Ładowanie strony

Oglądanie „Psychozy” po raz pierwszy

Wiem, że Martin Balsam wykopyrtnie
się na schodach starego domostwa,
i że ktoś zostanie zadźgany pod prysznicem,
ale na razie tylko Janet Leigh
mknie po zachodnich drogach rodem z „Graj jak z nut”
i „Zabriskie Point”, tylko dekadę wcześniej,
a Tony Perkins gra zaburzonego
młodego mężczyznę     przybory preparatorskie, no tak!      i
przebąkuje coś o tym, jak zmarł kochanek jego matki.

Wreszcie się rozkręca     Ludzie zawsze nazywają zakład dla obłąkanych
„pewnym miejscem”, czyż nie?     Przepraszam.
Widziała pani kiedyś takie miejsce     i
wpadamy prosto w „Kłębowisko żmij” wraz z
Olivią de Havilland, lecz zaraz Perkins
się rozjusza     przytomnieje
i mówią sobie dobranoc     mleko i ciasteczka
no tak!     W otoczeniu spreparowanych ptaszysk
Tony Perkins to jastrząb, to Theodore Roosevelt.

Jest już pod prysznicem     oho, to chyba to
wchodzi pod natrysk     nie, jeszcze
sprawdza, ile pieniędzy jej zostało
i oto nadciąga, prawie jak reklama mydła Zest
on tu jest     ma ze sobą nóż
ona krzyczy, krew opuszcza jej
ciało i spływa wprost do odpływu
to właśnie ta okropna część     przerwa reklamowa
moje dłonie odruchowo kierują się ku twarzy

 

 

Wiersz po obiedzie

dla Tima

niektóre rzeczy nigdy się nie kończą:
sam dysponuję, na przykład,
niewyczerpanymi pokładami ubóstwa
na obiad znowu kanapki

twoja blond czupryna, na przykład,
koi moje nerwy nawet wtedy
gdy wyczerpani ruszamy w miasto
ty i forsycje

podekscytowałem się
chyba aż przeczytam artykuł Susan Sontag
z „Partisan Review”
chcę kroczyć razem z tobą w deszczu

a ty powiedz mi że wprowadzisz się do mnie
jeszcze dziś, zaraz, teraz, mimo że
tym razem pewnie mnie eksmitują
a ja tak czy siak za trzy tygodnie wybędę stąd na dobre

 

 

 

Wielka sztuka

dla Donalda Grace’a

Pod twoją skórą łomocze
serce. Twoja klatka
unosi się wraz z jego uderzeniami. Co rusz
pojawia się na niej niewielka
wypukłość. Wpatrujemy się w nią
godzinami.

Nasze dłonie odmierzają czas: miękkie
światło, ciemność
pod twoimi oczami. Nasze ciała
krzyżują się jak autostrady
bezgranicznie dostępne, doskonale
skoncentrowane.

Zapłacimy za to później. Płacę
za śniadanie. Nie
możemy zostać dłużej. Ruszamy
do muzeum,
żeby zobaczyć jak poszczególne barwy
wyłaniają się

na powierzchniach późnych matisse’ów.
Pulsują tak jak
pulsuje twoje serce, tak jak oddychamy.
Ty łapiesz swój
oddech, a ja łapię mój. To właśnie jest
prawdziwie wielka sztuka.

 

 

 

Je Suis Ein Americano

Systemowe problemy wymagają systemowych rozwiązań.
Jeden system znaczeń – takie same słowa, takie same
idee dla wszystkich – to pierwszy krok w stronę rozwiązania
złożonych problemów, z którymi przyszło nam się zmierzyć. Jak masz
się troszczyć o swojego sąsiada, jeśli nie możesz go zrozumieć?
Wraz z neutralnym, uniwersalnym językiem wszelkie
obawy i uprzedzenia wobec przedstawicieli innych grup językowych
zanikną. Wkraczamy w inną epokę i uśmiechamy się do siebie.

Werner Heisenberg. Jose wiedział, że do spelunki przyciągnął
ją zapach gabardyny. Sergiej Prokofjew. Jego
kleptomania przybrała na sile. Teraz nie może
przejść obok drogerii, nie wynosząc z niej przy okazji
fanzinów. Alice James. Jego bokserki nabrzmiały,
potwierdzając tym samym obecną hipotezę. Ludzie nienawidzą
pseudointelektualistów. Jane Bowles. Tylko parę rzeczy
ma znaczenie. Marcel Proust. Marcel Proust.

Magda poznała Hop Singa w obozie dla uchodźców, i od razu
się zakochała. Ten kowboj, on gotować dobrze, pomyślała
swoim łamanym angielskim. Hop Sing, poniekąd kaleka,
uwielbiał Gershwina. To pokazuje, co mogą robić imigranci
w kraju wielkich możliwości. Magda była niezwykle otyła. Wyruszyli
kradzionym wozem w długą podróż, obfitującą w rewo-
lucyjne działania. Strajk czynszowników nie wpłynął na stan sieci energetycznej.
Nazwali ranczo Mazola, a rezydencję Il Ponderosa.

Marcel Proust. Moje życie erotyczne obejmuje:
Największe Przeboje Znanych Kompozytorów, sale taneczne, ciosła.
Moje życie miłosne jest porażką. Moje nocne życie,
jez w porząsiu, szefie. Moje życie duchowe karmi wygłodniałe tłumy.
Moje życie na innych planetach było przyjemne, ale teraz muszę
wrócić do swoich. Moje poprzednie życie pokazano w telewizji w 1955.

To twoje życie, zapewnia ktoś w obcym języku.
Słychać odgłosy. Pokój wypełnia się ciężkim powietrzem.

 

 

 

Moja śmierć

skoro nie czuję już
jej oddechu na
karku to jest tuż
za rogiem (no witam sąsiadkę)

 

 

 

 

Skoro jesteśmy tacy kurwa sprytni, to dlaczego nie jesteśmy bogaci

dla Michaela Lally’ego

na świecie (świat,
pamiętasz? tam mieszkamy, ty
w LA, a ja w NYC, jak podpórki
do książek z dwu stron kontynentu
gdyby kontynent składał się z
książek, ale) nie ma miejsc,
które składają się z książek

 

 

 

 

Prawda

Zawsze, gdy posługuję się
swoim językiem, mówię
prawdę. Kot
z białą krawatką,
jak ksiądz w trójbarwnym
futrze, podąża przez wyschnięty
trawnik i przechodzi
przez pobielony płot. Słońce mocno
grzeje, ale sprany kolor trawy
to sprawka zimy, nie światła.
Luty. Witraż w sąsiednim domu
rozprasza ostre promienie słoneczne.
Musi to wyglądać zjawiskowo
w oczach sąsiadki w mojej głowie,
białowłosej kobiety otoczonej
nimbem dostojeństwa, która
wspina się po schodach,
omijając kolorowe kałuże.
Nigdy tego nie widziałem,
ale wiem, że tak jest.

 

 

 

 

Mehr Licht

było ostatnim okrzykiem
Goethego na
łożu śmierci gdy ciemność
go ogarnęła.
Ale mer Licht
był też burmistrzem
Providence, w stanie
Rhode Island, we wczesnych
latach osiemdziesiątych. Wyobrażam
sobie najlepszą polityczną
reklamę wszech czasów –
Weimar około 1830,
Goethe dyszy „Mehr licht,
mehr licht” – aż tu nagle
mer Harry Licht z Providence
pojawia się, ściska łapę
poecie, i ratuje sytuację.

 

 

 

 

Zmarły w chwili przybycia

„Wiedziałaś, kim jestem,
gdy stanąłem w drzwiach.
Myślałaś, że jestem martwy.
Owszem, już nie żyję. Człowiek
może chodzić i mówić, a nawet
oddychać, i wciąż być martwy”.
Edmond O’Brien poci się
i zgniata dekoracje
w moim ulubionym filmie noir,
„Zmarły w chwili przybycia”. Nie mogę przestać oglądać,
przestać się utożsamiać. Gdy zeszłej nocy
szedłem Columbus do Endicotta
odebrać nową powieść z Tora,
czułem na sobie wzrok
portorykańskich dzieciaków, ćpunów,
parek japiszonów wgapionych w moją laskę
i makijaż. „Już nie żyjesz”,
zdawali się mówić.
Lata temu, w jakiejś
spelunce, uległem „świetlistemu
zatruciu”. Moje oczy zalśniły,
gdy sączyłem drinka. Potem
nie było już lekarstwa ani odwrotu.
Musiałem się dowiedzieć, co mnie
gryzie. Najdotkliwsze
nie są nawet fizyczne objawy:
zataczanie się jak pijak (Edmond
O’Brien był jednym z najgorszych
hollywodzkich pijusów) z planu
z lat czterdziestych, naprzemienne poty
i gorączki, gadzie plamy
na twarzy i głowie. Trzeba się
pożegnać, jak w tej scenie,
w której skrzypce wariują,
gdy O’Brien po raz ostatni obejmuje
swoją dziewczynę i jednocześnie
asystentkę, Paulę, graną przez Pamelę
Britton. Jako kochankowie są
całkowicie niewiarygodni – krępy
pijaczyna i swojska aktoreczka,
kompletne beztalencie, które
szczyt swojej kariery osiągnie, grając
landlorkę-lekomankę w „My Favorite Martian”,
piętnaście lat później. Ja nie mam na to aż
piętnastu lat, podobnie jak Edmond
O’Brien. On zdąży jedynie powiedzieć
Pauli, jak bardzo ją kocha, a potem
pogna kabrioletem,
by skonfrontować się ze swoim zabójcą.
Chętnie skonfrontowałbym się z moim, gdybym
tylko ustalił, co to za nikczemny,
wypomadowany typ – w płaszczu
w pepitkę i z gnatem pod ręką – odebrał
mi życie. Pożądanie, uzależnienie, obecność
w niewłaściwym miejscu w niewłaściwym
czasie? To tylko część tej
historii. Absolutna wierność
prawdzie, temu, co czułem, otwarcie
się na każdą chwilę i na każdy
rodzaj miłości: wszystko to
doprowadziło mnie do tego rozchwianego,
kłopotliwego stanu – zapalenie płuc,
wycieńczenie, okropny rak,
brak przyszłości, złote serce,
rozkoszowanie się świetnym
filmem klasy B, cudne letnie
popołudnie, w które zgarniam
najdojrzalsze tegoroczne rzymskie pomidory
i prosciutto, by wieczorem ucztować
z mężczyzną, którego kocham,
telefony od znajomych,
wyciszający spacer po parku
i ignorowanie spojrzeń. Dzień
jak co dzień, jak żaden inny. Nieźle
jak na zmarłego.

 

Copyright © 2011 by the Estate of Tim Dlugos.

Wiersze opublikowane pierwotnie w 2011 w tomie A Fast Life: The Collected Poems of Tim Dlugos wydawnictwa Nightboat Books.

Tim Dlugos
ur. 1950, zm. 1990, amerykański poeta, redaktor i dziennikarz. Przedstawiciel „drugiego pokolenia” Nowojorskiej Szkoły Poetyckiej. Autor czterech arkuszy poetyckich oraz tomów „Entre Nous” (Little Caesar Press, 1982) i „Strong Place” (Amethyst Press, 1992). Pośmiertnie uhonorowany Lambda Literary Award. W ostatnich latach – dzięki staraniom Davida Trinidada – ukazały się jego „A Fast Life. The Collected Poems” (Nightboat Books, 2011) oraz „New York Diary” (Sibling Rivalry Press, 2021). Jeden z wierszy Dlugosa znalazł się w opracowanej przez Michała Tabaczyńskiego antologii „Parada równości” (Korporacja Ha!art, 2005).
Maciej Oleksy
księgarz i redaktor. W latach 2021–2023 współtworzył kwartalnik literacki „KONTENT”. W 2025 roku otrzymał Nagrodę KMLU. Pracuje w Wydawnictwie Karakter.
redakcjaMaciej Rodak