fbpx
Ładowanie strony
Logotyp magazynu Mały Format

 

Poezja zawsze będzie komentować rzeczywistość. Politykę, katastrofy naturalne, rewolucje. Wkrótce polecimy na Marsa, a wyprawa ta będzie bez wątpienia okazją dla całej masy lirycznych tomów. Nasze życie zostanie poszerzone, nie będziemy dręczeni przez złośliwe mikroby. A może nowa, nieznana epidemia zaatakuje Ziemię? Nowa poezja opisze to wszystko. Zawsze jako językową przygodę.

G.W. Purdy, „An Interview with Grzegorz Wroblewski”

To, że sztuka, polityka, ekonomia, osobiste rozterki i tak dalej są ze sobą ściśle połączone, jest nieuniknione. Sztuka i poezja muszą reagować na otaczające nas stosunki międzyludzkie, istnieją jednak różne metody reagowania. (…)

To napięcie nie jest proste: jednostkowe doświadczenia, społeczeństwo obywatelskie i ekologia, a do tego system, tradycja, religia, aspekty ekonomiczne i tak dalej.

A. Kalkrup, „Everything is Connected – interview with Grzegorz Wroblewski”

Piotr Gwiazda: Czy uważasz swoją poezję za polityczną?

Grzegorz Wróblewski: Tak, zdecydowanie, skoro jest to poezja o świecie. Nie żyję na bezludnej wyspie (…) Ponieważ moja poezja jest także o życiu umysłowym, a stan czyjegoś umysłu jest sprawą polityczną, moja poezja jest jednocześnie bardzo hermetyczna i bardzo społeczna (…).

P. Gwiazda, »The passenger syndrome«. An interview with Grzegorz Wróblewski

 

***

Grzegorz Wróblewski to poeta niedostrzeżony przez młodą krytykę literacką, która za sprawą swojej (świadomej, nieświadomej…) ślepoty wciąż może tkwić w kołowrotku fałszywych opozycji między „niefajnym”, „prywatnym” pokoleniem „brulionu” a „fajnymi” poetami i poetkami zaangażowanymi późniejszych roczników, między zgrzebną „poezją epifanii codzienności” wyrastającą z amerykańskiego obiektywizmu a wartką, podniecającą „poezją awangardową”, której przewodzi albo dziadek Ashbery, albo wujek Šalamun… Jasne – wymieniam częściowo przepracowane lub porzucone opozycje, które coraz mniej interesują osoby zajmujące się najnowszą polską poezją. Nie zmienia to jednak faktu, że w efekcie funkcjonowania tych i wielu innych przeciwstawień można spokojnie wyobrazić sobie mapę współczesnej krajowej poezji bez Wróblewskiego (tak, mam na myśli wiadomą listę, ale także ten przewodnik encyklopedyczny), zaś niestrudzony Rafał Wawrzyńczyk musi rozpoczynać tekst poświęcony autorowi „Ciamkowatości życia” od stwierdzenia:

nie za wiele napisano u nas o Wróblewskim, pozostawiono go samemu sobie, stracono. Ten jeden z najaktywniejszych poetów pokolenia „brulionu” – około 20 książek na koncie, jeśli liczyć tylko te wydane po polsku – z rozmaitych względów był i jest pomijany w corocznej zabawie pt. „Krajowe nagrody poetyckie” oraz na oficjalnych mapach sił. (…) Wróblewski pozostaje nieopisany, niepodjęty, w pewien więc sposób – dla nas – amorficzny, o niejasnej periodyzacji, trudny do skonsumowania.

Spróbuję zignorować ten niewesoły, ale prawdziwy stan rzeczy, i napisać o Wróblewskim jako autorze, którego twórczość zazębia się z kilkoma istotnymi wątkami najnowszej polskiej poezji. Będzie to więc lektura nieco stronnicza, wyjaskrawiająca określone elementy twórczości poety kosztem innych lub odwracająca ich hierarchię, dotychczas przyjmowaną za coś, o czym nie warto dyskutować. Okazją do odczytania, które wyrywałoby autora z pozycji poety osobnego, niełączącego się z nowymi tendencjami w polskiej poezji, jest wydany niedawno nakładem Convivo autorski wybór 111 wierszy Wróblewskiego pt. „Pani Sześć Gier”. Na tom, opatrzony posłowiem Leszka Szarugi, składa się sto utworów z książek wydanych w latach 2011-2018 oraz jedenaście zupełnie nowych wierszy. Dzięki tak pomyślanej kompozycji wyboru mamy okazję, po pierwsze, zapoznać się z wydestylowanym późnym stylem Wróblewskiego, a po drugie – zobaczyć, jakie elementy swojej twórczości poeta chce podkreślić tu i teraz, które z nich wydają mu się najciekawsze, najważniejsze we współczesnych kontekstach (bo w to, że mieszkający od lat w Danii poeta nie trzyma ręki na pulsie krajowej poezji, nie ma co wierzyć).

Lekturę ustawia już sam początek wyboru: trzy wiersze z „Dwóch kobiet nad Atlantykiem”, w których poeta umieszcza w centrum swojego zainteresowania okrutne traktowanie zwierząt przez ludzi („Testy na małpach”), agresję zwierząt wobec ludzi i wejście ludzi w „rolę” zwierząt („Plaga wielkich much”) oraz ludzi traktowanych jak zwierzęta („Makamba”). W każdym z tych trzech przypadków Wróblewski jawi się jako poeta-badacz, który odnajduje w języku codziennym opozycje „zwierzęce – ludzkie”, „bierne mięso – suwerenny podmiot” i problematyzuje je za pomocą montażu oraz samplowania (pozornie) antynomicznych elementów:

Rozczłonkowane ciało małego albinosa
odnaleziono w rzece na granicy z Tanzanią.
9-latek z Makamby, jednej z prowincji Burundi…
(Nie wiedziałeś? Ciała albinosów przynoszą fortunę i
długowieczność).

Dlatego wybierz UNICORN MEAT!
JEDNOROŻCE U SCHYŁKU ŻYCIA
NACIERANE GUINESSEM.
A potem mielone wraz z rogiem.
Dla twej chrupiącej przyjemności.
Dla twej chrupiącej przyjemności! (…)

(„Makamba”)

Krytycy nieprzychylni twórczości Wróblewskiego mogliby uznać powyższe wypisy za przykłady niezbyt ciekawego, nihilistycznego epatowania krwawymi faktami. Problem w tym, że stopień skomplikowania relacji, w jakie wchodzą kolejne cząstki cytowanych wierszy-montaży, wskazuje na coś zupełnie innego. Zestawienie absurdalnej, zapewne fikcyjnej reklamy z brutalnym morderstwem pozwala zauważyć wspólną podszewkę obu pozornie odległych wypowiedzi: kapitalistyczno-magiczną logikę polegającą na wytworzeniu, a następnie skonsumowaniu Obcego (albinosa lub jednorożca). Z bardziej skomplikowaną konstrukcją mamy do czynienia w wierszu „Chustka Sandry” z tomu „Choroba Morgellonów”:

Sąd w Buenos Aires nakazał wypuszczenie orangutana
Uznano, że orangutan, co prawda, nie jest człowiekiem,
ale jednak „osobą”, bezprawnie pozbawioną wolności

Sandra urodziła się w niemieckim zoo w 1986 roku
(60 000 osób oczyszcza jelita po ciężkich posiłkach,
zobacz, jak to robią i uzyskaj te same efekty już po
7 dniach!)

Orangutan, co prawda, nie jest człowiekiem

Sandra jest bardzo nieśmiała, stara się ukryć przed wzrokiem
zwiedzających,
przykrywając się chustką (…)

Wróblewski rozpina w powyższym fragmencie następującą siatkę napięć: dziennikarski język odczłowieczający orangutanicę, ale opowiadający o niej tak, jakby była człowiekiem („Sandra jest bardzo nieśmiała, stara się ukryć przed wzrokiem”), wchodzi w relację z językiem clickbaitowej reklamy, czyniącej z „osób oczyszczających jelita po ciężkich posiłkach” przedmiot niczym nieskrępowanego patrzenia, podobnego do tego, którym podlega „nieśmiała” Sandra. Wymiana atrybutów przypisywanych człowiekowi i zwierzęciu (w wierszu to ludzie są „bezwstydni”, „wstyd” odczuwa natomiast orangutanica) podszyta jest zaś pytaniami o fetyszyzację wzroku oraz relację między widzeniem i byciem widzianym a pojęciem wolności, tak „zwierzęcej”, jak i „ludzkiej”.

Wróblewski w swoich najbardziej radykalnych wierszach – jak np. w rewelacyjnych „Wzmocnionych technikach przesłuchiwania” – wchodzi w żywy zatarg z przemocowymi, niesprawiedliwymi mechanizmami (mówienia o) rzeczywistości, wystawiając je na czytelniczą analizę. Poeta bardzo często zdaje się wyznaczać czytelniczce rolę współpracowniczki, której powierza zadanie odnalezienia kontekstu cytowanych wypowiedzi, odtworzenia sieci powiązań między składowymi wiersza[1]. Właśnie dzięki temu Wróblewski, ogrywając tematy, które łatwo zmienić w filozoficzny beton, proste moralizatorstwo lub schematyczne nudziarstwo, zachowuje lekkość, skutkującą – paradoksalnie – zagęszczeniem tego, co mówi w wierszu, i skupieniem uwagi czytelniczki na jego elementach. Dobrym tego przykładem jest utwór „Bio i metal” z „Wanny Hansenów”:

(Ile tu jeszcze do zrealizowania…)
Akwarium pełne zdechłych ślimaków.
Robiłem wszystko, co w mojej mocy,

ale i tak wykończyły je nad ranem nieznane
mikroorganizmy. Coś nas od środka
ustawia w poziomie. Moją zabawką

w dzieciństwie był metalowy samochód.
Włożyłem go do akwarium. Zamiast
przestarzałego palca.

Wróblewski wchodzi w żywy zatarg z przemocowymi, niesprawiedliwymi mechanizmami (mówienia o) rzeczywistości, wystawiając je na czytelniczą analizę

Gdyby zamknąć strofy składające się na wiersz oraz przyciąć łączniki między opisywanymi elementami, otrzymalibyśmy konstrukcję podobną do wierszy Rae Armantrout, zarówno jeśli chodzi o technikę wykonania, jak i artystyczno-filozoficzny zamiar przyświecający tekstowi (a w 2014 roku Wróblewski wzdychał: „Za mało się wie o Rae Armantrout”). Łącznikiem między śmiercią ślimaków i śmiertelnością człowieka nie jest tutaj wcale metafizycznie pojęte Przemijanie, lecz „nieznane mikroorganizmy”, jak najbardziej materialne życie z innego, niedostrzegalnego poziomu. Do skonstruowanej w pierwszych dwóch strofach serii „ślimaki – ludzie” Wróblewski dołącza pod koniec utworu metalowy samochód-zabawkę, który być może będzie rdzewiał zjadany przez inne mikroorganizmy, a być może przeżyje wszystko to, co organiczne (tak interpretuję gest włożenia do akwarium zabawki „[z]amiast/ przestarzałego palca”). A cała ta subtelna konstrukcja, której nie powstydziłby się Kacper Bartczak, została przez Wróblewskiego umieszczona w niepozornej ramie obserwacji codzienności.

Efekty montaży Wróblewskiego nie ograniczają się jednak do opisanych wcześniej problemów. Dzięki tej technice Wróblewski jest w stanie pokazać rasizm najsłynniejszego polskiego antropologa („Chwile słabości antropologa Malinowskiego”), faszystowską przemoc buzującą w trakcie rozmowy przy świątecznym stole („Polskie zabawki wojenne”) czy obnażyć śmieszność medialnej „dyskusji” na temat marmurowej kolumny powstałej „za panowania człowieka znanego z/ Nieprzyzwoitych wybryków” w obliczu znacznie poważniejszych problemów ekologiczno-ekonomiczno-politycznych („Reszta się sama ułoży”). Co ważne, etyczny impuls montaży Wróblewskiego (podobnie jak u Ilony Witkowskiej) nie sprowadza się do buńczucznych haseł, lecz stanowi oczywisty, zwyczajny punkt wyjścia wiersza rozumianego jako przestrzeń, w której dokonuje się operacji na składowych rzeczywistości (języku gazet, telewizji i radia, portali internetowych, codziennych rozmów). Jeśli poezja Wróblewskiego jest o świecie i ze świata jest zrobiona, to musi być polityczna.

Jeśli poezja Wróblewskiego jest o świecie i ze świata jest zrobiona, to musi być polityczna

W odróżnieniu zaś od części nowych utworów Bohdana Zadury czy takich wierszy Jacka Podsiadły jak „Układ rozkwitający” (do cna przeanalizowany niedawno przez Pawła Kaczmarskiego), celem włączania do wiersza wieści z kraju i ze świata nigdy nie jest dla Wróblewskiego utyskiwanie na głupotę współczesnej kultury czy proste wskazywanie na zgubne wpływy mgliście rozumianej „ideologii”[2]. Poecie chodzi o coś więcej – o performatywne pokazanie małego wycinka rzeczywistości jako punktu, w którym łączą się ze sobą na pozór oddzielone (historycznie, geograficznie, ontologicznie, „problemowo”) sfery życia, o stworzenie lub wykrycie miejsc styku między zjawiskami w skali mikro i makro. Jak czytamy bowiem w zakończeniu wiersza „Oznaczenie miejsca”:

(…) Powinno się tu długo
rozmyślać o satelitach.

Potem, gdy słońce nabierze pierwszych
rozpaczliwych kolorów –

o duńskich komornikach.

Tematem do osobnego przemyślenia jest to, jak wyglądałaby relacja między montażami Wróblewskiego a montażami młodszych (Kira Pietrek, Tomasz Bąk) oraz starszych (Zadura) poetek i poetów, na czym dokładnie polegałaby różnica w stosunku do „nieswojego” materiału, jego poetyckiej obróbki, relacji między cytatami a „swoją” mową u wspomnianych autorów i autorek.

Chciałbym być dobrze zrozumiany. Nie twierdzę, że w ciągu ostatnich siedmiu, ośmiu lat w twórczości Wróblewskiego zaszła jakaś zasadnicza zmiana, „polityczne przebudzenie”. Chodzi w gruncie rzeczy o to, że „Pani Sześć Gier” zdaje relację ze zwiększenia się intensywności tropów obecnych punktowo już we wczesnych książkach poety, jak np. w „Zaskakującym przerywniku” z „Planet” (1994), czyli pięciowersowej, jednocześnie nienachalnej i zdecydowanej krytyce neoliberalnego dyskursu o świadczeniach socjalnych jako tym, co czyni ludzi leniwymi. Zamiast bezowocnych poszukiwań „miejsca startu” problematyki politycznej u Wróblewskiego, lepiej zapytać, jak późne utwory skupione na splocie problematyki medialno-ekologiczno-politycznej łączą się z wierszami, w których powraca tematyka starości czy zdrowia psychicznego; z wierszami, z którymi (słusznie, niesłusznie…) poezja Wróblewskiego jest częstokroć kojarzona i które – jeśli wierzyć opinii Wojciecha Wilczyka – od lat „wprawiają w spore zakłopotanie rodzimych komentatorów”. Jeśli trzymać się materiału z „Pani Sześć Gier”, można wpaść na przynajmniej kilka rozwiązań.

Czasem, jak w wierszu „Beverly Smile”, łącznikiem jest sam materiał wybrany przez poetę do obróbki – oferta reklamowa firmy wybielającej zęby (stan zębów to obsesja późnego Wróblewskiego), w której słownik chemii i medycyny oraz kult celebrytów budują marketingowy język korzyści, tworzący negatywny obraz osób wykluczonych z kanonu zdrowia i urody („Pamiętajcie, osobnicy z żółtymi zębami przeżywają/ niepewność społeczną i boją się spontanicznie śmierci”). Innym razem, jak w tomie „Kosmonauci”, opisy stanów depresyjnych są motywacją dla przedstawiania podmiotu jako elementu nadmorskiej przyrody, równie wartościowego jak martwy krab, wyschła ryba czy beztlenowce. Bardziej frapującymi miejscami, w których osobiste, egzystencjalne łączy się ze społecznym, są wiersze dotyczące problematyki mniej lub bardziej paranoicznego sposobu odczuwania świata („Komuś na tym zależało”, „Czy te klony myślą?”, „Wymiana sygnałów” czy „Zmiana warty” z końcówki lat 70., przedrukowana w wyborze za sylwicznymi „Miejscami styku”). Pamiętając o wypowiedzi Wróblewskiego z jednego z wywiadów – „stan czyjegoś umysłu jest sprawą polityczną” – można pokusić się o następującą hipotezę, tłumaczącą przynajmniej część tego typu utworów z wyboru. Otóż poetyka wiersza jako montażu odległych, zapośredniczonych w środkach masowego przekazu elementów rzeczywistości (Benedykta XVI, marsjańskich mikrobów i słoni z Czadu), to dla Wróblewskiego zarówno narzędzie do jej analizy, jak i opis arcywspółczesnej kondycji podmiotu funkcjonującego w komunikacyjnym zagęszczeniu, we wzmożonej synchroniczności świata. Podmiotu, dla którego globalne zjawiska (ocieplenie klimatu, kryzys ekonomiczny) są doświadczane lokalnie, np. w jego głowie. Podobną intuicję wyrażoną wprost znajdujemy w ostatniej książce Tomasza Bąka, w wierszu „Schizofrenia synchroniczna”:

Połączyłem kropki, których nie powinienem
i dostałem za to receptę na zolaxę (…)

Co ważne, od stanu wzmożonej synchroniczności świata, w którym wszystko jest połączone, bohaterowie Wróblewskiego nie mogą lub nie chcą uciec. W wierszu „Katastrofy, wulkan, szybkie wycofywanie pieniędzy z banku” dekadenckie après nous, le déluge przerywa szum świata, zaś w „Fali” depresyjne, samobójcze doprowadzenie siebie „do idealnej izolacji” ostatecznie zostaje zakończone przez konstatację „[t]ak się dziwnie złożyło, że jestem znów/ na planecie”.

Najwyrazistszą i stosunkowo nową figurą określającą zwrotną relację między stanem psychicznym podmiotu a strukturą rzeczywistości w poezji Wróblewskiego jest choroba Morgellonów, „epidemia z internetu”, czyli urojone schorzenie dermatologiczne, cieszące się popularnością wśród współczesnych zwolenników teorii spiskowych (m.in. tak wpływowych jak Alex Jones z Infowars). Dopiero wiedza o kontekście, w jakim powstała owa „choroba”, o tym, że jest to fenomen, w którym da się uchwycić relacje między zdrowiem psychicznym, internetowymi teoriami spiskowymi oraz późnokapitalistyczną, marketingową zamianą prawdy (np. medycznej) w podmiotowe „opinie”, „odczucia” czy „alternatywne fakty”, pozwala zrozumieć ten niepokojący wiersz:

Zaczyna się odliczanie?
Tryliony wirusów
rządzą twoim mózgiem.

Lepiej pospłacaj długi.
Włókna pochodzą
z ubrań.

I zacznij odżywiać się ryżem.
To nie jest inwazja
Obcych.

(„Choroba Morgellonów”)

Precyzyjna konstrukcja wiersza (trzy zamknięte strofy po trzy wersy każda, z przerzutnią w wersie drugim) uwypukla „dwudzielność” fenomenu morgellonki, jej społeczny oraz psychiczny charakter, a jednocześnie ją zaciera, problematyzuje. Otóż każdą ze strof da się podzielić na fragment dotyczący ciała chorego („Tryliony wirusów/ rządzą twoim mózgiem”; „Włókna pochodzą/ z ubrań”[3]; „I zacznij odżywiać się ryżem”) i na fragment, który odnosi się do czegoś zewnętrznego wobec niego – faktycznego lub potencjalnego końca świata („Zaczyna się odliczanie?”; „To nie jest inwazja/ Obcych”) czy zadłużenia („Lepiej pospłacaj długi”). Po chwili jednak staje się jasne, że wirusy rządzące mózgiem oraz włókna z ubrań są czymś zewnętrznym, co narusza i kwestionuje integralność ciała (tak jak inwazja obcych), „lepiej pospłacaj długi” to porada z tego samego, wellnesowego poziomu, co „zacznij odżywiać się ryżem”, zaś odliczanie dotyczy tak globalnego „końca”, jak i jednostkowej śmierci. Na jeszcze niższym poziomie zauważamy, że owo zacieranie granicy między społecznym a psychicznym, zewnętrznym a wewnętrznym, ogólnym a jednostkowym, jest zbudowane na napięciu między strachem przed tym, co nie-obliczalne, co wymyka się ekonomii (tryliony wirusów, zawieszona inwazja obcych) a wymogiem racjonalnego zarządzania skończonymi zasobami (życiem, ciałem, finansami) w obliczu zagrożenia. Wróblewski, sondując fenomen urojonej choroby, dociera zatem do jak najbardziej realnych procesów i zjawisk, z którymi jest ona powiązana, nie rezygnując ani na moment ze swojego minimalistycznego stylu.

Wróblewski, sondując fenomen urojonej choroby, dociera do jak najbardziej realnych procesów i zjawisk, z którymi jest ona powiązana

Co jeszcze należałoby zrobić? Przeczytać wiersz „Viva Espana!” jako jeden z najciekawszych (obok „Wierszy za sto dolarów”) komentarzy do problematyki kapitalizmu kognitywnego, poezji i world literature. Prześledzić książkę pod kątem tego, co Wróblewski robi z tradycją amerykańskiego obiektywizmu, jakim refrakcjom poddaje sposób myślenia o „uchwytywaniu codzienności” Reznikoffa i Williamsa. Pomyśleć o skomplikowanej, niepokojącej jednoznaczności wiersza zamykającego „Pani Sześć Gier”:

125. rocznica przybycia
pierwszych polskich robotnic
sezonowych do Danii

i co z tego i co z tego i co
z tego

oraz o tym, jak udało się Wróblewskiemu ją osiągnąć. Zaiste, „(ile tu jeszcze do zrealizowania…)”.

 

 

[1] Z podobnie pomyślanym „otwartym miejscem dla czytelniczki”, spożytkowanym jednak do innych celów, mamy do czynienia w „Kordzie” Natalii Malek.

[2] Trzeba jednak dodać, że wówczas, gdy Wróblewski przechwytuje polityczną gadaninę z prostą intencją krytyczną (jak w „Rechocie fal”), efektem jest lepszy, ciekawszy wiersz niż w przypadku podobnych utworów Zadury z „Po szkodzie”.

[3] Osoby cierpiące na morgellonkę odnoszą wrażenie, że pod ich skórą znajdują się różnokolorowe włókna.

Grzegorz Wróblewski

„Pani Sześć Gier", Convivo, Warszawa 2019, s. 172.

Łukasz Żurek
ur. 1991, doktorant w Instytucie Literatury Polskiej Uniwersytetu Warszawskiego. Współpracował z portalem niewinni-czarodzieje.pl oraz czasopismem naukowym „Tekstualia". Publikował m.in. w „Dwutygodniku”, „Kulturze Liberalnej”, „Kontencie”, „Przeglądzie Filozoficzno-Literackim” oraz w „Zagadnieniach Rodzajów Literackich".
redakcjaPaulina Chorzewska
korekta Jakub Nowacki

Grzegorz Wróblewski

„Pani Sześć Gier", Convivo, Warszawa 2019, s. 172.

POPRZEDNI

recenzja  

Nowoczesność: trzeci punkt widzenia

— Łukasz Moll

NASTĘPNY

varia felieton  

Ćwiczenia z rezygnacji (17)

— Krzysztof Sztafa