fbpx
Ładowanie strony
Logotyp magazynu Mały Format

Twoje teksty budzą duże zainteresowanie. Czytelnicy dostrzegają w nich kogoś, kto ceni bezpośredni dialog, kto równie chętnie uczy, co pisze o uczeniu. Chcielibyśmy usłyszeć więcej o doświadczeniach w Brazylii, które uważasz dziś za formacyjne, o tym, jak kształtowały one twoje poczucie misji i o ideologii, która z nich wyrosła.

Twoje pytanie cofa mnie do czasów młodości, pozwala spojrzeć na swoje początki i lepiej zrozumieć to, co robię dzisiaj. Bardzo wcześnie podjąłem pracę z robotnikami i chłopami, zajmując się edukacją dorosłych. Na samym początku, wiele lat temu, próbowałem przede wszystkim budować więzi między rodzicami a nauczycielami, wykorzystując do tego pośrednictwo dzieci. Rozmawiałem z rodzicami o trudnościach, z jakimi ich pociechy mierzyły się w szkole. Było to chyba pierwsze prawdziwe wyzwanie w moim życiu. Miałem wówczas dwadzieścia dwa lata i dopiero uczyłem się, czym naprawdę jest edukacja dorosłych. Kiedy dziś przypominam sobie tamte chwile, uderza mnie przede wszystkim, jak wiele zawdzięczam tym spotkaniom — rodzicom, robotnikom, chłopom — a zarazem jak bardzo byłem naiwny. Pamiętam rozmowy o relacjach rodziców z dziećmi. Zdarzało się, że byli wobec nich surowi, nawet brutalni, i nie wynikało to z braku miłości, lecz z ciężkich, konkretnych warunków życia. W takich rozmowach zdarzało mi się odwoływać do Piageta. Dziś widzę, że moją naiwnością nie było mówienie o jego spostrzeżeniach, ale to, że go cytowałem, bo przecież dla tych ludzi nazwisko Piageta nie mogło znaczyć nic.

Czy to byli ubodzy rodzice?

Tak, robotnicy i chłopi. Pracowałem też z rodzinami z klasy średniej, a także z intelektualistami. Mimo to zawsze bardziej ciągnęło mnie ku chłopom i robotnikom. W ostatecznym rachunku to właśnie oni, żyjąc w wyjątkowo trudnych warunkach, byli bardziej otwarci na zrozumienie swojej sytuacji niż przedstawiciele klas wykształconych, ukształtowani przez akademickie schematy. Od początku widziałem wyraźnie, że łatwiej jest rozmawiać z chłopami o konkretnych faktach i wspólnie szukać ich sensu, niż podejmować te same tematy w rozmowie z nauczycielami.

Pozwól, że zadam ci pytanie, które często słyszę w rozmowach o tobie. Czy widziałeś siebie przede wszystkim jako pedagoga/nauczyciela, który podejmował działalność społeczną, aby wspierać edukację i rozwój społeczny, czy raczej jako rewolucjonistę, który wybrał edukację jako swoje narzędzie? Mamy świadomość, że to pytanie ujmuje sprawę w sposób uproszczony, niemal czarno-biały.

Myślę, że nie można tych dwóch wymiarów przeciwstawiać ani rozdzielać. Niedawno znajomy powiedział mi: „Kiedy spotkałem cię po raz pierwszy, wiele lat temu, miałem wrażenie, że jesteś przede wszystkim pedagogiem. Teraz jednak coraz wyraźniej widzę w tobie polityka”. Używając słowa „polityk”, nie mam na myśli przynależności do tej czy innej partii. Chodzi o coś innego. W tamtym okresie nie dostrzegałem jeszcze w pełni politycznych konsekwencji edukacji i dlatego mogłem sprawiać wrażenie, że jestem wyłącznie nauczycielem.

Powiedziałeś, że w tamtym czasie, aby być naprawdę skutecznym pedagogiem, trzeba było stać się — albo po prostu być — także politykiem. Czy miało to związek z określonymi okolicznościami w Brazylii, czy też jest to teza, któsformułowałbyś wobec każdego pedagoga, w każdym społeczeństwie? 

Bycie zarazem pedagogiem i politykiem nie jest żadnym brazylijskim wyjątkiem — jestem o tym całkowicie przekonany. Każdy nauczyciel jest w istocie nie tylko politykiem, lecz także artystą.

Dzięki tobie wielu z nas zaczęło rozumieć, że nie należy przeciwstawiać edukacji i polityki. Podczas międzynarodowego seminarium w Persepolis panowała jednomyślność: edukacja musi znajdować się w samym centrum procesu społecznego i politycznego. Rok później, gdy spotkaliśmy się na konferencji w Dar es Salaam, nikt już tego nie kwestionował. Nikt nie prowadził sporu w tej sprawie, zostało to przyjęte jako oczywistość. Czy rzeczywiście ktoś wdrażał to do swoich działań, to już inna sprawa. Jakie okoliczności sprawiają, że ludzie nie dostrzegają czegoś, co dla nas wydaje się tak jasne? Wiele razy powtarzałeś o sobie, że jesteś wędrownym apostołem oczywistości. A przecież ironia polega na tym, że dla innych ta oczywistość wcale nie jest oczywista. Co sprawia, że tak trudno uznać, iż jako pedagodzy dorosłych jesteśmy zarazem artystami i politykami?

Nie mam na to jednoznacznej odpowiedzi, ale mogę powiedzieć, jak sam to widzę. Przede wszystkim zostaliśmy ukształtowani tak, by patrzeć na edukację jak na coś, co unosi się ponad konkretną rzeczywistością. Nawet wtedy, gdy mówimy o samej rzeczywistości, o edukacji i rozwoju, o edukacji i przemianach społecznych. Rozmawiamy na te tematy, posługując się pojęciami w sposób zbiurokratyzowany, jakby były one wydrążone, pozbawione treści i oderwane od materialnych warunków, które miałyby wyrażać.

(…) zostaliśmy ukształtowani tak, by patrzeć na edukację jak na coś, co unosi się ponad konkretną rzeczywistością (…)

Mówi się o edukacji dla rozwoju, a nie o edukacji wpisanej w rozwój. 

Tak, tak jakby edukacja była tu, a rozwój gdzie indziej. 

Czy oddzielanie tych sfer służy jakimś określonym interesom?

Myślę, że tak. Im częściej uczymy studentów na kursach pedagogicznych, że edukacja jest narzędziem neutralnym, że wszystko należy mierzyć liczbami, im częściej powtarzamy im, że nauczyciele są istotami neutralnymi, stojącymi w służbie ludzkości, tym bardziej kształcimy nauczycieli tak, by nie analizowali krytycznie rzeczywistości. A im mniej krytycznej analizy, tym mniejsze szanse na jakąkolwiek zmianę w edukacji. Jeśli ktoś działa na rzecz zmiany, natychmiast słyszy, że przestaje być nauczycielem, przestaje być uczonym, a staje się ideologiem. Dla mnie jednak samo to stanowisko jest ideologią. Głosząc neutralność edukacji, oni właśnie uprawiają ideologię. Zaprzeczając samemu procesowi ideologizacji, czynią ideologię.

Chciałbym drążyć pokrewne pytanie i cofnąć się do twojej przeszłości, do czasu, gdy miałeś dwadzieścia lat. Jedną z cech, które odróżniają cię od wielu nauczycieli, jest twój szacunek dla ucznia. Mówisz, że nauczyciel musi pójść do ucznia i najpierw uczyć się od niego. Skąd wzięło się u ciebie to przekonanie? Wielu nauczycieli tego nie robi, nawet po długiej karierze. Kiedy i w jaki sposób uświadomiłeś sobie potencjał ucznia?

Myślę, że jednym ze źródeł tego podejścia były moje relacje z rodzicami. Mój ojciec, na przykład, miał niezwykle otwarty umysł. Byłem najmłodszym z czworga dzieci, a kiedy zmarł, miałem trzynaście lat. Jego wpływ na mnie był jednak tak wielki, że do dziś odczuwam jego obecność, jakby wciąż tu był. To bardzo interesujące, ta moja identyfikacja z nim. Był człowiekiem nieustannie poszukującym, pytającym, otwartym, a my wszyscy mieliśmy prawo powiedzieć mu „nie”. To było coś niezwykłego, bo w ówczesnej północno-wschodniej Brazylii wcale nie było to normą. Ojciec nie był chrześcijaninem, choć darzył Chrystusa pewnym szacunkiem. Moja matka była i jest katoliczką, dziś już bardzo sędziwą. Pamiętam, jak miałem siedem lat i powiedziałem ojcu: „Tato, w najbliższą niedzielę przyjmę pierwszą komunię w kościele katolickim”. Spojrzał na mnie i odparł: „Gratuluję, synu, to twój wybór, pójdę z tobą”. I rzeczywiście poszedł ze mną do kościoła — bez wiary, ale z pełnym szacunkiem dla wyboru swojego dziecka.

W wieku siedmiu lat?

Tak, miałem wtedy siedem lat! Ucałował mnie i wróciliśmy razem do domu. Oczywiście w kolejną niedzielę już nie poszedł do kościoła. Opowiadam ci o tym, by pokazać, jak głęboko nas szanował. To jednak nie znaczy, że zostawiał nas samym sobie — przeciwnie. Nigdy nie mówił o swojej władzy, bo wiedział, że sama jego obecność budzi autorytet. Od najwcześniejszych lat uczyłem się od niego i od mojej matki sztuki dialogu. To było moje pierwsze źródło. Czytać i pisać zacząłem właśnie z nimi, w cieniu drzew, na podwórzu domu, w którym się urodziłem. Pisaliśmy patykami na ziemi, a słowa, za pomocą których wprowadzali mnie w świat liter, były moimi własnymi słowami. To niezwykle znamienne: wiele lat później, gdy rozpocząłem w Brazylii program alfabetyzacji dorosłych, również zacząłem od słów samych analfabetów, a nie od słów nauczyciela. Dziś piszę książkę, której nie mogę jeszcze ukończyć z powodu ciągłych podróży. To nie autobiografia, lecz próba namysłu nad doświadczeniami, które mnie ukształtowały. Oczywiście powracam w niej do dzieciństwa i za każdym razem odkrywam na nowo, jak wiele zawdzięczam rodzicom. Kiedy poszedłem do szkoły podstawowej, potrafiłem już czytać i pisać. Nauczyłem się tego pod drzewami, w ich cieniu. 

Co sprawiło, że twoja praca doprowadziła cię do konfliktu z rządem? Większość nauczycieli nie zakłada przecież, że ich działalność może wprost prowadzić do konfrontacji, a nawet do wygnania.

Zostałem zaproszony przez ministra edukacji do Brasílii, stolicy kraju, aby zająć się ogólnonarodowym programem edukacji dorosłych, zaczynając od procesu alfabetyzacji. Przyjąłem to zaproszenie. Pracowaliśmy w zespołach terenowych, szkoliliśmy też grupy w każdym mieście. Opracowaliśmy plan narodowy, wierząc, że w tamtym czasie można niemal całkowicie zlikwidować problem analfabetyzmu w Brazylii. Nasze podejście opierało się na pojęciu conscientización — słowie niekiedy źle rozumianym. Oznaczało ono, że proces alfabetyzacji dorosłych, który staraliśmy się wprowadzić, nie ograniczał się do szybkiej nauki czytania i pisania. Był także procesem stawiania pytań, konfrontowania się z własnym życiem, próbą zrozumienia kontekstu egzystencji. A to już bywa niebezpieczne. Raz jeszcze widać tu, że nie istnieje coś takiego jak neutralna edukacja. Nasza praca działała nie na rzecz klas dominujących, ale na rzecz las podporządkowanych. Dlatego uznano mnie za niebezpiecznego i subwersywnego.

Nasza praca działała nie na rzecz klas dominujących, ale na rzecz las podporządkowanych. Dlatego uznano mnie za niebezpiecznego i subwersywnego

Pracowałeś całkiem długo w Gwinei Bissau, gdzie niedawno miała miejsce rewolucja. W jakim stopniu edukacja dorosłych wzmacniała ludzi, którzy prowadzili tę rewolucję w niezwykle trudnych warunkach? I w jakim stopniu sama rewolucja może stać się dobrym wstępem do edukacji dorosłych?

Wierzę, że to właśnie konflikt, walka, jest akuszerką świadomości: rodzi ją, kształtuje i przekształca. To jeden z najważniejszych aspektów, jakie można uchwycić w Gwinei Bissau. Gdy rozmawia się z chłopem, który doświadczył walki o to, by być sobą razem z innymi, można dostrzec, że choć pozostaje analfabetą w sensie językowym, to w sensie politycznym jest człowiekiem w pełni piśmiennym. Mają bowiem absolutną jasność, czego chcą i czego potrzebują. Pamiętam spotkanie sprzed kilku miesięcy podczas kursu alfabetyzacji. Jeden z żołnierzy napisał na tablicy słowo luta — „walka”. Prowadzący zajęcia, również żołnierz, poprosił go, by o niej opowiedział. I rzeczywiście, mówił długo o swoim doświadczeniu rewolucyjnym. A potem dodał: „Dzisiejsza nasza walka jest ta sama co wczoraj, choć przybrała inny kształt. Wczoraj, z bronią w ręku, walczyliśmy, by przepędzić najeźdźców. Dziś, odkładając broń, walczymy o produkcję, by odbudować nasze społeczeństwo”. To było niezwykłe — usłyszeć te słowa od człowieka niepiśmiennego, a zarazem politycznie w pełni świadomego. To właśnie owoc doświadczenia walki. Doświadczenia zdobyte w armii ludowej okazały się niezwykle cenne. Żołnierze szybko uczyli się czytać i pisać, bo wiedzieli, po co im ta umiejętność. Rozumieli, że uczestniczą w procesie o kluczowym znaczeniu dla ich kraju. Nie przychodzili na zajęcia po to, by zdobyć dyplom czy lepszą pracę. Uczyli się, bo wiedzieli, że czytanie i pisanie są im potrzebne, by lepiej przygotować się do dzieła odbudowy ojczyzny.

W twoich tekstach, Paulo, niezwykle interesujące jest to, że traktujesz zarówno uciskanego, jak i uciskającego jako uczniów. Zwracasz uwagę na dynamikę, która sprawia, że także ci, którzy uciskają, muszą się tego nauczyć — muszą nauczyć się, jak być ciemiężcą. Wydaje mi się, że samo zobowiązanie do uczenia się jest czymś przeciwnym przemocy.

Za każdym razem, gdy pyta się mnie o przemoc, odpowiadam pytaniem: „Przemoc kogo wobec kogo? Przemoc w jakim celu?”. Bo jeśli traktować ją jako kategorię metafizyczną, zawieszoną ponad historią, nigdy nie zrozumiemy realnego procesu społecznej walki. Trzeba patrzeć na konkretne relacje między klasami uciskanymi a klasami uciskającymi. One nie istnieją w próżni. Jedni istnieją dlatego, że istnieją drudzy: im więcej ciemiężycieli, tym więcej uciśnionych, i odwrotnie. W moim przekonaniu przemoc opresorów jest konieczna, by zachować status quo. Przemoc uciśnionych — przeciwnie — jest konieczna, by samą przemoc znieść. Teoretycznie rzecz ujmując, opresor nie może pozostać opresorem bez przemocy. Nie zawsze oznacza to strzały i ofiary. Czasem przemoc przybiera formę manipulacji: rozdawania cukierków, obietnic, darów. W chwili, gdy odbieram ci prawo do bycia sobą, do wyrażania siebie, do podejmowania decyzji — choćbym podsuwał ci najlepszą pieczeń i podarował luksusowy samochód — jesteś uciśniony, a ja stosuję wobec ciebie przemoc. Dlatego też, o ile przemoc ciemiężycieli podtrzymuje trwanie opresji, o tyle przemoc uciśnionych jest aktem koniecznym, by poprzez realną przemianę warunków życia usunąć samą możliwość przemocy. Rewolucja jest prawem uciskanych, prawem do przetrwania. I w pewnym momencie konfrontacji ich przemoc staje się nieunikniona. Weźmy przykład Gwinei Bissau. Przez sześć długich lat ludzie powstrzymywali się od przemocy, próbowali wszystkiego innego. Aż nadszedł dzień, kiedy w porcie Bissau portugalskie wojsko wymordowało setki podczas strajku. Wtedy naród Gwinei Bissau zrozumiał, że nie ma już odwrotu. Musieli walczyć. Bez tej walki nie byłoby dnia wolności w Lizbonie. To Afrykanie wywalczyli zmianę w Portugalii, a nie portugalska armia. Armia, owszem, w końcu odwróciła się od reżimu, ale dopiero wtedy, gdy została uświadomiona — nie na wykładach, lecz w doświadczeniu Gwinei Bissau. Żołnierze widzieli, że giną i zabijają w wojnie przegranej  politycznie i militarnie. Musieli zmienić Portugalię, by zakończyć tę wojnę. Kiedy przyjechałem do Lizbony, rozmawiałem z wojskowymi i nauczycielami. Powiedziałem im wtedy: „Powinniście pójść w procesji do Gwinei, Mozambiku, Angoli i powiedzieć tamtejszym ludziom: dziękujemy wam”.

Często mówi się, że przemoc rodzi przemoc. Historia pokazuje jednak zarówno przypadki, w których ludzie przyzwyczajali się do rozlewu krwi, jak i takie, w których potrafili się uczyć, dojrzewać i przekraczać samą przemoc. Czy jesteś w miarę dobrej myśli, że narody afrykańskie posługujące się językiem portugalskim, dzięki swojemu rewolucyjnemu doświadczeniu, będą w stanie przekroczyć zabijanie i odnaleźć inne środki realizacji swoich celów?

Tak, tak. Na przykład jedno, co mnie uderzyło w rozmowach z ludźmi w Gwinei, to brak nienawiści. Mówią o walce, o okrucieństwach popełnionych przez Portugalczyków, ale bez śladu nienawiści, bez jej ekspresji. Pamiętam, że rok temu rozmawiałem z młodym żołnierzem o strasznych zbrodniach dokonanych przez portugalskich żołnierzy i zapytałem: „Powiedz mi, gdybyście mogli schwytać tych żołnierzy po takim czynie — czy wykastrowalibyście ich”? To było oczywiście pytanie typowe dla intelektualisty drobnomieszczańskiego: moją bronią jest mój piornik, moją bronią jest mój ołówek, moją bronią jest moje słowo. Dla niego jednak broń była prawdziwą BRONIĄ, a nie słowem z papieru. Spojrzał na mnie, nie mógł zrozumieć mojego pytania. Rozumiał język mojej wypowiedzi, ale nie sens mojej mowy, jakbym mówił po chińsku. W końcu spojrzał i powiedział: „Towarzyszu, nasz wielki przywódca Cabral zawsze nam powtarzał — każdego dnia, każdego dnia — musimy szanować wrogów, nawet jeśli wrogowie nas nie szanują”. Popatrzył na mnie jeszcze raz i dodał: „Czy myślisz, że okazalibyśmy wrogom szacunek, kastrując ich? Nie moglibyśmy ich tknąć. Musielibyśmy ich ukarać, tak, ale szanować jako ludzi”. Jego słowa poruszyły mnie do głębi, a zarazem zawstydziły. Tak bardzo zawstydziły nas wszystkich.

Zostańmy jeszcze przez chwilę przy przemocy. Przemoc czasem oznacza zabijanie. Gdy nadchodzi moment, w którym trzeba użyć przemocy, gdzie wtedy jest nauczyciel? Co dzieje się z tobą, z każdym, kto naucza? W chwili, gdy zabijasz drugiego człowieka, de facto wypowiadasz wyrok: „Nie będziesz już miał ani prawa do nauki, ani prawa do nauczania. Nie pozwolę na to, jedyny sposób, by temu zaradzić, to cię zlikwidować”.

Nie, powiedziałbym raczej, że nawet w tej chwili wciąż uczysz: uczysz innych, a zarazem uczysz samego siebie.

A co z tym, którego zabijasz?

Został pozbawiony ostatniej szansy na naukę. Przyznaję, że to trudne do przyjęcia, ale taki jest fakt. Bardzo bym pragnął, by ludzkość doszła do takiego poziomu, że sprzeczności rozwiązywano by przy jednym stole, rozmową. Ale ludzkość wciąż nie wzniosła się do tego poziomu. Gdyby Francuzi, Polacy, Holendrzy, Anglicy, Kanadyjczycy, Amerykanie, Brazylijczycy, Afrykanie nie walczyli, nie zabili nazistów — nie sądzisz, że Hitler wciąż byłby u władzy?

Duża część twojej pracy koncentruje się na budzeniu świadomości, na ostrzeganiu, angażowaniu, wciąganiu ludzi do działania. We wczesnej fazie rewolucji cele są zwykle dość jasne. Zastanawiam się jednak, czy wiele myślałeś o późniejszych etapach o tym, gdy potrzebny jest wysiłek długofalowy, gdy trzeba na nowo zaangażować ludzi, którzy zdążyli się już zmęczyć. To problem obecny w każdym społeczeństwie. Co twoim zdaniem wydarzy się teraz w Gwinei Bissau i w innych krajach?

To także jedno z moich zasadniczych zmartwień. Jestem przekonany, że proces budzenia świadomości, który wyrasta również z doświadczenia walki, musi być kontynuowany i pogłębiany także po jej zakończeniu. Pierwszym trudnym krokiem było wypędzenie najeźdźców, kolonizatorów. Ale teraz nie wolno zatrzymać procesu pogłębiania krytycznej świadomości, krytycznego rozumienia — procesu, który, jeśli wolisz, można nazwać „uczeniem się”. Jeśli ten proces ustanie, konsekwencją będzie biurokratyzacja umysłów. Zamiast kontynuować dzieło nieustannego tworzenia społeczeństwa na nowo, które musi być procesem permanentnym, ludzie zaczną dostosowywać się do nowej rzeczywistości. To właśnie jeden z powodów, dla których z sympatią patrzę na rewolucję kulturalną w Chinach. Dotknąłeś jednego z najważniejszych aspektów każdej rewolucji: jeśli przywództwo nie potrafi trwale utrzymać więzi z masami, jeśli nie zaprasza ich codziennie do udziału w nieustannym tworzeniu społeczeństwa na nowo, wówczas bardzo łatwo o to, by samo przywództwo stało się statyczne, zbiurokratyzowane, skostniałe. Jakby to ono było właścicielem ludzi i właścicielem prawdy o rzeczywistości. 

Ponieważ niektóre rewolucje były w istocie tylko zamachami stanu, ich skutkiem była jedynie zmiana władców, podczas gdy warunki życia pozostały takie same. To właśnie w odniesieniu do podtrzymywania świadomości religia może odgrywać istotną rolę. Religia, jak sądzę, może być „opium”, może też okazać się bez znaczenia. Ale musiałeś często stawać wobec tego pytania… Czy religia może być funkcjonalna, czy może być istotna w podtrzymywaniu troski, czujności, zaangażowania ludzi?

Zdarza się, że w trakcie moich podróży po świecie pytają mnie, czy nie popadam w sprzeczność: myśląc, pisząc i próbując robić to, co robię, a jednocześnie pracując dla Światowej Rady Kościołów i mówiąc o sobie, że jestem człowiekiem próbującym stać się chrześcijaninem. Zawsze powtarzam: „próbuję być chrześcijaninem” — nigdy: „jestem chrześcijaninem”. Bo wierzę, że chrześcijaninem się nie jest; chrześcijaninem się staje lub się nim nie staje. To proces nieustannego umierania i rodzenia się na nowo. Czasem, gdy jestem bardzo zmęczony, mówię sobie: tak, mam prawo być sprzeczny. Ale czasem rozwijam tę myśl głębiej. Zgadzam się z tobą, że religia bywała niejednokrotnie opium dla ludu. Dlatego wolę mówić o swoim doświadczeniu wiary niż o doświadczeniu religijnym. Jestem bardziej człowiekiem próbującym wyjaśnić i wyrazić swoją wiarę niż „człowiekiem religijnym”. Mówię o czymś, co może brzmieć jak sprzeczność. Jako młody człowiek zwróciłem się ku ludowi, ku chłopom i robotnikom, właśnie z powodu swojej wiary chrześcijańskiej. Ale gdy tam dotarłem, lud odesłał mnie do Marksa. Oczywiście nikt nigdy nie powiedział: „Paulo, czytałeś Marksa?”. To ich rzeczywistość mnie do niego skierowała. I kiedy poznałem w końcu tego Marksa, nie znalazłem żadnego powodu, by przestać spotykać Chrystusa na rogach ulic. Wręcz przeciwnie, im głębiej wczytywałem się w Marksa, tym pełniej mogłem odczytywać ewangelie na nowo. Jestem przekonany, że tradycyjny Kościół nie ma nic wspólnego z pogłębianiem świadomości krytycznej, podobnie jak to, co nazywam „Kościołem zmodernizowanym”, czyli tradycyjnym Kościołem, który przybiera nowoczesną formę tylko po to, by jeszcze skuteczniej pozostać tradycyjnym. W moim przekonaniu oba te Kościoły zginą w historii bez zmartwychwstania. Przetrwa tylko Kościół prorocki — tak stary jak samo chrześcijaństwo, a przecież nie tradycyjny; tak nowoczesny, jak tego wymaga czas, a jednak nie „zmodernizowany”. Przetrwa tylko Kościół prorocki, o ile będzie pamiętał, że by być, musi wciąż się stawać. Kościół prorocki nie lęka się śmierci, bo wie, że jedynie przez śmierć można zmartwychwstać.

Wywiad został przeprowadzony podczas konferencji w Dar es Salaam, w trakcie której Paolo Freire prowadził serię seminariów poświęconych edukacji i rozwojowi, a następnie zarejestrowany na taśmie wideo i udostępniony przez Kanadyjskie Stowarzyszenie ds. Edukacji Dorosłych. Materiały pokonferencyjne zostały opublikowane w tomie „Adult Learning: A Design for Action. A Comprehensive International Survey”, pod redakcją B. L. Halla i J. R. Kidda, wydanym przez Pergamon Press (Oxford). Wywiad z Freirem znajduje się na stronach 269–281.

Paulo Freire
(1921–1997) brazylijski pedagog, filozof i teoretyk edukacji krytycznej, jeden z najważniejszych myślicieli XX wieku w dziedzinie pedagogiki. Urodził się w Recife, w ubogim regionie północno-wschodniej Brazylii. Doświadczenie biedy i analfabetyzmu w dzieciństwie ukształtowało jego późniejsze poglądy na edukację.
Karolina Kulpa
redaktorka „Małego Formatu”, nauczycielka, doktorantka na Wydziale Polonistyki UW.
redakcjaJakub Nowacki
korekta Jakub Nowacki

Wywiad został przeprowadzony podczas konferencji w Dar es Salaam, w trakcie której Paolo Freire prowadził serię seminariów poświęconych edukacji i rozwojowi, a następnie zarejestrowany na taśmie wideo i udostępniony przez Kanadyjskie Stowarzyszenie ds. Edukacji Dorosłych. Materiały pokonferencyjne zostały opublikowane w tomie „Adult Learning: A Design for Action. A Comprehensive International Survey”, pod redakcją B. L. Halla i J. R. Kidda, wydanym przez Pergamon Press (Oxford). Wywiad z Freirem znajduje się na stronach 269–281.

POPRZEDNI

rozmowa  

Jak uczyć o ludobójstwie?

— Karolina Kulpa

NASTĘPNY

szkic  

Wokół pojęcia „działalności” i jego znaczenia dla pedagogiki

— Ewald Iljenkow