To nie przypadek, że wraz z pojawieniem się w Polsce pandemii koronawirusa zintensyfikowały się domowe praktyki piśmienne Polaków (i nie tylko Polaków), których celem stało się bieżące zapisywanie nowych, wyjątkowych doświadczeń. Nie znaczy to, że przed pandemią Polacy w domach nie pisali. Oczywiście, że pisali, bowiem codzienne pisanie nie jest tylko domeną pisarzy, a drukowane dzienniki – najczęściej autorstwa artystów czy polityków – to zaledwie wierzchołek olbrzymiej góry lodowej codziennych praktyk piśmiennych uprawianych w większości przez tych, którzy z profesjonalnym pisarstwem mają niewiele do czynienia. Wielokrotnie zwracał na to uwagę Philippe Lejeune, jeden z najwybitniejszych znawców dzienników osobistych[1]. Dziś za sprawą blogów, portali społecznościowych i stron internetowych to domowe pisanie stało się w dużej mierze widoczne i publiczne, choć wciąż olbrzymia jego część pozostaje ukryta w zeszytach, notatnikach, prywatnych kalendarzach lub w pamięciach osobistych komputerów. Dobrze się więc stało, że już w pierwszych tygodniach konkurs „Pamiętniki pandemii”, na który spłynęło ponad 400 pamiętników (z czego około 20 odrzucono z przyczyn formalnych), a obok niego pojawiły się kolejne[2]. Dzięki takim zachętom codzienne pisanie stało się jeszcze intensywniejsze i jeszcze bardziej widoczne.
To również nie przypadek, że w ogłoszeniu konkursowym z 7 kwietnia 2020 roku powołano się na „długą tradycję pamiętnikarską polskiej socjologii”. Istotnie w polskiej socjologii, a szerzej w polskiej tradycji społecznej i humanistycznej XX wieku pamiętniki odgrywają rolę szczególną. Można nawet bez zbytniej przesady powiedzieć, że różnego rodzaju konkursy pamiętnikarskie to polski fenomen XX wieku. Imponuje już sama ich liczba – łącznie zorganizowano ich grubo ponad 1000![3]
Konkursy pamiętnikarskie to polski fenomen XX wieku. Imponuje już sama ich liczba – łącznie zorganizowano ich grubo ponad 1000!
Najbardziej znane są konkursy międzywojenne. Łączą się one przede wszystkim z nazwiskami Floriana Znanieckiego, Ludwika Krzywickiego i Józefa Chałasińskiego. Jak wiadomo, w czasie I wojny światowej Znaniecki znalazł się w Chicago, gdzie rozpoczął współpracę z Williamem Thomasem w celu przygotowania publikacji poświęconej życiu polskich chłopów w Polsce i Ameryce. Pięć grubych tomów, opartych głównie na dokumentach osobistych, wspomnieniach i listach, wydano w Bostonie w latach 1918–1920[4]. Znaniecki zebrał wiele listów chłopskich po wystosowaniu apelu w prasie emigracyjnej w Ameryce, a także zamówił autobiografię emigranta napisaną przez Władysława Wiśniewskiego (Władka z Lubotynia), polskiego chłopa, który na początku XX wieku wyemigrował do USA.
Po powrocie do Polski, już jako założyciel polskiej nowoczesnej socjologii i twórca Instytutu Socjologicznego w Poznaniu, Znaniecki zorganizuje w 1921 roku „Konkurs na życiorys pracownika fizycznego”, na który napłynie 149 pamiętników, w tym słynny, za sprawą publikacji książkowej w roku 1931, „Życiorys własny robotnika” Jakuba Wojciechowskiego. Tadeusz Boy-Żeleński nazwie go „klasykiem polskim w bluzie robotniczej”, a sam Wojciechowski otrzyma w 1935 roku za swoją autobiografię Złoty Wawrzyn Polskiej Akademii Literatury.
W latach trzydziestych kilka bardzo ważnych konkursów pamiętnikarskich zorganizuje Instytut Gospodarstwa Społecznego kierowany przez Ludwika Krzywickiego. Będą to: „Konkurs na pamiętniki bezrobotnych” w roku 1931 (774 nadesłanych pamiętników), „Konkurs na pamiętniki chłopów” w roku 1933 (498 nadesłanych pamiętników), „Konkurs na pamiętniki emigrantów” w roku 1936 (212 nadesłanych pamiętników). Po każdym z nich wydane zostaną, czasami kilkutomowe, publikacje z wyborem nadesłanych tekstów.
Największym z międzywojennych konkursów pamiętnikarskich okaże się „Konkurs na opis życia, prac, przemyśleń i dążeń młodzieży wiejskiej” z roku 1936, zorganizowany przez Państwowy Instytut Kultury Wsi, na który nadesłano aż 1544 pamiętniki (!). Zostaną one wykorzystane w fundamentalnej pracy Józefa Chałasińskiego „Młode pokolenie chłopów. Procesy i zagadnienia kształtowania się warstwy chłopskiej w Polsce”, która w czterech tomach ukaże się w roku 1938.
Także w latach trzydziestych trzy ważne „Konkursy na autobiografie młodzieży żydowskiej” (1932, 1934, 1939) zorganizuje Żydowski Instytut Naukowy (JIWO) w Wilnie (w sumie nadesłano 627 autobiografie). Wybory materiałów z tych konkursów doczekają się również publikacji książkowych, ale dopiero po wielu latach, na początku XXI wieku[5].
Tradycja zbierania i wykorzystywania dokumentów autobiograficznych będzie miała swoją kontynuację w czasie wojny – w postaci konspiracyjnej działalności grupy Oneg Szabat w warszawskim getcie, polegającej m.in. na zbieraniu dokumentów składających się dziś na olbrzymie Archiwum Ringelbluma, czy konkursów organizowanych przez organizacje podziemne. W okresie powojennym konkursy pamiętnikarskie oraz tworzenie zbiorów dokumentów pamiętnikarskich rozwijały się w sposób nadzwyczaj intensywny, w co angażowały się instytucje społeczne i naukowe (takie jak m.in. Instytut Zachodni w Poznaniu, Centralna Żydowska Komisja Historyczna czy Polska Akademia Nauk), gazety i czasopisma, a także stworzone w roku 1969 Towarzystwo Przyjaciół Pamiętnikarstwa[6].
Tradycja zbierania i wykorzystywania dokumentów autobiograficznych będzie miała swoją kontynuację w czasie wojny – w postaci konspiracyjnej działalności grupy Oneg Szabat w warszawskim getcie
Po II wojnie światowej każdego roku organizowano w Polsce od kilku do kilkudziesięciu konkursów na pamiętniki chłopów, robotników, inteligencji, studentów, młodzieży, górników, nauczycieli, lekarzy itp., dla mieszkańców różnych miast, dla osób, które żyły pod okupacją hitlerowską i wielu, wielu innych. W ciągu 25 lat (1945–1970) ogłoszono w Polsce około 600 różnych konkursów autobiograficznych. Największym z nich był zorganizowany w 1961 roku konkurs na pamiętniki „Młodego Pokolenia Wsi Polski Ludowej” (napłynęło około 5500 pamiętników, w latach 1964–1981 wydano 9 tomów z wyborem tekstów oraz towarzyszących im opracowań o młodym chłopskim pokoleniu). Na liście polskich konkursów pamiętnikarskich (imponującej, choć zapewne niepełnej), opublikowanej w trzecim tomie „Pamiętników Polaków 1918–1978”, znajdują się 1103 pozycje!
***
Pamiętniki pandemii wpisują się więc w długą i ważną tradycję polskich konkursów pamiętnikarskich. Wpisują się jednak także w tradycję domowych, prywatnych praktyk piśmiennych, rozpowszechnionych w Polsce co najmniej od XVI wieku w postaci zapisywanych kalendarzy, sylw szlacheckich, ksiąg domowych i ksiąg rachunkowych, sztambuchów, korespondencji, a z czasem dzienników intymnych, wreszcie dzienników pisarzy i dzienników literackich. Ta perspektywa historyczna skłania do porównań, choć trzeba pamiętać, że każdy pojedynczy pamiętnik stanowi osobny, odrębny zapis nierozerwalnie związany z doświadczeniami autora lub autorki.
Redakcja „Małego Formatu” przysłała mi około 30 konkursowych pamiętników, z których przeczytałem 20 – od kilkunastostronicowych, poprzez kilkudziesięciostronicowe, do ponad stustronicowego. Trudno tu jednak mówić o stronach, bowiem wszystkie przesłane zapisy miały postać elektroniczną (a nie rękopiśmienną jak tradycyjne dzienniki). Bardziej miarodajna wydaje się więc liczba znaków: najkrótszy pamiętnik liczył 19 455 znaków, najdłuższy 221 999 znaków. Poniżej kilka wstępnych refleksji po ich lekturze (na pewno zasługują na więcej!)[7].
Na sam początek pierwsze, dojmujące wrażenie: fascynacja! Fascynacja większa od tej, jaka zwykle towarzyszy mi przy czytaniu oryginalnego dzieła literackiego czy nowatorskiej pracy naukowej – związana z poczuciem, że oto odkrywa się przede mną stopniowo olbrzymi archipelag codziennych praktyk piśmiennych prowadzonych w czasie niecodziennym. Praktyk innych niż praktyki literackie i nierzadko o wiele ciekawszych niż literatura!
Niemal wszystkie pamiętniki pandemii mają postać dzienników, a więc datowanych zapisków spisywanych dzień po dniu (a czasami nawet godzina po godzinie, co jest związane z ich cyfrową postacią). Jak już wspominałem, nie są to dzienniki rękopiśmienne (choć ostatecznie do organizatorów konkursu wpłynęło także około dwudziestu takich zapisów), ale elektroniczne, wystukiwane na klawiaturze. „Przezroczystość” i oczywistość tego faktu pokazuje, że komputer (najczęściej w postaci zminiaturyzowanego laptopa, tabletu lub nawet smartfonu) stał się współczesnym odpowiednikiem zeszytu: naszą prywatną przestrzenią pisania. Bardzo niechętnie się nią dzielimy – jeśli czas pandemii wymusza wspólne użytkowanie domowych laptopów, zwykle łączy się to z konfliktami, utratą poczucia prywatności czy choćby z problemem pisania samego pamiętnika („Syn ma zdalne lekcje na moim komputerze, więc chyba skończy się pisanie pamiętnika, bo nie mam kiedy i na czym”[8]).
Elektroniczna postać dzienników pandemii ma też swoje konsekwencje w ich, by tak rzec, hipertekstowym i intermedialnym charakterze. Często napotkamy w nich linki do portali społecznościowych, zdjęcia (w jednym przypadku zdjęcie „wklejonego” do dziennika rękopisu wiersza autorki), screeny własnych ekranów. Niewątpliwie fakt, że ekran laptopa wyświetla tekst naszego pamiętnika obok szeregu innych zapisów, obrazów i materiałów, ma tu swoje znaczenie. Nie kultura druku, ale kultura elektroniczna, kultura sieci staje się podstawowym i najważniejszym punktem odniesienia. Pełno w tych dziennikach wzmianek, odniesień, komentarzy do tego, co pojawia się na Facebooku, YouTubie, Instagramie, Messengerze, Tweeterze czy stronach internetowych: „Na Instagramie czy Facebooku każdy wrzuca zdjęcia z tego, co gotuje, czyta, robi, jakie filmy ogląda”. Autorka tych słów zapisuje kilka dni później, że odczuwa lęk o własne życie, nasilający się od „ciągłego oglądania mediów społecznościowych, które tylko i wyłącznie mówią o koronawirusie, zagrożeniach, zakażeniach, maseczkach i nic innego nie ma w ogóle”[9].
Kultura druku to w tych pamiętnikach przede wszystkim książki – gazety pojawiają się prawie wyłącznie w wersji elektronicznej. Drukowane książki są wciąż kupowane, zamawiane, odbierane w księgarniach („Dobrze, że księgarnia nie oferuje dostawy, mogłam sobie przejść na spokojnie 40 minut przez całe miasto i pogrzać się na słoneczku”; K., „Pamiętnik”) lub częściej w punktach Inpostu, które okazują się być nowym sposobem „łączenia się ze światem”. Pojawia się nawet jednoznaczna deklaracja: „Książka elektroniczna nigdy dla mnie nie zamieni papierowej. To zupełnie inne uczucie, gdy trzymasz nowo wydrukowaną książkę o niepowtarzalnym wyjątkowym zapachu” (K., „Pamiętnik”). Wśród czytanych lektur jedno nazwisko powtarza się wyjątkowo często: Olga Tokarczuk. I dwa tytuły: „Bieguni” oraz „Księgi Jakubowe”. Jedna z piszących uważa nawet, że „to lektury obowiązkowe na kwarantannę”. A dalej tak pisze o „Biegunach”:
„Bieguni” są zapisem innego świata. Świata, w którym żyłam, odnajdywałam się w planach podróży i na lotniskach, dworcach rzeczywistości. Ale czy dobrze żyłam? Czy tamten świat był dobry? Ze stresem znikających pomiędzy strefami czasowymi godzin, ze stresem wymacywania portfela w torebce podczas przesiadek, z litanią wiz i paszportów, pozwoleń i praw jazdy. To był ciekawy świat – konta na dwóch różnych kontynentach, nieograniczone możliwości podróżowania, życie tam, gdzie się jest, aktualnie jest. Świat zamieszkany przez inny gatunek człowieka – homo viator. Teraz jest inny świat. Czy ten będzie lepszy? Dobrze było przeżyć tamten, może już nie być okazji (O.G., „Poród”).
***
„Teraz jest inny świat” – wątek podziału świata na ten „sprzed” i „w czasie” pandemii powraca niemal we wszystkich pamiętnikach. Poczucie końca jest szczególnie obecne wśród osób młodych: „Mój świat się skończył wraz z pandemią i pewnie nie wróci już w takiej formie, jaką znaliśmy, my, millenialsi, sprzed epidemii koronawirusa” (O.G. „Poród”). Rozpad dokonuje się w najbardziej podstawowych – i wydawałoby się oczywistych w swym uporządkowaniu – sferach rzeczywistości. „Wszelka stałość – pisze 33-letnia autorka pamiętnika – to są jedynie pozory, nie ma »nigdy« i nie ma »zawsze«. Udajemy tylko, że panujemy nad rzeczywistością, tymczasem, jak pokazuje obecna sytuacja, trzeba być bardzo elastycznym i zabezpieczyć się na ewentualność katastrofy z dnia na dzień” (O.G., „Poród”).
Możliwość katastrofy z dnia na dzień i – w łagodniejszej wersji – ciągła niepewność, nieprzewidywalność, tymczasowość. A przede wszystkim nagła nieaktualność wszystkiego, co pozwala porządkować i planować życie w jego ważniejszych i mniej ważnych odsłonach – poród, praca, studia, opieka nad dziećmi, wyjazd na wakacje:
To niesamowite jak z dnia na dzień absolutnie wszystko stało się nieaktualne – począwszy od porad w Internecie w stylu: zaplanuj z partnerem poród i podział obowiązków w trakcie przygotowań… Nic nie zaplanujesz – powinni tak napisać. Ktoś powinien teraz usiąść i cały Internet przepisać: z powodu koronawirusa nie da się zaplanować porodu, mogą Cię nigdzie do porodu nie przyjąć, jeśli masz gorączkę, #zostanwdomu, #urodzwswojejwannie (O.G., „Poród”).
W języku tego wytrąconego z równowagi, niepewnego świata dominują znaki zapytania: „A wszyscy niepewni, co będzie dalej. Otworzą przedszkola czy nie otworzą? A jak otworzą, czy puścimy tam dzieci? Wrócimy do szkoły przed wakacjami czy we wrześniu? Wyjedziemy na urlop czy nadal będziemy udawać letników na balkonach i zazdrościć posiadaczom majątków ziemskich, działek i ogródków? Oszalejemy za tydzień czy dopiero za miesiąc?” W takiej sytuacji pewnym można być już tylko „tego, że jutro na obiad pulpety”[10].
W języku tego wytrąconego z równowagi, niepewnego świata dominują znaki zapytania
Pandemia w ogóle zmienia poczucie czasu – zarówno jeśli chodzi o czas pojedynczego dnia czy tygodnia, jak i czas długotrwały, związany z pojęciami przeszłości i przyszłości. Poza tym następuje swoiste zawieszenie czasu. Najważniejsza jest oczywiście teraźniejszość – pandemia dzieje się tu i teraz, choć to „tu i teraz” objawia swoje niespodziewane oblicze. Na zakłócenia porządku czasu nakładają się zakłócenia porządku przestrzeni, zacierają się podziały między domem i pracą, prywatnym i publicznym, między różnymi rolami społecznymi, które do tej pory miały swoje wyraźne reguły. Teraz po całym dniu aktywności domowo-zawodowej („pięć godzin, trzy wideokonferencje i dwie kłótnie o klocki…”) można się zorientować, że „nadal ma się na sobie spodnie od piżamy” (A.I., „Bristol”).
Ta sama autorka pisze o tym, jak w tygodniu „dni zlewają się w jedno”, tak że środę można pomylić z wtorkiem, czwartek z poniedziałkiem: „Odkąd zabrakło punktów kontrolnych w postaci wyjścia do pracy, środowego »dance treningu« z M. czy lekcji karate Starszego Rozbójnika, żyję jak w kisielu. Na szczęście piątek nadal przynosi nadzieję i wytchnienie” (A.I., „Bristol”). W innym cytowanym już pamiętniku młodej matki znajduje się refleksja o tym, że „czas linearny pobiegł koliście i nie ma już celu, tryb życia przeszedł automatycznie na osiadły, z podróży zostały mapy na globusie i w lekturach dzieci, w przywiezionych stąd czy stamtąd książkach i przepisach kuchni świata” (O.G., „Poród”).
W zapisach widoczne jest swoiste „zamrożenie” przyszłości, które powoduje, że coraz ważniejsza staje się przeszłość. Pamiętniki pandemii okazują się więc do pewnego stopnia pamiętnikami przeszłości. „Postanowiłam opisywać swoje wspomnienia”[11] – pisze już na samym początku jedna z autorek. Inna zwraca uwagę na fakt, że „siedzenie w domu przywołuje wspomnienia minionych lat…”, a w jednym z kolejnych zapisów porównuje przeszłość z nową teraźniejszością: „No i przyszła Wielka Niedziela. Nawet nie wiem, czy o 6 rano biły dzwony. Moja rezurekcja była on-line. Sama z laptopem. Łzy i wspomnienia. Dawniej było to wielkie święto. Dzisiaj sama w pustym pokoju przed monitorem”[12].
Z drugiej strony ujawnia się w tych pamiętnikach wyraźna potrzeba myślenia o przyszłości. „Jak się to wszystko skończy…” – ta formuła powtarza się często. Czas pandemii jest postrzegany jako czas przejściowy, który jednak kiedyś minie („I tak sobie myślę, że jak to wszystko się skończy, to będę biegać po lesie i chodzić po górach. Pić kawę w kawiarni i jeść lody w lodziarni. Spotykać się z ludźmi i cieszyć się każdą spędzoną wspólnie minutą. Tak właśnie będzie! I tego życzę sobie i innym z okazji Świąt” (A.I., „Bristol”). W sytuacji zawieszenia niezbędne jest odniesienie do jakiegoś porządku, jakiejś stabilności, normalności, przewidywalności, która została zakłócona, ale która – przynajmniej jest taka szansa – kiedyś powróci. Zatem w pamiętnikach pojawiają się życzenia i marzenia, aby koronawirus wreszcie zniknął, najlepiej tak szybko i tak nieoczekiwanie, jak się pojawił:
Chciałabym zapaść w jakiś rodzaj snu zimowego (wiosennego, bo dziś pierwszy dzień wiosny przecież) i obudzić się już po tym całym zamieszaniu wirusowym. (…)
Jak ja bardzo bym chciała, żeby tego nie było! Żebyśmy się obudzili, a to znika… Czuję ogromny niepokój związany z finansami, jeśli nie dostanę 500+, jeśli zmniejszą mi wypłatę…, staram się nie nakręcać, ale działam… (…)
Czasami zaś bardzo krótko i dosadnie: „Byle do post koronawirusa!!!” [13] Czas „postkoronawirusa” nie jawi się jednak wcale w różowych barwach. W pamiętnikach pełno zapisów niepewności o przyszłość: „Jaki będzie świat po epidemii? Czy dalej będzie taki wybór lotów? Hoteli? Czy takie podróżnicze życie – praca w drodze, życie w trasie – czy to będzie jeszcze możliwe?” (O.G., „Poród”) – takie pytania zadaje jedna z piszących. Ani w jej, ani w innych pamiętnikach nie znajdziemy prostych odpowiedzi na podobne pytania. Jedno jest jednak dla piszących (przynajmniej tych z pokolenia dwudziesto-, trzydziesto- czy nawet czterdziestolatków) niemal pewne. Świat po koronawirusie będzie zupełnie inny niż przed: „i nic już nie będzie takie jak wcześniej (poza Bogiem)”
***
Nasze pisanie codzienne odbywa się zwykle w miejscach naznaczonych prywatnością. Dom, mieszkanie, własny pokój – to jego przestrzenie. Oczywiście, czasami pisze się w kawiarni, na ławce w parku, w pracy lub w szkole, ale są to jednak dla prywatnych zapisów przestrzenie wyjątkowe. Inna sprawa, że pojęcia domowości i prywatności zmieniły się całkowicie od czasu, kiedy komputery podłączone do Internetu stały się podstawowym sposobem komunikacji ze światem, a zaopatrzone w mikrofony i kamery spowodowały, że nasza domowość coraz bardziej otwierała się na zewnątrz. . Nic dziwnego więc, że w pamiętnikach praca online i szkoła online (czasami studia, czasami przedszkole) to dwa najczęstsze tematy. Trzeci – z siecią związany już tylko do pewnego stopnia – to kuchnia i zakupy, przede wszystkim żywnościowe).
Zanim jednak do tych trzech tematów przejdę, zostanę jeszcze przy przestrzeni domowej, w której jeden, a w zasadzie dwa punkty zajmują w czasie pandemii miejsce wyróżnione: okno i balkon. Dotyczy to oczywiście mieszkań w blokach i kamienicach, w pamiętnikach pisanych w domach okno pojawia się znacznie rzadziej, a balkon – co oczywiste – nie pojawia się wcale. Tak ważna rola okna jako miejsca obserwacyjnego, wyznaczającego zarazem granicę między prywatnym wnętrzem a zewnętrznym światem, odsyła nas wprost do dzienników czasu wojny. Kiedy zajmowałem się dziennikami z I wojny światowej, byłem zdumiony, jak często pojawia się w nich okno, a wraz z nim dobiegające odgłosy i obrazy wojny. Podobnie jest w dziennikach II wojny światowej, szczególnie w dziennikach pisanych w getcie, w których okno „wskazuje na szczególne usytuowanie piszącego”, „jest miejscem zetknięcia dwóch obszarów, dwóch przestrzeni symbolicznych: domu i ulicy”[15]. Podobną funkcję (przy zachowaniu wszystkich różnic!) pełni okno w pamiętnikach pandemii.
To przez okno patrzy się, „aby zobaczyć, co robią inni”. W jednym z pamiętników żona w zabawny sposób opisuje nawet, jak jej mąż „przez kamerę w telefonie obserwuje sąsiadów z naprzeciwka (…). Wszystko widać…, nawet to, czego z jednej strony wcale nie chcemy oglądać, a z drugiej człowiek nie może oczu oderwać” („Pandemnik”). Jak ważne w pandemii mogą być okna, pokazuje też autorka, która przyrównuje je do własnych oczu:
Teraz w czasie kwarantanny okna są w zasadzie nawet bardziej moim narządem wzroku. To oknami w swoim pokoju spoglądam ostrożnie na świat. Po przebudzeniu, jeszcze na bosaka, w przekręconej na opak piżamie i z kołtunem na głowie, ostrożnie otwieram oczy okien i oceniam czy świat jeszcze istnieje. Spoglądam w dół, w otchłań choroby i zamętu ludzkości, by wyłapywać zachłannym wzrokiem pojedyncze osoby, przemykające tu i ówdzie[16].
Okno to nie tylko możliwość obserwowania świata ludzi, ale też świata przyrody, który okazuje się być na koronawirusa odporny. Jego ten cały zamęt nie dotyczy. Jedną z piszących co rano budzą na przykład gołębie siedzące na parapecie po drugiej stronie okna:
Ira często mówi, że to moje przyjaciele, ponieważ przez każdy dzień od 5 rano i gdzieś do 8 siedzą na tym parapecie i o czymś sobie gadają. Czuję pewną zazdrość, ponieważ mogą robić i latać gdzie chcą, dla nich nie ma żadnych warunków i ograniczeń. Raczej nie boją się koronawirusa i nie potrzebują masek, rękawiczek, mycia rąk co 30 sekund (K., „Pamiętnik”).
Albo drzewa, pojawiające się już w innym pamiętniku:
A ja spoglądam przez okno i zazdroszczę drzewom, że stoją w spokoju i koronawirus im niestraszny. Podczas oglądania mszy – spoglądam na kościelne mury, witraże czy obrazy i zazdroszczę im bezpiecznego bycia tu i teraz. Czasami marzę, by być rzeczą, przedmiotem, któremu COVID-19 niestraszny („Pandemiczne memuary”).
I jeszcze jedna funkcja okna (znana wcześniej z miejsc zamknięcia takich jak szpital czy więzienie) – umożliwia „spotkanie” z oddali. W sytuacji pandemii, kiedy bezpośrednie wizyty stały się w dużej mierze niemożliwe, popularność zyskały spotkania pod oknem, kiedy z oddalenia można było zobaczyć swoich bliskich lub przyjaciół, czasami rozmawiając z nimi jednocześnie przez telefon. Nic dziwnego więc, że i w pamiętnikach pandemii takie sytuacje zostają utrwalone, czasami ze zwróceniem szczególnej uwagi na tę „nienormalną” sytuację jednoczesnej bliskości i oddalenia:
Potem już tylko stanęła na ulicy, pod moim oknem. Rozmawiałyśmy ze sobą telefonicznie (ja w oknie na XVI piętrze, ona – stała na dworze) i to była bardzo dziwna, poruszająca rozmowa. Byłyśmy od siebie tak blisko, a jednocześnie tak daleko. Zrobiłam jej zdjęcie – jest na nim maleńka, drobna, nieomal niewidzialna, bo jaka ma być widziana z tak wysoka („Pandemiczne memuary”).
Balkon, „właśnie, balkon!”, jak pisze jedna z pamiętnikarek – ten z kolei w czasie pandemii jest już całkiem „odkrywany na nowo”. Jego znaczenie rośnie wprost proporcjonalnie do nowych funkcji, które zaczyna spełniać. Balkon to już nie tylko miejsce chwilowego odpoczynku, „wyjścia” na papierosa czy rozwieszanego prania. To ersatz spaceru, „wycieczki na łono natury w czasach przedkoronnych”, podczas której można obserwować „ptaki, chmury i przejeżdżające samochody. Dziś rano przyjechała nawet śmieciarka – ale się działo!” (A.I., „Bristol”). To także nowy rodzaj sali koncertowej:
Sama postanowiłam otworzyć się na takie aktywności i sama wybrałam się na własny balkon z krzesłem w słoneczne popołudnie – zaserwowałam mój własny repertuar sąsiadom i całemu osiedlu. Odzewu nie było, jedyne co zdradzało prawdopodobnie jednego słuchacza to narastający zapach cudzego obiadu[17].
Balkon może stać się też małą galerią wystawową – jedna z pamiętnikarek opisuje zrealizowany projekt „wystawy balkonowej prac malarskich” swojej teściowej:
Pewnego pandemicznego dnia przeczytała na Facebooku, że ludzie na całym świecie tęsknią za kulturą, skoro ta w wielu wypadkach musiała pozostać za zamkniętymi drzwiami. I wymyśliła, że i ona może spontanicznie przygotować mini wystawę swoich prac. Poustawiała na balkonie XVI piętra swoje wielkie, ponad 100 centymetrowe obrazy, przedstawiające zamglone, enigmatyczne sylwetki kobiet i przyczepiła je do balustrady, bo złodziej – wiatr próbował je ukraść. Teść zamaskowany w maseczkę zrobił fotki miniaturowej, osiedlowej wystawy z pozycji ziemi, z dworu, a fotografie te oboje wrzucili potem na Facebook. Wystawa czasów pandemii cieszyła się ogromnym, wirtualnym powodzeniem. Uczestniczyło w niej kilkadziesiąt osób, ale z wiadomych względów nie osobiście – tylko za pośrednictwem łącza internetowego („Pandemiczne memuary”).
Nic dziwnego, że radość z dobrodziejstw posiadania balkonu znajduje nawet swoje ujście u pierwszej z cytowanych pamiętnikarek w zabawnej „odzie do balkonu”:
Na co mi zoo, a w owym zoo słonie?
Mam ciebie, balkonie!
Na cóż piknik na natury łonie?
Mam ciebie, balkonie!
Na co spotkania w przyjaciół gronie?
Mam ciebie, balkonie!
Na co rowery, rolki i konie?
Mam ciebie, balkonie!
Na co gór szczyty i morza tonie?
Mam ciebie, balkonie!
Gdzie jest tron mój, tron matki w koronie?
On lśni na balkonie! (A.I., „Bristol”).
***
Praca, szkoła, kuchnia – jak już wspomniałem, te trzy tematy dominują w pamiętnikach pandemii, zwłaszcza tych pisanych przez matki małych dzieci i nastolatków. Skądinąd z czytanych przeze mnie tekstów to ich zapiski były najciekawsze, najbogatsze w obserwacje, najzabawniejsze. Zasługują one na głębszą analizę, co zostawiam na później. Na razie trzy spostrzeżenia.
Po pierwsze, pandemia powoduje, że nasze codzienne życie, a w nim nasze role i aktywności, zajęcia, obowiązki etc. – do tej pory rozdzielone na wyspecjalizowane przestrzenie (biuro, zakład pracy, przedszkole, szkoła, uczelnia, plac zabaw, stołówka, bar, restauracja, świetlica, dom kultury…) i harmonogramy czasowe (godziny pracy, rozkłady zajęć, plany lekcji, plany zajęć dodatkowych) – nagle spotykają się w tej samej domowej przestrzeni. I w tym samym czasie, którego nie chronią żadne wcześniejsze porządki czy przyzwyczajenia. Nowa domowa czasoprzestrzeń pandemii to w tych pamiętnikach rzecz fascynująca.
Po drugie, w tej nowej czasoprzestrzeni miejsce specjalne zajmują niewątpliwe kobiety. Bierze się to, jak sądzę, nie tylko z tego, że to kobiety częściej piszą pamiętniki pandemii (a w każdym razie częściej wysyłają je na konkurs[18]). Bierze się to być może także stąd, że konsekwencje procesów emancypacji kobiet i postępujących partnerskich relacji, które w „normalnych”, przewidywalnych i sankcjonowanych przez wzajemne ustalenia partnerów warunkach codzienności funkcjonują bardzo dobrze (choćby w postaci przyjętego podziału obowiązków), w nagłej, nowej sytuacji objawiają swoisty „regres”, nie do końca wytrzymują próbę pandemicznego czasu. Wygląda bowiem na to, że to kobiety częściej od mężczyzn przejmują odpowiedzialność za utrzymanie w ryzach nowego, pandemicznego chaosu domowego świata. Nic dziwnego więc, że w ich pandemicznym języku tak często pojawia się metafora życia codziennego jako walki. Walki, której polem bitewnym są odtąd cztery ściany domowego zacisza i ich przedłużenia w postaci internetowych sieci, po których płyną kolejne zadania, polecenia, rozkazy:
Walkę rozpoczęłam o 7.00. Liczyłam na to, że radosna dwójka pośpi dłużej. Nie wiem, skąd było we mnie tyle optymizmu. Wstali ze mną. Nakarmiłam, wyznaczyłam zadania i odpaliłam służbową pocztę. Pięć godzin, trzy wideokonferencje i dwie kłótnie o klocki (…).
Co więcej, oprócz bociana i korepetycji ze skali mam dziś na koncie współtworzenie pisanki z papieru (technika), asystę przy sadzeniu owsa na mokrych wacikach kosmetycznych (przyroda), kontrolę jakości w obszarze czasowników policzalnych i niepoliczalnych (angielski) oraz audyt w zakresie pisania litery J (hm… kaligrafia?). Z wrodzonej skromności nie wspomnę o wszystkich zadaniach służbowych, jakie udało mi się dzisiaj wykonać. Moje życie jest naprawdę bardzo urozmaicone, a gdy skończy się izolacja, zgłoszę się z tym wszystkim do jakiegoś talent show. (…)
Kończę, muszę w celu dalszego urozmaicania czasu usmażyć placki ziemniaczano-cukiniowe, zrobić domowy kisiel i upiec ciasteczka owsiane z żurawiną. Coś czuję, że świt zastanie mnie przewieszoną przez piekarnik niczym ręcznik kuchenny (A.I., „Bristol”).
Walka ta jest też czasami opisywana jako walka z niewidzialnym wrogiem:
Walczymy każdego dnia od nowa, od tylu już miesięcy, a nawet przecież nie widzieliśmy jeszcze na własne oczy naszego miniaturowego wroga. Karzełek koronawirus wymachuje buńczucznie tą swoją beznadziejną koroną śmierci, ale tylko pod szkiełkiem mikroskopu. Poza mikroskopem nie widać jego, tylko jego skutki („Pandemiczne memuary”).
Po trzecie, stałym motywem, a zarazem rezerwuarem celnych obserwacji (czasami też źródłem gorzkich refleksji i oryginalnego humoru) jest nieodpowiedniość, brak korelacji, kontrast między, powiedzmy, teorią a praktyką. Z jednej strony pojawiają się różnego rodzaju zalecenia i polecenia, rady i porady, pytania i zadania, z drugiej – możliwość (a częściej niemożliwość) ich wykonania. Oto w jednym z moich ulubionych pamiętników, autorstwa Agnieszki Indebskiej, panie z przedszkola przesyłają „propozycję przygotowania krecich tuneli z krzeseł i kocy, oczywiście w trosce o kondycję fizyczną dzieci”, co pisząca kwituje: „Postanowiłam, że nie oddam krzesła na ten cel, bo nie będę miała na czym pracować. Trudno, ucierpi kondycja”. Następna propozycja: „Przygotuj ziemię do kwiatów doniczkowych, zdjęcia draceny, gardenii, paproci, kaktusa, storczyka, goździka, lawendy, piasek, łyżeczki i kubeczki plastikowe, konewkę z wodą, tacki, lupy, szkła powiększające, różnego rodzaju sitka, słoiki…”. I komentarz: „Czy panie z przedszkola myślą, że mieszkam w sklepie ogrodniczym?”. W tym samym pamiętniku znajdziemy też komentarz do listy „złotych myśli z poradnika na temat zdalnej pracy”. Chciałoby się zacytować ją w całości, ale może poprzestańmy na numerkach 2, 4 i 5:
2. Poproś któregoś z domowników, aby reagował na zakłócenia w czasie Twojego spotkania. Czy to oznacza, że mam prosić dzieci, żeby reagowały na zakłócenia, których źródłem są one same? Czy to nie doprowadzi przypadkiem do kolejnych zakłóceń? (…)
4. Zmieniaj otoczenie. Jeśli kilka osób pracuje zdalnie w domu, zamieniajcie się pomieszczeniami. To wspaniała rada dla osób mieszkających w kawalerce. I dla rodziców na skraju obłędu, którzy mają w domu biuro, przedszkole, szkołę, plac zabaw, salę gimnastyczną, ring, kino i dyskotekę.
5. Podziel dzień na dwie części. Wstajesz rano, pracujesz do 13.00. Potem robisz długą przerwę i poświęcasz ten czas rodzinie – jecie wspólny posiłek, odpowiadasz na pytania, pomagasz w lekcjach. Pozostałe zadania wykonujesz późnym popołudniem. Już to widzę. Drogie dzieci, do 13.00 nie jemy i nie zadajemy pytań. Mama pracuje (A.I., „Bristol”).
Nie zawsze jednak jest tak zabawnie. Czasami język pamiętników pęcznieje od złości, smutku, goryczy. Na przykład wtedy, kiedy pozbawiona wyobraźni nauczycielka „zupełnie po lekcjach wrzuciła na stronę szkoły pracę domową, do wysłania… do 17nastej. Maciej robił inne lekcje, wysłał o 19nastej. Dostał 1, bo po czasie…” (J., „Buziak”). Albo wtedy, kiedy młoda Polka mieszkająca w Berlinie, która właśnie utraciła pracę, a wraz z nią zabezpieczenie najbardziej podstawowych potrzeb („Boję się, z czego zapłacę czynsz. Boję się, co będzie jak nie znajdę pracy, i skończy mi się ubezpieczenie”), czyta posty o tym, jak to w czasie pandemii trzeba się rozwijać i znajdować czas na refleksję:
Samorozwój! Samorozwój! A czy ja mogę np. dzisiaj się samo-zwijać? Obiecuję, jutro się będę samorozwijać, ale dzisiaj się muszę samozwinąć, dla własnego dobra.
Jutro się rozwinę i zrobię rzeczy, naprawdę[19].
***
I wreszcie na koniec tych kilku wstępnych refleksji pytanie, które powinno zapewne pojawić się na początku: po co te pamiętniki są pisane, jakie są ich funkcje, widoczne lub ukryte pod powierzchnią zapisu motywy? Dlaczego brak czasu, domowy chaos, zmęczenie, nieułatwiające przecież codziennej praktyki notowania, nie prowadzą jednak ostatecznie do jej unicestwienia? Oczywiście zachęta konkursowa jest tu ważna, ale zapewne nie najważniejsza. Tylko w nielicznych pamiętnikach pojawiają wprost odniesienia do przeczytanego czy usłyszanego ogłoszenia organizatorów („w radio usłyszałam, że ktoś zbiera pamiętniki z »Czasów Zarazy« w celach badawczych. Postanowiłam od razu zacząć pisać ten pamiętnik, by kiedyś ktoś przeczytał wszystko to, z czym obecnie się zmagam, a w czym, mimo ogromnego wsparcia ze strony najbliższych, mimo wszystko jestem w pewnym punkcie sama”; O.G., „Poród”). Zresztą większa część czytanych przeze mnie dzienników zaczyna się wcześniej niż data pojawienia się ogłoszenia.
Zatem to nie chęć wzięcia udziału w konkursie jest najważniejszą motywacją piszących (choć konkurs na pewno odegrał ważną rolę jako inspirujący czy dyscyplinujący do regularnego notowania, a przede wszystkim do przesłania swojego pamiętnika do organizatorów, jego upublicznienia). Co zatem zachęca, skłania, a czasami nawet przymusza do pisania? Przychodzą mi do głowy trzy wyraźnie widoczne funkcje: autodokumentacja, autoterapia, autorefleksyjność.
Niecodzienność codzienności – znamy to doświadczenie z dzienników okupacyjnych. I wiemy, że wraz z natężeniem niecodzienności – nierzadko łącznie z towarzyszącymi mu strachem, lękiem, grozą – rośnie również natężenie pisania i wzrasta liczba piszących.
Wraz z natężeniem niecodzienności rośnie również natężenie pisania i wzrasta liczba piszących
W pamiętnikach pandemii z taką ekstremalną sytuacją nie mamy oczywiście do czynienia, ale i tu poczucie obcości oraz dziwności codziennego życia jest bardzo widoczne. Słynna formuła z okupacyjnego dziennika Zofii Nałkowskiej „Tak jest dziwnie, tak jest inaczej” również w tych dziennikach mogłaby zostać powtórzona, a w niektórych z nich jest powtarzana w niemal identycznej postaci:
Teraz jest dziwnie. Niby wszystko działa, ale jednak inaczej (L., „Pisanie”).
L smutne, wyludnione, puste, 17.00 uliczki blisko Rynku ciche i odczłowieczone. Aż dziwnie. Jednak jest w powietrzu jakaś nienormalność[20].
To wszystko powoduje, że pojawia się potrzeba dokumentowania tej nowej „nienormalnej”, „dziwnej” rzeczywistości – dla siebie, dla dzieci czy wnuków, dla innych. Dokumentowania zarówno tego, co się widzi, jak i tego, co się czuje, czego się doświadcza, bo przecież czas pandemii to nie tylko czas nowego wyglądu ulic czy sklepów („Ale oto spostrzeżenia ze sklepu. Wczorajsze, świeże zatem, jeszcze nie trafiły do prosektorium przeszłości”; „Pandemiczne memuary”), ale także czas nowych zachowań, nowych reakcji, nowych uczuć:
Cieszę się, że ktoś wpadł na pomysł tych pamiętników… bo pamiętniki to taka swobodna forma, w której można napisać wszystko, bez planu, po prostu dokumentacja życia… Mam tyle myśli, które chciałabym tu zawrzeć. Od tych codziennych lęków o dziecko, które noszę, dziecko Piotra, przez politykę, która mnie przeraża, po spostrzeżenia na temat muzyki i literatury, które jeszcze dają mi wytchnienie i szczęście obcowania ze sobą. Trochę traktuję to pisanie jako auto-psychoterapię (O.G., „Poród”).
Auto-psychoterapia to kolejna funkcja tak wyraźnie obecna w tych pamiętnikach, może ze wszystkich najwyraźniej – co o tyle zrozumiałe, że jest to jedna z najważniejszych funkcji dzienników w ogóle. W wielu przypadkach jest ona skryta pod warstwą zapisów, a jej istnienia możemy się tylko domyślać z ich treści, kiedy pojawiają się takie określenia jak lęk, smutek, depresja czy po prostu zły nastrój („Dziś miałam zły nastrój, płakałam. Nie daję sobie rady z tą sytuacją. Nie wiem co robić”[21]). W innych autoterapeutyczny wymiar codziennej praktyki piśmiennej jest przez autorów uświadamiany i utrwalany:
Dlatego piszę ten pamiętnik. Z miłości do słów i ich sprawczej mocy okiełznywania rzeczywistości. Świat jest przerażająco wielki. Świat, który jestem w stanie opisać, jest całkowicie pojmowalny. A na razie wychodzi niewiele poza cztery ściany domu (O.G., „Poród”).
Pisanie to zrzucanie emocji. Ma dla mnie moc terapeutyczną. Czuję, że jest mi lżej[22].
Lęk zagłuszam kompulsywnym pisaniem dziennika. Oto decyduję się na deliberowanie na ekranie komputera. Znieczulam się słowami programu Word. (…) W wolnych chwilach piszę więc w tym pliku-pocieszaczu („Pandemiczne memuary”).
Może jakbym miała jakąś amerykańską świadomość, to skorzystałabym z usług psychoterapeuty. Ale tak, jak u nas nie jest to powszechną praktyką, uczę się sama szukać rozwiązań i porządkować na półeczki swoje życie (K., „Pamiętnik”).
Wreszcie autorefleksyjność: „Dumam, rozmyślam, filozofuję. Kiedy, jak nie podczas kwarantanny?” („Pandemiczne memuary”). Związana jest ona nierozerwalnie z poczuciem, że oto czas pandemii jest nie tylko czasem zagrożenia, lęku o naszych bliskich, o siebie samych, o przyszłość bliższą i dalszą, ale także czasem szansy, aby spojrzeć inaczej na to, co do tej pory wydawało się oczywiste, czego nie dostrzegaliśmy (lub nie chcieliśmy widzieć). A przede wszystkim – poprzez wytrącenie z codziennej rutyny powtarzalnych prac i czynności – możliwością, aby spojrzeć inaczej na samego siebie, przemyśleć własną hierarchię wartości, swoje relacje z innymi, opinie o nich, swój sąd o wielu sprawach… Pamiętnikarska autorefleksyjność przybiera wiele różnych postaci: od bardzo gorzkich opinii o urządzeniu świata („Pani Agnieszko, z czego by się pani śmiała? Jakby kapitalizm upadł, i sobie głupi ryj rozwalił. No i rzecz w tym, że tak właściwie to teraz się to stało, upadł, choć niecały, ale na pewno powinęła mu się noga, w sam raz, by trochę oberwać. Ale mi nie jest do śmiechu, bo kapitalizm wziął upadł, ale to myśmy sobie ten ryj rozwalili. (…) Długo potem myślę o tej wymianie zdań. Świat wrócił na swoje miejsce. Jakie miejsce?”; A.B., „Amazon”), poprzez krytykę rządzących („Wszystko to jedna wielka hucpa. Słabo się znam na polityce, jednak obserwując wszystko, co się dzieje, trudno myśleć pozytywnie o naszym Rządzie. Co za bałagan, marnowanie pieniędzy publicznych i zdrowia obywateli. Bezsensownie podejmowane decyzje, zapominanie o najsłabszych obywatelach, pomijanie ich w aktach prawnych. Rozdawanie małych pieniędzy i marnowanie tych dużych. Nie, to się w głowie zwykłego człowieka nie mieści”; L., „Pisanie”), aż do krytycznego spojrzenia na samego siebie, uświadomienia sobie swych własnych słabości („Ten wewnętrzny chaos uniemożliwia mi skoncentrowanie się na ważnych rzeczach, jestem zanurzona w głupocie, mało czytam, pochłania cały mój wolny czas Internet i media społecznościowe” (K., „Pamiętnik”), a nierzadko także w ogóle radyklanej zmiany w postawie wobec życia („Ale ta izolacja uświadamia mi, że nie można tak żyć, nie można odkładać lepszego życia na później”; „Pamiętnik. Wybór”).
Pandemiczna autorefleksyjność ma także i ten wymiar, na który trudno znaleźć lepsze słowo niż po prostu: duchowy. Pandemia, która jest czasem wymuszonego dystansu, sprawia, że jako jego niespodziewana pozytywna strona objawia się możliwość dystansu do samego siebie, spojrzenia na siebie i swój świat z boku, z góry, z lotu ptaka.
W bardzo interesującym, pisanym przez młodą Polkę w Berlinie pandemicznym dzienniku powraca motyw unoszenia się nad miastem, co pozwala inaczej spojrzeć na to, co zwykle nazywamy tkanką społeczną, siecią powiązań międzyludzkich, przestrzenią komunikacyjną. Oto okazuje się, że z góry widać przede wszystkim, jak świat dotychczasowych połączeń i sieci rozpada się, kruszeje, rwie się i pęka:
W tym momencie, siedząc w nocy w mojej dziupli na Kreuzbergu, poczułam, jak zoom odjeżdża w górę, i poczułam się tak, jakby mój umysł się unosił. Wyobraziłam sobie, że nad moją kamienicę nadlatuje helikopter, i zastyga w powietrzu nad moim oknem, otwierają się drzwi, i w dół leci drabinka, jak w filmach akcji, tuż pod moje okno, a ja wychodzę na parapet, wspinam się po niej i wdrapuję się do środka, siadam koło pilota, zakładam słuchawki i mikrofon. Odlatujemy. W ciemności nocy widzę czarne kształty budynków, rozpalone światłami. Widzę wtedy zapalone światła w oknach kamienic i bloków, gdzie ludzie siedzą do późna, piją, słuchają muzyki, robią muzykę, zażywają substancje, oglądają seriale, albo nie mogą spać z nerwów.
Pode mną biegną przez Kreuzberg tory U-bahnu. Oparta na stalowej, szarej konstrukcji, linia kolei wygląda jak ciągnący się przez miasto szkielet węża-olbrzyma.
Lecąc nad Kreuzbergiem, widzę puste ulice, obozowiska bezdomnych, nieliczne postaci przemykające pod latarniami, potem śmigłowiec leci jeszcze wyżej, widzę oddalającą się wieżę telewizyjną w centrum i kopułę katedry.
Jeszcze wyżej, widzę miasto z góry, by potem objąć wzrokiem większy obraz. Im dalej i wyżej, tym bardziej hostel, pieniądze, ubezpieczenia, zdrowie, moje dramy zostają w mieszkaniu, nieszczególnie ważne i oryginalne.
Zakładam na oczy noktowizor, który zmienia kolory rzeczywistości i pokazuje prawdziwą, niewidoczną gołym okiem skalę zniszczeń. Wirus jest niewidoczny, ale dzięki temu małemu urządzeniu w mojej wyobraźni, widzę, że świat pode mną jest opleciony gęstą siecią, przecinające się świetliste nici o grubych węzłach, gęsta sieć która się przegrzewa, pęka i rwie.
– Odbiór. Przekażcie to dalej do centrali – mówię przez mikrofon – Sieci popękały. Powtarzam: sieci popękały. (…)
– Centrala, wygląda to bardzo poważnie. Spójrzcie, to się ciągnie dziesiątki kilometrów na dobre trzydzieści godzin, jak nie więcej. To jest jakiś totalny chaos.
Helikopter zniża się, z powrotem i wraca do Berlina, nadlatuje nad Kreuzberg, mija wieżę kościelną koło mojego domu, wyrzucam drabinkę i schodzę po niej. Mikrofon i noktowizor chowam do szafy, i kładę się, przed zaśnięciem myśląc o chaosie (A.B., „Amazon”).
W innym, również bardzo interesującym dzienniku tego samego czasu, pisanym przez młodą Ukrainkę w Lublinie, ponownie pojawia się motyw „spojrzenia z góry”, tym razem zapożyczony z książki Olgi Tokarczuk. Książka Tokarczuk pełni tu rolę „noktowizora” z poprzedniego dziennika – pozwala zobaczyć to, co w codziennej krzątaninie gubi się, umyka, ulega mimowolnemu zapomnieniu. W tamtym przypadku odkryta na nowo niewidoczna rzeczywistość miała przede wszystkim wymiar społeczny i komunikacyjny, w tym przypadku – przede wszystkim wymiar egzystencjalny:
Przeczytałam dziś u Olgi Tokarczuk fragment o duszy: „Gdyby ktoś umiał spojrzeć na nas z góry, zobaczyłby, że świat jest pełen ludzi biegających w pośpiechu, spoconych i bardzo zmęczonych, oraz ich spóźnionych pogubionych dusz, które nie mogą nadążyć za swoimi właścicielami. Robi się z tego wielkie zamieszanie, dusze tracą głowę, a ludzie przestają mieć serca. Dusze wiedzą, że zgubiły swojego właściciela, lecz ludzie często w ogóle nie zdają sobie sprawy, że zgubili własną duszę”. To jest moim zdaniem piękna odpowiedź na to, dlaczego nam potrzebna kwarantanna i izolacja od innych. Przypomnijmy sobie tylko gdzie były nasze dusze w zwykłych czasach, co one robiły? Nasze dusze ciągle były w sklepach, na targach, w restauracjach, biurach, salonach fryzjerskich (cerkiew się nie liczy, ponieważ jedna niedzielna msza nie ratuje naszych dusz od zaniedbania). Nie zauważyliśmy jak często gubiliśmy je. Teraz kiedy mamy więcej czasu dla niej, nie wiemy, jak z nią sobie poradzić i z nią razem żyć. Dusza, która koniec końcem zdążyła za nami, strasznie wymęczona. Nam staje ciężko z nią, szukamy czegoś, żeby nie słyszeć jej. Czekamy powrotu do „normalności”, w której więcej dbamy o swoim zewnętrznym świecie (K., „Pamiętnik”).
[1] Zob. Ph. Lejeune, „Dziennik osobisty – wprowadzenie do rozumienia pewnej praktyki” oraz „Praktyka dziennika osobistego. Projekt ankiety”, w tegoż „»Drogi zeszycie…«, »drogi ekranie«. O dziennikach osobistych”, przeł. A. Karpowicz., M. i P. Rodakowie, wybór, wstęp i oprac. P. Rodak, Warszawa 2010.
[2] Np. konkurs literacki „Dziennik pandemiczny” ogłosił Instytut Literatury; konkurs na pamiętnik „Życie codzienne w czasach koronawirusa” ogłosiły Instytut Gospodarstwa Społecznego SGH i Katedry Badania Jakości Życia i Socjologii Stosowanej UMK w Toruniu. Były też konkursy i projekty ogłaszane lokalnie, np. zapoczątkowany przez Miejski Dom Kultury w Lublińcu projekt „Lubliniecki pamiętnik z czasów pandemii”.
[3] Można przypuszczać, że w całym wieku XX odbyło się w Polsce ok. 1500–1600 konkursów pamiętnikarskich, choć są to jedynie dane szacunkowe. Zob. P. Rodak, “Past, Present, and Future of Autobiography Competitions and Archives in Poland”, w: “Life Writing Matters in Europe”, ed. M. Huisman, A. Ribberink, M. Soeting, A. Hornung, Heidelberg 2012.
[4] Zob. W.I. Thomas and F. Znaniecki., “The Polish Peasant in Europe and America. Monograph of an Immigrant Group”, vol. 1–5, Boston 1918–1920; polskie wydanie: „Chłop polski w Europie i w Ameryce”, uwagi wstępne J. Chałasiński, J. Sczepański, przeł. M. Metelskat, t. 1–5, Warszawa 1976.
[5] “Awakening Lives. Autobiographies of Jewish Youth in Poland before the Holocaust”, ed. Jeffrey Shandler, New Haven 2002; „Ostatnie pokolenie. Autobiografie polskiej młodzieży żydowskiej okresu międzywojennego”, oprac. A. Cała, Warszawa 2003.
[6] Od 1969 roku polski ruch pamiętnikarski korzystał ze wsparcia Towarzystwa Przyjaciół Pamiętnikarstwa, założonego przez uczonych, intelektualistów, pisarzy, polityków i czołowych pamiętnikarzy. Towarzystwo stworzyło czasopismo „Pamiętnikarstwo Polskie” oraz Centrum Pamiętnikarstwa Polskiego. Zajmowało się także gromadzeniem i przechowywaniem materiałów z konkursów pamiętnikarskich (pod koniec swojego istnienia posiadało blisko 900.000 rękopisów i maszynopisów dokumentów autobiograficznych). Niestety duża część z nich przepadła, ok. 90–95% dokumentów zostało rozproszonych, wyrzuconych na śmieci lub zniszczonych. Tylko około 5–10% zostało uratowanych przez Stowarzyszenie „Karta” i przewiezionych do Państwowego Archiwum Akt Nowych. Zob. Z. Gluza, „Archiwa społeczne”, „Karta”, nr 36 (2002); D. Wierzchoś, „Zwyczajne życie zwykłych ludzi. Losy archiwum Towarzystwa Przyjaciół Pamiętnikarstwa”, „Histmag”.
[7] W nieodległej przyszłości chciałbym, rozszerzając moją lekturę na kolejne pamiętniki z tego konkursu, napisać większy tekst lub niewielką książkę, gdzie mógłbym rozwinąć poruszane tu wątki i wprowadzić wątki nowe. Takim wątkiem nieobecnym w tym artykule, a obecnym wyraźnie w pamiętnikach są na przykład codzienne doświadczenia i praktyki religijne piszących.
[8] O.G., „Poród w czasach zarazy” (dalej cytaty z tego pamiętnika lokalizuję w tekście głównym jako O.G., „Poród”). Wszystkie pamiętniki opublikowane w bieżącym numerze „Małego Formatu” przywołuję, podając imiona, nazwiska, pseudonimy i tytuły zgodne z tą publikacją. W odniesieniu do pozostałych podaję inicjały autorów i/lub tytuł pamiętnika bądź cytuję pamiętnik anonimowo. Przy bardzo krótkich cytatach pomijam lokalizacje.
[9] K., „Pamiętnik” (dalej cytaty z tego pamiętnika lokalizuję w tekście głównym jako K., „Pamiętnik”).
[10] A. Indebska, „Bristol furczał jak złoto”, pamiętnik opublikowany w „Małym Formacie” (cytaty z tego pamiętnika lokalizuję w tekście głównym jako A.I., „Bristol”).
[11] Lewska, „Pisanie jest łatwiejsze od gotowania”, pamiętnik opublikowany w „Małym Formacie” (cytaty z tego pamiętnika lokalizuję w tekście głównym jako L., „Pisanie”).
[12] Kaszubka, „W pandemicznym marcu i kwietniu – z pamiętnika emerytki” (cytaty z tego pamiętnika lokalizuję w tekście głównym jako K., „W pandemicznym”).
[13] Joanna, „Buziak z lękiem apokaliptycznym”, pamiętnik opublikowany w „Małym Formacie” (cytaty z tego pamiętnika lokalizuję w tekście głównym jako J., „Buziak”).
[14] „Pandemnik, czyli pamiętnik z czasów pandemii” (cytaty z tego pamiętnika lokalizuję w tekście głównym jako „Pandemnik”).
[15] J. Leociak, „Tekst wobec Zagłady. (O relacjach z getta warszawskiego)”, Wrocław 1997, s. 180 (podrozdział zatytułowany „Okno”).
[16] „Pandemiczne memuary” (cytaty z tego pamiętnika lokalizuję w tekście głównym jako „Pandemiczne memuary”).
[17] Megera, „Polska musiałaby się spalić, by 112 przestało działać”, pamiętnik opublikowany w „Małym Formacie” (cytaty z tego pamiętnika lokalizuję w tekście głównym jako Megera, „Polska”).
[18] Spośród ok. 400 pamiętników kobiety są autorkami 312.
[19] A. Buława, „Amazon nadal zatrudnia”, pamiętnik opublikowany w „Małym Formacie” (cytaty z tego pamiętnika lokalizuję w tekście głównym jako A.B., „Amazon”).
[20] „Dziennik pandemii” (cytaty z tego pamiętnika lokalizuję w tekście głównym jako „Dziennik pandemii”).
[21] „Pamiętnik w czasie pandemii” (cytaty z tego pamiętnika lokalizuję w tekście głównym jako „Pamiętnik”).
[22] „Pamiętnik. Wybór” (cytaty z tego pamiętnika lokalizuję w tekście głównym jako „Pamiętnik. Wybór”).
ur. 1967, historyk literatury i kultury polskiej, kulturoznawca, dyrektor Instytutu Kultury Polskiej Uniwersytetu Warszawskiego (w latach 2012-2016), wcześniej kierownik Zakładu Historii Kultury IKP (2009–2013). Dr hab., prof. Uniwersytetu Warszawskiego. Zajmuje się historią literatury i kultury polskiej XX wieku (ze szczególnym uwzględnieniem okresu wojennego i diarystyki) oraz antropologią słowa w kulturze (przede wszystkim praktykami pisma i druku).