Drogie czytelniczki, drodzy czytelnicy!
Ernst Jünger, którego pisarstwo wzięliśmy na warsztat w numerze październikowym[1], to postać złożona – pęknięta, rozproszona, wciąż składana. „Książę piechoty” i piewca okopów, narodowy bolszewik, technofaszysta, apostoł pojednania narodów, entomolog i psychonauta. Sto lat po odznaczeniu Pour le Mérite za umiejętne prowadzenie boju defensywnego nieodmiennie odpiera wszelkie próby deszyfrowania, kategoryzowania i pochwycenia w kanon. Wymyka się, przebiegając niczym duch różne stanowiska, zwykle opuszczone, często pełne ofiar – jak pod Favreuil w sierpniu 1918 roku, u progu ostatniej ofensywy aliantów. Potem zostaje sam, pytając o sens tej walki – zmagając się, przepisując swoje młodzieńcze wspomnienia, publikując wciąż nowe, zmienione wydania słynnych „Stalowych burz”. Kiedy po ponad trzydziestu latach opada kurz wojen światowych, Jünger – wtedy już uznany autor, myśliciel i publicysta – staje ponad zgliszczami imperiów, a jego bój okazuje się ciągłym wycofywaniem, walką o dystans, o luz między sobą a światem. Czternaście odniesionych ran tworzy jednocześnie twardą więź krwi z historią powszechną – żelazny uścisk, z którego ciężko się wyzwolić. Jünger broni się przed nim, wykręca, kryjąc rany słowem, chroniąc swoje głębokie, bogate twórcze Ja od stopienia z rozgrzanymi trybami dziejów. Ta wąska przestrzeń poszerza się w miarę, jak zwalnia historia; w okresie rozkwitu stylu Jüngera po upadku Rzeszy staje się już suwerennym władztwem słowa, którego rozległe granice wyznaczają formę literackiej ekspresji.
Cykl tematyczny „Wiek Jüngera” to nasze sprawozdanie z eksploracji tej twórczości. Pisarz żył 102 lata (1895-1998), niemal całe minione stulecie, uczestnicząc w szaleństwie wojen światowych, wieszcząc nadejście nowego społeczeństwa, wreszcie wznosząc się ponad antropocentrycznie i narodowo rozumianą historię. Także wiek XXI jest w pewnym sensie wiekiem Jüngera, jeśli weźmiemy pod uwagę fantastyczne wizje, które kreślił w „Heliopolis” czy „Szklanych pszczołach”. Teoretyk cyberpunku Bruce Sterling stwierdził wręcz, że zawarte w tej ostatniej powieści „spekulacje dotyczące technologii i przemysłu są iście prorocze”. W bieżącym numerze publikujemy fragment późnego dzieła pisarza – powieści „Eumeswil”, która ukaże się wkrótce nakładem krakowskiego Ha!artu. Jünger pisze ją w latach 70., mając już za sobą zwrot ku teologii przyrody oraz monumentalne eseje lat 50. i 60., pisane z perspektywy nienazwanego jeszcze wtedy antropocenu. Wszystkie te wątki splatają się właśnie w „Eumeswil” – prowadzi po nich tłumacz Wojciech Kunicki, omawiając w obszernym wywiadzie całość życia i dzieła Jüngera oraz dzieje jego recepcji w Polsce.
Jünger cieszy się bowiem skromnym, ale stale rosnącym gronem czytelników i czytelniczek, a nowe przekłady ukazują się regularnie od końca lat 90. O źródła tego zainteresowania – a także o współczesne znaczenie Jüngera – zapytaliśmy w ankiecie Jakuba Barana, Jakuba Majmurka, Macieja Zakrzewskiego oraz Natalię Żarską. Jeszcze kilka lat temu wydawałoby się, że pisarstwo autora „Robotnika” pozostanie w Polsce punktem odniesienia przede wszystkim dla niektórych anarchizujących peryferiów prawicy. Niedawne pojawienie się Jüngera w katalogu Ha!artu („Szklane pszczoły” 2017) ostatecznie niweczy to złudzenie, czyniąc go autorem wszystkich środowisk kontestujących neoliberalny stan rzeczy. „Eumeswil”, o którym – jak zapewnia tłumacz – „jeszcze się będzie mówiło”, proponuje nową figurę tej kontestacji. To stworzony przez protagonistę powieści Venatora etos anarchy. Anarcha jest duchowym krewnym monarchy – władcą obojętnym na wszystko poza sobą. Jedynym podmiotem i przedmiotem władzy jest on sam. Filozofia społeczna późnego Jüngera to anarchiczne samowładztwo monad; zamknięte pole władzy w zamkniętym, skończonym świecie – jak w tytułowym mieście-państwie Eumeswil.
Zamknięcie i bierność sprzyjają obserwacji i dystansowi; ironiczny konserwatysta Venator nie ma nic wspólnego z jüngerowskim apodyktycznym woluntaryzmem lat 20. i 30. W „Eumeswil” widać ślady rozrachunków z resztkami dawnej formacji intelektualnej autora – na przykład z próbami brawurowej ucieczki z epoki końca historii w pierwotną rzeczywistość mitu i ponownego zaczarowania świata, które podejmował w latach 60. na łamach wydawanego z Mirceą Eliadem pisma „Antaios”. Jünger wydaje się między wierszami odcinać także od brata Friedricha Georga, znanego z jaskrawych manifestów ideologicznych. Wycofuje się, porzuca kolejne stanowiska, kluczy. Gdzieś we mgle zarysowuje się szara, drżąca sylwetka piechura, półprzytomnie słaniającego się po pobojowisku, po przeoranym siecią okopów ciele ziemi. Ponownie stoi sam, oglądając martwe słowa dawnych towarzyszy. Zdobył kolejny odcinek; dystans, przestrzeń dla mowy – własną niepodległość. Na pobojowisku bowiem wszystko jest przypadkowe, a każdy rozbitkiem. Walczy się tylko o siebie. Jak mówi Wojciech Kunicki: „apokalipsa jest tymczasowa, a koniec tylko jednostkowy”. Powieściowy Venator przyjmuje to z nonszalancją, nie szamocze się, dryfuje. Świat jest zamknięty, a historia skończona. Nie ma bram ani dróg, a namiętności i pasje zostały dawno zużyte. Pozostało pragnienie trwania i samozachowania; słaby już, ale wciąż bijący conatus.
[1] Dziękujemy serdecznie Jakubowi Wolakowi, który gościnnie zaangażował się w prace redakcyjne nad cyklem „Wiek Jüngera”, będąc jego faktycznym spiritus movens.