Farma warszawskiej Spółdzielni MOST zajmuje około 3,6 ha i leży obok ogródków działkowych, blisko ruchliwej Trasy Siekierkowskiej, spinającej ze sobą dwa brzegi Wisły w południowej części miasta. W zależności od wariantu, Google Maps pokazuje stamtąd 8-9 km do Pałacu Kultury i Nauki. Jest to okolica już nieco spokojniejsza niż zatłoczone Śródmieście, położona przy dzikiej rzece, nadal jednak leżąca zdecydowanie w ścisłych granicach wielkiej metropolii.
Tymczasem latem 2024 roku na farmie trwa zbieranie jabłek na cydr czy dyni albo fasoli. Ludziom, którzy w grudniu ubiegłego roku powołali spółdzielnię do życia, przyświeca ambicja zredefiniowania miasta i miejskości, a może i czegoś więcej. „Wyobraźmy (…) sobie miasto, które na wskroś przenika uprawa żywności. Miasto, w którym tereny uprawne są stałym elementem krajobrazu — tak powszechnym jak sklepy, restauracje czy bary. Przestrzenie uprawne różnią się między sobą w zależności od położenia i typu zabudowy, tworząc całe spektrum technik i strategii” – piszą oni w raporcie „Spółdzielcza farma miejska jako narzędzie rozwoju miejskiej strefy żywicielskiej i agroekologii”, który można potraktować jako syntezę manifestu ideowego, katalogu dobrych praktyk oraz instrukcji dla kolejnych spółdzielców i spółdzielczyń.
Miejsko-wiejskie kontinuum
Dychotomia miasta i wsi jako dwóch odmiennych obszarów o różnych funkcjach społecznych i gospodarczych organizuje nie tylko nasze wyobrażenia na temat przestrzeni, ale i przestrzeń samą w sobie. W miastach, co do zasady, nie produkuje się żywności. Dostarcza się ją z zewnątrz za pomocą dłuższych lub krótszych łańcuchów dostaw. Czy jednak zawsze tak było, a wobec aktualnego modelu nie ma żadnych alternatyw? W odwieczność i stałość dzisiejszego podziału powątpiewają m.in David Wengrow i nieżyjący już David Graeber, którzy w pracy „Narodziny wszystkiego. Nowa historia ludzkości” (2022 [2021]) rozwijają oryginalną, nielinearną koncepcję powstania rolnictwa, pierwszych organizmów politycznych i złożonych struktur społecznych. Nie przedstawiają oni chronologicznej sekwencji „wydarzeń”, takich jak przejście z łowiecko-zbierackiego trybu życia do osiadłego, rewolucja neolityczna i powstanie trwałych nierówności z władzą konsolidującą się w ośrodkach miejskich. Zamiast tego obaj autorzy proponują myśleć o okresowym współwystępowaniu rozmaitych form społeczno-gospodarczych. Członkowie tych samych społeczności mogli w różnych momentach oddawać się zarówno polowaniom, jak i pielęgnowaniu plonów, a wielkie skupiska mieszkalno-przestrzenne nie wykluczały egalitaryzmu.
Według Kacpra Pobłockiego, który również kwestionuje uproszczoną miejsko-wiejską opozycję, rolnictwem w XXI wieku zajmowało się ok. ¼ (800 mln) mieszkańców miast na świecie, zwłaszcza na globalnym Południu. – „W niektórych miastach Południa rolnictwo było i wciąż jest najważniejszą gałęzią gospodarki. W Bogocie daje ono pięćdziesiąt miejsc pracy na jeden hektar – to więcej niż na przykład wielkopowierzchniowy handel. 60 procent powierzchni Bangkoku (oraz jedna trzecia Szanghaju) jest przeznaczona pod uprawę (w porównaniu do 8 procent w Londynie)” – pisze polski antropolog, dodając dalej, że ruralizacja bynajmniej nie świadczy o zacofaniu wymienionych metropolii, a silne zaplecze produkcji żywności występuje nawet w „hipernowoczesnym” Hongkongu. Przyjmując taką perspektywę, uzupełnia Pobłocki, można stwierdzić, że coraz śmielej eksperymentujące dziś z rolnictwem miasta na Zachodzie – takie jak dźwigające się z przemysłowego upadku Detroit – nie wytyczają oryginalnych ścieżek, tylko po prostu doganiają Południe[1].
Retrofuturyzm i typologie przyszlości
A jeśli czasem wystarczy dogonić własną przeszłość? Tak zwana wizja retrofuturystyczna, do której odwołują się twórcy spółdzielczej farmy miejskiej na Siekierkach, łączy projektowanie nowych rozwiązań zmieniających system żywnościowy z sięganiem po te, które historycznie wypróbowano. Jak czytamy w cytowanym raporcie, wydanym w czerwcu 2023 roku przez centrum technologii spółdzielczych CoopTech Hub przy wsparciu Fundacji im. Heinricha Bolla, do początku XX wieku niemal całość stołecznego zapotrzebowania na owoce, warzywa i nabiał była pokrywana przez miejscową produkcję z położonych w Warszawie sadów, gospodarstw i ogrodów. Opowiada o tym dr Maciej Łepkowski, prezes zarządu Spółdzielni MOST i wykładowca architektury krajobrazu w Szkole Głównej Gospodarstwa Wiejskiego, związany m.in z CoopTech Hub oraz Inicjatywą Otwarty Jazdów. „Próbujemy odnowić i wzmocnić koncepcję miejskiej strefy żywicielskiej – upraw bezpośrednio związanych z wielkim miastem, położonych na jego terenie i w jego bezpośrednim otoczeniu. Planowanie przestrzenne dotyczące żywności ma tradycję sięgającą blisko półtora stulecia, a jego struktura wiąże się bezpośrednio z możliwościami logistycznymi. Przykładowo, warzywa jako najbardziej wrażliwy na przechowywanie element produkcji powinny być wytwarzane jak najbliżej. Taniejąca logistyka rozszerzyła strefy żywicielskie miast takich jak Warszawa de facto na cały świat, uważamy jednak, że nadal w dużo większym stopniu powinny być powiązane z miastem i jego mieszkańcami jako część szerszego układu społeczno-geograficznego; bioregionu, który łączy aspekty społeczne i ekonomiczne z przyrodniczymi” – mówi Łepkowski.
Do początku XX w. niemal całość stołecznego zapotrzebowania na owoce, warzywa i nabiał była pokrywana przez produkcję z położonych w Warszawie sadów, gospodarstw i ogrodów
W wizji spółdzielców stare i nowe narzędzia przynależne do „typologii przyszłości”, gdzie obok farm miejskich znajdziemy m.in agriparki (duże obszary łączące zastosowanie rolnicze z rekreacyjnym i edukacyjnym), bezglebowe uprawy hydroponiczne czy akwaponiczne (uprawy w wodzie wykorzystujące nawóz produkowany przez ryby), są wsparte rozbudowaną społeczną i logistyczną infrastrukturą. Dystrybuujący ryzyko pomiędzy producentów a konsumentów model Rolnictwa Wspieranego Społecznie, w którym ci drudzy opłacają z góry cały sezon dostaw, kooperatywy spożywcze, huby żywnościowe, umożliwiające sprzedaż bezpośrednią targowiska i bazary – te oraz inne instrumenty mają składać się na całościowy obraz „jadalnego miasta”, przekraczającego żywnościową i przyrodniczą alienację współczesnych mieszczan.
O „przedefiniowaniu nowoczesnej miejskości rozumianej jako miasto stojące w opozycji do wsi” mówi mi dr Joanna Erbel, dyrektorka ds. protopii w CoopTech Hub, autorka wydanej w 2022 roku książki „Wychylone w przyszłość. Jak zmienić świat na lepsze” i współzałożycielka Spółdzielni MOST. „Obok pojęcia strefy żywicielskiej używamy również pojęcia ekopolis – miasta widzianego jako szerszy ekosystem. Pozostajemy w jego ramach połączeni z działającymi w sąsiedztwie rolnikami i rolniczkami, a miejskie rolnictwo nie jest dziwną nowinką, ale naturalnym i niezbędnym dopełnieniem. Żywność zaczyna przenikać wszystkie obszary naszego życia” – tłumaczy moja rozmówczyni.
Osoba przyrodnicza na pokładzie
Oczywistym kontekstem, w którym podnoszone są te idee, jest kryzys ekologiczny. Rolnictwo, wraz z szerszym sektorem użytkowania gruntów odpowiadające za około 22% globalnych emisji gazów cieplarnianych (według danych Krajowego Ośrodka Bilansowania i Zarządzania Emisjami w Polsce w 2022 roku było to 8,7% antropogenicznych emisji), bywa nazywane równoczesnym sprawcą i ofiarą zmiany klimatu. Do tego dochodzą jeszcze napędzana przemysłowymi uprawami utrata różnorodności biologicznej oraz emisje z transportu. Skracanie łańcuchów dostaw, powrót do lokalności produkcji i praktyki z zakresu rolnictwa regeneratywnego mają być odpowiedzią nie tylko na rosnące środowiskowe problemy, ale i bezpośrednio z nich wynikającą niestabilność systemu żywnościowego. Działania rozwijane w takich miejscach jak farma Spółdzielni MOST, wpisujące się m.in w trend zazieleniania miast, można więc traktować jako środki powstrzymywania kryzysu, ale i adaptacji do jego już dziś odczuwalnych skutków. „Stoimy przed momentem czasami nazywanym ponowną urbanizacją; musimy na nowo przemyśleć, jak wyglądają nasze miasta” – stwierdza Erbel.
O środowiskowym wymiarze rolnictwa miejskiego rozmawiam też z Agnieszką Chołuj – pełnomocniczką tak zwanej osoby przyrodniczej w zarządzie spółdzielni. Chołuj, biolożka poza działalnością spółdzielczą zajmująca się m.in. edukacją przyrodniczą, nie zgadza się z hipotezą, według której w podniesieniu przyrody istniejącej na użytkowanym terenie do rangi istoty równorzędnej z tworzącymi społeczność ludźmi jest coś ekscentrycznego. Dowartościowanie ziemi ma służyć uznaniu natury za „partnerkę w działaniu”. „Chodzi również o to, by nie patrzeć na ziemię w sposób jednofunkcyjny, wyłącznie jak na wykorzystywany do produkcji zasób. Podejście, które lekceważy istniejące w naturze połączenia, odpowiada za wiele z problemów współczesnego rolnictwa, w tym pustynnienie, erozję gleby czy jej jałowienie. Bez przyrody nie byłoby żadnych upraw; nasza postawa nie jest więc żadnym ekscentryzmem, ale kierunkiem, którym powinni podążać wszyscy” – opowiada moja rozmówczyni.
Pełnomocniczka upomina się o interesy – czy też przedstawia perspektywę – pozbawionej bezpośredniego głosu „partnerki w działaniu”. Chołuj dodaje: „Dyskusja na ten temat pojawiła się na przykład wraz z pomysłem postawienia na farmie dwóch uli pszczoły miodnej. Biorąc jednak pod uwagę panujące przepszczelenie i to, jaką konkurencję silna, wspierana przez człowieka pszczoła miodna stanowiłaby dla naturalnych zapylaczy, nie byłaby to najlepsza decyzja”. Troska o różnorodność biologiczną zajmowanego terenu ma się też przejawiać w zachowaniu tradycyjnego krajobrazu okolicy dawnych ogródków działkowych. Spółdzielcy zagospodarowują przestrzeń między pozostawionymi samymi sobie zadrzewieniami i zakrzaczeniami, zostawiają też martwe drewno po drzewach owocowych, które, jak mówi Agnieszka Chołuj, „(…) stanowi wsparcie dla drobnej fauny latającej i biegającej”.
Zapraszając do działania „osobę przyrodniczą”, spółdzielcy chcą przekroczyć ograniczenia antropocentryzmu, skuteczniej odpowiadając na środowiskowe i klimatyczne wyzwania epoki. Czy nie ryzykują przy tym jednak zgubienia niezbędnych do sukcesu przedsięwzięcia ludzi? Hermetyczność języka uwikłanego w dystynktywne kody kulturowe to jeden z zarzutów, jakie z prospołecznej perspektywy często stawia się „wywrotowym” ruchom społecznym i projektom politycznym, których egzotyczna semantyka i wymogi poprawnościowe mają stanowić klasową barierę, uniemożliwiającą prawdziwe umasowienie i rozpowszechnienie propagowanych postaw. Co najmniej od czasów „Co z tym Kansas” (2008 [2004]) Franka Thomasa dyskutuje się również o zręcznym wykorzystywaniu tej hermetyczności przez środowiska prawicowe, chętnie przedstawiające niecodzienny język jako dowód klasowego poczucia wyższości i alienacji „lewactwa”. Czy projektowi rozwijanemu na Siekierkach – i zdominowanemu przez klasę średnią rolnictwu miejskiemu jako takiemu – grozi podobna pułapka? Nie jest to bynajmniej przesądzone – z pewnością jednak warto otwarcie opowiadać o motywacjach, jakie przyświecają leksykalnemu wyborowi, nie oczekując przy tym natychmiastowego zrozumienia. Także dla samej ziemi ważniejsze jest to, co się z nią robi, niż jak się ją nazywa.
„Społem znaczy Razem”
Jak do tego wszystkiego ma się spółdzielczość, u swojego zarania pomyślana jako formuła samoorganizacji, która agreguje przedsiębiorczość i energię zwykłych ludzi, zapewniając im swoistą kolektywną odporność? Tak zwane zasady roczdelskie, przyjęte przez pierwszą głośną spółdzielnię spożywców z angielskiego miasta Rochdale w 1844 roku, mówią o dobrowolnym i otwartym członkostwie, demokratycznej kontroli i zaangażowaniu ekonomicznym, niezależności i autonomii, ograniczeniu indywidualnej dywidendy, kształceniu czy trosce o lokalną społeczność. Według Joanny Erbel to historyczne narzędzie, z czasem coraz częściej uważane nie tylko za solidarystyczne uzupełnienie „głównonurtowej” gospodarki kapitalistycznej, ale za środek do jej oddolnego przekroczenia (m.in. w taki sposób rolę spółdzielczości postrzegał jej chyba najsłynniejszy polski zwolennik i teoretyk, Edward Abramowski), wpisuje się w dążenia do zmiany społecznej, gdzie kwestie żywnościowe występują obok innych elementów. „Traktujemy spółdzielczość jako model umożliwiający odzyskanie kontroli nad rzeczywistością poprzez przejście z demokracji partycypacyjnej, polegającej tylko na wyrażaniu swojego zdania, do demokracji ekonomicznej. Na poziomie miejskim to dążenie do odejścia od modernistycznych założeń, które, wypychając poza swój obręb takie fundamentalne kwestie jak produkcja żywności i relacje z przyrodą, okazały się dysfunkcyjne i – używając języka marksistowskiego – alienujące. Zajmując się ziemią, chcemy złapać kontakt zrzeczywistością. Lepiej rozumieć cykle przyrodnicze, co jest niezbędne, żeby skutecznie odpowiadać na wyzwania klimatyczne” – wyjaśnia działaczka, mówiąc dalej o potrzebie stworzenia przestrzeni dla wyobraźni i odbudowy relacji zakorzenionych w konkretnym miejscu i działaniach.
Na „zakotwiczenie w społeczności”, które zyskuje tożsamościowy wymiar i buduje emocjonalną więź z podejmowanymi działaniami, zwraca też uwagę Maciej Łepkowski. Identyfikowanie się ze spółdzielczym przedsięwzięciem oraz współtworzącymi je ludźmi ma zapewniać dodatkową, pozaekonomiczną motywację do prowadzenia działalności gospodarczej. Prezes spółdzielni MOST uzasadnia: „Kiedy rynek żywnościowy jest coraz silniej drenowany przez monopole, zarówno ze strony platform handlowych, jak i producentów rolnych, etosowy aspekt drobnej przedsiębiorczości zanika. Spółdzielczość to próba jego przywrócenia, tak aby w pracy, poza zarabianiem pieniędzy, chodziło też o wspólnotowe wartości”. Tak jak w epoce Abramowskiego, spółdzielcza idea demokracji ekonomicznej zasadza się na wspólnej własności, współinwestowaniu i współzarządzaniu. Uzyskany efekt skali tworzy możliwości niedostępne dla jednostek czy małych, odosobnionych podmiotów gospodarczych. Obrazując ten mechanizm, Łepkowski odwołuje się do strukturalnych problemów, jakie trapią polskie rolnictwo. „Spółdzielnie ułatwiają zdobywanie środków produkcji – narzędzi, maszyn czy kapitału – zupełnie nieosiągalnych dla indywidualnych, rozproszonych rolników. Zrzeszanie się to pięta achillesowa polskiego małoskalowego rolnictwa. Rozproszenie sprawia, że rolnicy są pozbawieni wspólnej bazy sprzętowej, która umożliwiałaby magazynowanie czy przetwarzanie, i w efekcie pozostają zależni od wielkich odbiorców, którzy ich krok po kroku wykańczają. Tymczasem spółdzielczość mogłaby być efektywnym narzędziem wsparcia i rozwoju dla drobnej, jakościowej produkcji żywności” – uzasadnia.
Tak jak w epoce Abramowskiego, spółdzielcza idea demokracji ekonomicznej zasadza się na wspólnej własności, współinwestowaniu i współzarządzaniu
Od upraw po hub żywnościowy
MOST to spółdzielnia hybrydowa, która zrzesza zarówno osoby fizyczne, jak i prawne, takie jak prowadząca centrum CoopTech Hub PLZ Spółdzielnia czy Pracownia Dóbr Wspólnych. Jak mówi mi Joanna Erbel, do spółdzielni należy obecnie (w sierpniu 2024 roku) ponad trzydzieści „ludzkich i nieludzkich” członków i członkiń. Do tych ostatnich zalicza się też ziemia („osoba przyrodnicza”) , z którą – jak mówi Erbel – spółdzielnia wspólnie uprawia farmę. Idea powołania spółdzielczego gospodarstwa miejskiego, obecna „na mieście” od dłuższego czasu, w środowisku CoopTech Hub skrystalizowała się w maju 2022 roku podczas warsztatów w Dąbrowie Górniczej. Prowadzone przez kolejny rok prace koncepcyjne przebiegały w ścisłej kooperacji z gronem osób rozwijających miejskie rolnictwo w Krakowie, gdzie projekt „jadalnego miasta” prowadzi Zarząd Zieleni Miejskiej. Rejestracja spółdzielni, powołanej na pierwszym zebraniu walnym 11 grudnia 2023 roku, nastąpiła 13 maja br.
Choć pojęcie farmy miejskiej jest stale obecne w pisanej i mówionej opowieści, jaką spółdzielcy i spółdzielczynie rozwijają na swój temat, MOST widzi swoją działalność szerzej niż uprawa roślin. Częściowo wynika to z naturalnych ograniczeń; grunt na Siekierkach, także z powodów wymienionych przez Agnieszkę Chołuj, a więc świadomego zachowania jego dzikiego charakteru, nie ma olbrzymiego potencjału produkcyjnego. „Nie będziemy mieli nigdy takiej wyporności, żeby zaopatrywać miasto w żywność na wielką skalę, ale może uda nam się stać inkubatorem miejskiego rolnictwa, które chce rozwijać zrównoważone łańcuchy dostaw” – słyszę od Erbel. Spółdzielnia działa w trzech głównych obszarach. Obok uprawy i przetwórstwa to tworzenie przestrzeni doświadczeń (w formule animującego społeczne lub artystyczne aktywności „domu kultury” lub miejsca do regeneracji) oraz inkubator nowych rozwiązań. W pierwszym z obszarów spółdzielnia chce wykorzystać potencjał rosnących na miejscu drzew owocowych, uwzględnia też uprawę takich warzyw jak fasola tyczna i szparagowa, brokuł gałązkowy, młode dynie czy sałaty. „Cały czas rozpoznajemy teren i sprawdzamy panujące warunki środowiskowe. Znaczna część ziemi jest porośnięta inwazyjną nawłocią kanadyjską, która szkodzi innym gatunkom, musimy więc zrobić z nią porządek” – dodaje Joanna Erbel. Brane pod uwagę kanały dystrybucji żywności to grupy abonamentowe, przeznaczone zwłaszcza dla mieszkańców i mieszkanek okolicy, sezonowe punkty sprzedaży czy grupy żywnościowe współpracujące z działającymi w Warszawie kooperatywami spożywczymi.
Czym za to mogłyby być wykluwające się na farmie innowacyjne rozwiązania? Spółdzielcy w swoim programowym tekście piszą o technologiach wspierających gospodarkę o obiegu zamkniętym, w tym wytwarzaniu kompostu, rozwijaniu metod przechowywania żywności, które ograniczą jej marnotrawstwo, rozwoju nowatorskich rodzajów upraw (w tym akwaponicznych[2] czy hydroponicznych[3]), wspieraniu działań na rzecz zdrowej diety i zapobiegających ubóstwu żywieniowemu, a także o inkubowaniu nowych spółdzielni. Erbel wspomina o perspektywie powolnego wchodzenia na rynki hurtowe, co wiązałoby się ze stałą, uporządkowaną współpracą z producentami. Możliwe źródła finansowania działań to nie tylko różnego rodzaju środki krajowe i unijne, przeznaczone na budowę bezpieczeństwa żywnościowego (na przykład regionalne programy operacyjne albo środki na innowacje z programu Horyzont Europa), ale i pozyskiwanie kapitału bezpośrednio od drobnych inwestorów. „Klasa średnia będzie mogła lokować swoje oszczędności w inicjatywach budujących wspólną i bezpieczną przyszłość, w tym w naszej” – prognozuje spółdzielczyni.
»Klasa średnia będzie mogła lokować swoje oszczędności w inicjatywach budujących wspólną i bezpieczną przyszłość, w tym w naszej« – prognozuje spółdzielczyni
Nadzieja w samorządach?
Jakub Kaczmarek, członek zarządu spółdzielni odpowiedzialny m.in za dobór upraw na farmie, z zawodu inżynier budujący mosty, mówi także o usługach doradczych na rzecz samorządu. – „Możemy na przykład edukować mieszkańców i służby miejskie na temat zagospodarowania odpadów zielonych i bioodpadów” – wskazuje. Lokalne władze jako partner spółdzielni są tu wymienione nieprzypadkowo. Zarówno koncepcja działania farmy założonej przez MOST, jak i szersze tendencje związane z rolnictwem miejskim i nową architekturą osadzonego lokalnie systemu żywnościowego przyznają samorządowi fundamentalną rolę do odegrania.
Pokazuje to dobrze wspomniany przykład Krakowa, ale nie tylko. Tak zwany Pakt Mediolański na rzecz Miejskiej Polityki Żywnościowej z 2015 roku, podpisany przez prezydentów i burmistrzów kilkuset miast z całego świata, stanowi deklarację zapewnienia mieszkańcom i mieszkankom dostępu do żywności produkowanej lokalnie i w zrównoważony sposób. Miasta mają tworzyć własne strategie żywnościowe, uwzględniające różnorodność biologiczną i usługi ekosystemowe. Spośród polskich ośrodków do Paktu dołączyły Warszawa i Wrocław. W marcu br. przedstawiciele i przedstawicielki MOSTU poparli apel wystosowany przez CoopTech Hub, Koalicję Klimatyczną, Instytut Spraw Publicznych oraz inicjatywę „Po co to eko”, w którym czytamy o metropolitalnych partnerstwach żywnościowych, wyznaczaniu infrastruktury do handlu bezpośredniego, zamówieniach publicznych promujących lokalnych rolników, ograniczaniu marnowania żywności czy o farmach miejskich. „Oczekujemy, że włodarze i włodarki samorządów przedstawią postępowy program budowania suwerenności żywnościowej do wdrożenia w trakcie najbliższych dwóch kadencji samorządowych” – piszą autorzy i autorki apelu. Kolejna odezwa podejmująca te same wątki, z 10 lipca, jest już skierowana bezpośrednio do prezydenta Warszawy; Rafał Trzaskowski może przeczytać w niej o gotowości sygnatariuszy i sygnatariuszek do włączenia się w prace nad polityką żywnościową stolicy w perspektywie 2040 roku. Obok ochrony klimatu, przejścia do gospodarki cyrkularnej i kwestii zdrowotnych, podnoszonym w odezwie problemem są także godne miejsca pracy w rolnictwie.
O systemowe ułatwienia
Warunkiem powodzenia tych inicjatyw, a więc i przejścia rolnictwa miejskiego z etapu „dziecięco-subkulturowego” do ugruntowanej pozycji jednego z filarów systemu, jest jednak akceptacja społeczna. Czy Polki i Polacy są zainteresowani żywnościową lokalnością i konceptami w rodzaju „jadalnego miasta”? Rozmawiam o tym z dr Pauliną Sobiesiak-Penszko, sygnatariuszką obu apeli, dyrektorką programu zrównoważonego rozwoju i polityki klimatycznej Instytutu Spraw Publicznych oraz ekspertką Koalicji Klimatycznej. Prowadzone przez ekspertkę w 2023 roku badania, których wyniki podsumowuje raport „Na widelcu. Konsumenci a transformacja systemu żywnościowego”, pokazują wysokie poparcie dla bezpośredniej współpracy z rolnikami, i to po obu stronach – z ideą ma sympatyzować ponad 90% badanych konsumentów oraz 75% rolników (przy czym argumenty związane z ochroną klimatu i środowiska czy dobrostanem zwierząt są ważniejsze dla kobiet niż dla mężczyzn). Bezpośrednio oferowane produkty cieszą się też wysokim zaufaniem. Równocześnie badaczka odnotowuje niską wiedzę o systemie żywnościowym i niedocenianie pracy rolników, a także przeszkody logistyczno-organizacyjne. „Lokalność jest dla nas ważna, ale brakuje nam możliwości podejmowania wspierających ją decyzji konsumenckich. Kupujemy w sklepach wielkopowierzchniowych nie dlatego, że je kochamy, tylko z powodu bardzo łatwego dostępu. Droga do innego pozyskiwania żywności jest dłuższa i nie wszystkim starcza czasu bądź innych zasobów, żeby ją pokonywać” – mówi Sobiesiak-Penszko.
„Architekturę wyboru” muszą więc wspierać kroki systemowe. Według przedstawicielki Instytutu Spraw Publicznych, samorządy mogą być w tym nawet skuteczniejsze od władz centralnych. Często dyskutowanym narzędziem, o którym przypomina Sobiesiak-Penszko są zielone zamówienia publiczne w żywieniu zbiorowym (a więc takich placówkach jak szkoły, przedszkola czy szpitale), faworyzujące żywność produkowaną niedaleko miejsca konsumpcji oraz jej prośrodowiskowe i prospołeczne parametry[4]. To samo dotyczy infrastruktury bazarowej czy targowej, umożliwiającej spotkania konsumentów z rolnikami. Badaczka akcentuje pojęcie suwerenności żywnościowej, maksymalnie ograniczającej zależność od czynników zewnętrznych, a także, podobnie jak Maciej Łepkowski, potencjał nowych polityk w ekonomicznym wzmocnieniu drobnych producentów (co znamienne, pierwszy apel Koalicji Klimatycznej, CoopTech Hub i partnerów wystosowano w okresie najgorętszych rolniczych protestów, spowodowanych m.in. skrajną rynkową asymetrią i systemową przewagą wielkich sieci handlowych czy rolnictwa wielkoskalowego). W nowej układance rolnictwo miejskie mogłoby pełnić także rolę edukacyjną. „Zapomnieliśmy, jak wygląda produkcja żywności. Rozwój farm miejskich i ogrodów społecznych może nam o tym przypomnieć. To także aspekty więziotwórcze czy terapeutyczne; kontakt z ziemią i przyrodą poprawia kondycję psychofizyczną i łagodzi skutki takich cywilizacyjnych chorób jak depresja. Cały czas znajdujemy się na początku drogi, warto jednak jak najwięcej mówić o tym, że miasta mogą wyglądać inaczej niż dziś” – wskazuje Paulina Sobiesiak-Penszko.
Bariery. Czy tylko brak czasu?
Długoterminowa perspektywa działania, którą spółdzielczynie i spółdzielcy chcą oprzeć na ekonomicznych podstawach zapewnionych m.in przez wsparcie samorządu, nie obejdzie się bez „kapitału ludzkiego”, budującego demokratyczną kulturę spółdzielni. Joanna Erbel mówi o sile tkwiącej w różnorodności doświadczeń i talentach zaangażowanych osób, a możliwość realizacji potrzeb wspólnotowych, nieznajdujących ujścia gdzie indziej, pojawia się w wypowiedziach wszystkich moich rozmówców. Czy coś może w tym przeszkodzić? Pytam o ryzyka i bariery, stojące na drodze nie tylko przyszłej prosperity obecnej formuły spółdzielczej, ale i jej potencjalnemu umasowieniu, tradycyjnie stawianemu jako cel ruchu. Niektóre wnioski nasuwają się same: wysoki próg wejścia może tworzyć ilość wolnego czasu, dobra deficytowego w „pokoleniu kredytu hipotecznego”. Równocześnie aktywistyczno-wolontaryjny etap, na którym – jak mówi Jakub Kaczmarek – znajduje się obecnie MOST, utrudnia przekroczenie masy krytycznej i skalowanie działalności. Rozwiązaniem może być profesjonalizacja, ta jednak rodzi nowe problemy – takie jak rosnące poczucie oddalenia pomiędzy zatrudnionymi „kadrami” a resztą spółdzielców i spółdzielczyń.
Kulturowo-lifestylowe mielizny, jakie zagrażają inicjatywom spółdzielczym, przybliża mi dr Katarzyna Roman-Rawska, pisarka i socjolożka z bogatymi rodzinnymi tradycjami kooperatystycznymi, obecnie pracująca nad książką o historycznej i współczesnej polskiej spółdzielczości. Refleksje mojej rozmówczyni są poparte także własnym doświadczeniem zaangażowania w próbę instytucjonalizacji Warszawskiej Kooperatywy Spożywczej, powstałej w 2010 roku inicjatywy opierającej się o klasyczną ideę zbiorowego zaopatrzenia członków i członkiń w żywność kupowaną bezpośrednio od producentów. „WKS wprost odwoływała się do polskiego i światowego etosu spółdzielczego, równocześnie na poziomie semantycznym – poprzez sięgnięcie po częste u Abramowskiego, ale potem nieco zapomniane pojęcie kooperatywy – subtelnie odcinając się od skojarzeń z przyciężkawą schedą spółdzielczości PRL-owskiej. Trzeba przyznać, że snute wtedy wizje postawienia na lokalność i sezonowość produktów czy skracania łańcuchów dostaw były dość profetyczne; dopiero dziś zaczyna się o tym więcej mówić” – opowiada Roman-Rawska. Ze środowiska skupionego wokół WKS z czasem wyodrębniła się grupa odpowiedzialna za powstanie Kooperatywy Dobrze, upatrującej dla siebie szans w modelu sklepu z ekologiczną – a przez to droższą – żywnością, część osób chciała jednak pozostać przy inspirowanych radykalną myślą społeczną, bazujących na etosowym „duchu braterstwa” zasadach.
Trzeba zakasać rękawy
Jak mówi Roman-Rawska, pomyślny dla tak rozumianej spółdzielczości Zeitgeist zapanował około 2016 roku, a sprzyjał mu widoczny wtedy wśród warszawskiej klasy kreatywnej wzrost popularności lewicowej tożsamości ideowopolitycznej. Inicjatorzy odrodzenia i umocnienia Warszawskiej Kooperatywy Spożywczej znaleźli zaplecze wokół stołecznego okręgu Partii Razem. – „Szybko zgromadziliśmy bazę około stu osób, które zapaliły się do tego pomysłu; rozwoju spółdzielni niezależnej od partii, ale w wielu przypadkach powiązanej z nią personalnie. Jako wspólnota konsumentów mieliśmy zapewniać sobie zdrową żywność po przystępnych cenach, skonstruowaliśmy też udany system dostaw. Naszym horyzontem był spółdzielczy sklep. Ze względu na zawiłości formalnoprawne, zarejestrowaliśmy się jako stowarzyszenie” – kontynuuje badaczka.
Według diagnozy Roman-Rawskiej, wąskim gardłem rozwoju kooperatywy, które ostatecznie zadecydowało o jej niepowodzeniu, okazały się nawyki wyniesione z nastawionego na szybkie efekty trzeciego sektora, na które dodatkowo nałożyły się wpływy kojarzonej z klasą średnią kultury indywidualizmu. Spółdzielczość tymczasem wymaga żmudnej pracy – stwierdza socjolożka. „Ludzie płacili składki i czekali na otwarcie sklepu, niekoniecznie jednak chcieli poświęcać swój czas na codzienną spółdzielczą robotę. Dochodziło do przypadków radykalnego odcinania się przez osoby, które uzasadniały to wypaleniem i źle pojmowaną filozofią self care; zatroszczenia się o siebie. Po latach widzę, że w całym przedsięwzięciu zabrakło silniejszego komponentu ideowego i zrozumienia, że spółdzielczość to przedsiębiorczość, która potrzebuje wysiłku. Jako pokolenie byliśmy świetni w zakładaniu NGOS-ów, te jednak cechują się inną, bardziej »zrywową logiką«” – mówi. I dodaje: „Mam poczucie, że nie był to jeszcze czas na spółdzielnię. Byłam autorką naszego statutu, w którym zawarłam swoją fascynację Abramowskim, było tam niemal wprost napisane, że kooperatywa ma się opierać na przyjaźni, ale być może dopiero dziś pojawiają się bardziej adekwatne ku temu warunki mentalne. Chociażby wspomniane stowarzyszenie Dobrze przekształciło się niedawno w spółdzielnię. Nowe pokolenie, mocno zainteresowane kryzysem klimatycznym, przejawia bardziej kolektywne myślenie, wyraźniej też czuć, że obecny model społeczno-gospodarczy zaczyna się załamywać; wtedy myśleliśmy o sobie przede wszystkim jak o konsumentach”.
Według Roman-Rawskiej, czynnikiem, który zadecydował o niepowodzeniu przedsięwzięcia, okazały się nawyki wyniesione z nastawionego na szybkie efekty trzeciego sektora
Szanse i pułapki
W ocenie mojej rozmówczyni spółdzielnie, jeśli faktycznie chcą osiągnąć efekt skali, nie mogą uciec od profesjonalizacji. Choć może ona rodzić podobne dylematy i napięcia jak te, o których dyskutuje się w radykalnych związkach zawodowych, tj. niebezpieczeństwa alienacji opłacanych kadr, skupionych na własnych korzyściach, to alternatywą jest podejmowana przez garstkę osób i na dłuższą metę nieefektywna praca społeczna. „Do pewnego stopnia taką drogę przeszły dawne spółdzielnie, których członkowie pożegnali się z ideałami, uwłaszczając się na wypracowywanym przez dziesięciolecia majątku. Zaznaczę więc jeszcze raz – nie ma spółdzielczości bez ideowości. Warto pamiętać też o inkluzywności na poziomie rozwiązań technicznych; nie wszyscy na przykład są biegli w posługiwaniu się narzędziami IT, daleko posunięta cyfryzacja spółdzielni może więc być ryzykowna” – Roman-Rawska dzieli się swoimi sugestiami.
Wracam do rozmów ze spółdzielcami, podpytuję o zagrożenia i obawy, ale i szanse. Jakub Kaczmarek mówi o jednych i drugich, wskazując na zasadniczą cechę kooperatywy – demokrację. „Równość każdego głosu i wpływ każdej należącej do spółdzielni osoby na jej funkcjonowanie to nasz duży kapitał, coś, co buduje autentyczne więzi i w największym stopniu odróżnia nas od »normalnego« przedsiębiorstwa, nastawionego tylko na zysk. Równocześnie podejmowanie decyzji w takich warunkach bywa problematyczne. Staramy się brać pod uwagę wszystkie głosy, ale zadowalając wszystkich, może się zdarzyć, że w efekcie nie zadowolimy nikogo” – stwierdza. Głosowania większościowe są poprzedzane długimi dyskusjami i ucieraniem stanowisk; dostrzegając czasowe i organizacyjne koszty tego rozwiązania (mimo swoich minusów uważanego za najlepsze z dostępnych), Kaczmarek sceptycznie odnosi się do wizji rozrostu spółdzielni. Jak mówi, jej ewentualna masowość mogłaby doprowadzić do funkcjonalnego paraliżu. „Im więcej osób, tym więcej opinii czy interpretacji rzeczywistości. Masowość, demokracja i efektywność wydają mi się trudne do pogodzenia. Wolałbym, żeby organizacja pozostawała mniejsza, ale za to lepsza jakościowa” – ocenia.
Równość głosu i wpływ każdej należącej do spółdzielni osoby na jej funkcjonowanie to coś, co buduje autentyczne więzi i odróżnia nas od »normalnego« przedsiębiorstwa
Rzeczpospolita kooperatywna
Demokracja ekonomiczna to praktyka, ale i obietnica. Jak daleko może sięgać? Zaglądam do Abramowskiego. „Świat nie należy już wyłącznie do kapitalizmu. W demokratycznych krajach Zachodu tu i ówdzie tworzą się jakby wyspy nowego ustroju społecznego” – konstatował polski myśliciel w 1912 roku na łamach pracy „Kooperatywa jako sprawa wyzwolenia ludu pracującego”. Wywrotowy potencjał spółdzielczości w założeniach autora realizował się oddolnie i niepostrzeżenie, poprzez stopniową ekspansję kooperatyw w kolejnych sferach życia gospodarczego, od handlu po przemysł. Na końcu drogi pozbawiony kluczowych dla swojego funkcjonowania rynków zbytu system kapitalistyczny musi ustąpić przed usieciowioną, demokratyczną i społeczną własnością. Przekroczone zostają klasowe antagonizmy. „Z wyzyskiwanego najemnika nie pozostaje wtedy ani śladu; na jego miejscu pojawia się wolny obywatel rzeczpospolitej kooperatywnej, który pracuje w fabryce swego stowarzyszenia na rzecz osobistego i wspólnego dobra” – triumfuje Abramowski.
Odpowiedzi na pytania o transformatywne możliwości współczesnego ruchu spółdzielczego szukam u Jana Oleszczuk-Zygmuntowskiego, prezesa PLZ Spółdzielni, prowadzącej centrum CoopTech Hub i ekonomisty związanego m.in. z Polską Siecią Ekonomii oraz Akademią Leona Koźmińskiego. „Spółdzielczość to jeden z najważniejszych instrumentów umożliwiających systemową regenerację naszych społeczeństw” – słyszę. Kluczową rolę kooperatyw w nowym pejzażu, który przezwycięży największe bolączki naszych czasów, w tym naruszanie granic planetarnych, nierówności i strukturalny wyzysk, dostrzegają takie nurty jak ekonomia obwarzanka Kate Raworth (propozycję zastosowania koncepcji Raworth na polskim gruncie przedstawiła m.in Joanna Erbel). „Joseph Stiglitz w książce »The road to freedom. Economics and the good society« pisze z kolei o spółdzielczości i akcjonariacie pracowniczym jako najlepszym zabezpieczeniu jednostkowych i kolektywnych wolności przed tyranią kapitału. Spółdzielczość oferuje więcej niż redystrybucyjną korektę opartą na podatkach i regulacjach, ale pokazuje, że struktura własności i decyzyjności może opierać się o inne podmioty niż prywatne firmy” – wskazuje Oleszczuk-Zygmuntowski.
Spółdzielcze fediwersum
Jak dodaje Oleszczuk-Zygmuntowski, spółdzielcy i spółdzielczynie codziennie muszą „przebijać się przez mur” i przekonywać swoje biznesowe czy administracyjne otoczenie o wartości swoich przedsięwzięć, czy nawet o prawie do ich rozwijania. Według ekonomisty demokratyczne, nastawione na symbiozę z lokalnymi społecznościami formy zarządzania mogą i powinny być premiowane na poziomie regulacyjnym. Skalowanie działalności musi przebiegać według innego wzorca niż klasyczna ekspansja rynkowa; zamiast „kolonizacji i podboju” Oleszczuk-Zygmuntowski podpowiada „partnerstwo, sojusze i federacje”. Mówi: „wchodząc w takie nowe dla spółdzielczości obszary jak cyfryzacja i energetyka, nie musimy starać się zawojować całej Europy. Razem z Czechami, Szwedami czy Austriakami możemy dzielić się rozwiązaniami na zasadzie współdzielenia licencji i zasobów, rozwijając coraz szerszy ekosystem; coś, co w gospodarce cyfrowej nazywa się fediwersum, federacyjnym uniwersum”.
Kolejnym elementem, jaki podkreśla przedstawiciel PLZ, jest znaczenie spółdzielni dla budowania lokalnej odporności, często wymieniane w kontekście rolnictwa miejskiego. „Spółdzielnie mogą budować nowe perspektywy dla młodych ludzi w regionach borykających się z depopulacją, które występują w całej Europie. Za ich sprawą ludzie mogą znaleźć miejsce przy stole i budować swoje małe ojczyzny. To oferta mieszcząca się m.in. w koncepcji sprawiedliwej transformacji regionów powęglowych, takich jak nasza Wielkopolska wschodnia” – podsumowuje.
Spółdzielcza protopia
Pojęcie protopii, używane przez Joannę Erbel w książce „Wychylone w przyszłość. Jak zmienić świat na lepsze” (2022), odsyła do procesualnej metody zmiany świata, metodą małych, ale znaczących kroków stawianych z dobrze rozpoznanej pozycji wyjściowej. Jak pisze działaczka, „(…) niewielkie interwencje w rzeczywistość zakorzenione są zawsze w naszej obecnej sytuacji oraz zależne od narzędzi, którymi dysponujemy”, a balans między realizmem a śmiałością przeważa nad nigdy w pełni osiągalną, odległą wizją klasycznych utopii. Z zasadą działania wychylonego w przyszłość – równocześnie przynoszącego efekty tu i teraz bez oczekiwania na kompleksową rewolucję – zgodziłby się zapewne też Edward Abramowski. Najdłużej żyjący uczeń mentora nadwiślańskich kooperatystów, Jan Wolski, pisał w latach dwudziestych ubiegłego wieku o „duchu wzniosłej moralności społecznej”, w którym spółdzielnie wychowują zaangażowanych w nie ludzi[5]. Czy może on wyjść z tej ziemi – tej samej, która obrodzi plonami „jadalnego miasta”?
[1] Kacper Pobłocki, „Kapitalizm. Historia krótkiego trwania”, Warszawa 2017, s. 92-93.
[2] Akwaponika – produkcja żywności roślinnej połączona z hodowlą dostarczających nawozów zwierząt wodnych.
[3] Hydroponika – bezglebowa uprawa roślin w wodzie z wykorzystaniem soli mineralnych.
[4] Taniej, zdrowej i ekologicznej żywności rozumianej jako swoista usługa publiczna domagają się również ruchy studenckie i związkowe, takie jak Warszawskie Koło Młodych Inicjatywy Pracowniczej oraz Międzyzakładowa Akademicka Komisja Inicjatywy Pracowniczej w Łodzi: https://www.facebook.com/photo?fbid=880562680854642&set=pcb.880563060854604 [dostęp: 16.12.2024]
[5] Jan Wolski, O zjednoczenie ruchu spółdzielczego, [w:] Tenże, „Wyzwolenie. Wybór pism spółdzielczych z lat 1923-1956”, Łódź 2016, s. 20.
dziennikarz, absolwent historii w ramach MISH UW oraz Instytutu Socjologii UW. Interesuje się sprawami społecznymi i środowiskowymi, a najbardziej ich przecięciem.
