„Droga Sławy Wł. St. Reymonta” to napis na metalowej tablicy zamontowanej na trzech słupach przy nasypie kolejowym w miejscowości (Reymontowskie) Lipce. Tuż za nią, na skarpie, leży sterta opon, które jeszcze kilka lat temu usadzone były w kolumny jak świątynia dla duchów tej ziemi. Duchów jednak nie ma. Obok ceglany budynek, otoczony pomnikiem, głazem i tablicami pamięci. Napisy wspominają Władysława Stanisława Reymonta, który w tym właśnie domku zbierał materiał do powieści „Chłopi” ku chwale ziemi polskiej i katolicyzmu.
Czy tak właśnie było? Nie do końca.
Reymont pracował jako dróżnik na linii kolejowej między Krosnową a Lipcami w latach 1888-1893, natomiast do „Chłopów” usiadł dobre osiem lat później. Między tymi dwoma faktami dość jest perypetii, by wypełnić pół książki z biografią pisarza, i są to perypetie nie byle jakie. Przyjmijmy więc, że Droga Sławy Wł.St. Reymonta faktycznie zaczyna się w (Reymontowskich) Lipcach, ale nie dlatego, że tutaj podglądał chłopskie życie, ale z tego powodu, że się stąd wyprowadził i podjął zawód pisarza. Padał śnieg: skończył się rok 1893, zaczął 1894.
Jeśli chcemy prześledzić Drogę Sławy Wł.St. Reymonta, musimy się dowiedzieć, co takiego wydarzyło się w roku 1894, jak się sprawy miały i na co się zapowiadały. O tym będzie w tym tekście – wysłuchamy świadków i świadkinie. Będzie miejsce dla objawień maryjnych, działalności Gebethnera i Wolffa, setnicy Powstania Kościuszkowskiego, czynszów warszawskich, lekkich dystansów klasowych i migracji ptaków. Zmierzymy się z tymi sprawami jak dróżnik z Krosnowy – po kolei.
*
W XIX wieku – po latach względnej nieobecności na tym łez padole – Najświętsza Maryja Panna postanowiła aktywnie włączyć się w sprawy ziemskie i zaproponować nowe wzory medalików. Z niewytłumaczalnych powodów skupiła się przy tym na terytorium Francji.
W 1830 roku w Paryżu przedstawiła siostrom zakonnym wzór Cudownego Medalika. W 1846 poinformowała parę pastuszków, że Francja jest zakałą wszechświata. W roku 1858 ukazała się córce młynarza, by potwierdzić dogmat o niepokalanym poczęciu. Rok później w Champion w Stanach Zjednoczonych przykazała imigrantce wprowadzić do szkół nauczanie religii. W 1871 w Pontmaine podczas objawienia dwaj chłopcy dowiedzieli się, że ofensywa pruska zostanie zatrzymana. Zatrzymała się, owszem, ale dopiero po zdobyciu Paryża. Pięć lat później w Pellevosin umierająca służąca poznała wzór Szkaplerza Najświętszego Serca Jezusowego i została uzdrowiona.
W XIX wieku (…) Najświętsza Maryja Panna postanowiła aktywnie włączyć się w sprawy ziemskie
W 1877 w Gietrzwałdzie na Warmii Matka Boska przekazała dwóm dziewczynkom, że odmawianie różańca powstrzyma pruskie zapędy kolonizacyjne. Niestety, podobnie jak w przypadku wyżej wspomnianego proroctwa, Niemcom zajęło jeszcze nieco czasu, zanim przestali nękać sąsiadów. Niemniej rok później w Knock w Irlandii ukazała się cała święta rodzina z orszakiem aniołów, ale nie przedstawiono wiernym żadnych wytycznych co do dalszego postępowania. Sprawa była w rękach ludzi. I dla wszystkich było oczywiste, że nie można jej tak po prostu zostawić laikom.
Na tronie Watykanu zasiadł Leon XIII, który komunikat niebiański odebrał i złożył w mosiężnej skrzyni doktryny. Wiele uwagi poświęcił różańcowi, ustanowił październik miesiącem różańca. Maryja zyskała na znaczeniu, a przy okazji również Józef i tematyka pracy.
Reymont musiał o tych wydarzeniach słyszeć. Z kultem maryjnym mógł spotkać się w Gidlach, gdzie mieszkali jego dziadkowie, a w ołtarzu zamontowana jest cudowna figurka wykopana z ziemi. Niemniej poglądy na kościół katolicki miał mocno mieszane, różne w różnych punktach życia. O klerze pisał teraz per „czarne robactwo”, choć jeszcze kilka lat wcześniej rozważał wstąpienie do klasztoru paulinów na Jasnej Górze.
Mniejsza zresztą o jego opinię. Teraz niech przemówi rynek ustami dwóch kapitalistów.
*
Gustaw Gebethner z Augustem Wolffem założyli w 1857 skład nut na Krakowskim Przedmieściu 15 (czyli we współczesnym MKiDN-ie). Byli to dwaj sprytni mężczyźni, którzy dobrze słyszeli skąd dobiega muzyka pieniądza, zatem spółka rozwijała się wedle harmonii niebiańskich. Na rynek słali wszystko, co miało szansę pomnożyć monetę: od literatury „wysokiej” obcej i rodzimej przez podręczniki do szkół gorzelniczych i seminariów duchownych aż po broszury o obyczajach eunuchów. Zakładali filie w Paryżu oraz Nowym Jorku, aby bezpośrednio u źródła zasysać najlepsze globalne pozycje. Skoro jednak społeczeństwo polskie domagało się literatury maryjnej, nie sposób było stanąć w pół taktu.
Na początku roku 1894 wydali zatem „Królową niebios” Marcina Gawalewicza, pięknie złożony zbiór legend o najświętszej panience. Dzieło zostało ciepło przyjęte, na salonach wywołało ożywienie i dyskusje, które – przyznam – trudno mi sobie wyobrazić. Co też można na ten temat powiedzieć? Były to jednak inne czasy niż nasze. Ważne, że mariologia poruszała pugilares konsumencki, mieszczan interesowały sprawy pobożnego chłopstwa, tajemnice dziatwy niewinnej, co pośród gąsek dostrzegała kontury bogini. Gęsto chodzili ludzie na wykłady Gawalewicza do sali w ratuszu, a i interesujący nas Reymont mógł tam zajrzeć między imprezami, pisaniem a kursem wegetarianizmu.
Rynek wypowiedział swoje zdanie. Niech przemówi działacz.
*
W 1894 Aleksander Świętochowski był już weteranem kultury, Atlasem, który dźwigać będzie odpowiednie rozdziały przyszłych podręczników. Dwie dekady minęły od publikacji „Pracy u podstaw”, pozytywizm warszawski zestarzał się z deka i nie przyciągał już młodych jak kiedyś. Mieli oni teraz nowe mody: socjalizm, opium, źródła mineralne, wywoływanie duchów. Sam Świętochowski wieczorami przy świecy i fajce popisywał bardzo luźno związany ze sprawami bieżącymi szkic zatytułowany „Poeta jako człowiek pierwotny”(wydadzą go później Wolff z Gebethnerem). Niezłomny pozostawał jednak przy swoim przekonaniu, że lud trzeba wspierać w dążeniu do emancypacji, a młodych autorów promować. Umysł miał bystry i szybko łączył fakty.
lud trzeba wspierać w dążeniu do emancypacji, a młodych autorów promować
Pielgrzymki częstochowskie od samego początku miały charakter pieszego święta religijnego, ale i patriotycznego. Wiemy to i owo o pielgrzymkach XVII-wiecznych, które ruszały z miast tak różnych jak Warszawa i Gliwice po klęskach: zarazach, oblężeniach duńskich i szwedzkich. Splatała się na ich szlakach ludowa pobożność z państwotwórczym duchem, z poczuciem wspólnego losu ludzi wspólnej ziemi. Co więcej, nadchodziła właśnie setna rocznica Insurekcji Kościuszkowskiej, powstania Księcia Chłopów. Mógł się zatem spodziewać Świętochowski, że stanie się pielgrzymka 1894 roku okazją do wystąpień patriotycznych, do przywoływania ojczyzny wolnej od zaborcy i od wyzysku.
Uwaga. Pomylił się. Patriotyzm i Kościuszko nie mają w „Pielgrzymce” wiele do gadania. Temat Insurekcji pojawi się w twórczości Reymonta znacznie później, w serii Rok 1794 wydanej dwie dekady później. W tym sensie trafnie – z precyzją przepowiedni maryjnych – przewidział Świętochowski, że Reymont weźmie sprawę na warsztat.
Zatem gdy pojawił się w Warszawie szczawik zwany Reymontem, wyrwany prosto z nasypu kolejowego, przyszedł pomysł do głowy Świętochowskiego. Namówił on chłopaka, by dołączył do pielgrzymki i opisał, co widział. Reportaż ukaże się – przekonywał – w odcinkach na łamach „Tygodnika Ilustrowanego”, gdzie publikowali najlepsi i najlepsi teksty ilustrowali. Wszak to wydawnictwo Gebethnera i Wolffa! Wpadnie za to jakiś pieniądz, co – biorąc pod uwagę czynsze warszawskie – jest dla młodego twórcy niezmiennie najlepszą motywacją.
Niech więc powie sam autor, co o tym myśli.
*
Ostatni raz widzieliśmy Reymonta, gdy pakował manatki w ceglanym domu dróżnika, a teraz pije wódkę z tuzami kultury. Pisywał do „Kuriera Codziennego” – na przykład w lutym poszła humoreska „Klocek”, nadana pod pseudonimem „Gnom”. Pisarz bieduje przy tym niemożebnie. Za miejsce w pokoju czteroosobowym z dostępem do szybkowara płacił dwa ruble miesięcznie. Tymczasem za reportaż z pielgrzymki miał dostać 25 rubli! Kwota nadzwyczajna (oceniam, że na dzisiejsze będzie to jakieś 6000 złotych). Od początku do końca życia mierzył się był Reymont z niedostatkiem i zmartwieniem kiepskiej inwestycji, toteż dofinansowanie w formie zaliczki przyjął jak najprędzej na poczet przyszłych kłopotów.
Te wkrótce nadeszły – wraz z pielgrzymką praską do Częstochowy ruszyły spod kościółka MB Loretańskiej, jedynego kościoła na Pradze. Zbyt małego na taką masową imprezę, stąd pątnicy zmuszeni byli stawać na przyświątynnych grobach.
Czuł Reymont mieszany stosunek do chłopstwa. Z jednej strony, człek młody i nastrojony pozytywnie ku przygodom, widział w ludzie wielką siłę. Siłę ducha, którą doceniał i która wielokrotnie go w trasie powiodła. Potęga szczerego uczucia przeciwko zepsuciu świata! Gdy przekraczał rogatki Warszawy na dzisiejszym placu Zawiszy, wzdychał: „Nareszcie!”, jakby miasto mu zbrzydło, a ciągnęło go do wsi, pośród ścięte wiosennym przymrozkiem czereśnie.
Czuł Reymont mieszany stosunek do chłopstwa
Z drugiej strony, miał również mieszane uczucia do prowincji. Sam pochodził ze wsi, owszem, ale nie z chłopstwa, lecz z inteligencji. I nawet jeśli szkół nie skończył, to jednak był kimś więcej, synem organisty (choć ojca nie cierpiał). Utrwaliły się w mózgu miejskie upodobania, habitus zamontował właściwe odniesienia. Toteż na kartach „Pielgrzymki” wybrzydza Reymont na mijane miejscowości: Mogielnica „jak tysiące innych”, Przedbórz „żydowski” i „bardzo niechlujny”, Nowe Miasto „obszarpane i niechlujne”. Pije „coś, co nazywają kawą”, barszcz „czuć starym kaloszem”. Tęskni za kolegami, marzy o romansie, eleganckiej perypetii, jakie zdarzają się tylko osobom wychodzącym zbyt późno z kawiarni-wódczarni w bocznej od Nowego Światu.
Najwięcej bliskości znalazł na szlaku z podobnymi sobie dziwakami: eterycznymi paniami w woalach, chłopkiem, który spisywał mijane miejscowości w kajecie, z innym, który wrócił z Brazylii i cieszył się polnym kwieciem. Długą rozmowę odbył z ojcem Prokopem, wielkim samoukiem, który zamknięty w celi klasztoru kapucynów w Nowym Mieście obmyślał odpowiedź na zbiór legend maryjnych Gawalewicza.
Miał jeszcze ptaki. Wyobraźmy sobie czas, gdy – pod nieobecność radia – chcemy posłuchać czegoś do roboty, zatem zamykamy w klatce ptaka. Otóż to jest właśnie i dokładnie czas, kiedy zmięty Reymont wchodzi do kawiarni w Grójcu, a kos zaczyna świszczeć przez pręty. Łeb może od tego pęknąć. Innym razem – po minięciu przesławnej kapliczki św. Magdaleny na górze Królówce – dojrzał żołny, które niby czerwone błyski przelatywały między gałęziami. Do XVIII wieku nie obserwowano ich w Polsce, jedynie za chłodnymi Karpatami, ale wraz z ocieplaniem klimatu zaczęły gniazdować coraz dalej na północ. Trzeba się znać na takich rzeczach jak ptaki, jeśli chcemy opisać podróż przez Polskę.
A skoro ptaki, to przychodzą kolejne pomysły, jak interpretować Reymonta, jego nieśmiałość, przeładowania i zatracenia, unikanie spojrzeń w twarz, mylenie faktów i dopowiadania. Co stało się z groblą na Warcie przed Mstowem? Czy naprawdę droga ku Nowemu Miastu jest kręta i na różnym poziomie? Jaki właściwie obraz widać na ołtarzu w Belsku? Żeby to wszystko pomieścić, czas oddać głos redaktorowi i wydawcy nowego wydania.
Ale on nie ma nic więcej do dodania.
* * *
Tutaj – nie jestem w stanie dać nic – com uczuł sam, zostawiam dla siebie.

Władysław St. Reymont
„Pielgrzymka do Jasnej Góry”, Dar Dobryszyc, Łódź 2024.
Wydawca nowej edycji „Pielgrzymki do Jasnej Góry” Władyslawa Reymonta oraz przewodnika „Do źródła”, wiodącego reymontowskim szlakiem. Prowadzi oficynę artystyczno-krajoznawczą Dar Dobryszyc. Mieszka w Łodzi.
