fbpx
Ładowanie strony
Logotyp magazynu Mały Format
ilustracja do prozy adama kaczanowskiego ze zbioru "czego się boją rodzice" I mały foramt

Adam Kaczanowski

„Czego boją się rodzice", Disastra Publishing, Poznań 2019, s. 90.

Jest taki gatunek papug, ich nazwa wyleciała mi z głowy. Widziałem o nich program w TV. Żyją w buszu i żywią się najbardziej trującymi owocami, jakie tam rosną. Żadne inne zwierzę tego nie tknie. Papugi zapełniają sobie żołądki tym świństwem i od razu lecą na torfowiska. Tam, na skarpie, zajadają torf, który stanowi odtrutkę.

Tamtego lata Pigi i Gonzo spędzali wakacje na Krecie. Właściwie nie tyle na Krecie, co w hotelu, na przyhotelowej plaży i basenie oraz po drugiej stronie ulicy – w sklepie, bo przyjechali na wyspę wylegiwać się, a nie zwiedzać.

Podobało im się, ale z pewnością by się tu nie przeprowadzili. Któregoś dnia, po powrocie z plaży, już w pokoju hotelowym Pigi zauważyła, że między palcami u stóp nosi opiaszczonego, cudzego peta. Kreteńczycy palili wszędzie. W sklepie, przechadzając się z koszykiem między regałami, albo za kierownicą autobusu. W każdym razie pet musiał należeć do kogoś z hotelu, pewnie któregoś Anglika cały dzień udającego utratę wzroku i słuchu przed narzekającą żoną i szczęśliwą gromadą dzieci. Ani Pigi, ani Gonzowi nie przyszło do głowy iść do recepcji awanturować się z tak błahego powodu, jak niesprzątnięty pet, wzięli natomiast stamtąd zostawione przez turystów kolorowe brukowce. Najbardziej spodobał im się pictorial o tym, jak znana aktorka wdeptuje w pozostawioną na chodniku gumę do żucia i próbuje się jej potem pozbyć z podeszwy. Na czterech zdjęciach. Równie dobry był artykuł o lizaku, którym David Bowie dostał w oko podczas koncertu. Przy okazji pokłócili się, bo Gonzo twierdził, że Bowie ma jedno oko sztuczne a Pigi uważała, że to bzdura. Jeśli chodzi o nacje, to należy jeszcze dodać, że Gonzo był brany przez wszystkich sprzedawców i kelnerów za Rosjanina, a Pigi, jeśli akurat wyszła bez niego, była na świecie uważana za Rumunkę.

– Błe! – Pigi z obrzydzeniem wyniosła peta do łazienki i wyrzuciła go do ubikacji. Opłukała się pod prysznicem i owinięta w ręcznik wróciła do pokoju. Gonzo leżał na łóżku w samych gaciach i drapał się po jajkach z pasją zawszononego kundla.

– Przestań świnio – usiadła obok niego, pacnęła go po łapach.

– Ty jesteś świnia! – odszczekał się jej, pociągając za ręcznik tak, by odsłonić jej duże piersi. Stanowili parę w typie: potężna Walkiria i mały jurny kogut. Jurny przynajmniej z wyglądu.

Pigi wróciła do łazienki. Gonzo wrócił do drapania.

– Ty już mnie nie kochasz – powiedziała na tyle głośno, żeby usłyszał.

Po chwili Pigi zjawiła się w pokoju zawinięta w kolorową, przewiewną chustę. Położyła się na łóżku plecami do Gonza.

– Masz rację – po chwili milczenia odezwał się lekko załamującym się głosem, sam przestraszony tym, co mówi.

Nie odwróciła się w jego stronę, zamarła.

– Co ty mówisz? – zapytała w końcu, nie wierząc, że Gonzo mógł to powiedzieć. 

– Nie kocham cię już.

Gonzo złapał się na tym, że chce czule pogłaskać Pigi, zatrzymał się dopiero wpół ruchu.

– Bez sensu, że zapytałam.

– I tak chciałem ci to powiedzieć. Tylko się bałem.

– Bałeś?

Pigi wyrwało się jakieś fałszywe parsknięcie. 

– W sumie nie wiedziałem, jak ci nie zepsuć wakacji.

– Idiotyczne. To znaczy, ja idiotka.

– Chciałem ostatniego dnia albo po powrocie.

– Jest ktoś?

– Nie, to nie o to chodzi. Po prostu się skończyło.

– Bez sensu.

Pigi wstała z łóżka trochę jak połamana, schorowana staruszka. Znowu łazienka.

Po jakimś czasie Gonzo zapukał. Siedziała w pełnej wannie. Mydło dostało jej się do oka.

– Coś jeszcze? – zapytała, płucząc twarz. Wyglądała jak pływaczka, ofiara jakiegoś morderczego dystansu. Albo matka relacjonująca przed kamerami przebieg sztormu, który porwał jej dwójkę dzieci. Gonzo na odwrót, wysuszony patyczak, usiadł na sedesie tak ostrożnie, jakby to groziło złamaniem jego chudych kończyn.

– Nie – odpowiedział.

Zanurzyła się i wynurzyła.

– Co z mieszkaniem?

– Wyprowadzę się od razu jak wrócimy.

– I gdzie zamieszkasz?

Westchnął ciężko.

– Pojadę do Wrocławia.

Pigi cały czas starała się na niego nie patrzeć. Skupiała się na myciu.

– Do Wrocławia?

– Jest taka dziewczyna. Studentka…

– Mówiłeś, że nikogo nie ma.

– Chodziło mi tylko o to, że to nie tak. Z tą studentką to nawet nie wiem. A tak czy siak się skończyło.

– Ciekawe.

– Akurat we Wrocławiu ma praktyki.

– Fascynujące. 

Potem Pigi usiadła na balkonie, opalać się. Starała się nie myśleć. Gonzo usiadł na łóżku, włączył telewizor. Po głowie przebiegały mu różne kwestie: ile kosztuje samolot powrotny, jeśli chciałby wracać jutro, albo o łóżku, że jest jedno i jakoś będą musieli do końca turnusu spać i czy nie zaproponować pożegnalnego ostrego seksu. Później Pigi zaczęła się martwić, jak to wszystko opowie mamie i koleżankom, i że wyjazd jest spierdolony. Pomyślała też, że czeka ich jeszcze dwanaście nocy w jednym łóżku i jakoś będzie trzeba obok siebie spać. Zaczęła sobie wyobrażać, jak będzie wyglądała wyprowadzka Gonza i jeszcze taki wariant, że teraz, na pożegnanie, przez dwanaście nocy ostro się rżną. A za dnia podrywają nieznajomych, każdy na własną rękę. W tym czasie Gonzo doszedł do wizji, w której ona sprowadza im do łóżka barczystego Holendra z parteru i każe się im we dwójkę posuwać.

W nocy położyli się obok siebie. Pigi dostała ataku szlochu. Wtedy Gonzo też się rozpłakał, nawet głośniej niż ona.

– Ja już nie chcę – wyszeptał, cicho wyszlochał.

Pigi zaczęła go głaskać.

– Czego nie chcesz?

– Od ciebie odchodzić.

Ledwo co Pigi odzyskała panowanie nad sobą, znowu je straciła. Po jakiejś godzinie w końcu uspokoili się. Postanowili, że dadzą sobie drugą szansę. Rano wrócili do opalania, smarowania czymś na opalanie, pluskania i wycierania.

Nad basenem podziwiali starszą parę – kobieta jeździła na wózku inwalidzkim, żadnym zresztą specjalnym, to był jakiś wysłużony model. Oboje mieli w sobie swobodę i radość młodych kochanków, cały czas uśmiechali się, mężczyzna usługiwał swojej pani, przynosił jej lody i piwo, a ona opalała się bez stanika albo leżała w małym jacuzzi. Widzieli też ich na wieczorze bingo.

Kiedyś do Pigi i Gonzo podszedł basenowy kaowiec proponując im turniej w strzelaniu do tarczy z łuku. Kiedy indziej widzieli go, jak kieruje grą w lotki tuż przy plażowym barku. Potem Gonzo, który czasami pisywał książki, umieścił kaowca w swojej powieści, nadając mu latynoskie imię Jesus. W ten sposób chciał nawiązać w swoim utworze do kryzysu chrześcijaństwa i świata bez boga, ale jakoś nikt tego nie zauważył. Co jeszcze? Na śniadanie mieli szwedzki stół, przez dwa tygodnie to samo, ale w różnych kombinacjach. Pigi częściej wybierała fasolkę i pudding, Gonzo zagustował w bekonie i jajkach. Na obiado-kolację też był szwedzki stół, oczywiście obfitszy. Wieczorem wychodzili na drinka.

Z wakacji wrócili bardzo zadowoleni. Pigi zwierzyła się co prawda matce i kilku przyjaciółkom, że Gonzo ją rzucił. Matka przeczuwała, że tak będzie, bo przeczytała niedawno, że czterdzieści procent rozstań ma miejsce podczas lub bezpośrednio po wakacjach. Przyjaciółki podzieliły się na te, które też przeczuwały – wiesz, ja nigdy nie dawałam wam wielu szans, najwyżej tydzień – oraz na te bardzo zaskoczone. Według tej drugiej grupy Pigi i Gonzo stanowili idealną parę, a Gonzo w życiu by muchy nie skrzywdził ani studentki na boku nie bzyknął.

Gonzo studentki nie przeleciał. Unikał jak ognia tej iskry, która rozpaliła mu głowę. I dwa razy spłonął ze wstydu, gdy trafił na nią na mieście – chował się jak mógł. Wyrzucił jej numer z telefonu, nie odpisywał na sms-y i wypracował sobie w duchu teorię, zgodnie z którą jeśli zaczyna się coś jak palant, to nie ma innego wyjścia, niż jak palant to skończyć. Poza tym doszedł do wniosku, że zachował się jak ostatni głupek i że w ogóle nie ma porównania. Ona czy ona.

Wrócili do życia. Pigi rozkręcała w mieście rolki. Miała małego szefa z nosem wielokrotnie obitego boksera i przemowami biznesowego kaznodziei, których nauczył się pracując w Australii. Gonzo nie był gorszy. Wymyślał reklamy aut, które sprzedawały Wielkie Idee: Bezpieczeństwo, Komfort i Boską Wręcz Technologię. Pigi wymyśliła, że trzeba w końcu zamienić mieszkanie na większe. Gonzo wyczuł od razu, że chodzi tutaj o test, sprawdzenie kredytu zaufania. Za wizytami w banku, rozmowami z rodzicami i wyborem panele czy kafelki kryło się oczywiste, choć podskórne pytanie. Powiedział to jej, Pigi przyznała mu rację. Razem postanowili, że tego chcą. 

Poszło szybko. Znaleźli ogłoszenie, ktoś chciał zamienić większe mieszkanie na mniejsze. Spotkali się z tymi ludźmi. Ich świat właśnie niebezpiecznie się kurczył. Mieszkanie przepełniał zatęchły zapach głupkowatego, wyszczekanego pekińczyka. Córka miała koszmarnie podkrążone oczy. Wyglądali tak, że albo on pije i może bije, albo ona pije i może nawet mu przyłoży, albo razem zapijają się na śmierć. W każdym razie, sprawiali wrażenie takich, co to dużo już w życiu wykrzyczeli. Bez pytania opowiedzieli swoją historię. Kiedyś mieli pieniądze, szczególnie wtedy, gdy on był taksówkarzem a jej szef płacił cztery razy więcej niż teraz. Szyła stringi, również na prywatne zamówienia. Pigi czasami nosiła coś takiego, owszem. On samochód już sprzedał, ale jak znajdą się pieniądze, to z powrotem kupi. Jeszcze wcześniej był milicjantem prześladowanym za Solidarności, która mu w tamtych czasach dom podpaliła. Ich syn piłkarz gra obecnie w czwartej lidze a córka biega maratony, gdyby jedna taka szybciej się z pewnymi rzeczami nie uwinęła, córa poleciałaby na olimpiadę, dali do zrozumienia. Potem obejrzeli piwnicę z urządzoną tam mini-siłownią. Mata do ćwiczeń, rowerek i plakaty z umięśnionymi kobietami lub zniewieściałymi, tlenionymi piosenkarzami. Teraz nie mają na to wszystko kasy, wszystkim wiszą jakieś nieopłacone rachunki. Dlatego telefon domowy nie działa. Kredyty są potworne, banki nie mają sumienia. 

Pigi i Gonzo obawiali się trochę tej transakcji. Jeśli tamci, tamta lub tamten, po pijaku będą dobijać się do drzwi swojego dawnego mieszkania? Będą kłócić się między sobą o feralną przeprowadzkę i wciągną ich w swoje bitwy? Córka zamknięta ze zdegenerowanymi rodzicami w czterech ścianach małej klitki. Czy będą potrafili spojrzeć jej w oczy? No i pytanie moralne. Ratują ich przed bankructwem, czy też tylko ten dramat pogłębiają? Swoje dorzucił podpytywany przy okazji dozorca. Miał pokaźny zbiór skarg na ekstaksówkarza i jego żonę. Jedna historia wystarczyła za wszystkie. Opowiedział im, jak pijaczka, sąsiadce, z którą się pokłócili, osikała w nocy próg i wycieraczkę.

Okazało się, że w obu mieszkaniach gnieżdżą się te same robaki, już pierwszej nocy Gonzo w drodze do łazienki napotkał znajome rybiki. Od razu wziął się za wysypawanie trutki.

– Przede wszystkim podłogi. Niedobrze mi, jak patrzę na to linoleum – Pigi, już w koszuli nocnej, obserwowała pracę Gonza. 

– Uciekaj! – fuknął na nią – Na bosaka w trutkę?!

– Nie rozpakowałam kapci… Muszą być panele, linoleum to masakra.

– Trutka!

– Panele.

– Trutka…

– Linoleum kojarzy mi się ze śmiercią…

– Na bosaka!

W tym czasie Pigi rozkręcała w mieście nowy klub z aerobikiem. Jej szef był prawdziwym dwumetrowym olbrzymem, legendy krążyły o jego porozmieszczanych w licznych garsonierach kochankach. Gonzo wymyślał reklamy aut, które napędzały Wielkie Idee: Roztropność, Rozmach i Rozrzutność. Postanowili, że to on zajmie się doglądaniem remontu. Ekipa składała się z czterech robotników. Dwóch nie lubiło się odzywać, jeden był nawet niechętny łapaniu kontaktu wzrokowego z drugim człowiekiem. Trzeci, ich szef, był najstarszy i najrozsądniejszy. Łykał tabletki na bolące jak diabli zęby i z coraz większym strachem słuchał opowieści o szwagrach i bratach, którzy trafili po czymś takim do szpitala. Czwarty, specjalista od kładzenia kafelków w łazience, lubił sobie pośpiewać:

Idę do ciebie,
to weź się w kupę,
niosę ci wiadro,
i wsadzę w dupę!

Do Gonza mówili „szefie”, ale największe wrażenie zrobiła na nich Pigi, mówiąc, że chce mieć wannę w łazience w kolorze oczojebnym.

– To będzie trzeba podać dalej. Jak się pani szefowa zgodzi – ucieszył się stary.

Cała czwórka była z tej samej wsi. Wyjeżdżali od siebie o piątej rano, żeby na siódmą być na miejscu. Mieli do dyspozycji poloneza, lekko dziurawego po bokach, więc żeby nie wiało nakrywali się kocem. Gonzo i Pigi byli bardzo z nich zadowoleni. Sprzątali po sobie, przyjeżdżali z własnym prowiantem i krępowali się poczęstować czymkolwiek. Pomalowali wszystkie pomieszczenia, korytarz na krwistoczerwono, salon na zdechły zielony, sypialnię na kakaowy brąz, kuchnię na ikeową żółć a gabinet Gonza po prostu na biało. Zawiesili szafki, położyli kafelki. Na panele chwilowo nie starczyło kasy.

– O czwartej wstaję, żeby stwory nakarmić… Potem jedziemy, robota, potem w domu wieczorem człowiek zasypia przed telewizorem, ale coś z tego życia trzeba mieć, to ślepia na zapałkę, i się ogląda. Kubę Wojewódzkiego, wszystko, człowiek jest na bieżąco – tak kierownik brygady streścił swoje życie.

Gonzo starał się poprawić, przede wszystkim nie burczeć na Pigi. To mu zarzucała najczęściej, a teraz mieli popracować nad związkiem, takie były ustalenia. Dotąd zdarzały się dni, że nie można go było o nic zapytać, od razu się jeżył. Teraz opowiadali sobie nawzajem, co dzieje się u nich w firmach. Pigi o pomyśle, żeby wszystkie instruktorki aerobiku spotykały się co sobotę, i uczyły nawzajem swoich specjalności. To w razie konieczności zastępstwa. I że zastąpiła obcobrzmiące nazwy zajęć bliższymi dla klientek, na przykład: „Brzuszka-Uda-Pośladki”. Gonzo mówił jej sporo o debacie, czy Idee „Roztropność, Rozmach, Rozrzutność” nie zastąpić Nowymi Pojęciami „Swobody, Synkretyzmu i Pozytywnego Snobizmu”. Pracowali też nad tym, by ich seks stał się bardziej czuły i urozmaicony.

– Czasami mam wrażenie, że robisz to ze mną jak zwierzę. Byle się tylko wyładować – w chwili szczerości poskarżyła się Pigi.

Raz podeszli pod okna swojego starego mieszkania. Zatrzymali się niby to przy śmietniku. Było to tydzień przed Bożym Narodzeniem. Na oknie wisiał czerwony neon-serce jezusowe oraz gęsta dekoracja z lampek choinkowych. Był też kartonowy Święty Mikołaj.

– Myślisz, że zrobił ściankę działową? Widzisz coś? – zapytała.

Kiedy indziej, na zakupach Pigi spotkała dawną sąsiadkę.

– Koszmar. Nie zamykają drzwi do mieszkania, wszędzie słychać ich telewizor. Tragedia – poskarżyła się kobieta.

Poza tym parę razy ktoś zadzwonił do domofonu, chcąc zamówić majtki. To była chyba za każdym razem ta sama osoba, jakby ktoś nie mógł uwierzyć, że tamci się wyprowadzili.

Nic złego się nie działo. Pigi miała jedynie zły sen. Siedziała w dużym fiacie, nie wie, jak się w nim znalazła, auto prowadził Gonzo, który przecież nie ma nawet prawa jazdy, a z tyłu była ona, i aż trzy zakonnice. Kobiety gwałciły ją, ale najbardziej przerażający był moment, kiedy Pigi zorientowała się, że ma penisa. Gonzo był na nią o to wściekły, ani myślał jej pomóc w szarpaninie z zakonnicami.

Pigi zapisała się na zajęcia z samopoznania. Pracowały w grupie dwunastu dziewczyn. Na pierwszych zajęciach, po godzinie znajomości, dostały zadanie opisania siebie nawzajem przy pomocy porównań do różnych rzeczy, takich jak auta czy piosenki. Pigi aż czterem dziewczynom skojarzyła się z szybkim, czerwonym, sportowym samochodem Ferrari, ale był też nieszczęsny duży fiat oraz wóz drabiniasty. I melodia z Dziecka Rosemary. Podczas kolejnych zajęć grupa wspólnymi siłami odkryła, że Pigi ma dwa problemy: matkę i chłopaka. Matkę, dlatego, że ciągle jest traktowana przez nią jak dziecko, z kolei o swoim facecie cały czas mówi bardziej jak o własnym synku, niż o mężczyźnie, samcu. Tak, czy siak, akurat z Pigi sprawy nie miały się jakoś specjalnie źle. Gorzej było z innymi dziewczynami.

Kiedy opowiedziała mu sen o zakonnicach i dużym fiacie, Gonzo chciał wiedzieć, czy skoro ona miała penisa, to czy on miał cipkę. Czy rozebrał się, było coś widać? I czy penis Pigi był jego penisem? Tak dokładnie, z wyglądu. Bo według niego to coś mogłoby znaczyć. Poruszać na przykład temat zdrady, odkrytej zdrady. I zadry, jaki ona zostawiła. Pigi nie potrafiła na to odpowiedzieć, ale po zastanowieniu dodała, że czuła bardzo wyraźnie, że to jest jej penis. Nie myślała wtedy ani trochę o penisie Gonza, jedynie o jego obowiązku ratowania jej przed gwałcicielkami. Obowiązku, którego zaniedbał. Tego dnia Gonzo przyniósł ze sklepu kilka podłużnych, walcowatych lizaków i jeden w formie klasycznej, okrągłej kulki, wszystko w celu urozmaicenia ich przygód w łożku. Pipi tylko popukała się w głowę. Wtedy Gonzo wypominał jej, że sama mu kiedyś opowiadała, do czego jej poprzedni facet używał zielonych ogórków. Kupował je w tych samych delikatesach, z których pochodziły lizaki.

Tuż po zakończeniu remontu kupili sporo nowych mebli. Przede wszystkim duże łóżko z metalowymi ramami, takie przy którym wszyscy bez wyjątku zaczynają fantazjować o kajdankach z cicikiem i seksie z bacikiem. Nawet facet przed nimi w sklepie meblowym zaczął ten temat. Potem wszyscy znajomi, którzy ich odwiedzili też zaczynali tę śpiewkę. Pigi za każdym razem odpowiadała, że Gonzo woli ją przyklejać do materaca przy pomocy gum do żucia. I cementować lepką oranżadą. Poza tym kupili dwie szafy, mniejszą i większą, i komodę do kompletu z szafami. Stół, który zajął prawie połowę kuchni, znaleźli na przecenie. Biurko dla Gonza, też bardzo duże, bo do takich przyzwyczaił się w pracy. Skręcając komodę zauważyli na wewnętrznych ściankach szuflady napisy kredką w niezrozumiałym języku. Litery były bardzo duże, jakby rysowało je dziecko.

– Mam nadzieję, że to nie jakieś voodoo – całkiem poważnie zaniepokoił się Gozno.

– Już tego nie wymienimy. Przecież nam nie uwierzą – Pigi jeszcze raz policzyła wszystkie bolce i śrubki, sprawdzając ilość z instrukcją.

– Myślisz, że produkują to na Filipinach? – Gonzo postanowił odrysować napis na kartce.

– Zaraz to zmyję.

– Może lepiej nie ruszać.

– Jak chcesz – wzruszyła ramionami – Jest o jeden bolec za dużo.

– Dziwny ten komplet. Podejrzany.

W pracy było coraz lepiej. Pigi zaczęła z wielkimi sukcesami nagłaśniać lekko zapomniany teatr. Jej szef miał kompletnie zachrypnięty głos oraz radykalne przekonanie co do świętości Biblii i papierosów. Uważał, że obie jego religie są w dzisiejszych czasach bezpardonowo atakowane. Gonzo pracował nad coraz lepszą sprzedażą niemieckich aut symbolizujących Status, Satysfakcję i Samoświadomość. Wyniki były bardzo dobre. Ukończył także dobrze przyjęty przez znajomych poemat Stany, traktujący o kryzysie człowieka pogrążonego w odmętach świata gnębionego przez kryzys duchowości oraz załamanie wszystkich konsumpcyjnych idei. Pigi zaopatrzyła się w komplet kart buddyjskiej wersji Tarota, wraz z podręcznikiem. Podczas gdy Gonzo oglądał telewizyjną relację z kortów Rollanda Garosa, Pigi zajrzała w swoją przeszłość, teraźniejszość i przyszłość. Była w szoku, ile rzeczy się zgadzało. Karty powiedziały, że czeka ją Wielka Podróż w Celu Poznania Samej Siebie. 

– Nawet nie wiesz, jakie mamy szczęście…

Pigi promieniała, wróciła do domu z radosną nowiną.

– Malta. Milioner. Mamy już bilet – doprecyzowała, przy okazji dając Gonzo powitalnego całusa.

– Autorytet. Autokontrola. Aspiracja… Kochanie, pracuję… – Gonzo siedział zasępiony nad pustą kartką.

– Bierzesz urlop, i jedziemy. Załatwiłam nam wyjazd. Służbowy, ale nieformalny. Malta. Milioner. Mamy fuksa. 

Milioner miał na imię Kermit. Kiedyś był akademickim filozofem, ale rzucił to dla żeglarstwa i dorobił się fortuny na handlu granitem z Jemenu. Akurat trafił na dobry moment. Był zainteresowany sprowadzeniem teatru Pigi na wyspę.

Na lotnisku czekał na nich kierowca z minivanem.

– Miss Pigi? – było jedyną kwestią, jaką do nich wypowiedział. Później zorietnowali się, że tutaj nikt nie lubi odzywać się do przyjezdnych. W samochodzie mężczyzna miał figurkę z Matką Boską, która i tak potem okazała się niewielka, w porównaniu z otaczającymi ich wszędzie świętymi figurkami.

Kermit załatwił im pokój gościnny w samym centrum stolicy, w zabytkowym teatrze.

– Hello! – powiedział portier.

Poprowadził ich schodami w górę i otworzył drzwi. Właściwie, drzwiczki.

– Jezu, tu żaden Amerykanin by nie wszedł! – zaśmiała się Pigi. Nawet chudy Gonzo przeciskał się bokiem.

Wkrótce zaobserwowali, że wąskie drzwi, to także maltańska specjalność.

Kermit, który mieszkał gdzieś poza miastem, umówił się z nimi przed Grand Hotelem.

– Tutaj, jak się robi z kimś interesy, to najpierw trzeba się dobrze poznać – powiedział na wstępie, podając im rękę. Pyknął pilotem i płócienny dach żółtego sportowego BMW, którym po nich przyjechał, zaczął się zgrabnie otwierać i chować w bagażniku – Piękna architektura, prawda? Widzieliście wnętrze? – zapytał i poprowadził jeszcze do hotelu. Przeszli przez hol i trafili do sali klubowej w brytyjskim, arystokratycznym stylu.

– Tu Amerykanie i cała Europa kręcą filmy. Takiego Monte Christo… – podał rękę barmanowi, ukłonił się paru dostojnym osobom – Wszyscy się tu znają. Ale pewnie teraz jesteście zmęczeni, zostawimy to sobie na potem…

Co rano Pigi i Gonza budziły dzwony kościelne. Odzywały się przed szóstą, więc potem zapadali jeszcze w nerwowy sen. Budzili się spoceni.

– Co za klimat… – Pigi najchętniej nic by na siebie nie zakładała. Gonzo żartował, że Kermit tylko na to czeka.

Dzwony towarzyszyły im przez cały dzień. Odzywały się w nieregularnych porach, w różnych częściach starego miasta. Ulicami co chwilę przechodziły grupki zakonnic lub śniadzi księża z tajemniczym błyskiem w oku. Matka Boska z dzieciątkiem była obecna prawie na każdych drzwiach, przynajmniej jako kołatka. Przed bazyliką natknęli się na ekipę telewizyjną kręcącą maltański serial.

Kermit wywoził ich z miasta i pokazywał uroki wyspy. Mógł prowadzić auto i pić whiskey, nikt tutaj tego nie zabraniał. Przynajmniej jemu. 

– Jeśli zatrzymają mnie i stwierdzą, że nie dam rady jechać, poproszą tylko, żebym przesiadł się do tyłu i odwiozą grzecznie do domu. Tym tutaj zajmuje się policja – chwalił też inne dobre pomysły, jak podatek cztery przecinek szesnaście procenta.

– Tu grają w golfa, a na obwodzie pola mają wyścigi konne – rzeczywiście, kiedy to mówił, śmignął im rzed oczami sportowy konny rydwan. Jeden, za nim drugi. Na niskim murku siedziały całe rodziny, ludzie jedli kanapki.

– Boże, dobrze, że ta piłeczka nie trafiła w konia. Albo w jakiegoś widza – Pigi zmartwiła się dość ryzykownym zagraniem.

– Tu brakuje miejsca. Muszą oszczędzać przestrzeń, wyspa jest za mała. Pokażę wam, gdzie Amerykanie kręcili Troję! – Kermit co chwilę dociskał pedał gazu. Najbardziej cierpiał Gonzo na tylnym siedzeniu. Jeździli cały czas z odkrytym dachem, a on nie wiedział już, czym ma się zasłaniać przed pędem powietrza. Oczy mu łzawiły, mimo okularów. Pigi uśmiechała się do niego w lusterku.

– O, widzicie te paliki wbite w ziemię? To na polu? Widzicie, na każdym jest położona cegła, albo jakaś deska? To teraz pytanie, do czego to im służy?

– Nie mam pojęcia! – wykrzyczał Gonzo, tak, żeby było go z przodu słychać.

– A widzicie te budy, albo tam, przyczepę kempingową. Oni tu mają taki sport, kryją się w budach i strzelają do ptaków, które siadają na palikach. I to od lat. Teraz Unia Europejska ma z nimi kłopot!

Kiedy przejeżdżali obok cmentarza, Gonzo zauważył wyrzeźbionego na bramie kościotrupa.

– Kiedy kupowałem to mieszkanie, ta marina wcale nie była sławna. Ani taka droga. Miałem cholerne szczęście, dopiero po roku udziały w całym kompleksie kupiła Madonna… Teraz to jest najdroższe miejsce, tu mieszka menadżer czerwonych diabłów, Alex Ferguson, tam David Beckham, bo Ferguson go namówił, a tam Michael Schumacher. Sama piekielnie bogata elita. I wszystkich widać z tego balkonu…

Usiedli z drinkiem na tarasie. Pigi i Gonzo pierwszy raz widzieli coś takiego. Na dole, w wewnętrznej zatoczce mariny cumowały jachty. Zaczynało się ściemniać. Z tarasu restauracji dochodziła do ich uszu delikatna muzyka. Jakiś świergot.

– Kto tu nie był, na tym balkonie. Minister, reżyser, każdy tu chce się dostać… – Kermit mówił z wielką satysfakcją. Właśnie poznali jego żonę, która mimo prawie czterdziestu lat i dwóch dzieci z pierwszego związku, wyglądała jak dwudziestolatka.

– Co za laska. Wygląda sto razy lepiej ode mnie – Pigi szepnęła-jęknęła Gonzowi do ucha.

Foo-Foo kiedyś była kosmetyczką i miała beznadziejnego męża. Lepiej nie wspominać. Potem pojawił się Kermit, który wyrwał ją z tamtego piekiełka. Dwunastoletnia córka Foo-Foo wyglądała jak największe marzenie pedofila. Siedziała cicho z boku i odzywała się grzecznie do Pigi i Gonza – pani i pan.

– Też śpiewa. Będzie kiedyś jeszcze lepsza od Foo-Foo… Kiedyś stworzą wielki duet! – Kermit pochwalił małą. Jej brata wysłał do USA, do szkoły lotniczej.

– Zapytałem, co chce w życiu robić. Tak samo Foo-Foo. Zapytałem ją, a ona powiedziała, że chce śpiewać. Płyta będzie gotowa za rok. Nie ma się co śpieszyć, lepiej dopracować materiał. Co nagle, to po diable. Tu mają świetne studia dźwiękowe, lepsze niż w Wielkiej Brytanii. Hollywood tu masę produkcji nagrywa…

Po kolacji Foo-Foo wystąpiła z minirecitalem.

– Jakbym słyszał Sade – zachwycił się Gonzo.

Przenieśli się na kanapę.

– Z Maltańczykami wcale nie jest tak łatwo. To jest trudna publika. Chce tylko czegoś naj. To za mała społeczność, żeby przyjść na koncert kogoś z drugiej ligi. Musi być pierwsza. To musi być Elton John, na coś poniżej nie przyjdą. Elton John dał koncert właśnie tu na dole, na przystani. I tak tu wygląda. Druga liga nie istnieje. Tylko pierwsza…

Kermit ciągle pił, wciąż nalewał i mówiąc, coraz bardziej zbliżał się do twarzy Gonza.

– Australijczycy to największe bydło. Większego chamstwa świat nie widział. Pierdzą, bekają… Jak zwierzęta. Ja się wcale nie dziwię tym zamachom, bo tam na Sumatrze było najwięcej Australijczyków. Oni tam przyjeżdżają jak stada bydła…

Twarz Kermita nabierała coraz większych rumieńców. Wszyscy inni milczeli, Gonzo chciał coś wtrącić, ale był zbyt cichy i miał za małą siłę przebicia.

– Dla Maltańczyków istnieje tylko taki Elton John. Na nikogo poniżej nie przyjdą. Po prostu. To jest za mała publika. Tylko pierwsza liga…

Kermit był bliżej i bliżej. Gonzowi zrobiło się niedobrze, zachciało mu się wymiotować.

– Przepraszam, toaleta?

– Australijczycy to jest takie chamstwo, pierdzące, bekające bydło. Małpy. Tubylcy nie mogą znieść ich widoku, to jest jak plaga, szarańcza…

Pigi wyszła z kieliszkiem na balkon. Oparła się o barierkę. W apartamencie Beckhama panowała ciemność.

– Nie jestem tak do końca szczęśliwa – powiedziała.

Po chwili dołączyła do niej Foo-Foo.

– On ma takie napady. Przepraszam… 

Pigi tylko potrząsnęła głową, dając do zrozumienia, że nie ma za co przepraszać.

– Pięknie, prawda?  

Adam Kaczanowski

„Czego boją się rodzice", Disastra Publishing, Poznań 2019, s. 90.

Adam Kaczanowski
(ur. 1976) – raczej pisarz, trochę performer. Opublikował trzy powieści (ostatnio „Topless", wyd. Krytyki Politycznej) oraz osiem książek poetyckich (ostatnio „Cele", WBPiCAK). Autor dramatu „Kości pod pieczeń Baby Boom", napisanego wspólnie z Andrzejem Szpindlerem. Jego najnowszą książką jest zbiór opowiadań „Czego boją się rodzice" (2019).
NASTĘPNY

recenzja  

Banalizm postapokaliptyczny

— Przemysław Czapliński