za jedną z głównych inspiracji tej nowej fali mitycznych retellingów i przetworzeń można uznać wydawaną w latach 2005–2013 serię książkową „Mity” wydawnictwa Canongate, w ramach której swoją „Penelopiadę” – „Odyseję” napisaną z perspektywy kobiety – opublikowała Margaret Atwood, a przetworzenia mitów z całego świata stworzyli m.in. Michel Faber, Wiktor Pielewin, Philip Pullman czy Olga Tokarczuk. Te późnodwudziestowieczne i powstałe w XXI wieku retellingi to także, jeśli można tak powiedzieć, dzieci postmodernistycznej rewolucji w literaturze. Charakterystyczne jest dla nich spojrzenie na mit od nietypowej strony, w tym oddanie głosu i centralnego miejsca w fabule postaciom w tradycyjnych ujęciach i – zwłaszcza – przetworzeniach mitów marginalizowanym. Kluczowe staje się więc wydobycie z tradycyjnych opowieści motywów queerowych, jak miłość Achillesa i Patroklosa w Pieśni o Achillesie Madeline Miller, czy skupienie się na perspektywie i losach kobiet i dzieci (Kirke w powieści Miller pod tym samym tytułem, bohaterki i ofiary wojny trojańskiej w „Tysiącu okrętów” Natalie Haynes). Mity, w tym zwłaszcza greckie, z ich bogactwem barwnych postaci kobiecych i znaczących relacji homoseksualnych, nadają się do tego rodzaju przetworzenia znakomicie, zwłaszcza że czytający dostają tekst jednocześnie stary i nowy: czytają historię, którą często już znają, ale opowiedzianą z nowej, innej, dla wielu z nich cennej i potrzebnej perspektywy.
Wspominam o tym kontekście historycznym nie bez przyczyny: popularność nowej fali przetworzeń klasycznych mitów dotarła już także do Polski, przede wszystkim w postaci przekładów. Owszem, mamy swoją własną tradycję pisania tekstów opartych na klasycznych mitach, choćby powieści młodzieżowe Jadwigi Żylińskiej (jak „Oto minojska baśń Krety”) czy „Czarne okręty” Joe Alexa. Współczesna fala retellingów skierowana jest jednak w mniejszym stopniu do dzieci i młodszych nastolatków, a w większym – do dorosłych, choć po powieści takie jak „Pieśń o Achillesie” równie chętnie sięgają młodzi czytelnicy. Charakterystyczne jest też, że w założeniu współczesne retellingi spoglądają na klasyczne mity z nowej, innej perspektywy: odwołują się do historii bohaterek i przyjmują ich spojrzenie na świat, opowiadają o miłości, przekraczają heteronormatywną perspektywę, oddają głos postaciom, które w najpopularniejszych ujęciach mitycznych tradycji skazane były na milczenie.
Współczesne retellingi spoglądają na klasyczne mity z nowej perspektywy: oddają głos postaciom, które w najpopularniejszych ujęciach mitycznych tradycji skazane były na milczenie
Takie było też założenie zbioru opowiadań „Ziarno granatu”, przedstawiającego autorskie wersje mitów stworzone przez znane polskie prozaiczki, poetki i reporterki. Sam podtytuł zbioru – „Mitologia według kobiet” – zwraca uwagę zarówno na przyjętą perspektywę, jak i na koncepcję tomu, zawierającego jedynie teksty napisane przez kobiety. Wśród twórczyń są pisarki nominowane do głównych polskich nagród literackich, są autorki bestsellerów i znaczące postacie polskiego życia literackiego. Efektem jest zaś – cóż – tom konwencjonalny, blady, pozbawiony pazura, pomysłu i niewykorzystujący ani artystycznego potencjału i talentów zaproszonych pisarek, ani nośnej tematyki.
Tom zawiera wariacje na tematy postaci wielokrotnie już kulturowo przetwarzanych i łatwo rozpoznawalnych: Demeter, Echo, Artemidy, Medei, Pazyfae, Meduzy, Jokasty, Kasandry, Ifigenii, Kory oraz bohaterek „Odysei” (Penelopy, Kirke i staje piastunki Odyseusza, Euryklei). Dobór popularnych bohaterek jest w przypadku tego rodzaju zbioru – zwłaszcza mającego być pewnym novum na polskim rynku księgarskim, jako że do tej pory retellingów ujmujących mit z tej nowej perspektywy mieliśmy niewiele – decyzją jak najbardziej rozsądną i uzasadnioną, nawet jeśli u osób lubiących mityczne przetworzenia kolejne historie o Korze i Eurydyce wywołują czasami ciche westchnienie: „Ech, znowu to samo”. Na wypadek gdyby czytający chcieli przypomnieć sobie najpopularniejsze (celowo unikam tu słowa „kanoniczne” albo „oryginalne”, bo przy rozmaitości greckich mitów byłoby to wysoce mylące!) klasyczne ujęcia mitów o tych postaciach, na początku mamy krótkie notki o bohaterkach.
Jak więc autorki podchodzą do swoich bohaterek i ich dziejów w opowiadaniach? Elżbieta Cherezińska w „Znałaś tylko Korę” skupia się na relacji matka–córka, opisując historię porwania Kory przez Hadesa i dalszych dziejów Demeter i Persefony. Opisuje tę historię charakterystycznym dla siebie wzniosłym stylem, ześlizgującym się chwilami w rejony kiczu (a stylistyczne zgrzyty typu „wrzasnęła Demeter” i wytarte sformułowania w rodzaju „suknia opinająca pączki piersi” niestety nie pomagają). Nic jednak poza tym stylem do opowieści znanej ze źródeł nie wnosi: jej wersja historii dwóch bogiń nie zyskuje żadnej nowej perspektywy, innego spojrzenia ani zaskakującego ujęcia tematu: dostajemy po prostu opowiedziany na nowo, innymi słowami, klasyczny mit.
Julia Fiedorczuk oddaje głos Echo i pozwala jej mówić współczesną, efektowną polszczyzną, co jest w tym przypadku bardzo dobrym pomysłem, bo natychmiast przybliża bohaterkę do odbiorcy. Fabularnie jednak pisarka także nie wychodzi poza opowiedzenie historii nimfy Echo i Narcyza: Echo mówiąca sama o sobie to trochę za mało, by pokazać mit w innej, nowej perspektywie. Dzięki stylistycznej maestrii Fiedorczuk jej tekst świetnie się czyta, ale koncepcyjnie jest konwencjonalny i dość przewidywalny.
Do Renaty Lis, świetnej eseistki i tłumaczki, mam o „Srebrzystą”, przetworzenie mitu o Artemidzie, pewne pretensje. Jako czytelniczka naprawdę obyłabym się w takim tomie bez motywów w rodzaju „bohaterce potrzebna jest trauma – niech padnie ofiarą kazirodczego gwałtu”, przy czym na tę ofiarę gwałtu wyznacza się jedną z trzech bogiń dziewic, bardzo nielicznych w końcu w męskocentrycznej greckiej mitologii postaci nietkniętych męską przemocą. Rozumiem, że Lis może tu swobodnie nawiązywać do znanej z Owidiusza wersji mitu o Kallisto, w którym bohaterka, nimfa i towarzyszka Artemidy, została zgwałcona przez Zeusa, po tym jak władca bogów perfidnie przyjął postać własnej córki Artemidy i wykorzystał ją, by oszukać Kallisto. Takie rozwiązanie wydaje się jednak leniwe i dość, przykro to powiedzieć, banalne. Moje pretensje dotyczą pójścia po linii najmniejszego oporu, sięgnięcia po formuły i motywy, które mają dodać głębi i dramatyzmu, ale przez swoje ogranie i zużycie oraz dość bezrefleksyjne zastosowanie wywołują efekt przeciwny do zaplanowanego. Artemidzie naprawdę można było dać ciekawszą nową historię – choćby wychodząc od tego, od czego Lis bardzo udanie zaczyna swoją opowieść, czyli od paradoksu: bogini dziewica, będąca jednocześnie patronką rodzących kobiet i dziewczynek, morduje dzieci innej kobiety, które – czego autorka już nie dopowiada – sama przecież, jako patronka położnic, pomogła wydać na świat. Paradoksalnie, poza tym jednym dodatkiem, fabularnie o opowieści Lis można powiedzieć to samo, co o tekście Cherezińskiej: jest przede wszystkim starannym, pięknie napisanym streszczeniem klasycznych wątków mitologicznej historii Artemidy – a raczej Apollina i Artemidy, bo autorka dodaje bogini obsesyjne zainteresowanie obiektami miłosnych uniesień brata – najpierw pięknym Hiacyntem, potem Dafne. Najciekawszym pomysłem autorki wydaje się przetworzenie historii Britomartis i jej relacji z Artemidą: bardzo podoba mi się idea Artemidy kochającej się w kobietach, a konkretnie w kobietach śmiertelnych, gdyż nie wiadomo, co ją pociąga bardziej: kobiecość czy śmiertelność i przemijalność.
Bardzo podoba mi się idea Artemidy kochającej się w kobietach, a konkretnie w kobietach śmiertelnych, gdyż nie wiadomo, co ją pociąga bardziej: kobiecość czy śmiertelność i przemijalność
Aleksandra Zbroja w „Nie wracaj” oddaje z kolei głos Eurydyce. Przyjmuje przy tym ironiczny, sarkastyczny wręcz ton, chętnie operuje motywami turpistycznymi (wystarczy zerknąć na sam początek tekstu i opis tego, jak bohaterowie jedzą!) i pokazuje małżeństwo Orfeusza i Eurydyki jako zdecydowanie nieudane. To jest w ogóle ciekawy motyw, który w zasadzie zdominował najnowsze literackie i medialne (komiks, gry) ujęcia historii tej pary: Orfeusz i Eurydyka we współczesnych wersjach mają więcej wspólnego z nienawidzącą się nawzajem i zdradzającą na potęgę parą z komiczno-operetkowego ujęcia Offenbacha w „Orfeuszu w piekle” (1858) niż z poetą i muzą, których miłość była silniejsza niż śmierć. Autorka „Nie wracaj” również idzie w tę stronę, choć chwilami ważniejsza od Orfeusza jest dla niej inna mityczna bohaterka, Filomela, której ponurą historię – gwałt i okaleczenie przez szwagra – Zbroja włącza w dzieje Eurydyki. Fabularnie jest to nieco mechaniczne, ale sama koncepcja jest jedną z najciekawszych w zbiorze. Zbroja ogrywa tu mianowicie to, że w klasycznych literackich ujęciach mitu Eurydyka zwykle pozostaje postacią niemą. Tu jest niema dosłownie – Apollo odebrał jej głos i oddał swemu pozbawionemu talentów synowi nieudacznikowi, Orfeuszowi. Ponieważ jednak nie dało się Eurydyce wyrwać poetyckiego talentu, bóg poezji skazał ją na rolę muzy inspirującej Orfeusza. To zbliża ją do Filomeli, której gwałciciel wyciął język, by nie mogła donieść o tym, co jej zrobił. Na kwestii języka i głosu – a raczej braku języka i głosu – i tego, jaką zmianę przynoszą jego odkrycie i możliwość posługiwania się nim, zbudowana jest ta wersja historii. Stylistycznie nie jest to tekst dla każdego ze względu na mieszankę poetyckości i turpizmu (zdania w rodzaju: „Przykuto mnie pięknym ciałem do obrońcy, którego chuć chroniła od ataku innych chuci nabrzmiałych moją urodą” nie muszą trafić do każdego). Jest to jednak pierwszy tekst w zbiorze, w którym autorka zrobiła nie tylko z mitem, ale i z jego klasycznymi opracowaniami coś nowego i pomysłowego.
W opowiadaniu Agnieszki Jelonek „Dzikuska, czyli jak Grecy wynaleźli barbarzyństwo” wracamy, niestety, do mitologicznych streszczeń nieco rozbudowanych o obyczajowe scenki. Tym razem bohaterką jest Medea, a autorka metodycznie opowiada nam jej historię, od dzieciństwa do zemsty na królewnie Koryntu i zabójstwa dzieci. Przyjmuje przy tym perspektywę samej kolchidzkiej księżniczki, a konceptem spajającym jej opowieść jest ukazanie Medei jako imigrantki i cudzoziemki, uznawanej z tego powodu przez Jazona i Hellenów za gorszą. Idea Medei barbarzynki nowa nie jest – pojawia się w najważniejszym literackim opracowaniu tego mitu, „Medei” Eurypidesa – podobnie jak również sięgające Eurypidesa uznanie Jazona za co najmniej współwinnego całej sytuacji. W koncepcji Medei jako żony cudzoziemki, niemającej w kraju męża żadnego wsparcia i skazanej na desperackie czyny, był wielki potencjał, ale autorka szyje to skojarzenie bardzo grubymi nićmi – do tego stopnia, że słowo „orientalny” pisze rozstrzeloną czcionką, żeby czytelnik przypadkiem go nie przegapił.
„Pieśń królowej” Grażyny Plebanek odwołuje się do popularnych, umocnionych w kulturze przez Roberta Gravesa i jego „Białą boginię”, a w polskiej tradycji wykorzystanych w mitologicznych powieściach przez Jadwigę Żylińską przekonań o istnieniu na Krecie matriarchatu skupionego wokół królowej i kobiecego kultu Wielkiej Matki, wypartego potem przez męskocentryczną religię olimpijskich bogów (autorka zresztą właśnie Żylińskiej zadedykowała opowiadanie). Choć hipoteza ta, zwłaszcza w mocnej wersji, uchodzi w nauce za mało prawdopodobną, pozostaje ciekawym źródłem inspiracji twórczej. Kult kreteński często bywa przedstawiany jako mocno powiązany z kobiecą seksualnością i na ten jego aspekt Grażyna Plebanek zwraca uwagę: seksualność Pazyfae stanowi ważny motyw tekstu, a opisów scen seksu jest sporo. Tyle że są one zdecydowanie nie dla każdego czytelnika: moja osobista cierpliwość do zdań w rodzaju: „Sierść napierała na mój rozparzony, niemal czarny z miłości kwiat” albo „A potem kładł się za nią i wylizywał cień spomiędzy jej półdupków”, jest, niestety, niewielka. Jeśli chodzi natomiast o pomysł na przetworzenie opowieści – Plebanek oparła się na wspomnianym wcześniej, mocno już w literaturze wyeksploatowanym przeciwstawieniu matriarchalnej Krety i jej bogini patriarchatowi Achajów i ich olimpijskiego panteonu. Achajów reprezentuje tu Dedal – prymitywny, chcący trzymać kobiety krótko i wierzący w prymat mężczyzn. Za proste te podziały, żeby mit mógł zyskać nową jakość – tak jakby założeniem było, że wystarczy po prostu odwrócić znaki w najpopularniejszej wersji mitu i zracjonalizować opowiadaną historię (kochankiem królowej jest chłopak imieniem Tauros, Byk, a plotki o romansie ze zwierzęciem rozpuszcza oczywiście Dedal impotent). To nie wystarczy. Tekst Plebanek pozostał mi w pamięci przede wszystkim ze względu na nagromadzenie pretensjonalnych, quasi-poetyckich opisów seksu, a nie koncepcję czy pomysł.
„Zabawka bogów” Katarzyny Boni napisana jest poetyckim językiem – krótkimi, rwanymi zdaniami mającymi oddać udręczenie i stan bohaterki, kobiety-potwora Gorgony (Meduzy). Pierwszoosobowa w większej części opowieść punktowana jest krótkimi, brzmiącymi jak refren zdaniami, opisującymi czynności wykonywane przez tych, którzy przyniosą bohaterce zgubę: Atenę (ukazaną tu jako idealną strażniczkę patriarchatu) i Perseusza. Motyw Meduzy jako zgwałconej i skrzywdzonej ofiary nie jest nowy – kiedy w 2008 roku Luciano Garbati tworzył wystawioną dziś w Nowym Jorku rzeźbę „Meduza z głową Perseusza”, feministyczne odczytania historii bohaterki i wizja Meduzy jako ikony feminizmu krążyły w eseistyce i literaturze już od kilkudziesięciu lat. Katarzyna Boni idzie w swojej interpretacji tymi samymi śladami, akcentując dosadny opis gwałtu i charakteryzując Meduzę jako wcielenie kobiecego gniewu. „I tak nie przestaniesz się mnie bać. Nigdy nie przestaniecie się mnie bać”, brzmią ostatnie słowa tekstu i ostatnie słowa Meduzy wypowiedziane do Perseusza. Niewiele tu nowego pomysłu na odczytanie tej postaci, ale trzeba przyznać, że Boni umiejętnie gra zaproponowanym przez siebie odczytaniem, komponując jeden z bardziej przekonujących i satysfakcjonujących tekstów w zbiorze.
Margaret Atwood zaproponowała w „Penelopiadzie” lekturę „Odysei” jako opowieści o Penelopie, która wcale nie czeka na męża, i o Odyseuszu okrutniku. Dokładnie tymi samymi śladami idzie w opowiadaniu „Świat, który wymyśliłam dla Odysa” Barbara Sadurska, łącznie z tym, że podobnie jak Atwood czyni pozytywne bohaterki ze służących Penelopy. Sadurska za to ciekawie umieszcza akcję nie po powrocie, a po śmierci Odyseusza. Efektownym pomysłem jest także odwołanie się do historii piastunki Odyseusza, Euryklei – która rozpoznała go jako pierwsza i której zagroził śmiercią, jeśli go zdemaskuje. U Sadurskiej Eurykleja jest kolejną w tym tomie strażniczką patriarchatu: każącą służącej podporządkować się seksualnej przemocy zalotników i wielbiącą Odyseusza; jej jedyną nagrodą będzie jednak fizyczna krzywda i cierpienie zadane przez ukochanego a nieczułego pana. Dobrym pomysłem było odwołanie się do mniej oczywistej mitycznej opowieści – śmierci i pogrzebu Odyseusza oraz opowieści o jego dzieciach z Kirke i Kalipso. Największą słabością tekstu wydaje się natomiast czerń i biel przedstawień. Odyseusz Sadurskiej jest obrzydliwy do tego stopnia, że autorka dorzuca mu do listy zbrodni skręcenie karku karmiącej suce za to, że na niego zaszczekała. Jej bohater nie ma ani jednej cechy, która byłaby choćby neutralna, jest absolutnym potworem – i może dlatego tekst, mimo ciekawego pomysłu na wybór opowieści do przetworzenia, ostatecznie rozczarowuje, bo w swoim jaskrawym podziale świata jest zbyt prosty i oczywisty.
Aleksandra Zielińska w „Tylko ja ocaleję, aby wam o tym donieść” wzięła na warsztat postać Kasandry. Pomysł na ujęcie fabularne tej postaci – przemieszanie teraźniejszości, przyszłości i przeszłości, jak w wizji nieszczęsnej nieomylnej wieszczki, której nikt nie wierzył – jest znakomity, a Zielińska, świetna stylistka, umie ograć ten narracyjny zabieg. Koncepcyjnie jej Kasandra jednak jest kolejną iteracją tej samej wersji tej postaci, jaką już znamy: dostajemy świetnie napisane, wciągające streszczenie dobrze oswojonego mitu.
„Rapsodia na temat” Joanny Rudniańskiej to historia Jokasty. Matka i żona Edypa występuje tu w opowieści fantastycznej, wyrwanej z mitycznych realiów, pełnej prawdziwych i fikcyjnych gadżetów z wszelkich możliwych epok: w Europie, która na nowo stała się pogańska, mamy samochody Ferrari Warszawa obok kapliczki plastikowej Ateny z hełmem świecącym jak lampa, a nad tym wszystkim roztacza się dyktatura Dzieci Maryi, trzymających Polskę jako ostatni kraj świata w uścisku tyranii. Zaczyna się od tego, że alkoholik, pedofil i dręczyciel Lajos, reżyser, wyznaje żonie aktorce po osiemnastu latach, że ich syn nie umarł, tylko został przez niego oddany do adopcji. Potem Lajos ginie na drodze, prowadząc po pijaku, a Jokasta swoim zeznaniem uniewinnia osiemnastoletniego urodziwego Edypa. I tak to się toczy, przewidywalnie – bohaterka też to wie, ona też zna opowieść o Edypie. Koncepcyjnie jest to jeden z najbardziej oryginalnych i interesujących tekstów w zbiorze – może dlatego, że nie jest aż tak czarno-biały, jak wiele innych. Przy całej potworności Lajosa Jokasta tęskni, jeśli nie za nim, to za latami z nim spędzonymi; brat Jokasty Kreon jest postacią niejednoznaczną i ciekawą, wreszcie – autorka bardzo efektownie wykorzystuje motyw suki opiekunki, dożycy Rapsodii (zaczerpnięty, jak wskazuje dedykacja, z własnego życia), do ujawnienia prawdy o Edypie. Trochę mniej ciekawy jest świat przedstawiony – ultrachrześcijańska dystopia przypominająca pomysły Margaret Atwood – a i tekst, bardzo długi, chwilami nieco nuży w lekturze. Koncept wykorzystania mitycznej opowieści i skupienia się na postaci faktycznie zwykle pomijanej, Jokaście, zdecydowanie jednak autorce wyszedł.
„Od piątej do siódmej” Weroniki Murek opowiada z kolei historię Ifigenii, a właściwie – także historię jej siostry Elektry, matki Klitajmestry i brata Orestesa. Wszystkie postacie ukryte są pod inicjałami i umieszczone w tu i teraz współczesnej Warszawy, poza światem mitu. Murek opowiada ich historię rwanymi zdaniami, we fragmentarycznych obrazach: E. jest ekspracownicą seksualną; teraz ten zawód wykonuje I., która jest albo nie jest w ciąży, ale na pewno jest, jak bezlitośnie określa ją siostra, „bardzo wolna. Różne rzeczy przychodzą do niej wolno. Różne rzeczy rozumie wolniej, niżby należało”. Królewski ród Atrydów staje się u Murek współczesną rodziną połączoną patologicznymi relacjami. Literacko jej tekst jest ciekawy i efektowny, tyle że gdyby czytać go w innej antologii, w innym tomie, nie zdradziłby swojej mitologicznej genezy – opowieść o Atrydach nie wydaje się Murek do czegokolwiek potrzebna.
Tom otwierała historia Demeter i Kory; Kora go też zamyka – jako bohaterka opowiadania Dominiki Słowik „Letniczka”. Tu znów mamy współczesną postać i historię w polskich realiach: Lidka, starsza pani mieszająca na odludziu, przyjmuje zimą samotną, zmarzniętą i chorą dziewczynę imieniem Kora; co prawda Lidka wynajmuje pokoje tylko latem, ale jak odmówić komuś w tak desperackiej sytuacji? Dziewczyna przychodzi zimą i odchodzi wiosną, ożywiając rośliny w domu Lidki. „Letniczka” to efektowne napisana scenka, w której jednak nie ma żadnej nowej propozycji odczytania postaci Kory.
Niestety, zbiorowi nie pomaga też tekst będący jego zdecydowanie najsłabszym punktem: pretensjonalny, chaotyczny i pełen – tym razem pozwolę sobie na taką uwagę, bo to esej, nie literatura – błędów faktograficznych wstęp autorstwa Zyty Rudzkiej. Zaraz na początku pada w nim zdanie: „Mythos to egzystencja pure”, i dokładnie tak samo minoderyjny i pełen truizmów jest cały wstęp, uderzający sformułowaniami w rodzaju „Boskie serce to pięta Achillesa”. Faktograficznie autorce myli się Parnas (siedziba Muz) z Olimpem (siedzibą bogów). Zdarza się – ale trochę wstyd, że redakcja na to nie zerknęła, a że nie zerkała zbyt starannie, dowodzą błędy w tekście w rodzaju „pisania ku pokrzepienia serca”.
Zbiorowi nie pomaga tekst będący jego zdecydowanie najsłabszym punktem: pretensjonalny, chaotyczny i pełen błędów faktograficznych wstęp Zyty Rudzkiej
„Ziarno granatu” zrobiło na mnie wrażenie poprawnie odrobionej lekcji. Cenione autorki napisały na zadane tematy, solidnie zazwyczaj sprawdziwszy mitologiczne fakty i motywy w naukowych i popularnych opracowaniach. Widać jednak wyraźnie, że o ile pisanie w bardzo różnorodny sposób o kobietach i kobiecych sprawach jest im bliskie i ważne w ich twórczości, o tyle już mitologia i jej możliwe wykorzystanie w takim pisaniu – nie do końca. W końcu dla ogromnej większości z nich – cenionych poetek, reporterek, autorek scenariuszy słuchowisk, tłumaczek – jest to pierwsze albo jedno z pierwszych sięgnięć po tę konwencję i taki pomysł na literaturę. W efekcie, jako zbiór odwołujący się do mitów, „Ziarno granatu” rozczarowuje konwencjonalnością, a jako antologia retellingów, wykorzystujących te mity do nowego i innego spojrzenia na klasyczne opowieści – brakiem pomysłowości i nowości.
Czy cieszę się, że tom taki jak „Ziarno granatu” się ukazał? Wbrew pozorom tak. Może będzie kamyczkiem, który ruszy lawinę nowych, pisanych z innej perspektywy, sięgających po ciekawe spojrzenia na postacie opowiadań i powieści z mitologią w tle.
[1] Tytuł wymyśliła red. Małgorzata Tarnowska, za co jestem jej z całego serca wdzięczna.
[2] Warto na przykład pamiętać, że aż do powstania „Medei” Eurypidesa kanoniczna wersja tej opowieści obciążała winą za morderstwo dzieci nie samą Medeę, a mieszkańców Koryntu. W tej wersji Medea w zemście za śmierć synów zabijała koryncką królewnę (jednocześnie nową żonę Jazona) i jej ojca. Innowacja Eurypidesa – jego retelling tradycyjnej wersji mitu – zawładnęła jednak wyobraźnią odbiorców i to ona dziś uchodzi za klasyczną.
„Ziarno Granatu. Mitologia według kobiet”(antologia tekstów), wyd. Agora, Warszawa 2022, 368 stron.
badaczka literatury i tłumaczka, wykładowczyni w Instytucie Filologii Klasycznej Uniwersytetu Jagiellońskiego. Nominowana do Nagrody Literackiej Gdynia 2014 w kategorii przekład na język polski za „Poezje wszystkie Katullusa” (wspólnie z Grzegorzem Franczakiem”. Publikowała artykuły w pismach: „Classica Cracoviensa”, „Dekada Literacka”, „Eos”, „Meander”, „Studia Litteraria Universitatis Iagiellonicae Cracoviensis”.