fbpx
Ładowanie strony
Logotyp magazynu Mały Format

Adam Curtis
„Russia 1985‒1999. TraumaZone”, BBC, Wielka Brytania 2022

Dokumentalny serial „Russia 1985‒1999. TraumaZone” Adama Curtisa, na który składa się ciąg scen z życia ZSRR i Rosji w latach 1985‒1999, często krytykuje się za kolonialną optykę, wskazując na szereg przekłamań i pomyłek. Tymczasem we współczesnych rosyjskich realiach ważniejsze są raczej jego zalety, w tym antypropagandowy potencjał. Curtis przekonująco i do pewnego stopnia uczciwie pokazuje lata 90. jako prawdziwą „ojczyznę naszego strachu” (taki tytuł ma niedawny film dziennikarza Jurija Dudzia o stalinowskiej Kołymie). Gdyby współczesnemu rosyjskiemu społeczeństwu zamiast obrazów normalizujących i demaskujących Zachód z równym uporem pokazywać jego własny obraz (od kulis władzy i biznesu do najbardziej zapomnianych zakątków i nikomu nieznanych ludzi), żylibyśmy w innym społeczeństwie.

Na przestrzeni siedmiu odcinków serialu to, co nosiło nazwę „jednego radzieckiego narodu”, i samo państwo radzieckie rozpadają się według niejawnych wcześniej podziałów wewnętrznych. Robotnicy, którzy po raz pierwszy od wielu lat osiągnęli świadomość jako klasa walcząca, domagają się wynagrodzeń, republiki narodowe realizują założone w konstytucji prawo do samostanowienia, cinkciarze z podziemia stają się znanymi oligarchami, szanowani inteligenci zapomnianymi ludźmi z marginesu, a głodujące tygrysy i małpy, wcześniej będące częścią wielkiej totalitarnej arki z trudem sunącej ku przyszłości, patrzą zdziwionymi oczami na swoich schodzących na psy opiekunów.


Adam Curtis „Russia 1985-1999: TraumaZone”, kadr z serialu

Formę, z której korzysta Curtis, cechuje ważne sprzężenie dialektyczne – mozaika szybko zmieniających się, migoczących jak w kalejdoskopie scen pozwala pokazać nie tylko to, że kraj się rozpada, ale również to, że wciąż jeszcze istnieje. Jednoczesność tego, co dzieje się na ekranie, kojarzyć może się z teoriami marksistowskiego socjologa Benedicta Andersona. Model nacji jako wspólnoty wyobrażonej widzi on w formie powieści, której bohaterowie żyją i działają jednocześnie w różnych przestrzeniach. Zarazem rozpadająca się i trwająca – oto chyba całkiem udana charakterystyka poradzieckiej Rosji.

 

Moskwa, regiony, robotnicy

Moskwy w serialu jest dużo; często pokazywanej jako centrum, w którym podejmuje się decyzje (zazwyczaj przerażące dla kraju) i gdzie miło spędzają czas beneficjenci wolnorynkowych reform. „Istnieją moskwianie i istnieją Rosjanie” mówi w filmie dziennikarz telewizyjny Jewgienij Kisielow, mając na myśli charakterystyczną wrogość mieszkańców innych regionów wobec stolicy.

Mieszkańcy regionów cierpią i pracują dalej, wielu bez wynagrodzenia, niektórzy w proteście blokują drogi. W jaki sposób najwięcej wypompować z zasobnych terenów, ale tak, żeby nie wywołać niezadowolenia i separatystycznych nastrojów – oto trudne, ale fundamentalne pytanie dla nowych pokoleń moskiewskiej elity. To pytanie można wyczytać na twarzy młodego oligarchy Romana Abramowicza, gdy ogląda z helikoptera rozciągające się pod nim obszary rosyjskiej Północy, które wpadły w jego ręce za bezcen.

 

Kobiety

Serial pełen jest zapadających w pamięć postaci kobiecych – to jego niewątpliwa zaleta. Więźniarka kobiecej kolonii, która zabiła męża w akcie samoobrony. Inteligentna i artystycznie utalentowana dziewczynka żebrząca na ulicach Moskwy. Sprzedawczyni na stoisku z mięsem tłumacząca, że wyznaczona na następny dzień liberalizacja cen uczyni życie prostych robotników nie do zniesienia. Kobieta usuwająca ciążę z powodu braku przestrzeni mieszkalnej na drugie dziecko. Matki rekrutów domagające się od generałów zakończenia wojny. Czeczeńskie kobiety żądające odejścia Rosjan. Kobiety w „TraumaZone” są mądrzejsze i bardziej ludzkie od mężczyzn. Pogrążone w trosce o przetrwanie, zajmując się ratowaniem siebie i swoich bliskich, mówią nie tylko za siebie, ale też w imieniu wspólnoty.

Co ciekawe, zniszczenie kobiecej polityki, która w ZSRR miała pewną siłę, także należy do osiągnięć lat 90. Ruch kobiet, który wyrósł z radzieckich struktur, stworzył frakcję w pierwszej Dumie i próbował prowadzić niezależną politykę, występując za pokojem i zwiększeniem wydatków społecznych, ale ostatecznie przekształcił się w przybudówkę putinowskiej androkracji.

 

Mężczyźni

Grupy mężczyzn w „TraumaZone” reprezentują przede wszystkim wielką władzę, wielką ideologię i wielki biznes. Najpierw to działacze wierchuszki, potem członkowie Państwowego Komitetu Stanu Wyjątkowego, nieporadni i z drżącymi rękami, później starszyzna jakiejś komisji do spraw nowego tekstu hymnu, oczywiście jednorodna dżenderowo, w końcu to siódemka przedsiębiorczych mężczyzn, którzy stali się, według słów autorów serialu, „właścicielami praktycznie wszystkich złóż w Rosji”.

Grupy mężczyzn w »TraumaZone« reprezentują przede wszystkim wielką władzę, wielką ideologię i wielki biznes

Starych radzieckich bossów cechuje jakaś dziwaczna kombinacja betonowej, ale szczerze podzielanej ideologii partyjnej z wypracowywanym przez dziesięciolecia biurokratycznym cynizmem. Działacze nowej Rosji nie są naznaczeni pieczęcią jakichkolwiek długotrwałych przekonań, to medialni oszuści, cyniczni ludzie interesu albo reformatorzy, którzy nałykali się „jedynych słusznych” teorii z podręczników liberalnej ekonomii.

 

Wolne lata 90.?

Tym, którzy uważają lata 90. za powrót utraconej wolności, Curtis bez zawstydzenia odpowiada argumentem w starym dobrym komunistycznym stylu. Czym jest „wolność” w kapitalizmie? To wolność głodowania, wolność żebrania, wolność sprzedawania swojej pracy, swojego ciała, swojego intelektu.

Adam Curtis „Russia 1985-1999: TraumaZone”, kadr z serialu

Curtis w pełni obiektywnie pokazuje jednak także to, czym jest wolność bez cudzysłowu. To prawda, że nowa demokratyczna telewizja nie zdołała zaproponować narodowi innej, rzeczywiście inspirującej wersji demokracji. Zdołała jednak pokazać, co dzieje się w Czeczenii. Reportaże ze zbuntowanej republiki, powrót rekrutów w foliowych workach, łzy i gniew żołnierskich matek – wszystko to rodziło masowe niezadowolenie, które stawało się realnym czynnikiem w polityce. We współczesnej Rosji jest to nie do wyobrażenia.

 

Wojna

Czeczeńską kampanię Jelcyn rozpoczyna pod naciskiem tajemniczej „partii wojny” (w serialu przedstawionej jako grupa szarych mężczyzn incognito), aby zrekompensować niepopularne reformy ekonomiczne. Na inteligencję pada blady strach z powodu führerowskich zapędów rozszalałego patrioty Żyrinowskiego, który liczy, że dojdzie do władzy na fali szalejącego w kraju imperialnego szowinizmu. Jak pokazała historia, to właśnie w tych latach Żyrinowski stworzył swoją bezpieczną pozycję spektakularnego błazna, wrzeszczącego, ostentacyjnego, bijącego pięścią na specjalnym krzesełku po prawej stronie carskiego tronu. W tej roli będzie on wiernie podtrzymywać system przez kolejnych 30 lat. Z drugiej strony tronu postawi się krzesełko dla lidera Partii Komunistycznej Ziuganowa (który, zaznaczmy, długo nie popierał czeczeńskiej kampanii, poddał się dopiero przy Putinie). Te dwie figury lepiej niż ktokolwiek inny uosabiają ciągłość Jelcynowsko-Putinowskiej polityki.

Curtis przypomina nam historię Rusłana Łabazanowa, szefa ochrony pierwszego prezydenta Czeczenii Dudajewa. Łabazanow, który odbywał wyrok za zabójstwo, zorganizował ucieczkę skazanych z więzienia, założył dla nich przy Dudajewie prywatną armię, a koniec końców zbuntował się przeciwko swojemu szefowi. Dudajew w odpowiedzi urządził publiczną egzekucję i ściął głowy trzech ludzi Łabazanowa. Zaufany człowiek, który zbuntował się przeciwko przełożonemu, skazani, prywatna armia, publiczne egzekucje – wszystkie te złowieszcze widma sprzed 30 lat, tak aktualne dziś, pokazują, do czego prowadzi kult kryminalnej prywatnej przedsiębiorczości w pakiecie z tęsknotą za utraconą Rosją.

Złowieszcze widma sprzed 30 lat, tak aktualne dziś, pokazują, do czego prowadzi kult kryminalnej prywatnej przedsiębiorczości w pakiecie z tęsknotą za utraconą Rosją

 

Demokracja i rynek

Demokracja i rynek: dwie pokusy, które wciągnęły naiwny i nieprzygotowany radziecki naród w tryby nowej epoki. Problem w tym, że pod nieobecność demokratycznych struktur ci, którzy wykazują się największą przedsiębiorczością na rynku, stają się właścicielami także w polityce. Autorzy „TraumaZone” mają wszelkie argumenty na rzecz takiego punktu widzenia.

Niestety twórcy serialu, urzeczeni pełną politycznych zakrętów karierą Gorbaczowa i reakcjami zdezorientowanych obywateli radzieckich na pogarszanie się stopy życiowej, prawie nie pokazują życia społeczeństwa obywatelskiego końca lat 80. A przecież to właśnie ono pozwala zastanowić się – zamiast tradycyjnego liberalnego pytania, jak przekształcić pasywnego i paternalistycznego homo sovieticus w demokratyczny podmiot – gdzie właściwie podziały się obywatelskość i polityczna aktywność, które bujnie rozkwitły w okresie pierestrojki.

No właśnie: jak to się stało, że zaczynaliśmy przebudowę naszego kraju z przekonaniem, że każdy powinien uczestniczyć w życiu obywatelskim i polityce, a w rezultacie za zajmowanie się niezależną polityką wydaje się u nas wyroki jak za seryjne morderstwa?

 

Rozczarowanie demokracją

Aleksiej Nawalny, któremu do wyroku dodano niedawno jeszcze 19 lat więzienia o najostrzejszym rygorze, porównywany jest czasem przez nieżyczliwych do Jelcyna. Problem nie polega jednak na tym, że w politycznym obrazie Nawalnego można odnaleźć wspólne rysy z pierwszym prezydentem Rosji. Problem polega na tym, że występując przeciwko Putinowskiej depolityzacji i jej beneficjentom, Nawalny – jak my wszyscy – nie do końca uświadamiał sobie, że wstępuje w bój także z dziedzictwem „wolnych lat 90.”.

Rozczarowanie demokracją czy rozczarowanie polityką to traumy pochodzące z tego okresu. Czołgi strzelające do Rady Najwyższej, jak niegdyś salwy rewolucyjnej „Aurory” były zwiastunem nowej epoki – tym razem epokę depolityzacji. Po tym uderzeniu rosyjskie społeczeństwo nie może do dziś stanąć na nogi.

Adam Curtis, „Russia 1985-1999: TraumaZone”, kadr z serialu

Jest jeszcze jeden istotny element. Jelcyn doszedł do władzy na fali pierestrojki jako polityk walczący przeciwko partyjnym przywilejom i korupcji. W serialu znalazła się scena, w której Jelcyn, odpowiadając na pytanie korespondentki BBC o wyjątkowo trudne warunki życia prostych Rosjan, opowiada o swojej matce, która leży w zwyczajnym szpitalu w Jekaterynburgu. Uważając po tym rozmowę za zakończoną, prezydent wraca do gry w tenisa. Ale rozmowa nie jest zakończona. To, co Jelcyn uważał za własną bliskość z narodem i gotowość dzielenia z nim ciężarów reform, pod koniec lat 90. zaczęło być odbierane jako słabość i nieudolność. Jeśli jeździsz tramwajem i nie możesz zapewnić normalnego szpitala własnej matce, to co możesz zapewnić nam wszystkim? Dla wielu obywateli radzieckich zainspirowanych pierestrojką brak przywilejów rządzącej elity partyjnej początkowo oznaczał niemalże gwarancję sprawiedliwości i merytokracji w całym społeczeństwie. Dziś ogromnej części Rosjan łatwiej jest pogodzić się z gigantycznymi przywilejami i bogactwem politycznej elity niż ryzykować tę stabilność i względnie znośny poziom życia, z którymi kojarzy się putinizm.

W dziele Curtisa znajduje się także scena, w której Żyrinowski obiecuje, że po dojściu do władzy zlikwiduje wybory. Brzmi szokująco, ale to typowy populistyczny slogan lat 90., obietnica dla ludzi zmęczonych demokracją, która daje szansę przede wszystkim oszustom i złodziejom, wynosząc ich do władzy. Tego, czego nie mógł zrobić Żyrinowski, stopniowo dokonał Putin.

W rezultacie najpiękniejsze mowy Nawalnego przeciw tłustym elitom i najszczersze apele o demokrację, nawet jeśli wywołują silny efekt, niestety nie wystarczają do masowej mobilizacji. Tak, rzecz jasna, nie będzie wiecznie. Pytanie, ile czasu jeszcze potrzebujemy, żeby przezwyciężyć zmęczenie demokracją będące jedną z najcięższych traum lat 90.

 

Ludzie 1991 i 1993 roku

„TraumaZone” zdecydowanie powinni obejrzeć ci, którzy z przekonaniem utrzymują dziś, że rosyjski naród jest organicznie pasywny i niezdolny do sprzeciwu. Niektórzy z Rosjan, którzy obecnie tak myślą, z pewnością bronili Białego Domu w sierpniu 1991. Popatrzcie, jak ci ludzie walczą za wolność, jak domagają się odpowiedzi od żołnierzy, których puczyści wysłali na moskiewskie ulice, jak narzucają ogromne prześcieradła na wieże czołgów gotowych urządzić moskiewski Tian’anmen. Te kadry dają dziś wielu z nas szansę, by zobaczyć i wyobrazić sobie samych siebie nie jako rozczarowane i wyniszczone ofiary Putinowskiej represyjnej depolityzacji, ale część aktywnego narodu wierzącego w swoją wolną przyszłość.

Kim byli ci ludzie i w czym różnili się od tych, którzy uczestniczyli w protestach przeciwko Jelcynowi dwa lata później? Tych, którzy równie rozpaczliwie bili się z milicją i armią, wychodzili przed czołgi z lufami skierowanymi na wielki biały budynek nad Priesną, przez poetę Jewtuszenkę nazwany zranionym łabędziem wolności?

„Myślę, że różnica między nimi nie była zasadnicza” – uważa historyk i naoczny świadek wydarzeń Aleksandr Szubin. „Jednak pewne różnice są oczywiste. Ludzie, którzy wciągnęli się już w proces przemian społeczno-ekonomicznych, w sierpniu 1991 roku popierali Biały Dom. A ludzie, którzy zdązyli już ucierpieć na przemianach lat 1992‒1993, popierali Biały Dom w październiku 1993 roku. Ale było też jądro, które się zachowało. Pamiętam tych samych ludzi, których spotykałem pod Białym Domem zarówno w sierpniu 1991, jak i w październiku 1993 roku. To byli ci ludzie, których umownie można nazwać radziecką klasą średnią. Mieli oni w 1991 roku wielkie nadzieje, które do 1993 roku rozbiły się o Jelcynowskie reformy”.

Obrońcy demokracji 1991 i 1993 roku pod względem ideowym stanowili grupę różnorodną, ale to właśnie z niej wywodzą się dwa główne nurty postradzieckiego protestu. Jeden był dziedzicem radzieckiego mitu rewolucyjnego i aktywizował się w momencie miażdżącego ataku ze strony liberalnych ideologów. Ataku, który szedł w pakiecie z ekonomiczną „terapią szokową” do niedawna radzieckiego społeczeństwa. Drugi identyfikował się z antytotalitarną, broniącą praw człowieka, przedbolszewicką tradycją demokratyczną. Pierwszy nurt podzielił się później na radykalnych krytyków putinizmu z lewej strony i prorządowy „antymajdan”.

Obrońcy demokracji 1991 i 1993 roku pod względem ideowym stanowili grupę różnorodną, ale to właśnie z niej wywodzą się dwa główne nurty postradzieckiego protestu

Drugi – na zwolenników technokratycznego podejścia systemowych liberałów i na radykalnych demokratów przekonanych, że bez ulicznej walki, jak i w 1991 roku, władzy ludu się nie osiągnie. Najbardziej konsekwentni przedstawiciele oraz kontynuatorzy obu tradycji razem wychodzili na Plac Błotny w 2012 roku, a dziś wspólnie występują przeciwko Putinowskiej agresji w Ukrainie.

 

Punkty bez powrotu

Jedno z zagrożeń metody Curtisa polega na tym, że wizualna kanwa, logicznie skonstruowana od Gorbaczowa do Jelcyna i od Jelcyna do Putina, pozbawia widza możliwości pomyślenia jakiejkolwiek alternatywy. Czy jednak były jakieś alternatywy? Kiedy przekroczyliśmy punkt, z którego nie ma powrotu i który doprowadził Rosję do dzisiejszej politycznej i moralnej katastrofy?

Religioznawca Dmitrij Furman, ostry krytyk polityki Jelcyna z pozycji demokratycznych, sugeruje, że „rosyjski ruch antykomunistyczny był ruchem mniejszości”. Że, podobnie do bolszewików, przechwycił on władzę w sposób niedemokratyczny, narzucił agendę obcą większości i dlatego za nic nie zrezygnuje z władzy dobrowolnie (w filmie Curtisa rzeczywiście widzimy wielu reprezentantów większości, którym reformy lat 90. nie przyniosły niczego oprócz nędzy, chaosu, rozpadu, cierpienia i śmierci bliskich).

Istnieje opinia, że punkt bez powrotu został przekroczony po ostrzale parlamentu w 1993 roku. W „TraumaZone” jest taki kadr: czapka w kałuży krwi po siłowym rozpędzeniu koncertu poparcia Rady Najwyższej. Widzowie o inklinacji metaforycznej mogą zobaczyć w niej gwóźdź wbity w nową rosyjską demokrację.

Istnieje też opinia, że wszystko skończyło się w 1996 roku, gdy „demokraci”, zamiast demokratycznie przekazać władzę zupełnie umiarkowanej, niegotowej na jakiekolwiek radykalne rewanże i redystrybucje Partii Komunistycznej, urządzili cyniczne propagandowe show, które pozwoliło zachować władzę Jelcynowi (zwróćcie uwagę na refleksyjne oblicze oligarchy Bierezowskiego w owych dniach).

Adam Curtis. „Russia 1985-1999: TraumaZone”, kadr z serialu

Dla wielu punktem bez powrotu stało się przekazanie tronu Putinowi. W dziele Curtisa Gorbaczow i Jelcyn to – co by nie mówić – wielcy tragiczni bohaterowie, wyrastający z ciężkich, nakładających się na siebie warstw radzieckiej rzeczywistości. Na ich tle dobrze widać sztuczny, skonstruowany, polityczno-technologiczny fenomen Putina, który pod koniec filmu wyłania się z jakiejś szarej strefy między biznesem i polityką.

W dziele Curtisa Gorbaczow i Jelcyn to – co by nie mówić – wielcy tragiczni bohaterowie, wyrastający z ciężkich, nakładających się na siebie warstw radzieckiej rzeczywistości

Inni przekonani są, że punktem bez powrotu stał się domniemany udział obecnego prezydenta i FSB w wybuchach, do których doszło w rosyjskich miastach w 1999 roku – możliwej prowokacji mającej na celu udane przekazanie władzy. Rzeczywiście, jeśli takie przestępstwo miało miejsce, to rezygnacja z władzy po jego dokonaniu byłaby dużym ryzykiem.

Innym kamieniem milowym na drodze bez powrotu było zdławienie masowych demokratycznych protestów w latach 2011‒2012, porównywalnych z demonstracjami z początku lat 90.

Potem inwazja na Donbas, aneksja Krymu, pasażerski Boeing zestrzelony przez siły prorosyjskie.

I na koniec 2022 rok, pełnoskalowa inwazja na Ukrainę, nakaz aresztowania Putina, wydany przez międzynarodowy trybunał w Hadze.

 

Rosja?

Rzecz jasna w serialu Curtisa znalazł swoje odbicie jeden z głównych mitów pierestrojki i lat 90. – mit o „powrocie do domu”, który jakoby czeka Rosję wyzwoloną z radzieckiego imperialnego brzemienia. Szczegółowo pokazany został spektakl z pogrzebem rzekomej rodziny carskiej, który był potrzebny Jelcynowi, aby spróbować jeszcze raz zjednoczyć nację po nieudanej próbie „maleńkiej zwycięskiej wojny”, a także zrehabilitować się za szkielet w szafie własnej biografii – w latach 70. jako głowa partii w Swierdłowsku zarządził on zburzenie domu Ipatiewa, w którym dokonała się egzekucja.

Wątek ten prowadzi nas do jeszcze jednej opinii na temat punktów bez powrotu. W ostrej formie wyraził ją niedawno znany liberalny publicysta Władysław Inoziemcew. Przeciwstawił on ZSRR Gorbaczowa, kraj, który „stał się zwiastunem wolności i forpocztą antyimperialnej polityki”, temu „dziwnemu potworowi, który wypełzł z niej 12 czerwca 1990 roku” i „okazał się następcą nie Imperium Rosyjskiego czy Związku Radzieckiego, ale antyzachodniej, klerykalnej i niewolniczej Moskowii”, w rezultacie czego „prawie europejskie radzieckie społeczeństwo przekształciło się w faszystowski Reich XXI wieku, zagrażający szczęściu i życiu swoich bliższych i dalszych sąsiadów”.

Całkiem możliwe, że przemiana ZSRR – państwa, które uważało się za prawzór światowej międzynarodówki, które budowali i którego bronili przedstawiciele dziesiątek i setek narodów – w narodowe państwo o nazwie Rosja to projekt ze swojej natury skazany na porażkę. Kadry z „operacji antyterrorystycznej” w Czeczenii prowadzą do prostego wniosku: im więcej „powracającej do korzeni” Rosji, tym więcej „powracających do korzeni” Iczkerii, Tuwy, Tatarstanu, innych republik i terytoriów. Moskowia? To całkiem możliwe.

Całkiem możliwe, że przemiana ZSRR w narodowe państwo o nazwie Rosja to projekt ze swojej natury skazany na porażkę

Związek Radziecki mógł w jakiejś formie przeżyć i ewoluować tylko w wypadku, w którym narodom RFSRR i innych republik zaproponowano by fundamentalnie nowy wspólny ponadnarodowy projekt, uwzględniający zarówno historię wszystkich wcześniejszych rodzinnych i sąsiedzkich więzi, wspólnego rozwoju, jak i całą historię imperialnej przemocy, ucisku, represji i deportacji. Jasne jest, że w 1991 roku projekt ten był utopią. Gorbaczow zaczynał myśleć w podobnym kierunku i był szczerze zatroskany o zachowanie Związku, ale jego całe partyjno-biurokratyczne zaplecze nie tylko nie pozwalało mu na poradzenie sobie z tym kolosalnym projektem, ale też prowadziło do potwornych pomyłek i przestępstw w stylu rozgonienia demonstracji o niepodległość w Rydze i Tbilisi. Dla Jelcyna zaś, z jego ambicjami władcy nowego rosyjskiego mocarstwa, projekt nowego Związku był czymś zasadniczo nie do przełknięcia.

 

Rozpad kraju?

Rezultaty widzimy dziś – fatalnie zawieszona między nieistniejącym (niemożliwym?) państwem narodowym i starym imperium Federacja Rosyjska próbuje eksportować narastający chaos wewnętrzny, przenosić niepokoje z przebudzających się regionów na pobliskie granice, zajmować nowe terytoria, kompensując w ten sposób bezprawie wobec własnych obywateli.

Narastający chaos wewnętrzny? Niepokoje przebudzających się regionów? A więc co ‒ rozpad Rosji jest nieunikniony? Ta idea przyjemnie ekscytuje jednych i przeraża innych, ale trudno powiedzieć, jakie mogłyby być realne oznaki rozpadu. Secesja Czeczenii? „Rozbiór kraju przez Zachód”, czym nieustannie straszy Rosjan propaganda? Państwo narodowe w granicach „rosyjskich” obwodów?

„Rewolucja ma początek, ale nie ma końca” – brzmią słowa radzieckiej pieśni. Rozpad i trwanie mimo wszystko współistnieją już wiele lat i nie zanosi się, by miało się to szybko zmienić. Dlatego ci z nas, którzy jeszcze podtrzymują związek z Rosją, powinni skoncentrować się na czymś innym.

 

Putin

W końcowej części filmu Putin odbiera z rąk Jelcyna i oligarchów rozsypujący się kalejdoskop regionów postradzieckiej Rosji i stopniowo oczyszcza władzę z Jelcynowskich oligarchów, wymieniając ich na kontrolowanych przez siebie przyjaciół. Za cenę represji wobec mediów, wstrzymywania dyskusji w parlamencie (nawiasem mówiąc, bez użycia żadnych czołgów), marginalizacji politycznych oponentów, podporządkowywania republik i regionów stopniowo tworzy swoją układankę – o wertykalnej strukturze i wyraźnie skupioną wokół jednej osoby.

Adam Curtis, „Russia 1985-1999: TraumaZone”, kadr z serialu

Nowy porządek znajduje wielu zwolenników i sporo przeciwników. Najbardziej radykalni spośród tych ostatnich nawołują do rewolucyjnej zmiany reżimu, ale większość niezadowolonych mimo wszystko ma nadzieję, że nie trzeba będzie więcej rozbijać kalejdoskopu. Że częściowe osadzenie w globalnym rynku i nieliczne instytucje demokratyczne, nawet jeśli uśpione, pozwolą w następnym kroku płynnie przejść do demokracji. O dziwo ten optymizm w ogóle nie znika, a częściowo nawet wzmacnia się po 2014 roku, który oznacza jawny zwrot ku wewnętrznej dyktaturze i rewanżystowskiemu przesuwaniu granic.

 

Nowa nacja?

I w końcu 22 lata po dojściu do władzy, w momencie swojej najniższej popularności, Putin rozbija ten kalejdoskop po raz kolejny. Dziś obserwujemy w czasie rzeczywistym, jak rozlatują się pozostałości postradzieckiej Rosji, jaką znaliśmy: jedni na front, inni do więzienia, jeszcze inni na emigrację. Na co liczył Putin, wrzucając do pieca wojny wiele materialnych owoców swoich rządów, w tym wygodne dla biznesu więzi z „pierwszym światem”? Zasadniczo projekt polega na tym, żeby – odrzuciwszy to, co niepotrzebne – złożyć z odłamków nową, całkowicie lojalną nację. Nację, która wyrzeknie się pokus i rozczarowań demokracji, własnej historii przetrwania i sprzeciwu, bohaterów ’91 i ’93, nację obrażoną i sfrustrowaną, nację imienia Władimira Putina.

Dziś obserwujemy w czasie rzeczywistym, jak rozlatują się pozostałości postradzieckiej Rosji, jaką znaliśmy: jedni na front, inni do więzienia, jeszcze inni na emigrację

„Czy gdyby z ludźmi dało się rozmawiać nie tylko o wyniesionych z niedawnej przeszłości krzywdach oraz wielkich czynach ich przodków, ale także o tym, że oni sami niezauważenie czegoś dokonali, przetrwali epokę ogólnego rozpadu, nie załamali się i nie skurwili, zbudowali na gruzach coś nowego, to czyż nie żylibyśmy teraz w innym społeczeństwie, nie tak bardzo obrażonym na cały świat i sfrustrowanym poczuciem własnej bezradności?” – zastanawia się dziennikarz Jurij Saprykin.

Współczesnym władzom rosyjskim nie są potrzebne lata 90. z ich historią – historią nie tylko rozpadu, ale też przetrwania, nie tylko poniżenia, ale też sprzeciwu, nie tylko przegranych wojennych kampanii, ale też zaciekłej walki o pokój. Tym ważniejsza jest ta historia dla tych, którzy występują dziś przeciwko reżimowi Federacji Rosyjskiej – wewnątrz kraju i za jego granicami. Zona traumy, w której rozpada się i trwa nasza była nacja, to częściowo także zona nadziei.

Adam Curtis
„Russia 1985‒1999. TraumaZone”, BBC, Wielka Brytania 2022

Kirył Miedwiediew
Poeta, tłumacz, aktywista polityczny, wokalista i gitarzysta grupy Arkadiy Kots Band.
redakcjaJacek Wiaderny
korekta Lidia Nowak
POPRZEDNI

szkic  

Ukraińskie rewolucje (fragment)

— Zbigniew Marcin Kowalewski

NASTĘPNY

recenzja  

Co porusza klasę ludową? Emocje awansu społecznego w PRL

— Paweł Bagiński