fbpx
Ładowanie strony
Logotyp magazynu Mały Format

 

„Potwory. Dylemat fanki” amerykańskiej dziennikarki i krytyczki Claire Dederer to eseistyczny spacer po dylematach moralnych, jakich odbiorcy kultury nastręcza XXI wiek. Co zrobić z twórczością artystów oskarżanych o przemoc? Czy da się oddzielić dzieło od twórcy i czerpać przyjemność z oglądania „Manhattanu” Woody’ego Allena ze świadomością, że reżyser był oskarżany o nadużycia seksualne wobec nastolatek? Co zrobić z filmami, książkami czy muzyką, które miały dla nas charakter formacyjny, ale zostały splamione tym wszystkim, czego później dowiedzieliśmy się o ich twórcach? Dederer przedstawia wachlarz problemów, z którymi musi zmierzyć się każdy, kto chciałby dorobić się spójnej wykładni moralnej dotyczącej słuchania oper Wagnera, zabawy przy piosenkach Michaela Jacksona lub zachwytów nad obrazami Picassa. „Potwory…” bardziej niż wykład z etyki przypominają rozmowę. Sposób pisania Dederer przypomina nieco wydaną kilka lat temu „Wolność, równość, przemoc” Agaty Sikory – w obu przypadkach nie otrzymujemy gotowego rozwiązania przedstawionego ex cathedra. Zamiast tego autorka „Potworów…” wspólnie z nami prowadzi śledztwo, rysuje kształt problemów, z którymi się mierzymy, i oferuje  poczucie współbycia w moralnym chaosie.

Oczywiście Dederer pisała książkę na fali ruchu #metoo, który ujawnił skalę przemocy seksualnej w centrach światowej popkultury. Jednak przykłady, którymi się posługuje, należą do zamierzchłej przeszłości. Proces sądowy Woody’ego Allena o nadużycia seksualne wobec Dylan Farrow toczył się ponad 30 lat temu, sprawa gwałtu dokonanego przez Romana Polańskiego ma już prawie 50 lat, a wspominana w „Potworach…” Fernande Olivier zabierała głos w sprawie przemocy, której doznawała ze strony Pabla Picassa w 1930 roku.

Omawiane sytuacje są przedmiotem debaty do dziś – przede wszystkim z powodu ogromnych zmian, które zaszły na rynku mediów na przestrzeni ostatnich dwóch dekad. Jeszcze kilka dekad temu zakres wiedzy, jaką można było zdobyć o gwiazdach popkultury, był bardzo ograniczony – skazani byliśmy na to, co mówiła o nich telewizja, pojawiające się od czasu do czasu wywiady prasowe czy głupotki, o których pisały brukowce. Nawet gdy były to sprawy ważkie i zostawiały swoje ślady w debacie publicznej – o pewnych rzeczach się słyszałosię rozmawiało – ślady te okazywały się wyjątkowo nietrwałe. Żeby obejrzeć materiał telewizyjny o muzyku czy aktorze, trzeba było albo usiąść w odpowiednim momencie przed telewizorem, albo zadbać, żeby ktoś w porę nagrał nam właściwy program. By przeczytać wywiad o sprawie sprzed lat, należało udać się do biblioteki i liczyć, że znajdziemy tam akurat ten numer czasopisma, na którym nam zależy, albo wertować biografie i wspominki interesującej nas postaci czy osób z jej otoczenia. Dziś „nie wiedzieć” jest znacznie trudniej niż kiedykolwiek w historii.

Dederer nie szuka usprawiedliwień dla rozmaitych form przemocy stosowanych przez tytułowe „potwory”. Zastanawia się jednak nad tym, co tocząca się wokół nich debata publiczna mówi także o nas samych. Z rezerwą podchodzi do moralnego absolutyzmu, w którym dopatruje się narcystycznej postawy:

(…) gdy doświadczamy uczuć moralnych, zawsze gdzieś pod powierzchnią czai się chęć pogratulowania sobie słusznych wyborów. Opatulamy swoje emocje językiem etyki i podziwiamy się za to, jak znakomicie nam poszło.

Choć przez większą część książki autorka sama pisze o „potworach”, rozważa jednocześnie konsekwencje takiego postawienia sprawy. Czy za jego pomocą nie esencjalizujemy przemocy, lokując jej źródło w immanentnym złu jednostki, a nie w systemowych mechanizmach, które ją wytwarzają? Jak pisze Dederer, być może „nazwanie ich potworami, opisywanie ich potworności, wyliczanie ich potwornych grzechów (…) służy wyłącznie temu, by nadal znajdowali się w centrum tej opowieści”.

Innymi słowy, może już samo pytanie „Czy wolno oglądać filmy Romana Polańskiego?” jest źle postawione? Co, jeśli nie ma czegoś takiego, jak „filmy Romana Polańskiego”? Przy powstawaniu „Chinatown”, któremu część swoich rozważań poświęca Dederer, pracowało, jak wylicza serwis IMDb, ponad sto osób. Oczywiście w przypadku filmu reżyser bywa najważniejszym członkiem zespołu, ale wiemy też – dziś lepiej niż kiedykolwiek – że wielkie postacie ze świata sztuki chętnie i sprawnie pożyczają cudze koncepcje i podpisują się pod nieswoimi pomysłami. Może przeceniamy ich rolę, a niewystarczająco mocno akcentujemy znaczenie wszystkich osób, których nazwiska suną przez ekran kinowy w napisach końcowych? Nie jest to oczywiście uniwersalna odpowiedź ani na pytanie o wymiar etyczny oglądania „Chinatown”, ani tym bardziej o całą gamę innych, znacznie bardziej zindywidualizowanych gałęzi sztuki. Ale warte chwili refleksji jest to, że właśnie kino – najbardziej zespołowa ze wszystkich gałęzi sztuki – jest miejscem narodzin najbardziej ubóstwianych postaci kultury popularnej. Jak również to, że to właśnie w Hollywood miały miejsce najgłośniejsze callouty i najistotniejsze wydarzenia ruchu #metoo w ostatnich latach.

Reżyser bywa najważniejszym członkiem zespołu, ale wiemy też, że wielkie postacie ze świata sztuki chętnie i sprawnie pożyczają cudze koncepcje i podpisują się pod nieswoimi pomysłami

Pytaniem znacznie ciekawszym, a z pewnością bardziej konstruktywnym, niż „Co zrobić z filmami Polańskiego?”, jest pytanie o to, skąd się wzięli Roman Polański, Woody Allen, Pablo Picasso czy Harvey Weinstein. Potwory rodzą się z bogów. Władza deprawuje, a tę dzierżą dziś multimilionerzy, zdobiący twarzami okładki gazet, udzielający wywiadów i stąpający po czerwonych dywanach. Przyzwolenie na przemoc rodzi się z czci, którą są darzeni, i z materialnej potęgi, którą dysponują (ile z calloutowanych gwiazd popkultury rzeczywiście skończyło w więzieniu, a ile zawarło pozasądowe ugody opiewające na miliony dolarów?).

Dederer ilustruje ten problem przykładem wystawy prac Picassa, którą odwiedziła wraz ze swoimi nastoletnimi dziećmi. Wystawę poświęcono nie tylko twórczości malarza, ale i jej kontekstom – burzliwym relacjom artysty z „muzami”, toksycznym, kontrolującym zachowaniom i rozmaitym formom przemocy, których się dopuszczał.

Wystawa w muzeum sztuki w Vancouver przestała wyglądać jak wystawa dzieł sztuki, a zaczęła przypominać pomnik poległych, mający upamiętniać Fernande Olivier, Evę Gouel, Olgę Chochłową, Marie-Thérèse Walter, Dorę Maar, François Gilot i pozostałe. Przechodząc przez kolejne pomieszczenia, dowiadywaliśmy się, w jaki sposób Picasso zniszczył życie każdej z nich. Każda sala dopisywała jeden rozdział w historii Picassa skurwysyna: nieustanne uwodzenie kobiet, okrucieństwo, obelgi, skupienie na sobie. Gdy już doszliśmy do portretu zatytułowanego „Kobieta z żółtym naszyjnikiem”, ukazującego François Gilot z policzkiem przypalonym papierosem Picassa, dzieci miały dość.

Autorka chciała odbyć z dziećmi głęboką rozmowę na temat napięcia między dziełami Picassa a wszystkimi faktami z jego życia, o których mówiły tabliczki na ścianach galerii. „Jezu, jakie to jest przygnębiające” – powiedziało jedno z nich. „Co za obrzydliwy zbok” – rzuciło drugie – „Możemy już stąd wyjść?”.

Z pogłębionej rozmowy wyszły nici – nastolatki uznały, że nie ma o czym gadać. Oglądanie obrazów kobiet wraz z historią przemocy, której doznawały ze strony artysty, jest doświadczeniem przykrym i przygnębiającym. Kto nie ma w głowie obrazu Picassa jako boga, przed którym trzeba klękać, tego reakcja będzie jednoznaczna, szczera i oczywista. Jeżeli chcemy świata bez przemocy i bez potworów,  musimy być w stanie wyobrazić sobie świat bez bogów.
 
Moralność rynkowa

Istnieją oczywiście nieskomplikowane i powszechne odpowiedzi na rozterki moralne, które omawia Dederer. Cały problem można sprowadzić do prostego wymiaru rynkowego. Ściągnę „Chinatown” czy „Manhattan” z torrentów, a „Harry’ego Pottera” z Chomikuj. Freegan is vegan. Ani jedna moja złotówka nie powędruje do autorki, mam więc czyste sumienie. Jest to konsekwencja przekonania, że podstawową formą odpowiedzialności jest dziś odpowiedzialność konsumencka – skoro konsumpcja pozostaje nośnikiem naszych wyborów moralnych, poprzez odmowę zaangażowania w rynkową wymianę możemy od odpowiedzialności się wykpić. Dokładnie tak samo jak nie przykładam ręki do globalnego wyzysku pracowników w Indonezji, ponieważ nie kupuję szytych tam ubrań, albo do pracy dzieci, ponieważ kupuję wyłącznie kawę fair trade.

Skoro konsumpcja pozostaje nośnikiem naszych wyborów moralnych, poprzez odmowę zaangażowania w rynkową wymianę możemy od odpowiedzialności się wykpić

Pierwszy problem z taką wizją świata polega na tym, że jest to po prostu bardzo mierna etyka, zgodnie z którą nasze moralne zobowiązania wynikają z tego, czy bierzemy udział w bardzo długim łańcuchu wyzysku, czy tylko oglądamy go zza cudzego ramienia. A przecież nasze zobowiązania moralne wynikają z wiedzy o tym, że przemoc przenika świat, i przekonania, że bez niej jest on możliwy

Po drugie, przesuwa ona etyczną odpowiedzialność na najsłabszą stronę w całym procesie produkcji i dystrybucji. Konsument na rynku w praktyce jest stroną bierną – nie ma możliwości wyrażenia swoich potrzeb, wybiera spośród pozornie szerokiego wachlarza bardzo podobnych do siebie produktów. Stroną proaktywną, która decyduje o zakresie tego wyboru, jest producent. A jednak wizja ta zakłada, że to odbiorca ma podjąć moralną decyzję, decydując się na taką czy inną formę konsumpcji, żeby temu, kto tak naprawdę kieruje całym procesem – zwykle globalnej korporacji o miliardowych zyskach – opłacała się zmiana. Produkowanie w bardziej etycznych warunkach, zrezygnowanie z pracy dzieci czy z angażowania do głównej roli aktora oskarżanego o napaść seksualną.

Po trzecie, rynek nie jest przestrzenią demokratyczną. Cała koncepcja moralnej konsumpcji opiera się na założeniu, że możemy „głosować dolarami” – jak nazwał to jej twórca James M. Buchanan jeszcze w latach pięćdziesiątych. Odwoływali się do niej wielokrotnie Rose i Milton Friedman, którzy w swojej książce „Wolny wybór” pisali:

Idąc raz do roku do lokalu wyborczego, głosujemy prawie zawsze na pakiet, a nie na jego poszczególne elementy. (…) Najczęściej jednak kończy się na tym, że dostajemy co innego niż to, za czym myśleliśmy, że głosujemy. Jeżeli zaś znajdziemy się w mniejszości, trzeba się podporządkować większości i czekać, aż przyjdzie nasza kolej. Kiedy natomiast głosujemy w supersamie, otrzymujemy dokładnie to, za czym oddaliśmy głos, wydając własnego dolara.

Możemy więc wyobrażać sobie, że gdybyśmy tylko byli odpowiedzialnymi konsumentami, którzy w moralny sposób głosują swoimi dolarami czy złotówkami – oglądają dobre filmy, kupują kawę fair trade i warzywa od lokalnego rolnika, świat byłby miejscem pozbawionym przemocy i wyzysku. Rzecz jednak w tym, że „głosowania”, które odbywają się na rynku mają bardzo niewiele wspólnego z demokracją. Demokratyczne są spółdzielnie, w których na każdą osobę przypada jeden głos, rynek funkcjonuje zaś jak spółka, gdzie głosy przysługują zależnie od liczby udziałów (czy  posiadanych złotówek). Na tym polega sedno problemu – popyt na towary i usługi nie zależy przecież od liczby ludzi, którzy chcą mieć do nich dostęp, ale od zasobności ich portfeli. Innymi słowy, twoja etyczna konsumpcja ma marginalne znaczenie tak długo, jak nie jesteś multimilionerem, bo w demokracji rynkowej jedni mają głosów miliardy, a inni nie mają ich w ogóle. Właśnie dlatego w tym samym czasie gdy setki tysięcy osób rocznie umierają na malarię, a setki milionów cierpią głód, rynek pompuje miliardy dolarów w kolejne absurdalne „wynalazki” Doliny Krzemowej.

Wizja moralnej odpowiedzialności zapośredniczonej przez rynek jest bardzo kusząca – oferuje nam namiastkę sprawczości w świecie, w którym rzeczywiście mamy jej coraz mniej, bo jako obywatele czy pracownicy jesteśmy coraz bardziej wyobcowani z otaczających nas struktur władzy. Służy jednak odwróceniu uwagi od systemowych mechanizmów przemocy, które są konsekwencją struktury własności mediów, absurdalnych nierówności czy mitologii bogów i zwykłych śmiertelników, która przenika świat kultury i sztuki. Jak pisze Dederer:

liberalizm chce, byś odwrócił wzrok od systemu i skupił się na istotności własnych wyborów. W późnym kapitalizmie ów indywidualny wybór nieodwracalnie stapia się z wyborem konsumenckim. Jesteś tym, co konsumujesz.

Takie też jest zwieńczenie drogi, którą prowadzi nas autorka:

Twoje poczucie odpowiedzialności to przesąd, próba ugruntowania cię w twojej tragicznie ograniczonej roli konsumenta. Nie istnieje żadna władza i nie powinno jej być. Jesteś wolny. Jesteś niekonsekwentny i pełen sprzeczności. Nie musisz przedstawiać żadnej wielkiej zunifikowanej teorii postępowania z Michaelem Jacksonem. Jesteś hipokrytą, co potwierdza się raz po raz. Uwielbiasz Annie Hall, lecz dosłownie nie możesz patrzeć na obrazy Picassa. Nie jesteś odpowiedzialny za rozwiązanie nierozwiązywalnych sprzeczności. Co więcej, niczego nie rozwiążesz, konsumując tak albo inaczej. Sama myśl, że to możliwe, jest ślepym zaułkiem.

Możesz czytać, oglądać i słuchać tego, na co masz ochotę, bo „twoje obcowanie ze sztuką nie czyni cię złym ani dobrym człowiekiem. Musisz sobie poszukać innego sposobu, by to osiągnąć.

Claire Dederer
„Potwory. Dylemat fanki”, tłum. D. Konowrocka-Sawa, Wydawnictwo Filtry, Warszawa 2024

Hubert Walczyński
absolwent London School of Economics i Szkoły Głównej Handlowej, ekonomista, publicysta, działacz OZZ Inicjatywa Pracownicza. Uczy ekonomii w 2. Społecznym Liceum Ogólnokształcącym w Warszawie.
redakcjaJacek Wiaderny
korekta Lidia Nowak

Claire Dederer
„Potwory. Dylemat fanki”, tłum. D. Konowrocka-Sawa, Wydawnictwo Filtry, Warszawa 2024

POPRZEDNI

varia  

Gdzie i kiedy zaczyna się Droga Sławy Wł. St. Reymonta? Uwagi do reedycji „Pielgrzymki do Jasnej Góry"

— Piotr Puldzian Płucienniczak

NASTĘPNY

rozmowa  

Archipelagi wielkomiejskiej biedy – rozmowa z przedstawicielkami łódzkiego kolektywu badawczego

— Andrzej Frączysty