„Idzie tu wielki chłopak” (Wydawnictwo Czarne, 2023), najnowszy zbiór opowiadań Grzegorza Bogdała, to książka, która pojawiła się po sześcioletniej przerwie od debiutanckiej „Florydy” (Wydawnictwo Czarne, 2017). Za swój powrót na literacką scenę Bogdał zdobył prestiżowe wyróżnienia – Nagrodę Literacką Gdynia oraz Nagrodę Literacką im. Witolda Gombrowicza, a także liczne nominacje. Tym razem autor powraca z dziesięcioma opowiadaniami, osadzonymi w ,,trochę szturchniętej” rzeczywistości – świecie, który wydaje się znajomy, a jednocześnie jest delikatnie wykrzywiony, jakby dotknięty ręką, która przesuwa oczywiste elementy w stronę absurdu, zmieniając ich kształt i znaczenie.
Aż cztery z dziesięciu historii krążą wokół tytułowego „wielkiego chłopaka” i jego bliskich, tworząc nie tylko odrębne opowieści, ale także pewien przekrój rodzinny, rozpięty na przestrzeni około trzydziestu lat. To nie są jednak proste zestawienia epizodów z życia. Strukturę można określić raczej jako mikropowieść, z rozrzuconą po zbiorze narracją, w której przeszłość odsłania się fragment po fragmencie w przeciwnym kierunku. Bogdał zmyślnie prowadzi narrację „na wstecznym biegu”, dzięki czemu tytułowy „wielki chłopak” staje się z każdym kolejnym opowiadaniem coraz mniejszy. Nie chodzi tu jednak o psychologizację czy odkrywanie dziecięcych traum, a raczej odnajdywanie tego, co buduje relacje i wpływa na dynamikę rodzinną: gestów i słów. To nielinearne podejście pozwala autorowi na stopniowe ujawnianie skomplikowanych procesów emocjonalnych, które towarzyszą zarówno rozpadowi, jak i próbom odbudowy rodzinnych więzi; wysiłków dążących do scalenia rodziny i ostatecznie ich zaniechania. „Idzie tu…” to więc książka głównie o często zbudowanych na niedopowiedzeniach relacjach międzyludzkich oraz tym, co je kształtuje i buduje bliskość.
Każde opowiadanie ze zbioru jest jak sprężyna, która powoli się napina, żeby w końcu odskoczyć – przy akompaniamencie fajerwerku, śmiechu czy gorzkiej puenty, a czasem wszystkiego naraz. Ta struktura, w której napięcie rośnie stopniowo, budując nieuchronność punktu kulminacyjnego, jest kwintesencją strategii Bogdała. Autor gra z naszymi oczekiwaniami, chwiejąc stabilnością znanych fabularnych klisz i wykradając czytelnikowi komfort przewidywalności. Każde z opowiadań zostaje bowiem w pewnym momencie wytrącone z równowagi – robi zaskakujący zwrot lub domyka się w poukładaną kompozycję za pomocą zdania, kwestii dialogu czy jakiegoś nieoczekiwanego zdarzenia. Wrażenie ,,wzięcia czytelnika z zaskoczenia” i złapania go na haczyk osiągnięte zostaje za pomocą sprytnego zabiegu: oferując tylko minimalne zahaczenia o tło fabularne czy przedstawienie postaci, Bogdał pozwala nam wypełnić w nich luki, pobiec umysłom po znajomych torach, aby w pewnym momencie haczyk zagiąć i pociągnąć nas ku nowym, nieoczywistym rozwiązaniom. Ten sprytny manewr widać chociażby w ,,Idzie tu wielki chłopak (I)”. Bliska bohaterom kapucynka zostaje bowiem porwana przez drapieżcę, co powoduje jeszcze większy wzrost napięcia kumulowanego między parą bohaterów. Wszystko zmierza ku znanej katastrofie – ta relacyjna bomba wybuchnie, czara goryczy się przeleje, to będzie ten kawałek słomy, który złamie plecy wielbłąda. Tymczasem Bogdał umiejętnie prowadzi akcję w innym kierunku – zupełnie jakby zniknięcie kapucynki było reżyserowanym błędem, przygotowanym, by uśpić czujność czytelnika. Niczym w scenie po napisach kapucynka nagle powraca, ale ,,[n]ic nie mogło teraz sprawić, by pozwoliła się wziąć na ręce albo oddała pióro, które ściskała w dłoni. Wiatr zrzucał gniazda. Nikt i nic na tym świecie nie miało takiej mocy”. Finał opowiadania przekracza więc to, co zdawało się nieuniknione. Autor pozornie pozwala czytelnikowi na wypełnienie świata swoimi oczekiwaniami – po to, aby nagle je roztrzaskać. Opowiadania Bogdała to zarazem wyzwania i obietnice – to literatura, która nie idzie na skróty ani nie idzie na łatwiznę, ale oferuje nagrodę za podążanie tropami nieoczywistymi, za dostrzeganie szczegółów, które przeplatają się z całością jak nitki czarnego humoru czy surrealistyczne, absurdalne wątki.
Każde opowiadanie ze zbioru jest jak sprężyna, która powoli się napina, żeby w końcu odskoczyć
Bo ,,smaczków” jest wiele. Bogdał tworzy fascynujące uniwersum, w którym elementy z różnych opowieści współistnieją i wzajemnie się dopełniają. Brzmi to banalnie, dopóki się nie zobaczy, w jaki sposób korzysta z tego autor. Ostatnie zdania każdego opowiadania, często subtelnie, odbijają motywy znane już z innych tekstów. Tak dzieje się na przykład ze zdaniem „Znikaj, wiewióreczko”, które powraca w jednym z późniejszych fragmentów, tym razem jako wiewiórczy kostium jednego z bohaterów. Jest też ogień, który w „Ręce w ogniu” ogrzewa bohaterów, a w sąsiedniej historii – „Przeprawie” – staje się upragnionym ratunkiem dla postaci zamarzających w śniegu, który wpada im za cholewki. Podobnie jak kapucynka, która odmawia wejścia do samochodu, w późniejszej historii wyłania się jako postać, której do samochodu nie wpuszczono i tenże ptak zdaje się odpłacać symbolicznie za to odrzucenie. W ten sposób Bogdał tworzy świat, w którym kolejne mikrohistorie zdają się przenikać, jakby postacie mogły z łatwością spotkać się w jednej rzeczywistości, dzielić wspólne tło zdarzeń i być może nawet wędrować razem.
Ostatecznie „Idzie tu wielki chłopak” to również literatura drogi wymykająca się tradycyjnym wyobrażeniom podróży, którą można w pełni przewidzieć czy zaplanować. Bohaterowie Bogdała poruszają się w obrębie codzienności, ale mimo że ich droga nie ma konkretnego kierunku, wciąż prowadzi ich naprzód, niezależnie od tego, czy chcą dotrzeć do wieży telewizyjnej, spotkać się ze szwagrem powracającym po latach z więzienia, czy zmagają się z rozczarowaniem wynikającym z relacji. Droga ma tu jednak charakter nie tylko dosłowny, ale także symboliczny: wędrówka Bogdałowych bohaterów staje się metaforą podejmowanych przez nich prób odnalezienia się w świecie. Postacie idą więc do przodu, jadą, nieustannie są w ruchu, ale ich podróż nie jest liniowa, czasem zdają się błądzić, zbaczać z trasy, innym razem przemierzają tę rzeczywistość na oślep, nie do końca świadomi, dokąd zmierzają. To przywołuje motyw egzystencjalnej wędrówki – ale nie w stylu heroicznych podróży, lecz raczej tułaczki pełnej niekończących się zakrętów i dziwnych przystanków. Droga nie jest jedynie przestrzenią między początkiem a końcem, lecz stanem, w którym trwają bohaterowie.
Droga nie jest jedynie przestrzenią między początkiem a końcem, lecz stanem, w którym trwają bohaterowie
Mimo wszystko podążanie za ,,myślotokiem” bohaterów i wytrzymanie nierównomiernego tempa narracji to jednak dość wymagające zadanie. Nieustannie zmieniająca się dynamika, jak i konstrukcja samej prozy, w której niektóre fragmenty wybijają się na pierwszy plan, aby za moment zniknąć w gąszczu kolejnych myśli, sprawiają, że lektura momentami staje się przytłaczająca. W pisaniu opierającym się na wewnętrznych dialogach kryje się bowiem ryzyko – jest ono jak młotek, którym można zarówno wbić gwóźdź, jak i roztrzaskać czaszkę. Bogdał w swoich opowiadaniach raz mistrzowsko prowadzi narrację, budując napięcie i wciągając nas w pozornie proste historie, innym razem sprawia, że tempo siada, a fragmenty zdają się nie pasować do siebie. Ostatecznie jednak ta nierówność opowieści jest tak naprawdę zamierzoną grą (z) formą, która wprowadza nas w wewnętrzne, intymne przestrzenie bohaterów. Pozwalając narracji na nieprzewidywalne zmiany rytmu, autor zbliża nas do tego, w jaki sposób rzeczywiście przeżywamy i porządkujemy własne myśli. Ostatecznie celem jest zreplikowanie ludzkiego systemu przeżywania. W nowej książce Bogdała widać w końcu pewną ciągłość z wcześniejszą „Florydą”, gdzie dominowały zewnętrzne i wewnętrzne monologi. Wprowadzenie do ,,Idzie tu…” mieszanej narracji pozwala na świeże ujęcie, ale mimo to wpływ „monologizowania” wciąż jest odczuwalny – szczególnie tam, gdzie narracja zaczyna się rozwlekać, zupełnie jakby tytułowy chłopak nagle wyhamował i przystanął.
Co jednak najważniejsze, u Bogdała nie ma ,,wzruszającej ckliwości” czy ,,poruszającej czułości”, jak to zazwyczaj bywa w opowieściach o zwyczajnych ludziach, którym po prostu nie wyszło. Autor konsekwentnie unika łatwych, sentymentalnych tropów i nie oferuje tanich wzruszeń. I mimo że to opowieści o ciągach rozczarowań, odejściach osób ważnych, samotności i ucieczkach od niej, to w żadnym wypadku nie można książki Bogdała nazwać nihilistyczną. Pewnie, na horyzoncie ciągle coś majaczy, poczucie schyłkowości czai się gdzieś za rogiem, a koniec zdaje się nieunikniony, Bogdał jednak skupia się na procesie adaptacji: bohaterowie jego opowiadań uczą się, jak żyć z tym, co im się przytrafiło, i jak redefiniować swoje plany, kiedy rzeczywistość okazuje się niesprzyjająca czy niezrozumiała. Ostatecznie fabularny szkielet ma tu niewielkie znaczenie i jest dość prosty – to w końcu proza o ludziach, którym przytrafiły się rzeczy, o tym, jak sobie radzą w swój nieporadny sposób i o tym, co się dzieje potem. Nieważne jest to, że w większości przypadków ich wysiłek nie przynosi oczekiwanych rezultatów – istotne jest za to samo próbowanie i poszukiwanie w sobie siły. Brzmi banalnie, ale Bogdał unika nadmiernej dramatyzacji czy martyrologii bohaterów, kierując swoją uwagę na samo próbowanie, które podsumować można końcowym zdaniem jednego z opowiadań: ,,Kiedy poczuł ciężar ciągnący go w dół, zaparł się”. Nie chodzi tu jednak o moralizatorstwo czy prawienie morałów, że ,,każda porażka to lekcja” – autor wykazuje, że samo ciągłe próbowanie staje się codziennym wysiłkiem, który, choć rzadko prowadzi do spektakularnych zwycięstw, nadaje życiu bohaterów specyficzną, niemal cichą godność. W ich małych, codziennych porażkach znajduje się w końcu pewna wartość – nie efektowna czy łatwa do dostrzeżenia, ale bliska i prawdziwa, przypominająca, że życie toczy się dalej nawet wtedy, gdy jest się ,,przegrywem”. Bogdał ostatecznie nie wyraża sprzeciwu wobec niesprawiedliwości świata, a raczej przyznaje, że chociaż wszyscy jesteśmy przegrywami, to wypada zobaczyć, co da się z tego zrobić.
Bo zrobić da się wiele. Wystarczy pobawić się narracją, dodać kapkę absurdu, porzucić oczywistości przy tworzeniu postaci. Na kartach tej książki spotykamy bohaterów niezwykłych – od dźwigowego, który przyuważa w jednym z mieszkań osobę chodzącą w stroju kosmonauty, przez mężczyznę w przebraniu wiewiórki, aż do dwóch przyjaciół obserwujących znikający most. To postacie jakby wyciągnięte z ponurej tragikomedii – mało prawdopodobne, ale jednak możliwe. Nie jest to przecież proza, która odbija się bezpośrednio w realnej siatce zdarzeń, a raczej taka, która przedstawia ludzkie istnienie, wychylone w stronę absurdalności. Bogdał nie ogranicza się jednak do świata ludzi – wprowadza na scenę zwierzęta, które przeżywają własne historie, i równolegle splata ich ścieżki z losami ludzkich bohaterów. Małpka kapucynka, banda dzików czy najmniejszy kucyk na świecie nie są tu jedynie tłem; ich obecność, choć nieoczekiwana, staje się kolejnym głosem w opowieści o dziwacznej, nieuchwytnej rzeczywistości. Sam autor nie tłumaczy bezpośrednio roli tych towarzyszy, sytuując ich może bardziej na pograniczu naszego zrozumienia, niemal jako symboliczne przypomnienie o pierwotnej, nieujarzmionej naturze. W końcu zwierzęta, choć nie wchodzą w klasyczny dialog z bohaterami, tworzą swoisty kontrapunkt do człowieczego punktu widzenia. Ich obecność pozwala na spojrzenie z innej perspektywy: równolegle do człowieczych dylematów i pytań o sens toczy się rytmiczny taniec pierwotnych odruchów i impulsów. Zwierzęta u Bogdała po prostu są, żyją swoim rytmem, będąc obok i absorbując jedynie to, co oferuje im chwila, wnosząc więcej ,,czystego życia”, przeżywając je na pierwotnym poziomie, bez nadmiaru pytań i narracyjnych komplikacji.
Chociaż wszyscy jesteśmy przegrywami, to wypada zobaczyć, co da się z tego zrobić
Istotny jest w końcu fakt, że bohaterami zbioru opowiadań są głównie mężczyźni, i to mężczyźni, którzy wydają się zagubieni w swojej codzienności, jakby żyli w świecie rozpiętym między obowiązkami a ucieczką od nich. To bohaterowie zmagający się z wewnętrznymi konfliktami, którzy nie potrafią – bądź nie chcą – nawiązać autentycznego kontaktu z otaczającym światem. Niewolni od problemów komunikacyjnych unikają odpowiedzialności za swoje decyzje i pozostają w ten sposób zawieszeni pośród niezałatwionych spraw i piętrzących się problemów. To bohaterowie, którzy, popychani potrzebą przestrzeni, dosłownie i metaforycznie uciekają od świata: dźwigowy, który zamyka się w kabinie żurawia budowlanego, by z góry oglądać paradującą w stroju kosmonauty postać; Szymon i ojciec wchodzący na wieżę telewizyjną czy dwójka przyjaciół oglądających z pagórka znikający most. Jak trafnie zauważa Igor Kierkosz w tekście napisanym dla „Dwutygodnika”, ta ucieczka to ,,[p]rosta kalkulacja – można spojrzeć z lotu ptaka na wszystkich wokół, a jednocześnie uciec przed wzrokiem innych”. Symboliczne odizolowanie bohaterów, zawieszenie między niebem a ziemią, obrazuje tak naprawdę również postacie innych mężczyzn – uciekających przed spojrzeniami, oceną, ale też samymi sobą, wybierających bezpieczny dystans, z którego można obserwować świat bez potrzeby konfrontacji z nim.
To konkretne przedstawienie bohaterów – głównie męskich, zmagających się z kryzysem tożsamości, skrywających się za milczeniem – przysporzyło Bogdałowi dużo zarzutów, widocznych szczególnie w recenzjach i opiniach na portalach Goodreads czy LubimyCzytać: o pisanie męskie, tworzenie męskich opowiadań, ograniczenie opowiadań do refleksji nad kryzysem męskości. Te zarzuty o męską literaturę są w jakiejś mierze uzasadnione, jeżeli w narracji Bogdała uznajemy prymat wątków fabularnych związanych z kryzysem męskości. Jednak autor stara się uchwycić coś więcej – to nie są w końcu tylko portrety mężczyzn, ale przede wszystkim portrety ludzi w kryzysie, którzy radzą sobie tak, jak mogą. Ludzi samotnych i bezradnych wobec rzeczywistości, w której przyszło im żyć.
Planeta w końcu obraca się z trudem. Będą musieli się przyzwyczaić.
Grzegorz Bogdał "Idzie tu wielki chłopak", Wydawnictwo Czarne, Wołowiec, 2023, 200 stron.
Ur. 2001. Studiowała to i owo. Czasami pisze; publikowała teksty krytyczne w „Małym Formacie”, ,,Stonerze Polskim", ,,8. Arkuszu”, „Frazie” i „KONTENcie”. Posiada rozszerzającą się kolekcję zdjęć ładnych drzwi i okien. Mieszka w Krakowie.