fbpx
Ładowanie strony
Logotyp magazynu Mały Format
logo cyklu ludowa historia literatury – mały format

Ludowa historia literatury

W numerze publikujemy teksty zróżnicowanego grona badaczek i badaczy klas ludowych. Kliknij, by zobaczyć pozostałe teksty z cyklu.

W strukturach naszej zbiorowej pamięci brakuje mitotwórczego czy ikonoklastycznego gestu, który symbolicznie reprezentowałby przełom roku 1989. Nie runął nam przecież spektakularnie mur, nie upadały pomniki z czerwoną gwiazdą. Nie za bardzo mamy co wrzucać na T-shirty, dlatego tak dobrze ma się u nas ten biedny Che Guevara na poliestrze. Jeśli w Polsce symbolem widzialności lat 90.[1], czyli okresu wkraczania w obszar doktryny neoliberalnej i systemu kapitalistycznego, były białe skarpetki, połyskujące garnitury i plastikowe reklamówki w czarno-metaliczne paski, to trzeba zadać pytanie: o czym tak naprawdę opowiadają te obrazy? I co najważniejsze: czyją historię ta opowieść pomija?

 

Po pierwsze: wariant swojski (polski)

W polskim wariancie młodego kapitalizmu jedni przełom zaprojektowali, a następnie całkiem sprawnie odnaleźli się w strukturach nowej rzeczywistości, drudzy zaś – ci nazwani przez centrum homo sovieticusami – doświadczyli przemian ustrojowych od „złej strony”[2] (czyli w relacji z absurdalnym przekonaniem, że istniał jeden pozytywny wzorzec zmiany). Pierwsi zostali uznani za zdatnych do wkroczenia w obszar nowego systemu, drudzy zaś scharakteryzowani jako cywilizacyjnie zapóźnieni, nieudolni i nie-do-zmienienia. Socjologowie (bo lata 90. to przecież czasy wzmożonej aktywności proliberalnej Piotra Sztompki, Henryka Domańskiego czy Edmunda Mokrzyckiego) jeszcze kilkanaście lat temu napisaliby, że grupa druga to klasyczne „ofiary transformacji”. I właściwie byłoby po sprawie, bo przecież każda rewolucja musi zostać okupiona czyjąś krzywdą, co nie? A polskim liberałom u progu nowego tysiąclecia bardzo potrzebna była opowieść o nieudolnych i perfidnych sympatykach danego porządku, za sprawą których system nie może osiągnąć ostatecznego zwycięstwa, bo mu się złośliwie podkłada nogę. Transformacja ma bowiem charakter teleologiczny – dąży do jednego, konkretnego celu, musi się zrealizować. Jeśli zatem kierunek jest obrany, pasek zaciągnięty, a efekty nadal marne, generujące coraz większe nierówności i społeczne frustracje, trzeba iść w storytelling – stworzyć uzasadniającą i usprawiedliwiającą opowieść o przemianach. Ta zaś wiązała się z uruchomieniem narzędzi „darwinizmu społecznego”[3] – albo masz naturalne predyspozycje do osiągnięcia sukcesu i wierzysz w nieskończoną moc wykańczającej cię pracy i poświęcenia na jej rzecz, albo wpadasz do kategorii anachronicznych obywateli – resztek po dawnym systemie. U źródeł takiego postrzegania rzeczywistości po wkroczeniu w obszar gospodarki wolnorynkowej leży zjawisko zwane agnotologią, czyli proces zwiększania znaczenia nauki ekonomicznej poprzez przywracanie jej znamion myślenia mitotwórczego[4].

 

Po drugie: Inni i PGR western

O polskiej wsi, rolniczkach i rolnikach, pracownicach i pracownikach byłych Państwowych Gospodarstw Rolnych – bo o nich, jak się już pewnie domyśliłyście, będzie w tym tekście mowa – pisano więc jako o zbiorze jednostek składających się na grupy „złodziejsko-żebracze”[5], które prezentują postawy roszczeniowej i wyuczonej bezradności, z upodobaniem żerując na socjalnym dobrodziejstwie państwa. Mocnych haseł (na koszulki jak znalazł) dostarczał cyklicznie także ówczesny guru polskiej socjologii, wspomniany Piotr Sztompka, którego zdaniem wiejskie „upiory socjalizmu” charakteryzowała następująca „konstelacja umysłowa”: „bierność, unikanie odpowiedzialności, infantylność, zawiść, prymitywizm”[6]. Podobna antagonizacja rozciągała się także na szersze analizy systemowe, ponieważ według Sztompki komunizm promował cynizm, nepotyzm i gloryfikował poczucie bezsilności. Kapitalizm zaś socjolog utożsamiał z efektywnością, podmiotowością i odpowiedzialnością, które umożliwiają powstanie „cywilizacji kompetentnej”. Jedna ma piach za paznokciami i pożółkłe koszulki żonobijki, druga dyplomy olimpiady z przedsiębiorczości. Proste, prawda?

Jeśli już się nie załapać, to warto wiedzieć, na co dokładnie. Neoliberalne procesy modernizacyjne objęły nie tylko reformę paradygmatu ekonomicznego, instytucji i prawa, ale także żywą tkankę społeczną, od której oczekiwano dostosowania do nowych warunków oraz wypracowania odpowiednich praktyk i przyzwyczajeń, które zastępowałyby stare (noszące znamiona dawnego, „zwyrodniałego” systemu). Metoda przenoszenia i naśladownictwa zachodnich strategii modernizacyjnych zupełnie ignorowała jednak fakt, że Polska była od co najmniej trzech stuleci (a nawet wtedy zdarzało jej się przecież w ogóle nie być) krajem peryferyjnym, o zupełnie innych tradycjach obywatelskich (partycypacji społecznej, kulturowej, rynkowej) i kolektywnie wypracowanych strategiach przetrwania czy zaradności. W dyskursie publicznym dominowała narracja kreująca reformy Balcerowicza jako logiczną i konieczną konsekwencję rozwoju cywilizacyjnego – wynik swoistego common sense’u – co pozwalało wzbudzić w podmiotach życia społecznego poczucie, że projekt neoliberalny wcale nie nosi znamion ideologii; jest po prostu wynikiem nieuniknionego postępu. W dyskursie publicznym całą schedę po PRL-u przedstawiono jako w pełni dysfunkcyjną i obciążającą dla modelu nowego państwa oraz zredefiniowanego modelu podmiotowości systemowej. Każdy obszar obywatelskiej widzialności należało poddać specyficznym rytuałom oczyszczenia, które objąć musiały sferę ciała, języka i wyznawanych wartości. Nastąpiło zatem świadome projektowanie wykluczenia przy użyciu narzędzi dystynkcji, czyli potencjału rynkowego i kultury, które miały legitymizować uruchomione procesy degradacji klasowej wsi.

Forsowane zmiany miały przełożyć się na restrukturyzację produkcji rolnej na kształt gospodarstw zachodnich, czyli proces zmiany rolnika (o socjalistycznej mentalności) w farmera – kapitalistycznego przedsiębiorcę. A wyszło, wiecie, jak zawsze: w roku 1989 10,7% rodzin rolniczych dotkniętych było ubóstwem, w roku 1994 liczba ta wzrosła do 59,5%[7]. I dalej: jeszcze w roku 1990 PGR-y zatrudniały 395 tysięcy pracowników i pracowniczek, natomiast rok później, w 1991, liczba osób bezrobotnych, które jako swoje ostatnie miejsce pracy wskazywały PGR, wyniosła 100 tysięcy. Te liczby nie rozłożyły się równomiernie na mapie; piętrzyły się w konkretnych wsiach, których cały system przetrwania oparty był na funkcjonowaniu gospodarstw pod centralną kuratelą (mieszkania socjalne, dopłaty do żywności czy zorganizowany transport dla dzieci do szkół ulokowanych poza wsiami). Na peryferiach powstały rozległe obszary bezrobocia i niedostatku, czyli „nowej biedy” spowodowanej bezpośrednio zmianami systemowymi.

W roku 1989 10,7% rodzin rolniczych dotkniętych było ubóstwem, w roku 1994 liczba ta wzrosła do 59,5%

 

Po trzecie: kryzys przedstawień

Ani ówczesna literatura, ani sztuki wizualne, ani też nauki humanistyczne nie radziły sobie z zażegnaniem kryzysu samoreprezentacji rzeczywistości peryferyjnej w komunikacji zbiorowej. Właściwie zaniknęła tradycyjna kultura chłopska, dawni mistrzowie prozy nurtu wiejskiego zaprzestali tworzenia (Wiesław Myśliwski zaś w powieści „Widnokrąg” jawnie zdystansował się od utożsamiania jego twórczości jedynie z owym nurtem), a w miejscu dzieł mających swoje źródło w doświadczeniu klasowym pojawiły się próby opowiedzenia/przedstawienia wiejskiej codzienności z perspektywy zewnętrznej (turystycznej). Popkulturowy dyskurs medialny traktujący o społecznościach wiejskich w latach 90. stosował specyficzny rodzaj narracji schizofrenicznej; operował wykluczającymi się opozycjami wsi jako bezrozumnej arkadii (tradycyjnie przeciwstawianej miastu) oraz wsi zaścianka (niechętnej przemianom gospodarczym oraz światopoglądowym). Obie te strategie dokonywały symbolicznej orientalizacji i unieruchomienia peryferii w spetryfikowanej strukturze obcości. Wpływały także na symboliczne dowartościowanie pozycji nowej klasy średniej (przedstawianej jako wielkomiejska, prozachodnia, tolerancyjna); na wykształcanie jej kolektywnej tożsamości, która za sprawą odróżnienia od wizualności klasy ludowej mogła konstruować model nowej, reformowanej normatywności.

W całą tę układankę, w ścisłą strukturę uprzedzeń i przemocowych stygmatyzacji wkroczyły w połowie lat 90. „Pamiętniki nowego pokolenia chłopów polskich” – ostatni konkurs pamiętnikarski dla mieszkańców i mieszkanek wsi w XX wieku, który okazał się, jak sądzę, kolektywnym wyrazem oporu względem doktryny neoliberalnej i przemian transformacyjnych, najboleśniej dotykających właśnie wieś. „Pamiętniki…”, z których wyziera obraz wsi wyposażonej w pewną samowiedzę i aktywnej; trwającej w poczuciu krzywdy i dziejowej niesprawiedliwości, ale nieustannie poszukującej potencjalnych strategii zaradności i działania na rzecz zmiany. Takiej, przez którą szkoda, że Adam Leszczyński swoją „Ludową historię Polski” zakończył właśnie magiczną cezurą roku 1989, bo – spoiler – karawana poszła dalej.

 

Po czwarte: sami o sobie

Organizatorzy i wydawcy „Pamiętników nowego pokolenia chłopów polskich”, czyli kooperatywa Instytutu Gospodarstwa Społecznego SGH, Zakładu Historii Ruchu Ludowego NKW PSL oraz Ludowego Towarzystwa Naukowo-Kulturalnego, powołali konkurs w roku 1996, nawiązując bezpośrednio do schedy pamiętnikarstwa chłopskiego z lat 30. W sumie przez osiem lat ukazało się piętnaście tomów materiałów konkursowych. O schedzie tej często wspominają także same twórczynie i twórcy, zwracając uwagę, że kryzys, którego doświadczyła wieś w latach 90., jest porównywalny jedynie ze skutkami Wielkiego Kryzysu z okresu dwudziestolecia międzywojennego[8]. Pozycja pamiętnikarek i pamiętnikarzy z lat 90. była jednak znacząco odmienna od tej zajmowanej przez ich poprzedniczki i poprzedników we wcześniejszych dekadach. Formowany przez neoliberalne elity dyskurs potransformacyjny zwykł uznawać każdy przejaw systemowej suwerenności wsi za populistyczną demagogię i próbę nieumotywowanego szantażu, które kreującemu negatywny wizerunek wiejskich peryferii centrum były właściwie całkiem na rękę. Narracja o „przegranych transformacji” bazowała bowiem na reprodukowaniu przekonań o „naturze podporządkowanych” oraz ich dyspozycjach umysłowych. Dlatego wieś w pierwszych latach potransformacyjnych często sięgała po takie metody protestu jak blokady czy okupowanie instytucji państwowych, które spotykały się z bardzo radykalnymi reakcjami rządzących; Tadeuszowi Mazowieckiemu jakoś szybko wybaczono, że wysłał opancerzone transportery z wieżyczkami strzelniczymi na dachach w celu pacyfikacji rolników protestujących pod Mławą.

Tadeuszowi Mazowieckiemu jakoś szybko wybaczono, że wysłał opancerzone transportery z wieżyczkami strzelniczymi na dachach w celu pacyfikacji rolników protestujących pod Mławą

Powodem, dla którego nadsyłano pamiętniki na konkurs, była ta sama potrzeba sprzeciwu i nazwania narzędzi systemowej opresji, która przyświecała protestującym. Z tą różnicą, że interwencja quasiliteracka została zaakceptowana i uznana przez dysponentów kultury dominującej, bo udało jej spełnić kilka ich ulubionych warunków: a) wypowiedziała się przy użyciu narzędzi i specyfiki, które należą do symboli uprawomocniających władzę centrum, b) odezwała się, ale przecież została przez owe centrum zapytana, pozwolono jej mówić, stworzono dla niej platformę. Dlatego też pamiętniki chłopskie można czytać także jako przykład „literatury mniejszej” (w rozumieniu Deleuze’a i Guattariego)[9]. Literaturę mniejszą (mniejszościową) badacze proponują analizować z uwzględnieniem jej pozycji wobec literackiego środka, czyli biorąc pod uwagę pole władzy i dominację literatury większościowej nad literaturą peryferyjną. Wyróżniają przy tym trzy cechy literackich wypowiedzi mniejszych (mineures). Pierwszą z nich jest posługiwanie się językiem naznaczonym wysokim współczynnikiem deterytorializacji, peryferyjność literatury mniejszej bierze się bowiem nie stąd, że powstaje ona w innym języku, ale stąd, że stanowi ona przykład literatury tworzonej przez daną mniejszość (etniczną, wyznaniową, seksualną) w języku oficjalnym (majeure). W opowieściach większości pamiętnikarek i pamiętnikarzy brakuje użyć form gwarowych czy regionalizmów, bardzo rzadko występują też zwroty potoczne. Wynika to nie z dużego stopnia unifikacji stosowanego przez nich języka, lecz stąd, że twórcy i twórczynie podejmują próbę dostosowania własnego słownictwa do norm obowiązujących w instytucji, która zezwala im na zabranie głosu (w tym przypadku – Akademię), a tym samym – symbolicznego zwiększenia rangi swojej wypowiedzi oraz zyskania aprobaty dla takiej strategii oporu. I w sumie można by uznać to za realizację klasycznej mimikry kolonialnej, w której jednostka pozostająca w pozycji podległej aspiruje do awansu do kręgu kultury hegemonicznej (kategorii wzorcowej); jednak w przypadku chłopskiego pamiętnikarstwa z lat 90. opowieść spisywana była nie w celu uzyskania nowej przynależności, lecz z myślą o potencjalnych działaniach na rzecz poprawy i zmiany, do których mogliby przyczynić się organizatorzy konkursu. Był to więc pewien fortel mający na celu zdobycie uwagi, chwilowe upodobnienie dla zwiększenia szans na powodzenie wywrotowego przedsięwzięcia. Ale pamiętnikarze i pamiętnikarki często przynależą także do rozmaitych organizacji ludowych (np. reaktywowanych „Wici”; są wśród nich również dawni członkowie NSZZ Rolników Indywidualnych „Solidarność” czy Koła Gospodyń Wiejskich), w których pełnią funkcję animatorów życia kulturalnego i politycznego swoich wsi. Stanowią zatem przykład niezwyczajnych reprezentantów swoich wspólnot, swoistych subalternów, którzy korzystając z dostępnych im narzędzi i specyficznie skonstruowanej pozycji w hierarchii społecznej, poprzez gest indywidualnej opowieści dokonują upodmiotowienia kolektywnego doświadczenia wsi.

 

Po piąte: głosy właściwe

To może zamiast słów o głosach – coś z głosów samych? Jeśli już ktoś bowiem podnosi rękawicę, rozpoczyna opowieść, to co właściwie mówi? Przeciw czemu występuje?

Bolesław Magusiak ze wsi Głubczyce, działacz lokalnych struktur PSL-u, potomek jednego z głównych organizatorów Wielkiego Strajku Chłopskiego z 1937 roku, represjonowanego za swoją działalność przez rządy sanacyjne, wiele miejsca w swoim pamiętniku poświęcił rozliczaniu obietnic wyborczych polityków związanych z frakcją postsolidarnościową. Pisał m.in.:

Dziś doszli do głosy ludzie zupełnie nieznani, niesprawdzeni, z bezzasadnym optymizmem, bez żadnego programu, oprócz kilku chwytliwych haseł. Rozpoczyna się walka we własnym gronie, ludzi przekonanych o własnej nieomylności, wyznających tylko jedną prawdę. W kraju zaczyna panować prymitywny triumfalizm „Solidarności”, ignorancja wszystkiego, niekompetencja nowo wytworzonych elit politycznych, cynizm polityczny[10].

Sytuację wsi po wkroczeniu w obszar systemu wolnorynkowego komentował zaś następująco:

Po drodze do kapitalizmu gubi się człowieka, nie zapewniając mu godziwych warunków życia z pracy, a życie z jałmużny nie może być trwałym rozwiązaniem. Przedtem rzeczywistość była kaleka ale teraz zaczyna być karykaturalna, gdy kraj się próbuje sprzedawać po kawałku i to byle komu[11].

Konsekwencje przemian, które tak dotkliwie ponosiły wiejskie peryferia, zostały przez wiele osób spisujących pamiętniki zinterpretowane jako kontynuacja długiego trwania paradygmatu poddaństwa, którego kolejną realizacją okazała się uświęcona, upragniona demokracja liberalna; była to więc klasyczna samowiedza podmiotów podległych rodem z heglowskiej dialektyki. Najstarszy autor, 87-letni Antoni Kucharczyk ze wsi Święciechowa, zapisał:

Chłopi wyzyskiwani byli przez 8 wieków, przez możnych, za sanacji, za komunistów, w ciągu 4 lat rządów solidarnościowych i obecnie. Nawet za sanacji rolnik nie był jednak tak wyzyskiwany jak obecnie. Bo za 100 kg sprzedanego żyta mógł sobie kupić 48 kg chleba. Obecnie za sprzedany kwintal żyta może kupić tylko 17 kg chleba. Dziś politycy prawicowi patrzą nadal na chłopa z pogardą i uważają go za obywatela II kategorii. Ci rządzący w dawnej Polsce, chyba w swych duszach, sercach i sumieniach Boga nie mieli, bo gnębili chłopów pod dyktando szatana[12].

Na cykliczność opresji względem klasy ludowej wskazywał także Andrzej Gajewski, laureat pierwszej nagrody w konkursie:

Długo jeszcze chłop będzie obywatelem drugiej kategorii? Czytając „Placówkę” Prusa podziwiamy heroiczne zmagania Ślimaka z niemieckimi kolonistami. Czy mamy być ofiarami rodzimych „kolonizatorów”? Czy my – Ślimakowie, Drzymałowie współcześni mamy pod zielonymi sztandarami zaśpiewać „Gdy naród do boju…”? Panów też jest coraz więcej, a historia lubi się powtarzać[13].

Gajewski nadesłał swój pamiętnik w celu nakreślenia dramatycznej sytuacji rolników małorolnych, którzy na skutek polityki cenowej rządu Waldemara Pawlaka zostali zmuszeni do poszukiwania pracy poza rolnictwem. Jego opowieść zawiera w sobie zarówno potencjał interwencyjny, jak i zasób specyficznie rozumianej jedności doświadczenia klasowego, które pozwala autorowi wpisać samego siebie w pochód historycznych i literackich postaci będących nie tylko symbolami chłopskiej niedoli, ale także zaradności i oporu względem przemocy instytucji centralnych.

Opis wywodzących się ze środowiska postsolidarnościowego nowych elit politycznych Gajewski tworzył, posługując się występującym wśród wspólnot tradycyjnych (bądź z takich się wywodzących) podziałem na „swoich” i „nieswoich”, który w warunkach pierwszych lat po przełomie powrócił do struktur wewnątrzklasowej narracji tożsamościotwórczej wsi jako wskrzeszony model „pańskości kultury”. Uzupełnił go jednak o refleksję dotyczącą dehumanizującego wpływu, jaki system zorientowany wokół zysku wywiera na podstawowe więzi i odruchy społecznej empatii; stale powiększający się dystans ekonomiczny determinuje kryzys wzajemnej komunikacji. Brakuje miejsca styku, przepaść pomiędzy specyfiką doświadczeń i możliwości potęguje poczucie alienacji i krzywdy, a te wypowiada najtrafniej sprawdzona narracja różnicy:

Samo to, że część społeczeństwa żyje na granicy ubóstwa, żeby nie powiedzieć nędzy, świadczy, że między nami, istotami rozumnymi, nie zawsze rozum i ludzkie sumienie odgrywają decydującą rolę. Wydaje się, że ludzie wyniesieni na polityczne ołtarze zapomnieli, że obok nich żyją ich bliźni. Gdy się obserwuje zachowania elit można dojść do wniosku, że żyją oni gdzieś obok nas. Przecież im do głowy nie przyjdzie, że można za dwa miliony przeżyć miesięcznie z rodziną, po prostu nie wierzą w to, a jednak tak jest[14].

Powszechne opinie o bezczynności, braku samoświadomości politycznej oraz własnych zaniedbaniach, które doprowadziły wieś do tak dramatycznej sytuacji ekonomicznej, kontrował m.in. 55-letni Ryszard Głaz ze wsi Kolonia Czysta Dębina, który zwracał uwagę na szereg zmian systemowych – realizowanych według założeń planu Balcerowicza – nieuchronnie prowadzących do pauperyzacji ludności zamieszkującej tereny wiejskie:

Jak widzisz ludność wsi jest wsi jest dyskryminowana w zakresie korzystania z prawa do ochrony zdrowia. Dla mieszkańców wsi utrudniony jest dostęp do lekarza, szpitala, lekarstw i pomocy medycznej. Dlatego też gorszy jest stan zdrowia mieszkańców wsi, odbiera się chorym już nabyte prawa do bezpłatnej podstawowej opieki zdrowotnej. Dodać należy jeszcze to, że z braku środków finansowych zamyka się w bibliotece ośrodki kultury, uszczupla się dodatkowe zajęcia w szkole. Młodzież wiejska jest skazana na intelektualną degradację, a za tym i degradację finansową[15].

Przykład? Bardzo proszę, pierwszy z brzegu, a jeden z najbardziej dojmujących: po przełomie 1989 ministerialny budżet na oświatę został uszczuplony o 25%; konieczna okazała się więc likwidacja wielu placówek edukacyjnych, które zapewniały dostęp do edukacji mniej licznej grupie uczniów. Małe, oddalone od ośrodków miejskich wiejskie palcówki oświatowe zostały zredukowane o 1/4[16]. Taki sam los spotkał wiejskie i gminne biblioteki, które przed 1989 rokiem często funkcjonowały jako instytucje przyszkolne. Dzieciaki z tych malutkich podstawówek zostały przeniesione do większych szkół powiatowych, często znajdujących się w znacznej odległości od ich rodzinnych wsi, co w połączeniu z wykluczeniem komunikacyjnym, czyli postępującą likwidacją lokalnych linii PKS-ów oraz zamykaniem małych stacji kolejowych, dawało naprawdę, same przyznacie, wyśmienity start w procesie edukacyjnym.

 

Po szóste: skarga, czyli opór

Obrazy upamiętniające reakcję wsi na przełom roku 1989 kreowano jako związane z symptomami „wyuczonej bezradności”, nieprzystosowania cywilizacyjnego oraz zupełnej nieświadomości i bierności politycznej. „Pamiętniki nowego pokolenia chłopów polskich” są przykładem politycznej interwencyjności i zaangażowania, chociaż ich treściową specyfikę można by rozpatrywać także w charakterze tradycyjnych chłopskich „lamentacji”, „zrzędzeń” i „biadolenia”, które rodzima matka socjologia w osobie profesora Sztompki zwykła oceniać jako „patologie podmiotowości społecznej”[17].

Na szczęście na przekór tym stwierdzeniom wyszedł jednak, cały na biało, Tomasz Rakowski, autor fenomenalnej książki o codziennym praktykowaniu zaradności przez podmioty najbardziej doświadczone przemianami ustrojowymi[18], mówiąc: a gdyby tak przeczytać wszystkie te żale, skargi, klasowe lamenty jako świadectwo działania? Jako przykład oporu wypowiadanego przy zastosowaniu strategii właściwych dla własnej, oswojonej kultury? Nadanie owym kolektywnym „biadoleniom” rangi deklaratywnego gestu tożsamościowego oraz – paradoksalnie – wyrazu kulturowej niezależności pozwala czytać „Pamiętniki nowego pokolenia chłopów polskich” jako kolejną, historycznie uwarunkowaną kontynuację oporu realizowanego poprzez „kulturę narzekania”, współtworzącą „strukturę długiego trwania, związaną z chłopską pamięcią wielowiekowej i niemal sakralnej zależności”[19]. Lamentacje ofiar neoliberalnego przewrotu można zatem rozpatrywać nie tylko jako efekt dychotomicznej narracji o przełomie, lecz także z uwzględnieniem samoświadomości oraz doświadczenia kulturowego peryferii czy – jak zauważał Rakowski – jako oś „zoralizowanej wiedzy czy doświadczenia społecznego, pewnej folk-lore”[20] podmiotów podległych.

Retoryką skargi bezpośrednio wymierzonej w konkretne grupy decyzyjne (a także w przywoływanych z imienia i nazwiska polityków) posługiwał się na przykład Józef Brzezowski ze wsi Pstrągówka. Jego sprzeciw nadal dotyczył jednak rozwiązań systemowych:

Ogół wiejski był za zmianami, ludzie widzieli nieudolność systemu i szukali zmian, po prostu każdy z nas ich pragnął. W końcu nastała ta prawdziwa wolność i niepodległość, ale czy dla wszystkich – bardzo w to wątpię. Wiele osób przekonało się wkrótce, że wolność jest dla spekulantów, dorobkiewiczów, ludzi wyzutych z wszelkich zasad. Pierwszy nasz Sejm pokazał swoją bezsilność i nieudolność w procesie wprowadzania reform i zmian w gospodarce, natomiast był bardzo skuteczny w uchwalaniu przywilejów dla siebie i elit rządzących[21].

Podobną wypowiedź można odnaleźć między innymi w pamiętniku Krystyny Wieczorek, 60-letniej rolniczki, która po przełomie utraciła pracę w przyzakładowym sklepie spożywczym:

A co oni robią – wariaci? Jeden po drugim niszczy i nic nie będzie. Owszem. Głód i nędza na pewno. (…) Co się widzi? Gminy wyprzedają co się da i rozdają za darmo głodującym lub obibokom na gorzałę. I to ma być demokracja? Jeden pracował jak wół i nie [ma] z czego żyć lub ma głodową emeryturę. Kiedy nastąpi prawdziwa demokracja?[22]

W kolejnych fragmentach Wieczorek konkretyzuje jednak swoją wypowiedź, odnajdując bez wahania jednego winnego dramatycznego położenia ekonomicznego wsi:

Tak będzie dzięki Wałęsie i wszyscy go będziemy przeklinali po wszystkie jego dni. Zniszczył zakłady pracy, połowa ludzi to nędzarze, część dostaje kuroniówkę na odczepne i przepija od ręki. Została zniszczona taka piękna mleczarnia w Tomaszowie i przepadły nasze udziały, nasza krwawica. Nie mamy GS w Goleszach. Teraz ludzie jeżdżą tam sami by sprzedać lub coś kupić. Wałęsa przegrał wybory, bo nas sprzedał. Okłamał ludzi, teraz mu trudno odejść. Pewnie, ma wszystko co chce to trudno odejść od koryta. Robi z siebie durnia. Wałęsa przegrał wybory dzięki sobie. Jak on się wyrażał! Nie myślałam, że to taki cham. Ja, nędzarka za niego się wstydziłam[23].

Wałęsie z „Pamiętnikach…” obrywa się najbardziej. Mazowiecki i w szczególności Balcerowicz stanowią dla piszących przykład niepodważalnych systemowych autorytetów, które można poddać krytyce, ich klasowa przynależność jednak zawsze będzie w określony sposób determinowała i uzasadniała pozycję zajmowaną w strukturach hierarchii społecznej. Wałęsa ma być za to człowiekiem z ludu, bez kapitału symbolicznego, za to z zapałem i charyzmą trybuna. A jednak spisywane w roku 1996 pamiętniki obfitują w opisy takie jak ten, którego autorem jest cytowany już Magusiak:

Żenujący niedostatek wiedzy pokrywa się nonszalancją, agresją, nienawiścią do wszystkiego i wszystkich. Nieobliczalny i nieprzewidywalny, zarozumiały i pyszałkowaty, naiwnie chytry. Potrafi tasować karty, lecz nie potrafi nimi grać. Mówi znacznie szybciej niż myśli, chociaż nie mówi dobrze po polsku, uważając przypadkowych słów, mało zrozumiałych dla niego, zresztą sam również jest przypadkiem. Słuchając jego wypowiedzi (bo czytać się tego nie da) ciągle dochodzę do wniosku – im mniej rozumu w głowie, tym głośniejsze domaganie się władzy. Mając władzę (wbrew pozorom sporą) twierdzi, że nic nie jest w stanie zrobić, chociaż podobno chce. Wypowiada swe kwestie przez przemyślenia i przygotowania – z „głowy”, czyli w jego przypadku z niczego[24].

Znamienne, że jednym z przytaczanych argumentów dyskwalifikujących Wałęsę jako męża stanu jest brak wykształcenia i symbolicznego obycia medialnego. W tego typu uwagach zawiera się także specyfika klasowego wstydu, który współdzielą pamiętnikarze i pamiętnikarki – pochodzenie oraz brak osiągniętego wykształcenia często jest przyczyną krępującego poczucia gorszości, które uniemożliwia im aksjologiczne dowartościowanie własnej tożsamości. Przekonanie, że osoba piastująca tak ważną funkcję państwową jak Wałęsa powinna mieć określone cechy przynależące do standardów kultury dominującej, wpisujące się w specyfikę kapitału symbolicznego klasy wyższej, jest także kolejnym przejawem tak głęboko zakorzenionych mechanizmów kolonialnej mimikry.

Czyli tak: centrum święci triumf wolności liberalnej demokracji, a peryferia na to, że nie da się godnie żyć na wsi po przełomie, gospodarstwa prywatne bowiem stały się właściwie zupełnie nieopłacalne, pikuje bezrobocie, zredukowano liczbę połączeń kolejowych i autobusowych pomiędzy małymi wsiami a miastami wojewódzkimi, polikwidowano wiejskie szkoły, a TVP puszcza codziennie tasiemiec o rodzinie Forresterów i pokazuje: patrzcie, właśnie tym nigdy nie będziecie. Wieś zaś radzi sobie, jak tylko potrafi, bo np. pamiętnikarka Halina Pruba, która po śmierci męża sama uprawia sześciohektarowe gospodarstwo, postanawia (po przeczytaniu reklamy w gazecie) założyć własny biznes sitodruku; Krzysztof Gajek (działacz „Wici”) zakłada w swojej wsi samopomoc sąsiedzką dla dzieciaków z najuboższych rodzin, a przy tym prowadzi nowoczesne gospodarstwo ekologiczne; anonimowe pamiętnikarki (posługujące się pseudonimami) opisują zaś, jak przygotowują obiady dla swoich wielodzietnych rodzin z tego, co uda im się zebrać w lesie. Praktykują zaradność, podejmują strategie przetrwania, które można, odwołując się do de Certeau, nazwać „partyzantką codzienności”[25] – udaje im się własną sprawczością oszukać system, więc przyczyniają się do ujawnienia pewnych miejsc nieszczelnych, ubytków w strukturze opresyjnej władzy i jej narzędzi nadzoru.

TVP puszcza codziennie tasiemiec o rodzinie Forresterów i pokazuje: patrzcie, właśnie tym nigdy nie będziecie

Ale mimo to autorzy i autorki silnie sympatyzujący z Solidarnością sprzed cezury roku 1989 spisują swoje pamiętniki w tonie niemal katastroficznym, pełnym dramatyzmu i o epickim wręcz rozmachu; Jan Jurczak nadsyła ponad 300 stron opisu historii swojego regionu pod panowaniem kolejnych rządów (od osobistej historii chłopca sprawującego służbę we dworze w latach 90. XIX wieku po charakterystykę zapaści ekonomicznej wsi po zlikwidowaniu PGR-ów), a Jan Albigowski pisze:

To, co zapoczątkowane zostało w końcu lat osiemdziesiątych w polskim rolnictwie, porównać można tylko z katastrofą wojenną. (…) Czy nie wystarcza jednego życia, by to podstawowe dążenie człowieka wreszcie się spełniło? (…) Chciałbym jednak jeszcze w życiu zobaczyć prawdziwą jutrzenkę wolności obywatelskiej i narodowej niezależności. Od Wschodu do Zachodu? Czy tak dużo pragnę?[26]

Przebywanie w nieustannej sytuacji zależności (pomimo pozornej samodzielności produkcyjnej) wieś zwykła interpretować jako swego rodzaju determinizm klasowy – monolityczną strukturę systemowej opresji, która przybierała w wielu pamiętnikach spisywanych przez cały wiek XX postać często wręcz mityczną. Zinternalizowane struktury poddaństwa wpływały oczywiście na proces kształtowania się indywidualnej i zbiorowej samoświadomości oraz habitusu mieszkańców i mieszkanek wsi. Tym samym chłopstwo pozostawało w obrębie systemu symbolicznego, który tożsamościową autoidentyfikację umożliwiał jedynie w odniesieniu do tożsamości centralnej (miejskiej, inteligenckiej), co w naturalny sposób implikowało jego poddańczy charakter. Ale wytworzenie opowieści ze środka doświadczenia klasowego wobec momentu zidentyfikowanego jako przełomowy uruchamia pewien potencjał transgresji – rozbrojenia hermetycznej i wrogiej narracji o narodzie, który powinien kolektywnie pielęgnować wdzięczność za ustanowienie nowego systemu. Każdy przejaw sprzeciwu względem narracji unifikującej ma potencjał osłabienia mechanizmów władzy – unaocznienia suwerenności intelektualnej, kulturowej swoistości czy umiejętności zidentyfikowania i nazwania doświadczanych mechanizmów przemocy.

 

Po siódme: alternatywy

Ale (zero zaskoczeń) to nie „Pamiętniki nowego pokolenia chłopów polskich” stały się opowieściami, na których podstawie wykreowano obowiązujący w powszechnej świadomości po dziś dzień obraz wsi w latach 90. Dokonały zaś tego z jednej strony np. quasi-dokument Ewy Borzęckiej „Arizona” z roku 1997, komedia Juliusza Machulskiego „Pieniądze to nie wszystko” z roku 2000 i (chociaż mniej) serial Jana Jakuba Kolskiego „Małopole, czyli świat” z roku 2001. Z drugiej – kilka powieści czerpiących z nurtu małych ojczyzn, w szczególności „Prawiek i inne czasy” Olgi Tokarczuk z roku 1996 oraz „Opowieści galicyjskie” Andrzeja Stasiuka z roku 1995. W „Arizonie” i „Pieniądzach…” dokonała się najboleśniejsza rozprawa nad chłopskim ciałem, nad jego projektowaną nieudolnością i niezdolnością do przejęcia kontroli nad własnym losem. Przemysław Czapliński niejako bronił filmu Machulskiego, twierdząc, że poprzez dostosowanie wymogu przedsiębiorczości i opłacalności do warunków, w których egzystują jego bohaterowie, ukazana zostaje pewna samowiedza wsi[27]. Szkoda jednak, że w żadnym z tekstów krytycznych na temat filmu (przynajmniej ja do takowych – poza komentarzami w serwisie Filmweb – nie dotarłam) nie pojawia się ani jedna wzmianka o dość, kurczę, znaczącej sprawie: bohaterowie i bohaterki Machulskiego mówią tekstem zaczerpniętym z wypowiedzi wykorzystanych przez Borzęcką. I nie, to nie jest metafora – kwestie co najmniej czterech postaci „Pieniędzy…” zostały zerżnięte z „Arizony”. W czym tu problem, zapytacie? W tym, że „Arizona” – nawet jeśli zmanipulowana, nawet jeśli Borzęcka celowo upijała swoich bohaterów, aby zdobyć określone materiały – jest filmem aspirującym do formuły dokumentu, zawierającym wypowiedzi żywych, realnych, doświadczających kryzysu i traumy ludzi. Machulski te same słowa postanowił wpleść do monologów profesjonalnych aktorów, których trochę ubrudził, zamalował im kilka zębów, żeby wyglądały, wiecie, bardziej realistycznie, jak prawdziwe uśmiechy lokalsów. Dał im do grania słowa o dramacie mieszkańców i mieszkanek Zagórek, ale na śmiesznie, na komediowo. Pijani, brudni, przedstawieni jako zacofani, bierni i leniwi neozagórkowicze zataczają się po kątach, a dla zdobycia korzyści materialnych porywają typa o dobrym sercu i grubym portfelu, ale z dyplomem z filozofii. Na koniec jest, oczywiście, zgoda, bowiem biznesmen-kapitalista dostrzega potencjał rynkowy swoich porywaczy i postanawia założyć z nimi firmę. Serio.

A z drugiej strony dwie, ówcześnie bestsellerowe, powieści. Dwie próby rozpisania historii polskiego Mocando, których podjęli się Tokarczuk i Stasiuk, czyli bezczas w pozornie zakorzenionym w historii Prawieku i życiorysach rodziny Niebieskich i wizytujący biedę narrator, którego czarują niesamowitości bieszczadzkiej wsi u progu nowego wieku. Powołane postaci zostały przepuszczone przez maszynkę literackiej stylizacji, istnieją bardziej za sprawą projekcji potencjalnych światów idealnych niż doświadczenia (historii, klasy, przemiany). Niezróżnicowane, przywoływane jeden po drugim portrety bohaterów sumują się więc w jeden, długi kadr, za sprawą którego czytający poznają zawieszoną gdzieś pomiędzy dwoma światami, głównie bierną i pozbawioną autorefleksji czy potrzeby zmiany, wieś. I u Tokarczuk, i u Stasiuka funkcjonuje ona bardziej na prawach ornamentu (dekoracji zarówno przedstawiającej romantyzowaną cudowność, jak i brzydotę o niemal turpistycznej proweniencji) niż jako suwerenny, mający jakąkolwiek sprawczość podmiot historii.

Spisane w „Pamiętnikach nowego pokolenia chłopów polskich” sprzeciwy, skargi i lamentacje występowały także przeciwko powyższym przedstawieniom, reprodukującym upraszczające i krzywdzące klisze o rzeczywistości wiejskiej w latach 90., które upodobały sobie dwie narracje: albo jesteście cudni i was kochamy, bo trwacie w swojej pierwotności jako ostatni bastion dawnej rzeczywistości, albo jesteście zacofanymi, leniwymi patusami, którymi się brzydzimy, bo trwają przy anachronicznej i nieopłacalnej formie partycypacji społecznej i ekonomicznej. W obu przypadkach powiedziano im: weźcie się oczyśćcie, zmyjcie z siebie tę swoją wiejskość. A opowieści zawarte w „Pamiętnikach” stanowią przykład nie tylko jednego z nielicznych kolektywnych gestów oporu względem doktryny neoliberalnej, ale także są pełnoprawnym świadectwem i przejawem kultury. Nie świadczą o jej zwyrodnieniach, załamaniach czy błędnie zrealizowanej systemowej resocjalizacji; są w pewien sposób wobec niej suwerenne. Doświadczenie społecznej degradacji jest bowiem równoprawnym składnikiem historii przełomu, nawet – a może szczególnie – jeśli wchodzi w kolizję z wykształconymi na gruncie kapitalistycznych przemian fałszywymi normami zaradności i samodzielności.

[1] Dwie świetne książki o aspektach widzialności transformacji napisali Magda Szcześniak i Łukasz Zaremba. Zob. M. Szcześniak, „Normy widzialności. Tożsamość w czasach transformacji”, Fundacja Bęc Zmiana, Warszawa 2016; Ł. Zaremba, „Obrazy wychodzą na ulice. Spory w polskiej kulturze wizualnej”, Fundacja Bęc Zmiana, Warszawa 2018.

[2] Zob. numer „Kultury i Społeczeństwa” zatytułowany „Druga strona przemian” z roku 2002 (nr 4).

[4] P. Mirowski, „Never Let a Serious Crisis Go To Waste. How Neoliberalism Survived The Financial Meltdown”, Verso, London 2014, s. 226.

[5] Ciekawostką 10/10 jest, że jedną z pierwszych osobowości życia publicznego, które ruszyły z antychłopską szarżą, był ks. Józef Tischner. Zob: „Widnokrąg pracy ojczystej”, „Tygodnik Powszechny” 1982, nr 38.

[6] P. Sztompka, „Dilemmmas of the Great Transition”, „Sisyphus: Social Studies” 1992, nr 2(8), s. 19.

[7] I. Bukraba-Rylska, „Polska wieś czasu transformacji. Mity i rzeczywistość”, „Wieś i Rolnictwo” 2009, nr 4(145), s. 33.

[8] Sam moment powołania konkursu był niezwykle znaczący dla historii polskiego pamiętnikarstwa, ponieważ na początku lat 90. pałac w Rudnie (siedziba Towarzystwa Przyjaciół Pamiętnikarstwa) przeszedł w ręce prywatnych właścicieli, a zarządowi TPP wypowiedziano umowę najmu siedziby przy Nowym Świecie w Warszawie. I chociaż z dzisiejszej perspektywy wydaje się to zupełnie niedorzeczne, nowi właściciele pałacu w Rudnie wynieśli zasoby magazynu z budynku i zostawili je na dworze, przykrywając tony rękopisów jedynie foliową plandeką. Akcję przewożenia zbiorów z Rudna, która była w pełni oddolną inicjatywą Ośrodka Karta, ukończono dopiero 19 września 2002 roku (sic!). W sumie na skutek zaniedbań zarządców i nowych właścicieli pałacu ze zbiorów liczących dziewięćset tysięcy rękopisów kataklizm lat 90. przetrwało jedynie… kilkanaście tysięcy.

[9] G. Deleuze, F. Guattari, „Kafka. Ku literaturze mniejszej”, przeł. A.Z. Jaksender, K.M. Jaksender, Eperons-Ostrogi, Kraków 2016.

[10] B. Magusiak, „Przeszłość, teraźniejszość, przyszłość Polskiego Stronnictwa Ludowego”, [w:] „Pamiętniki nowego pokolenia chłopów polskich”, t. sygnalny, Instytut Gospodarstwa Społecznego Szkoły Głównej Handlowej, Warszawa 1996, s. 232.

[11] Tamże, s. 234.

[12] A. Kucharczyk, „Moje wspomnienia”, [w:] „Pamiętniki nowego pokolenia chłopów polskich”, t. II, Instytut Gospodarstwa Społecznego Szkoły Głównej Handlowej, Warszawa 1997, s. 51.

[13] A. Gajewski, ***, [w:] „Pamiętniki nowego pokolenia chłopów polskich”, t. II, Instytut Gospodarstwa Społecznego Szkoły Głównej Handlowej, Warszawa 1997, s. 41.

[14] Tamże, s. 36.

[15] R. Głaz, „Trzydzieści siedem arów ojczyzny”, [w:] „Pamiętniki nowego pokolenia chłopów polskich”, t. VIII, Instytut Gospodarstwa Społecznego Szkoły Głównej Handlowej, Warszawa 2000, s. 63.

[16] „Historia Polski w liczbach”, Główny Urząd Statystyczny, Warszawa 2012, s. 483–535.

[17] P. Sztompka, „Trauma wielkiej zmiany”, Instytut Studiów Politycznych Polskiej Akademii Nauk, Warszawa 2000, s. 20.

[18] T. Rakowski, „Łowcy, zbieracze, praktycy niemocy”, słowo/obraz terytoria, Gdańsk 2009, s. 19.

[19] Tamże, s. 18.

[20] Tamże, s. 19.

[21] J. Brzezowski, ***, [w:] „Pamiętniki nowego pokolenia chłopów polskich”, t. XV, Warszawa 2004, s. 47.

[22] K. Wieczorek, ***, [w:] „Pamiętniki nowego pokolenia chłopów polskich”, t. III, Warszawa 1997, s. 292.

[23] Tamże, s. 288.

[24] B. Magusiak, „Przeszłość, teraźniejszość, przyszłość Polskiego Stronnictwa Ludowego”, dz. cyt., s. 235.

[25] Zob. M. de Certeau, „Wynaleźć codzienność. Sztuki działania”, przeł. K. Thiel-Jańczuk, Wydawnictwo Uniwersytetu Jagiellońskiego, Kraków 2008.

[26] J. Albigowski, „Bardzo długie życie”, [w:] „Pamiętniki nowego pokolenia chłopów polskich”, t. sygnalny, dz. cyt., s. 30–32.

[27] P. Czapliński, „Śmierć, śmierć, inne życie. Wieś w literaturze polskiej przełomu XX i XXI wieku”, „Teksty Drugie” 2017, nr 6, s. 32.

logo cyklu ludowa historia literatury – mały format

Ludowa historia literatury

W numerze publikujemy teksty zróżnicowanego grona badaczek i badaczy klas ludowych. Kliknij, by zobaczyć pozostałe teksty z cyklu.

Antonina M. Tosiek
ur. w 1996 r. Laureatka kilku konkursów poetyckich, m.in. OKP im. Zbigniewa Herberta oraz OKP im. Haliny Poświatowskiej, a także projektów „Połów” 2018 i „Wiersz doraźny” 2018, organizowanych przez Biuro Literackie. Wiersze oraz teksty krytyczne o literaturze i teatrze publikowała m.in. w „biBLiotece”, „Piśmie”, „Przekroju”, „Czasie Kultury”, „Małym Formacie” i „Kontencie”. Laureatka projektu „Pierwsza książka wierszem”, w ramach którego nakładem Biura Literackiego ukaże się jej debiutancki tom. Mieszka w Poznaniu.
redakcjaMałgorzata Tarnowska
korekta Karolina Wilamowska
POPRZEDNI

szkic  

Zacieraj ślady!

— Michał Pospiszyl

NASTĘPNY

szkic  

Rośniemy w siłę stary, a u was jest źle. Awans klasowy w nowym polskim rapie

— Dawid Kujawa