fbpx
Ładowanie strony
Logotyp magazynu Mały Format

1. Marian Stala był sławny, zanim stał się znany. Kiedy szedłem na studia do Krakowa (jako już „zaprawiony w bojach” Olimpijczyk), nikt o takim badaczu nie słyszał, Jan Błoński czy nawet Jurek Jarzębski to co innego, ale o istnieniu Stali dowiedziałem się dopiero pojechawszy „złożyć papiery” na Uczelni, tam trzeba było przejść korytarz, na którym siedziały bądź też kucały głównie dziewczyny, przestraszone czekającym je egzaminem na studia. Z jedną się natychmiast zaznajomiłem, była to Moniczka Marek, późniejsza moja dobra koleżanka.

– Najgorzej to się dostać do komisji, gdzie siedzi Stala – powiedziała. – Zadaje takie pytania, że nie wiadomo, co odpowiedzieć. A już zwłaszcza nienawidzi dziewczyn.

Ze Stalą-egzaminatorem zetknąłem się dopiero na trzecim roku, było to „zaliczenie na ocenę” z pozytywizmu i Młodej Polski, i rzeczywiście: Bogdan Zalewski, który wszedł razem ze mną, dosłownie zzieleniał ze strachu, nie był w stanie wydusić słowa, a był to chłopak, który roztaczał wokół siebie aurę „wielkiego erudyty” (teraz jest znakomitym dziennikarzem radia RMF). Jakoś tam zdaliśmy ten egzamin, tzn. zasłużyliśmy na zaliczenie, głównie dlatego, że ja już się Stali nie bałem, bo wcześniej chodziłem do niego na zajęcia. Męczył nas Gomulickim i Tetmajerem, których traktował z wielką powagą i atencją, jakby byli to poeci, których „warto czytać i dziś”. Tak czy owak, były to ciekawe zajęcia, choć nie tak ciekawe, jak z dr Marią Indyk, która otwierała przed nami fascynujące przestrzenie prozy awangardowej.

Panował wtedy głupi zwyczaj, żeby raz w roku wyciągać prowadzącego „na kawę”, te kawy były zawsze jeszcze bardziej męczące od zwykłych zajęć, no ale dobra, wyciągnęliśmy też Stalę, który jednak sprytnie wybrnął z sytuacji i zamiast do kawiarni, zaprowadził nas na Wawel, gdzie stanęliśmy w kółeczku i zostaliśmy odpytani z naszych gustów literackich. Na topie był Ryszard Krynicki, którego tom „Niepodlegli nicości” właśnie się był ukazał i strasznie mi się nie podobał, wygłosiłem więc tyradę przeciwko Krynickiemu (że nie wystarczą słuszne poglądy, aby wiersz był wybitny), na co Stala spojrzał na mnie przenikliwie i rzekł:

– Ja bym się z tym nie zgodził.

Ano właśnie, bo jakoś tak w międzyczasie zaczął się ukazywać „Brulion”, a w nim Stala, postrzegany dotychczas wyłącznie jako wnikliwy badacz poezji Młodej Polski, publikował zwięzłe omówienia poetyckich nowości, i to nie tylko „tuzów”, ale i „młodziaków” typu Szlosarek czy Grabowski, jego zdanie naprawdę się liczyło. Później te recenzje przeniosły się do „Tygodnika Powszechnego”, gdzie były już obszerniejsze, następnie zaś uległy przemianie w cykl „Jeden wiersz”, znamionujący już zwrot Stali „ku arcydziełom” i szybki koniec jego kariery jako krytyka poezji współczesnej. Jej świadectwem pozostają jednak dwie książki: „Chwile pewności” i „Przeszukiwanie czasu”, swoją lekturę tej pierwszej odnotowałem w wierszu „Dwudziesty ósmy” (z cyklu „Sierpień 1991”), w drugiej zaś pojawia się wręcz recenzja z mojej książki, co prawda nie poetyckiej, tylko prozatorskiej. Epizodycznym bohaterem jednego z opowiadań jest w niej bowiem sam Marian Stala jako klient jadłodajni U Pani Stasi, być może dzięki temu jest to recenzja pochlebna, aczkolwiek rozpoczyna się cudownie ironicznym stwierdzeniem: Poezja Wiedemanna jest zjawiskiem intrygującym (Karol Maliszewski powiada nawet, iż jest ona jednym z najważniejszych poetyckich zjawisk ostatnich lat); o jego prozie łatwiej mówić. Samo powołanie się na Karola świadczy tu o tym, iż Marian się z tą opinią stanowczo nie zgadza, obaj panowie walczyli bowiem wtedy o stanowisko „papieża krytyki polskiej”. Podobnie wyjątkowy jest w „Przeszukiwaniu” tekst o Andrzeju Sosnowskim, napisany z okazji otrzymania przez tegoż Nagrody Kościelskich, tu Stala również występuje z pozycji ironisty, acz bardziej skrycie, sam Andrzej chyba nie znosi tego tekstu, poniekąd słusznie, acz trudno nie docenić urody niektórych sformułowań, takich jak choćby lokalne wybłyski sensu. Nie licząc tych drobnych ekscesów, Stala był jednak krytykiem towarzyszącym uznanym przez siebie wielkościom: Miłoszowi, Szymborskiej, Watowi, Herbertowi, Polkowskiemu i Majowi, co też zresztą sprawiło, że w pewnym momencie z funkcji krytyka zrezygnował, bo po prostu zabrakło materiału.

 

2.

U progu XXI wieku sam zostałem publicystą „Tygodnika” i co tydzień chodziłem tam pobrać sobie darmowy egzemplarz, przy okazji korzystając też ze „stoliczka”, na który inni autorzy i redaktorzy wykładali książki, których już nie chcieli. W pewnym momencie zaczęło się tam pojawiać sporo tomików poetyckich i dowiedziałem się pokątnie, że to pozycje z księgozbioru Mariana Stali, który pisze książkę o księżycu w poezji polskiej i pozbywa się tych książek, gdy już wynotuje sobie z nich fragmenty, w których pojawia się księżyc. Istotnie, w książce Krystyny Lars „Kraina pamiątek”, którą mam do dziś, zaznaczone są (i odnotowane na stronie przedtytułowej) trzy fragmenty: Zobacz: księżyc oświetla zatokę i stada twoich mięśni pasą się na białej trawie, a także: Patrzą w niebo nad miastem, biją w czarne dęby / nagą dłonią zranioną sierpem półksiężyca – / i krążą, krążą, po łąkach, po wzgórzach oraz: Wiadukty przeskakują nad huczącymi jeziorami… Księżyc… Pocięte chmury… Krzyk… Zatem zaznaczenia te niewątpliwie wyszły spod ręki Stali. Skoro brana jest pod uwagę nawet Lars – myślałem sobie – będzie to chyba bardzo obszerna, przekrojowa monografia (Stala w zasadzie milczy na temat kobiet piszących wiersze, a wyjątki Szymborskiej, Lipskiej czy Miłobędzkiej tylko potwierdzają tę regułę). I nie dziwiło mnie też, że praca nad tą książką trwa tak długo, bo przecież roboty co niemiara.

Tymczasem, po blisko dwudziestu latach badań, wychodzi książka i bohaterów ma aż… dziesięciu. Wymieńmy ich jednym tchem: Tetmajer, Rolicz-Lieder, Miciński, Leśmian, Staff, Lechoń, Gałczyński, Miłosz, Herbert i… (jako wisienka na torcie) Świetlicki. Kobiety oczywiście ani jednej, nawet Szymborska się nie załapała. Nie jestem zwolennikiem żadnych parytetów, lecz jednak, jak wynika choćby z przytoczonych cytatów z Lars, kobiety też mają o księżycu swoje do powiedzenia i można by je jakoś uwzględnić, nie tylko jako obiekt księżycowo-erotycznych zapędów Czesława Miłosza (o czym mowa na stronach 171-172). Rozumiem, że sama częstotliwość występowania księżyca w wierszach nie była tu decydująca (np. Tuwim nie został uwzględniony, gdyż chyba używał księżyca zbyt ustawicznie i konwencjonalnie), doskwiera mi jednak nieobecność choćby Grochowiaka, który poświęcił księżycowi dwa wspaniałe wiersze („Nie zabierzecie księżyca” i „Armstrong – Kolumb Księżyca”), poza tym zaś księżyc pojawia się w jego książkach ponad trzydzieści razy, jest to więc poeta wybitnie „księżycowy”. Podobnie ze wspomnianym Sosnowskim, którego księżycowo-solarnym metaforom poświęciłem kiedyś tekścik i w związku z tym byłem zwyczajnie ciekaw, jak Stala do tego podejdzie. Ale nie podszedł. Wyjaśnia to we Wstępie w żołnierskich słowach (wybieram je z trzech różnych akapitów, za co z góry przepraszam): Rezygnując po drodze z wielu pomysłów i ograniczając pole obserwacji […] ujęcia przekrojowe i syntetyczne pozostawiam innym. Przyglądam się lunarnym wierszom poetów uznanych, ważnych, wybitnych. Sądząc po tych trzech ostatnich przymiotnikach, odwołuje się do jakiegoś vox populi, nie określa jednak, do jakiego, bo chyba nie wszechświatowego. Powiedzmy, że wszyscy poeci wybrani przez Stalę reprezentują wszystkie te trzy cechy, ale jako zbiorowość, bo czy każdy z nich, to miałbym jednak pewne wątpliwości. Można być poetą uznanym ale niezbyt ważnym (jak Tetmajer), niezbyt ważnym, choć wybitnym (jak Staff), jak również wybitnym, ale niezbyt uznanym (jak Rolicz-Lieder).

Rozwiążmy jednak te dylematy: „Fragmenty lunarne” Stali nie są żadną monografią, jest to po prostu zbiór referatów napisanych w trakcie pracy nad książką, którą autor sobie wymarzył, lecz jej nie napisał. Wszystkie zostały stworzone do różnych Ksiąg, co to naukowcy wydają, by się nawzajem przekonywać o swoim istnieniu. Stala wybrał poetów, którzy jemu osobiście najbardziej odpowiadali, i niech mi tu nie wciska, że są to najbardziej wybitni, ważni i uznani. To on tak uważa, na tym polega kryterium wyboru. Któremu zresztą poecie (żyjącemu czy też umarłemu) zależałoby na znalezieniu się w antologii tekstów o księżycu? Oczywiście, każdemu byłoby miło, ale nie są widocznie aż tak ważni, uznani, wybitni. Głupio mi to pisać, ale wolałbym jakieś kulturalne uzasadnienie typu: poeci, u których księżyc występuje w sytuacjach tak ciekawych, że mnie to zainspirowało do napisania referatu, to bym rozumiał.

»Fragmenty lunarne« Stali nie są żadną monografią, jest to po prostu zbiór referatów napisanych w trakcie pracy nad książką, którą autor sobie wymarzył, lecz jej nie napisał

 

3.

Dość już jednak tych wstępnych docinków, przyjrzyjmy się samej książce. Wydana jest ładnie, nawet bardzo ładnie, nawet przesadnie ładnie, twarda oprawa, obwoluta, papier półkredowy, co sprawia, że jest bardzo ciężka, nie nadaje się do noszenia w kieszeni, do tego mnóstwo ilustracji ściągniętych z internetu lub autorstwa Andrzeja Nowakowskiego, nie wiadomo, które są które, ale można się domyślić, bo Andrzej Nowakowski nie leciał chyba nigdy w kosmos, tak czy owak jest ich nadmiar, a wolałbym chyba jakieś stare ryciny, grafiki przedstawiające różne wyobrażenia księżyca. Składa się (książka) z dwóch części, jedna to wspomniane referaty, druga – to antologia wierszy poetów niepolskojęzycznych o księżycu ułożona przez Mariana Stalę, no, jest ona dosyć fajna, ale ma dwa mankamenty. Po pierwsze przekłady dobre sąsiadują tu z przekładami fatalnymi, większość zaś stanowią przekłady średnie, gdyby więc ograniczyć się do przekładów dobrych lub zlecić nowe, lepsze przekłady (o co nie byłoby trudno, tłumacze pracują wszak za bezcen), wyglądałoby to znacznie wspanialej. Po drugie: redakcja. Autor antologii dostarczył zapewne kserówek, które zostały zeskanowane, lecz nie zostały zredagowane, w związku z czym np. w wierszu Goethego mamy wers brzmiący: tak wi182erności czas. Rozumiałbym taki wers w wierszu Romana Bromboszcza, ale u Goethego? Ta antologia skrzy się miliardem literówek, no dobra, przesadziłem, jest ich zaledwie kilkadziesiąt, ale i tak przeszkadzają ją czytać bez nieustannych wybuchów śmiechu, podobnie zresztą z tekstem samego Stali, nikt go chyba nie czytał przed publikacją, a należałoby, bo np. na wers jak gdyby mię prowadziła dłoń magnetyzera nawet sam Tetmajer by sobie nie pozwolił, miał on jednak wyczucie trzynastozgłoskowca i zgodnie z moimi przewidywaniami (sprawdziłem) zaczął ten wers od jakby. Jeszcze trzymając się kwestii redakcji: można by wziąć pod uwagę, że to jednak książka i kiedy Stala odwołuje się kilkakrotnie do własnego referatu, który też w niej jest, nie dawać zawsze w przypisie adresu bibliograficznego Księgi, w której znalazł się pierwotnie.

Ta antologia skrzy się miliardem literówek, no dobra, przesadziłem, jest ich zaledwie kilkadziesiąt

Tekst ten zresztą (tzn. kolekcja tekstów) jest bardzo piękny, czyta się to jak wyznania jakiegoś zapalonego hobbysty, każdy nieomal referat zaczyna się od fragmentu „buchalteryjnego” (autor liczy najpierw „ilość księżyca” w wierszach danego poety, potem zaś to różniczkuje, ile użyć było takich, ile owakich, jest to fascynujące), poza tym dba jednak o to, by każdy referat przedstawiał sobą nieco inną formę podawczą, a to jest to dogłębna analiza jednego wiersza (jak w przypadku Rolicza-Liedera), a to dość „szkolarski” przegląd całej twórczości (jak w przypadku Tetmajera), a to przegląd całości zmierzający ku analizie jednego (jak w przypadku Staffa i Lechonia), a to analiza, od której odgałęzia się przegląd (jak w przypadku Herberta). Czasami są to hołdy składane na kolanach (wiersze Miłosza pełne są oczywiście głębi i dramatyczności, choćby były najbardziej płytkie i niezbyt dramatyczne), kiedy indziej widać wyraźnie, że autor danego poety osobiście nie lubi, stara się go jednak sam przed sobą wybronić, co nie zawsze wypada przekonująco, np. w przypadku Gałczyńskiego, który wydaje mi się ostatnim poetą, któremu można by przypisać walor „antykomunizmu”.

Zabawna jest kwestia kontekstów: wszystkim poetom przydaje Stala konteksty „poetyckie”, jedynie Świetlickiemu stara się przyporządkować cytaty z jakichś piosenek i z „Gwiezdnych wojen” – a przecież właśnie od Świetlickiego dostałem komplet „Poezyj” Tetmajera, które miał doszczętnie przerobione. Z drugiej zaś strony – czy taki Gałczyński nie ulegał przypadkiem wpływowi współczesnych sobie piosenek? Jedną mogę wręcz zacytować z pamięci:

Gwiazdy gdzieś się pochowały
I utonął księżyc w stawie
Więc uciekłam z dusznej chaty
Po wilgotnej biegłam trawie

Mamy tu księżyc zantropomorfizowany, taki właśnie, jak u Gałczyńskiego (słowa te zresztą napisał też poniekąd poeta, Artur Marya Swinarski); Gałczyński nb. z upodobaniem określany jest przez Stalę jako autor „Ludowej zabawy” (to taki jego mało znany poemat przedwojenny), więc trudno żeby nie znał piosenek Ordonówny.

Co trzeba przyznać, stosunkowo najgorzej wyszedł na tym wszystkim Leśmian, jego najwyraźniej księżyc niezbyt interesował, a Stala najwyraźniej liczył na to, że będzie inaczej, stąd jego (najbardziej chyba ryzykowna w całym tomie) teoria, że sam Pan Błyszczyński jest Księżycem. Dla mnie jest ona dość bulwersująca, lecz przecież bądźmy szczerzy, nie ma na świecie nikogo, kto by ją przyjął za fakt, ni też takiego, kto by przyznał, że w nią nie wierzy.

 

4.

Wspomniałem tu już o cyklu „Jeden wiersz”, to właśnie w nim dojrzał „numerkowy” tryb pisania Stali (tekst dzieli się na drobne, numerowane „uwagi”, nie przekraczające zwykle objętości jednego akapitu), tutaj jest on realizowany bardzo precyzyjnie, wywód każdego z referatów rozwija się logicznie niczym „Tractatus” Wittgensteina, jednak na przestrzeni całej książki nie wygląda to już tak dobrze: rozliczne informacje dublują się, ewentualnie wchodzą ze sobą w niezgodę. np. kwestia oklepanej metafory „srebrny księżyc” u Tetmajera i Leśmiana. Tu traktowana jest jako defekt, a ówdzie – jako przymiot. Można by zatem przemyśleć, czemu u jednego poety srebrny księżyc nam się podoba, a u drugiego już nie, autor jednak tego wysiłku nie podejmuje. Cały czas mam pretensję do tej książki, że nie jest książką, też już się powtarzam. Tak czy owak samo czytanie dostarcza wielu przyjemności, mamy tu typowe dla Stali „zdania puste” typu: Skąd bierze się to doznanie? Być może bierze się ono stąd…, mamy też te jego piękne, „zawieszone” puenty, np. taką: W 1891 roku pytania nie dostrzeżono, dzisiaj mamy do czynienia z inną poezją i inną tandetą. Czy Marian Stala kojarzy nową poezję z tandetą? Raczej może nie bądźmy aż tacy stanowczy. Tandetę można dostrzegać wszędzie, a zwłaszcza tandetny bywa zwykle księżyc. Chociaż sam w sobie jest znacznie większy od kogokolwiek z nas, tyle że oddalony, obojętny, a przez to prowokuje do wyzwisk, do zachwytów. Sam ten fakt, zauważony przez Mariana Stalę, jest cenny. Natomiast jego książka, nie powiem że „zalatuje tandetą”, lecz jest równie niedoskonała, jak wszystko, czego się imamy, będąc jedynie ludźmi „podksiężycowymi”, chcącymi pozostać w pamięci potomnych, robiącymi rzeczy, do których mamy głęboki, choć często przypadkowy zapał. Skąd się w ogóle wziął ten księżyc u Stali? Pewnie z wiersza Micińskiego, tak mi się zdaje, choć pewnie się mylę, ale mylić się można i czasami nawet trzeba.

Mamy tu typowe dla Stali »zdania puste« typu: Skąd bierze się to doznanie? Być może bierze się ono stąd…

5.

Niedługo po wydaniu „Fragmentów lunarnych” gruchnęła wieść, że prof. Stala skończył 70 lat i odchodzi na emeryturę. Miejmy nadzieję, że tylko na emeryturę uniwersytecką, i że nastąpi teraz w jego twórczości „indiańskie lato”, gdy wolny od zajęć dydaktycznych poświęci się pisaniu swoich rzeczy podstawowych. Jest w końcu najzdolniejszym uczniem Marii Podrazy-Kwiatkowskiej, która jako emerytka wydała ileś ważnych książek, też może nieco przyczynkarskich (ech, te nieszczęsne Księgi!), ale pozwalających obcować z myślą wybitnej badaczki i z jej przepastnym archiwum. Choć z drugiej strony nie wiem: czego się tu jeszcze spodziewać po Stali? Gdyby zainteresował się na powrót poezją współczesną (był bądź co bądź przez jakiś czas jurorem Nagrody Szymborskiej), zostałoby to pewnie odpowiednio wyśmiane przez krytyków młodszego pokolenia. A czy o Młodej Polsce da się jeszcze coś nowego powiedzieć? Też trochę wątpię. Prawdę mówiąc, spodziewam się teraz spektakularnego „milczenia Stali”, choć jednak liczę na to, że zostanie ono przerwane, i to w sposób, który mnie arcyprzyjemnie zaskoczy.

Marian Stala

„Fragmenty lunarne. Szkice o obecności księżyca w poezji polskiej od schyłku XIX do początku XXI wieku wraz z małą antologią księżycowych wierszy poetów Zachodu", Universitas, Kraków 2022, s. 340.

Adam Wiedemann
ur. 1967, poeta, prozaik, tłumacz, krytyk literacki i muzyczny, malarz i rysownik. Ukończył filologię polską na Uniwersytecie Jagiellońskim w Krakowie. Laureat nagród: PTWK (1998), Fundacji Kościelskich (1999) i Nagrody Literackiej Gdynia (2008). Ostatnio wydał tom „Odżywki i suplementy” (2022). Mieszka w Warszawie.
korekta Jakub Nowacki

Marian Stala

„Fragmenty lunarne. Szkice o obecności księżyca w poezji polskiej od schyłku XIX do początku XXI wieku wraz z małą antologią księżycowych wierszy poetów Zachodu", Universitas, Kraków 2022, s. 340.

POPRZEDNI

recenzja  

Narracją dojdziemy do wspólnoty

— Monika Helak

NASTĘPNY

recenzja  

Labirynty i manowce, albo Eurydyka w piekle egzystencji pure

— Aleksandra Klęczar