Henryk ma to do siebie, że niemal nie wychodzi z głowy. Mało jest rzeczy, które czytam lub piszę, o których bym nie pomyślał: „i co Henryk na to?”, zapewne każdy ma takiego swojego Henryka, więc nie ma w tym nic wyjątkowego, tak czy inaczej dla mnie to Henryk stał się tą ostateczną instancją, do której się zwracam, gdy idzie o literaturę. I to wcale nieważne, że już umarł, a może właśnie „lepiej”, że już umarł, nie muszę już pytać go o zdanie, mogę go po prostu „stosować”. On zresztą pod koniec życia zaczął zmieniać stopniowo to swoje zdanie i miał do tego pełne prawo, ja już jednak wtedy swojego Henryka miałem porządnie ułożonego w głowie i jego się trzymam aż do dziś.
O co tutaj właściwie chodzi? Nie wiem, czy to jest proste, ale chodzi o to, by w utworze zwracać uwagę wyłącznie na pisarstwo. Mieć w dupie temat, płeć i wiek autora, jak również jego polityczne preferencje. Liczy się wyłącznie pytanie, czy utwór ten spełnia warunki pozwalające włączyć go w obręb literatury. I nie chodzi tu o literaturę w sensie słownikowym, lecz o tę, która uzasadnia nasz tu, na ziemi, pobyt. Ludzie uzasadniają go sobie rozmaicie, są wśród nich też literaci, którzy tego uzasadnienia poszukują gdzie indziej, tych Henryk odrzucał z kretesem. Wynika stąd popularny pogląd, że w takim razie musiał popierać grafomanię, rzecz ma się jednak zgoła odwrotnie: przeciwstawiał się grafomanii uznawanej powszechnie za literaturę, będącej naśladownictwem bądź uartystycznioną publicystyką, nic tak Henryka nie denerwowało jak „zgrabny kawałek” skrojony według ogólnie akceptowanych reguł.
On sam nigdy nie sformułował swojego krytycznego credo (choć mam wrażenie, że parokrotnie do tego przystępował), czegoś takiego sformułować się nie dało, gdyż jego aktywność krytyczna polegała na nieustannym uleganiu kolejnym zaskoczeniom. Nie był to człowiek, który lubi piosenki, które już kiedyś słyszał (chyba że dosłuchiwał się u kogoś melodii Marka Hłaski, każdy ma prawo do swoich słabości, słabością Henryka był Marek). Od literatury domagał się przede wszystkim zaskoczeń, jego ulubioną dewizą była wypowiedź Jerzego Panka dotycząca „wierności zmianie”. Co nie znaczy, że obce mu były spełnienia, tych spełnień wypatrywał i im przyklaskiwał, aczkolwiek ma się wrażenie, że jednak bliższa była mu „debiutanckość”, pojawienie się nowego człowieka, który robi literaturę i dobrze ją robi.
Henryk nigdy nie sformułował swojego krytycznego credo, czegoś takiego sformułować się nie dało, gdyż jego aktywność krytyczna polegała na nieustannym uleganiu kolejnym zaskoczeniom
Trudność wyznaczenia twardych dyrektyw literackości to oczywiście poważny problem dla kogoś, kto chce się „swoim Henrykiem” posługiwać, wchodzi tu bowiem w grę ta znienawidzona kategoria, którą jest gust. Henryk dysponował gustem bardzo swoistym i nie ulega wątpliwości, że też się nim posługiwał. Nie jest to gust powszechnie podzielany, wręcz przeciwnie: wystarczy, bym się na chwilę znalazł poza gronem przyjaciół, a już docierają do mnie sugestie, że jest to właśnie zły gust, że ten dobry to ten, który podzielają tzw. „wszyscy”. Tu się pojawia przykrość i konfuzja – chciałbym być miły dla każdego, ale nie potrafię, bo „mój Henryk” mi na to nie pozwala. Pytanie brzmi, czy tylko uległem jego „zgubnemu” wpływowi, czy też dzięki niemu coś zrozumiałem, coś czego „wszyscy” rozumieć nie chcą albo też im się nie chce.
Pamiętam czasy, kiedy dysponowałem innym gustem, a raczej podzielałem gusta otoczenia. Na mojej krakowskiej uczelni Henryk był przedstawiany jako „szkodnik”, z jego zdaniem wypadało się nie liczyć, stąd też poznałem wiele dzieł, które były mu najzupełniej obojętne. Wcale tego nie żałuję, żadna nauka nie idzie w las, wystarczyło mi jednak przeczytać parę tekstów Henryka, by zrozumieć, że istnieje literatura spełniająca wymogi, istnieje też jednak taka, która budzi bezpośrednie zaciekawienie. Swoją ekscentrycznością, owszem, ale też tym drugim aspektem, jakim jest doświadczenie sztuki i doświadczenie przez sztukę.
Funkcją literatury nie jest bowiem dostarczenie (czytelnikowi, nauki bądź rozrywki), lecz właśnie doświadczenie – prawdziwy czytelnik nie korzysta z literatury, lecz jej doświadcza. Takim czytelnikiem był Henryk, ja już się do tego poziomu nie wzniosę, lubię japońskie czytadełka i inne ballady o pewnej panience jako sposób spędzania czasu, jedynie wyjątkowo poświęcam się czytaniu „zażartemu” (jakiemu odruchowo oddawał się Henryk), mam jednak tę świadomość, że w miarę bezbłędnie odróżniam literaturę od nieliteratury i że zawdzięczam to Henrykowi. Jakkolwiek trudno się z tego wytłumaczyć (w moim przypadku chodzi o podejście autora do podstawowego narzędzia, jakim jest zdanie) i trudno tego bronić, wybieram „taki układ” i w nim tkwię, niewiele już życia i świata zostało, czemu więc nie trzymać się tego, co jest dobre.
Przypis
Można by (nawet z tego mojego tekstu) wyciągnąć wniosek, że w praktyce krytycznej Henryka panowała pełna dowolność. Nic bardziej błędnego, był on doskonałym materiałoznawcą, znał się na inżynierii prozy jak mało kto, choć dawał o tym znać jedynie z rzadka i gdy było trzeba. Zasadniczo jego dążeniem było doprowadzenie do stanu, w którym literatura będzie tylko jedna, bez podziałów na kraje (języki) lepsze i gorsze, co się jednak nie sprawdziło, my bowiem jako reprezentanci kraju „gorszego” wolimy uważać, że nasze dzieła literackie są zasadniczo mniej udane niż te z krajów „lepszych”, inaczej się ośmieszymy przed samymi sobą. Henryk ośmieszał się nieustannie i konsekwentnie, niekiedy nawet żartował sobie z tego, tak czy owak ta jego heroiczna śmieszność budzi we mnie znacznie większą sympatię niż biadania, dlaczego literatura Europy Środkowej nie jest w stanie przedostać się do mainstreamu. W literaturze nie istnieje mainstream, mając swoją literaturę tak świetną i bogatą, powinniśmy cieszyć się nią, a nie patrzeć, czy zauważy ją jakiś obcokrajowiec, i wtedy dopiero się cieszyć. Kryzys czytelnictwa dotyka w Polsce nie tylko zwarte masy wyborców PiS-u, lecz również elity profesorskie, a zwłaszcza literaturoznawcze. Jest wręcz w dobrym tonie przyznać się publicznie, że nie czytało się książek, o których pisał Henryk. Choćby dlatego, że to on o nich pisał. No dobrze, niech ta literatura wygląda tak, jak sobie życzycie, niewątpliwie tak będzie. Mnie to jednak nie w smak.
ur. 1967, poeta, prozaik, tłumacz, krytyk literacki i muzyczny, malarz i rysownik. Ukończył filologię polską na Uniwersytecie Jagiellońskim w Krakowie. Laureat nagród: PTWK (1998), Fundacji Kościelskich (1999) i Nagrody Literackiej Gdynia (2008). Ostatnio wydał tom „Metro na Żerań”. Mieszka w Warszawie.