fbpx
Ładowanie strony
Logotyp magazynu Mały Format

 

Dla M.

Maria Dulębianka (1858‒1919) i Maria Konopnicka (1842‒1910) spędziły razem dwadzieścia lat, a rozłączyła je dopiero śmierć tej drugiej. Wspólnie mieszkały, podróżowały, uczestniczyły w życiu rodzinnym, troskliwie i z oddaniem opiekowały się sobą nawzajem w chorobie, każdą życiową decyzję podejmowały z uwzględnieniem partnerki. Wspierały się i dążyły do siebie, nierzadko idąc na ogromne kompromisy. Miały wspólne domy, meble, pieniądze, plany i marzenia. Musiały być bardzo dobrymi przyjaciółkami. Na przekór prężnie rozwijającym się badaniom nad queerową historią w ten sposób relację Dulębianki i Konopnickiej zinterpretowała Karolina Dzimira-Zarzycka, autorka wydanej w 2022 roku biografii „Samotnica. Dwa życia Marii Dulębianki”.[1]

Emancypantka, nie lesbijka

Na koniec zostawmy wątek najbardziej oczywisty i jednocześnie przysparzający autorce najwięcej trudności – związek z Konopnicką. Nawet gdyby uznać, że kobiety rzeczywiście były tylko przyjaciółkami – że łączyło je serdeczne, platoniczne uczucie motywowane poszukiwaniem swobody, których nie zaznałyby u boku mężczyzny, jak zdaje się to rozumieć autorka – nie eliminuje to wątku nieheteronormatywności Dulębianki. Orientacja seksualna, szczególnie gdy odbiega od większościowej normy, jest jednym z czynników silnie determinujących bieg ludzkiego życia, podobnie jak klasa społeczna, tożsamość płciowa czy kolor skóry. Dzimira-Zarzycka nigdy jednak wprost nie odnosi się do tego tematu, nie próbuje ująć życiorysu swojej bohaterki w ramy historii queerowej, nawet gdy się do takich odczytań odwołuje, a kolejne etapy życia Dulębianki analizuje z perspektywy feministycznej lub pozostawia bez komentarza, nie biorąc pod uwagę teorii queerowych. W ten sposób pokazuje, że nie odrobiła lekcji z feminizmu, który współcześnie jest nierozerwalny z queerem, podobnie jak historia kobiet – z historią osób LGBTQ+. Te dziedziny czerpią z siebie nawzajem i często się zazębiają. W lekturze „Samotnicy” co krok daje się odczuć ten brak.

Najwyraźniejszy chyba przykład dotyczy męskiej ekspresji płciowej Dulębianki: relacje znających ją osób wskazują na to, że „męski” strój był stałym elementem jej tożsamości. Dzimira-Zarzycka ‒ pomimo zaznaczenia, że Dulębianka „zdecydowanie wyróżniała się na tle współczesnych sobie kobiet” (153) ‒ tłumaczy tę charakterystykę jako godną typowej emancypantki, „bo męskość znaczy wolność. Odpowiedni strój może więc stać się tarczą przeciwko światu, bezpiecznym uniformem, przepustką do upragnionej swobody” (145). Również krótkie fryzury są oznaką jednej tylko tożsamości: „Niejedna emancypantka wybiera taką fryzurę: prostą, praktyczną, »męską«” (145). Niewątpliwie część emancypantek za pomocą ubioru manifestowała swoje poglądy i dążyła do wolności. Nie można jednak pomijać faktu, że „męski” ubiór czy krótkie fryzury były także typowym sposobem ekspresji zarówno niektórych nieheteronormatywnych kobiet, jak i transpłciowych mężczyzn. Dzimira-Zarzycka cytuje nawet fragment „Homobiografii” Krzysztofa Tomasika, w którym definiuje on związek Dulębianki i Konopnickiej za pomocą tradycyjnych lesbijskich terminów „butch” i „femme”. Autorka „Samotnicy” odrzuca jednak tę interpretację: „Choć pozornie można przyporządkować te role także Mariom, a formuła wydaje się poręczna, rzeczywistość przełomu dziewiętnastego i dwudziestego wieku okazuje się bardziej złożona. Czy te kategorie nie są zbyt anachroniczne?” (407). Nawet gdy bierze później pod uwagę, że współczesna terminologia być może pozwala lepiej zrozumieć Dulębiankę, szybko wycofuje się z tej hipotezy:

Równocześnie warto pamiętać, jak wieloznaczna bywała ta zewnętrzna »męskość«. Często miała inne podłoże, stając się symbolem niezależności, manifestem postępowych poglądów. Czasem, jak w przypadku Rosy Bonheur, stawała się wręcz narzędziem pomagającym zyskać większą swobodę. Krótkie włosy i koszulę z krawatem nosiła choćby Justyna Budzińska-Tylicka. Radykalna feministka, ale także szczęśliwa – jak się zdaje – żona i matka. (408)

Podobnie do Dulębianki Rosa Bonheur wchodziła w związki wyłącznie z kobietami. Jednak przytoczona interpretacja każe sądzić, że ich sposób ekspresji wynikał jedynie z tożsamości emancypantki, nie lesbijki.

Dzimira-Zarzycka nie odrobiła lekcji z feminizmu, który współcześnie jest nierozerwalny z queerem, podobnie jak historia kobiet – z historią osób LGBTQ+. W lekturze »Samotnicy« co krok daje się odczuć ten brak

A gdyby przyjąć, że Dulębianka była buczką, a Konopnicka femką? Wówczas można by dostrzec inne typowe elementy cechujące wiele par jednopłciowych. Na przykład niezbyt mocne przywiązanie do swojego genderu. Kobiety w żartach między sobą wcielały się nieraz w role majstra i chłopca (243) lub majstra i szewca (152). Wiadomo też, że starsza partnerka nadała młodszej męski przydomek i często tak o niej pisała, nawet w listach do bliskich: „Pietrek blady i mężny nic się nie bał, tylko mnie bronił”. Warto zaznaczyć, że w odniesieniu do „Pietrka” używała męskich zaimków. Autorka biografii zastanawia się, czy Dulębianka manifestuje „niedbałość o strój i wytarte łokcie”, czy „pewną zewnętrzna »męskość«”, po czym jednak kapituluje: „Nie wiadomo” (152).

Marie spotykały w swoich środowiskach liczne lesbijskie pary. W środowisku literackim ich drogi krzyżowały się na przykład z Pauliną Kuczalską-Reinschmit i Józefą Bojanowską czy Marią Rodziewiczówną, której towarzyszyła Helena Weychert, natomiast w bliskim Dulębiance światku malarskim Paryża mogły spotykać choćby Annę Klumpke, drugą partnerkę Rosy Bonheur, Gabrielle de Veaux Clements i Ellen Day Hale. Wiadomo również, że Dulębianka korespondowała z malarką Madeleine Zillhardt, partnerką Louise Catherine Breslau, również malarką. Dulębianka nie tylko otaczała się kobietami, lecz także inspirowała się nimi w swojej twórczości, co zauważa Dzimira-Zarzycka: „Raz jest to »Zadumana« (profil młodej kobiety o delikatnej urodzie), raz dama w kapeluszu, kiedy indziej mała »Sierota«, dziewczyna otulona peleryną czy para melancholijnych, zapatrzonych w dal staruszek” (126). Jej obraz „Chloe” to kobiecy akt, który przedstawiał bohaterkę „antycznego romansu rozgrywającego się na wyspie Lesbos” (162). Nie można odmówić autorce rzetelności w odnotowaniu silnie zaznaczającej się w życiorysie Dulębianki kultury lesbijskiej. Informacje te pozostają jednak rozrzucone w tekście, nieomówione, a zatem nie dość istotne, zdaniem autorki, by opisać je w kontekście nieheteronormatywności malarki.

„Kusząca recepta na samotność”

W życiorysie Dulębianki brakuje udokumentowanego zainteresowania mężczyznami czy starań o zamążpójście – to wątek dość jednak wówczas popularny, nawet wśród emancypantek – co jest kolejnym charakterystycznym (choć przecież niczego nie udowadniającym!) motywem lesbijskich biografii. Gdyby odwrócić pytanie, które wkrótce stanie się centralnym dla tego tekstu – jakie są dowody na to, że Dulębianka zakochiwała się w kobietach? – i zapytać, czy można jakkolwiek udowodnić, że podobali jej się mężczyźni, odpowiedź byłaby jednoznaczna: nie można.

Gdyby przyjąć za fakt nieheteronormatywność Dulębianki, nawet w upodobaniu małej Marii do wcielania się w role męskie w dziecięcych teatrzykach można by zauważyć wątek często spotykany w biografiach lesbijek. Jednak we wszystkich wymienionych poszlakach autorka „Samotnicy” widzi jedynie pragnienie swobody, dążenie do wolności czy rodzącą się myśl feministyczną. Oczywiście żaden z tych elementów biografii nie jest „dowodem” na jakąś orientację seksualną i na pewno istniały w XIX wieku heteroseksualne dziewczynki, które wybierały role książąt, nawet jeśli miały do wyboru rolę księżniczki. Można te prawidłowości rozbić na niepowiązane zjawiska i wytłumaczyć szeregiem argumentów, a także nie łączyć ich z historią związków Dulębianki – ale wtedy narracja w biografii zaczyna przypominać próbę zaklinania rzeczywistości, w której Dulębianka nie ma seksualności i jest częścią świata tak oczywistego, że w jej czasach nie ma nawet swojej nazwy.

Autorka nigdy nie podejmuje wprost tematu orientacji seksualnej swojej bohaterki, pomimo że szeroko opisuje wymienione poszlaki. Pewną strategią pisania takiej biografii mogłoby być przedstawienie wszystkich faktów i pozostawienie ich do interpretacji osobom czytelniczym (choć do ich obowiązków nie powinno należeć zrozumienie queerowego doświadczenia i samodzielne połączenie zaproponowanych tropów). Jednak autorka bardzo często narzuca przyjęty przez siebie klucz interpretacyjny, powtarzając ogólne hasła: „swoboda” i „wolność”. Komentarza natomiast nie otrzymują takie wątki, które trudno byłoby wytłumaczyć wyemancypowaną „przyjaźnią” z Konopnicką. Jak na przykład ten, przy okazji którego autorka cytuje hipotezę Leny Magnone z książki „Konopnicka. Lustra i symptomy”: „Być może to przyjaźń z Dulębianką wpłynęła na pojawienie się w późniejszej poezji Konopnickiej wątków erotycznych” (248). Gdyby jednak autorka dostrzegła w Dulębiance kobietę nieheteronormatywną i ten element jej tożsamości nazwała, narracja o jej życiu uległaby zmianie, a luki w opowieści mogłyby się wypełnić.

Kiedy Dulębianka poznaje Konopnicką, jest świetnie zapowiadającą się, około dwudziestopięcioletnią malarką. Zapisu ich pierwszej interakcji, utrwalonej w notatniku młodszej partnerki, trudno nie zinterpretować jako flirtu: „Żałuję, że nie jestem pani koleżanką” (132) – zaczyna Dulębianka, na co Konopnicka odpowiada: „Więc proszę nie z pierwszą, ale i drugą albo trzecią wizytą. No i musi pani przyjść sama” (132). Działo się to na przyjęciu ich wspólnej znajomej w Warszawie, na które młodsza Maria przybyła „w towarzystwie młodej rzeźbiarki Toli Certowiczówny” (132). Również ta artystka nigdy nie wyszła za mąż ani nie miała dzieci. Autorka biografii o tym nie wspomina, nawet nie komentuje obecności tej drugiej kobiety u boku Dulębianki – nie zastanawia się, kim była dla niej Certowiczówna. Nie zauważa również nic romantycznego w przytoczonej interakcji. Czy gdyby na miejscu Konopnickiej podstawiła, dla ćwiczenia, starszego, znanego pisarza, zobaczyłaby w tej wymianie zdań coś więcej?

Można więc przypuszczać, że związek z Konopnicką nie był pierwszą relacją romantyczną w życiu Dulębianki, na pewno nie był także ostatnią. Niedługo po śmierci Konopnickiej u boku malarki pojawiła się inna kobieta, Sabina Jaworska. Jak zaznacza Dzimira-Zarzycka, również ona nigdy nie wyszła za mąż i już wcześniej pozostawała w związku z inną kobietą („każda z nich dzieliła już kiedyś dom z przyjaciółką”) (414). Dulębianka i Jaworska szybko weszły w bliską relację, bo, być może, „obie chciały wrócić do takiego układu” (414). Już w kontekście związku z Konopnicką autorka wyraża przekonanie, jakoby kobiety związywały się ze sobą dla wygody dzielenia z kimś życia, w przypadku gdy nie mogą lub nie chcą mieć męża. Na przykład plan wspólnego zamieszkania dwóch Marii w Dreźnie to „dla Dulębianki (…) chyba kusząca recepta na samotność” (199), a „dzielenie codzienności z przyjaciółką jest łatwiejsze, milsze, bardziej praktyczne” (199). Tak zinterpretowane stosunki niewątpliwie mieściłyby się w ramach relacji kobiet tamtych czasów (jak choćby w przypadku opisanych już małżeństw bostońskich), ale w kontekście wszystkich informacji, które mamy o tym akurat związku, to interpretacja co najmniej naciągana.

Przebieg ich pierwszej rozmowy poznajemy dzięki zapiskom Dulębianki sporządzonym zaraz po śmierci Konopnickiej, przy której malarka była do ostatniej chwili. Pragnęła zapamiętać każdy szczegół wspólnie spędzonych dwóch dekad. Opisała na przykład pierwszą wizytę w cztery oczy: „Zaszywanie łokcia na pierwszej wizycie. Frascati. Muzyka” (133). Zaraz po zapoznaniu ich spotkania nabrały dużej intensywności. Jeszcze w tym samym roku wyjechały w pierwszą wspólną podróż, nie rozdzieliły się nawet na Wielkanoc. Latem kolejnego roku były już w Austrii, gdzie rozpoczęły wspólne, niemal nierozłączne życie. Podobną intensywnością cechują się raczej historie miłosne, próżno tu szukać chłodnej kalkulacji dwóch przyjaciółek, które jedynie dla wygody decydują się na wspólne życie. Konopnicka udzielała partnerce protekcji, robiła jej niespodzianki, zależało jej na rozwoju kariery malarki. Dulębianka troskliwie opiekowała się pisarką w chorobie, przemieszczała się z nią tam, dokąd zalecali lekarze, rezygnując przy tym ze swoich malarskich ambicji. Przez wiele lat żyły z daleka od swoich rodzin i przyjaciół, będąc dla siebie jedynym stałym towarzystwem, najbliższą rodziną. Z biegiem lat zacierały się granice ich odrębności. Pieniądze, rodzina czy wszelkiego rodzaju troski stały się wspólne. Mało prawdopodobne, by siłą napędową takiej historii mogła być tylko przyjaźń. Autorka niewątpliwie dostrzega niezwykłą bliskość kobiet, ich oddanie i przywiązanie. Mimo to nie kwalifikuje ich relacji jako związku – nigdy jej tak w książce nie określa – bo nie uznaje, że dwie kobiety w XIX wieku mogły być prawdziwymi partnerkami życiowymi.

Związki drugiej kategorii

W seks dwóch kobiet kiedyś po prostu nie wierzono. Z tego powodu kobiecym parom jednopłciowym było w pewnym sensie łatwiej niż męskim – jeśli coś oficjalnie nie istnieje, nie może zostać ukarane. W dodatku platoniczne relacje niezamężnych panien znajdowały społeczną akceptację, na czym korzystały te pary, które wiązały się ze sobą nieplatonicznie. Dzimira-Zarzycka przytacza w tym kontekście przykład słynnego procesu sądowego z początku XIX wieku, w wyniku którego oskarżone o romans kobiety uniknęły kary, bo za niepodważalne uznano to, że akt seksualny jest niemożliwy bez udziału mężczyzny. Autorka relacjonuje, że w XIX wieku bliskie relacje kobiece rozumiano jako zapewniające „życzliwą uwagę, pełne zrozumienie, wspólne tematy i podobne rozrywki intelektualne” (42). Przytacza pojęcia „posiestrzenia” i „romantycznych przyjaźni” (42), ale nie stosuje współczesnej wiedzy historycznej o kobietach nieheteronormatywnych, żeby głębiej przeanalizować ówczesne przekonania i terminy. Na przykład gdy wspomina Narcyzę Żmichowską i Emily Dickinson, pisze:

sBez wątpienia bywały to relacje romantyczne – w rozumieniu temperatury uczuć, obustronnej czułości i siły przywiązania. Czy przyjaciółki stawały się także kochankami? Zazwyczaj trudno oddzielić realne wyznania od tych wszystkich retorycznych zapewnień o hołdzie i czci dla drogich osób. O ile nie trafimy na drugą Anne Lister (nazywaną Gentelman Jack), która w zaszyfrowanych pamiętnikach opisała swoje miłosne podboje, to nie sposób tego potwierdzić. Zdaje się, że najczęściej kobiece pary przekraczały swoim zachowaniem zwykłe dowody przyjaźni, ale nie granice wiktoriańskiej przyzwoitości. (41)

Żmichowska, co prawda, pisała listy miłosne, ale – twierdzi Dzimira-Zarzycka – był to wyraz egzaltacji, która cechowała pokolenie autorki „Białej róży” (284). Dynamika homoseksualnych uczuć rządzi się widać innymi prawami, miłość zawsze zatrzymuje się na deklaracjach, a pożądanie się po prostu nie pojawia. Kobiety w XIX wieku nie uprawiały ze sobą seksu – zdaje się myśleć autorka. Co innego, gdyby pisał listy i deklarował swoją miłość mężczyzna! Ale tylko do kobiety, bo gdyby adresatem był drugi mężczyzna, należałoby uznać to za dowód ich przyjaźni, typowy, na przykład, dla epoki romantyzmu – tak interpretowano listy miłosne, które pisali do siebie Juliusz Słowacki i Zygmunt Krasiński czy Fryderyk Chopin i Tytus Woyciechowski. Specyfikę listów mężczyzny zakochanego w drugim mężczyźnie w zestawieniu ze zbiorowymi wyznaniami miłości filomatów kierowanymi do Mickiewicza szczegółowo analizuje Marta Justyna Nowicka w biografii „Słowacki. Wychodzenie z szafy”. Warto dodać, że queerowość wieszcza podlegała analizie już wcześniej, choćby w badaniach Tomasza Kaliściaka czy, jeszcze w 2002 roku, Germana Ritza. Na przykładzie Słowackiego można zobaczyć, że ustalenie queerowości osób w historii jest zazwyczaj wynikiem wieloletniej pracy badaczy i badaczek queer studies i nawet jeśli ta nieheteronormatywność wydaje się dziś oczywista, musiała zostać wcześniej uhistoryczniona. Nawet queerowość Anne Lister, którą autorka wspomina w wyżej wymienionym cytacie, badaczki musiały potwierdzić i opracować. Co ciekawe, praca nad listami i pamiętnikami tej „pierwszej współczesnej lesbijki”, jak bywa nazywana Lister, trwała od końca lat 80. XX wieku – dopiero później jej queerowość mogła zostać uznana za tak oczywistą, jak określa to autorka „Samotnicy”.

Ustalenie queerowości osób w historii jest zazwyczaj wynikiem wieloletniej pracy badaczy i badaczek queer studies i nawet jeśli ta nieheteronormatywność wydaje się dziś oczywista, musiała zostać wcześniej uhistoryczniona

W charakterystyce kobiecych związków jednopłciowych w XIX wieku autorka odwołuje się do queerowej badaczki Lilian Faderman, która w „Surpassing the Love of Men” z 1981 roku opisuje m.in. zjawisko „bostońskich małżeństw” ‒ związków pomiędzy dwiema kobietami z wyższych klas, często wykształconych ‒ popularne szczególnie w okolicach Nowej Anglii w XIX wieku i społecznie akceptowalne. Wybór akurat tej formy relacji jednopłciowych – charakterystyka bostońskich małżeństw stawia nacisk na dążenie kobiet do swobodnego życia i rozwijania swojej pracy zawodowej, bez ograniczeń nakładanych przez związek z mężczyzną – w odniesieniu do relacji Dulębianki i Konopnickiej sprawia wrażenie arbitralnego, jakby została wyłowiona z długiej i różnorodnej historii lesbijskich związków i opisane tak, by relacja tych dwóch kobiet mogła pozostać do utrzymania w ramach heteronormatywnego świata. Faderman pisze nawet ‒ a Dzimira-Zarzycka ją cytuje ‒ że „większość par zapewne nie wchodziła w relacje erotyczne” (193). Tymczasem teza amerykańskiej badaczki wynika z przekonania, że seks nie powinien być centralnym elementem w badaniach nad saficką miłością w dawnych czasach, natomiast bezsprzeczne jest dla niej to, że ta miłość była obecna na wszystkich etapach historii. Badania Faderman pozwalają zresztą nazwać związki takie jak ten Dulębianki i Konopnickiej lesbijskimi, co jest bardzo istotne w przypadku biografii żyjących dawniej queerowych kobiet, po których życiu erotycznym nie mamy śladu:

Brak jawnej seksualnej ekspresji w tych romantycznych przyjaźniach nie mogła zmniejszyć wagi czy siły namiętności, jaką żywiły wobec siebie kobiety – oraz faktu, że jeśli rozumiemy jako »lesbijski« związek wszechogarniający emocjonalnie, w którym dwie kobiety są oddane sobie ponad wszystkich innych, te wszechobecne szesnasto-, siedemnasto-, osiemnasto- i dziewiętnastowieczne romantyczne przyjaźnie były »lesbijskie«[2]

Faderman przenosi skupienie z seksu na miłość i oddanie, co pozwala uwolnić się od konieczności sprawdzania, czy dane osoby łączyła relacja erotyczna, i mimo to nazwać ją związkiem. Takich związków „drugiej kategorii”, w których, według charakterystyki autorki, chodziło przede wszystkim o porozumienie intelektualne czy zbliżenie emocjonalne, nie można jednak traktować poważnie. Nie jak „prawdziwego” związku czy, jak to ujmuje, „głębszej relacji”.

Dowody na seks

O ile seks nie wydarza się pomiędzy cispłciową kobietą i cispłciowym mężczyzną, raczej nie pozostawia namacalnych śladów, szczególnie jeśli doszło do niego wiele dekad temu. W wielu sytuacjach nie oczekujemy zresztą na tę czynność pisemnego bądź naocznego potwierdzenia, podobnie jak nie potrzebujemy dowodów na to, że Konopnicka chodziła do toalety, miesiączkowała czy miewała bóle brzucha. Jeśli dodać do tego, że osoby queerowe były zmuszone ukrywać swoją aktywność seksualną i dbały o to, żeby nikt się o niej nie dowiedział, otrzymujemy wyjątkowo trudne zadanie: dowieść, że w XIX wieku dwie osoby tej samej płci łączyła relacja erotyczna. A jednak przyjęło się, że to właśnie ona ma decydujące znaczenie w procesie decydowania o tym, czy dwie osoby były parą lub czy można je nazwać queerowymi. W przypadku kobiety i mężczyzny jest odwrotnie – relacje seksualne są domniemane i potrzeba dowodów na to, że ich nie było. Wystarczy, że dwie osoby różnych płci stoją obok siebie, żeby zakwalifikować je jako parę. Nikt nie docieka, czy ze sobą sypiają. Czy gdyby Dulębianka przez dwadzieścia lat żyła i podróżowała z jakimś kawalerem, jej biografka w ogóle wpadłaby na pomysł, że uczuciem napędzającym wspólne życie była przyjaźń? W takim przypadku Dulębianka i kawaler zostaliby przez historię okrzyknięci parą i nikt nawet nie pomyślałby o sprawdzeniu, czy łączyły ich stosunki intymne.

To nie seks determinuje, czy dwie osoby są w bliskiej relacji czy nie, ale na przykład to, czy zdają się siebie kochać – pragną spędzać ze sobą każdą chwilę, tęsknią za sobą w chwilach rozłąki, troszczą się o siebie, chcą dzielić się swoimi fascynacjami, słuchać swoich myśli, dążą do wspólnego życia. Seks często jest elementem takiej relacji, oczywistą emanacją miłości. Ale właściwie po co mielibyśmy o nim wiedzieć?

W rozmowach autorka niejednokrotnie wyraża ubolewanie, że nawet w prywatnym dzienniku Dulębianki nie udało jej się znaleźć poszlak na to, że kobiety były razem – nie mogła więc przyjąć takiej tezy[3]. W Samotnicy czytamy:

W mojej głowie mnożą się pytania. Czy Dulębiankę i Konopnicką łączyła głębsza relacja? Czy „głębsza” musi oznaczać »intymna«? Dowodów jest niewiele, właściwie same poszlaki. Choć ta śledcza nomenklatura to chyba niefortunny wybór. Przecież nie zamierzam ani mojej bohaterki osądzać, ani niczego udowodnić (283)

W rezultacie nie wiemy, czy dwudziestoletni związek dwóch kobiet był „głębszą” relacją. Nie jest też jasne, dlaczego ewentualna warstwa intymna miałaby oznaczać osąd. Autorka podsumowuje swój wywód często powtarzanym w wywiadach żartem: „status ich związku – to skomplikowane” (408)

Kiedy powstaje ten tekst, zbliża się czerwiec, miesiąc dumy. „Samotnica” ukazała się dwa lata temu, jak gdyby z tej samej okazji, bo książka promowana była hasłem „kiedy dziewczyna spotyka dziewczynę”. Trudno nie ulec wrażeniu, że to queerbaiting, bo tematyka niewątpliwie zachęciła do lektury niejedną czytelniczkę, jednak sama zawartość książki wiele queerowej perspektywy nie oferuje. Mniej więcej rok wcześniej ukazała się biografia „Słowacki. Wychodzenie z szafy”, a rok później ogłoszono „Rodziewicz-ównę. Gorącą duszę” Emilii Padoł. Juliusz Słowacki urodził się 52 lata przed Dulębianką, a Maria Rodziewiczówna 3 lata po niej. Żadna z tych postaci nie zadeklarowała nigdy na piśmie, że kocha osobę tej samej płci miłością nieplatoniczną i nie tylko romantyczną, ale również erotyczną; żadna z nich nie pisała o swoim życiu intymnym wcale. Pomimo to autorki biografii Słowackiego i Rodziewiczówny zdecydowały się wprost nazwać ich odmieńczość, wykorzystując przy tym współczesną wiedzę o queerowości. Przytoczona przez Nowicką historia opowiadania życiorysu Słowackiego uwydatnia absurdy, jakie tworzy homofobiczna biografistyka. Dzieci uczą się w szkołach imion kochanek Słowackiego. Ludwika Śniadecka, Delfina Potocka, Kora Pinard – jeśli napisał o którejś wiersz lub spędził z nią trochę czasu, to wystarczyło, żeby zostały zapamiętane przez historię jako jego kochanki. Nikt nie pytał o dowody na stosunek płciowy (i takich nigdy by nie otrzymał), miłość wieszcza do kobiet była jasna. Gdy jednak pisał wiersze miłosne do mężczyzn, traktowano je jako romantyczną manierę, ćwiczenie warsztatu. Autorka poddaje tę narrację krytyce: śledzi techniki, które stosował Juliusz, żeby wyrażać swoją nieheteronormatywność, zauważa, jak zmieniał się pod wpływem znajomości z Zygmuntem Krasińskim, a także jak siostrzeńskie i zdecydowanie nieerotyczne miał podejście do kobiet.

Porównanie biografii Dulębianki do biografii Słowackiego nie jest oczywiste, bo pod względem historycznym jednopłciowe związki mężczyzn i kobiet były bardzo odmiennymi kategoriami. Praca Nowickiej powinna jednak stanowić co najmniej precedens dla literaturoznawców i literaturoznawczyń, pokazujący, że można analizować diarystykę czy epistolografię twórców i twórczyń w kluczu queerowości – i nie jest to ideologizacja, w przeciwieństwie do upartego niezauważania czy nienazywania queerowości ‒ np. Słowackiego ‒ przez pokolenia biografów. Tak było również w przypadku Marii Rodziewiczówny. Jej odmieńczość, bardzo widoczna choćby w sposobie ubierania się, przez wiele lat była pomijana w narracjach o pisarce i niestematyzowana. Tymczasem motywy omówione także w biografii Dulębianki – męska ekspresja płciowa, konsekwentne wybieranie kobiet na partnerki życiowe – są w niej potraktowane jako elementy queerowości Rodziewicz. Po lekturze „Samotnicy” słowa Padoł o jej bohaterce są jak oddech ulgi:

Faktem jest więc nieheteronormatywność pisarki. Spektrum możliwości, jakie się pod tym pojęciem kryje, pozostaje ogromne: Rodziewicz mogła być lesbijką, ale – tej hipotezy przecież też nie można pominąć – mogła żyć z kobietami w relacjach bez seksu. A kto wie, może dzisiaj definiowałaby się jako osoba transpłciowa?[4]

Autorka biografii nie musi zaglądać swojej bohaterce pod kołdrę, żeby nazwać ją osobą nieheteronormatywną, a kobiet, z którymi ta spędziła całe życie – partnerkami, żonami czy ukochanymi. W ten sposób przywraca autorce „Dewajtisa” godność odebraną przez pokolenia biografów, którzy nie potrafili nazwać wyraźnej odmieńczości Rodziewiczówny, a na jej partnerki mieli zapewne jedno tylko słowo – „przyjaciółki”.

Sto trzydzieści cztery „przyjaciółki”

W tym roku, kiedy ten tekst od dawna był już napisany i czekał na swoje zakończenie, ukazała się „Moja autobiografia Carson McCullers” Jenn Shapland w przekładzie Anny Gralak. To opowieść o życiu amerykańskiej pisarki, która żyła w drugiej połowie XX wieku i stała się bohaterką niejednej książki biograficznej. Ta, pomimo że nie jest konwencjonalną biografią, wydaje się pierwszą trafną: jej autorka tropi ślady, które wskazują na to, że McCullers była lesbijką. Odmitologizowuje jej małżeństwo z mężczyzną i przedstawia je jako traumatyczne i zawarte z przymusu; wreszcie nie dyskredytuje relacji pisarki z kobietami, w których McCullers się zakochiwała i z którymi chciała spędzać życie. Sama Shapland identyfikuje się jako lesbijka i to przez pryzmat własnych doświadczeń opowiada życie swojej bohaterki. Przeplatanie dwóch życiorysów, oddzielonych od siebie o wiele dekad, ale zaskakująco bliźniaczych, to główny koncept książki. Jednak element takiej strategii można odnaleźć również w innych queerowych biografiach – także w Polsce. Osoby bohaterskie Padoł i Nowickiej potraktowane są z wnikliwą wrażliwością, która, choć nie jest zarezerwowana dla osób queerowych, z pewnością jest dla nich łatwiej osiągalna. I nie chodzi o to, że tylko osoby queerowe mogą i potrafią pisać o innych osobach queerowych i że „już nic o nikim nie można powiedzieć”. Ale dopóki cisheteroseksualność będzie postrzegana jako norma niepodważalna aż do przedłożenia twardych dowodów na to, że się od niej odbiega, to będą powstawać biografie, w których dwóch kobiet nie można nazwać ukochanymi, bo nie dysponujemy ich wystarczająco dokładnymi kartotekami.

Dopóki cisheteroseksualność będzie postrzegana jako norma niepodważalna aż do przedłożenia twardych dowodów na to, że się od niej odbiega, to będą powstawać biografie, w których dwóch kobiet nie można nazwać ukochanymi, bo nie dysponujemy ich wystarczająco dokładnymi kartotekami

„Samotnica” Karoliny Dzimiry-Zarzyckiej traktuje o osobie queerowej. Pomimo to nie można uwzględnić jej w tworzącym się kanonie queerowej biografistyki historycznej, do którego da się zaliczyć „Pannę doktór Sadowską” Wojciecha Szota i „Kowalską. Tę od Dąbrowskiej” Sylwii Chwedorczuk oraz wspomniane książki autorstwa Nowickiej czy Padoł – biografie, które w przełomowy w Polsce sposób odzyskują życiorysy queerowych osób, odchodząc od obowiązującej dotychczas heteronormatywej narracji. W „Samotnicy” Dulębianka i Konopnicka zostały nazwane „przyjaciółkami” sto trzydzieści cztery razy. Jedyny synonim – „towarzyszka” – pojawił się w książce trzykrotnie. I chociaż samo słowo nie jest w queerstorii problematyczne, to ostateczny wynik stu trzydziestu czterech „przyjaciółek” może posłużyć jako symbol niezrozumienia osób queerowych przez polską biografistkę Dulębianki i dosadne zobrazowanie, dlaczego tak ważne dla historii są gender studies, a także rozwijanie wrażliwości wobec doświadczeń osób queerowych. Ostrożności przy poruszaniu queerowych tematów w Polsce nie brakuje, a święte oburzenie na niecisheteronormatywność w przypadku postaci historycznych i tak będzie się pojawiać, w zasadzie niezależnie od zawartości danej książki. Należałoby więc życzyć biografom i biografkom, żeby za priorytet uznawali, obok wiedzy i rzetelności, oddanie sprawiedliwości swoim osobom bohaterskim, które za swego życia nie miały takiej szansy.

 

* Kategoria „kobiety” obejmuje wszystkie osoby AFAB, czyli takie, którym przypisano płeć żeńską przy urodzeniu.

[1] K. Dzimira-Zarzycka, „Samotnica. Dwa życia Marii Dulębianki”, Warszawa 2022. Dalsze oznaczenia stron w nawiasie.
[2] L. Faderman, Surpassing the Love of Men. Romantic Friendship and Love Between Women From the Renaissance to the Present, New York 1981, s. 19.
[3] Temat ten pojawia się niemal w każdym wywiadzie z Karoliną Dzimirą-Zarzycką, który można znaleźć w internecie. Na przykład: „Pewnie zastanawiać się można teraz, czy może tam znalazłam jednak rozwiązanie zagadki, co je łączyło. Nie, tak jak wspominałam, brak jednoznacznego dowodu na romantyczny czy erotyczny charakter ich relacji. Ale notatki Dulębianki pokazują ogromną czułość, bliskość czy wręcz intymność między przyjaciółkami: troskliwą opiekę, ogromne przywiązanie, cierpienie po śmierci Konopnickiej”. P. Gulda, ”Z Konopnicką tworzyły »bostońskie małżeństwo«. Spędziły razem 20 lat” (dostęp: 05.07.2022)
[4] E. Padoł, „Rodziewicz-ówna. Gorąca dusza”, Warszawa 2023, s. 97.

Karolina Dzimira-Zarzycka
„Samotnica. Dwa życia Marii Dulębianki”, Wydawnictwo Marginesy, Warszawa 2022, s. 536.

Barbara Trojanowska
ur. 1998 w Warszawie. Studiowała italianistykę i kulturoznawstwo w ramach Kolegium MISH UW, na Uniwersytecie w Bolonii uczyła się o historii płci i seksualności. Założycielka i współprowadząca podcastu „Queerstorie - historie osób LGBTQ+", autorka tekstów o queerowej historii m. in. w kwartalniku „Duma", uczestniczka sympozjum „Queer solidarities across and beyond borders" na Uniwersytecie w Lundzie. W przeszłości współpracowała z festiwalami filmowymi, m. in. z Festiwalem Transatlantyk, Festiwalem Dwa Brzegi czy Festiwalem Kamera Akcja.
redakcjaMałgorzata Tarnowska

Karolina Dzimira-Zarzycka
„Samotnica. Dwa życia Marii Dulębianki”, Wydawnictwo Marginesy, Warszawa 2022, s. 536.

POPRZEDNI

recenzja  

Uwikłanie i uwolnienie

— Klementyna Szczuka

NASTĘPNY

recenzja  

„Cynicy”, „fanatycy” i sfrustrowani liberałowie

— Xavier Woliński