fbpx
Ładowanie strony
Logotyp magazynu Mały Format

 

Zawsze to lepiej być panem niż chamem.

Radek Rak, „Baśń o wężowym sercu albo wtóre słowo o Jakóbie Szeli”[1]

 

Andrzej Leder w „Prześnionej rewolucji” zastanawia się nad tym, dlaczego w polskiej pamięci zbiorowej tak skromne miejsce zajmuje rewolucyjna zmiana struktury społecznej w latach 1939–1956, spowodowana wymordowaniem Żydów i wywłaszczeniem rodzin szlacheckich, a następnie przejęciem majątków obu tych grup przez chłopów. W jednej z odpowiedzi autor wskazuje na brak języka symbolicznego, którym moglibyśmy opowiadać o chłopskich losach. Bez niego wielkie obszary ludowej historii Polski pozostaną wykluczone ze społecznej świadomości – nieobecne w debatach medialnych, w kalendarzu rocznic państwowych, w edukacji szkolnej.

Co może ukształtować nową symbolikę i wybudzić nas ze snu? Między innymi fikcja, taka jak najnowsza powieść Radka Raka pt. „Baśń o wężowym sercu albo wtóre słowo o Jakóbie Szeli”. W kwietniu nominowana do Nagrody Literackiej im. Jerzego Żuławskiego, w maju do Nagrody Literackiej Gdynia, wcześniej siódma w rankingu najlepszych polskich książek 2019 roku sporządzonym przez magazyn „Książki” – z różnych względów zasługuje na docenienie. Rak bez wątpienia jest jedną z najciekawszych postaci w krajowym środowisku literatury fantastycznej; chyba nikt z jego przedstawicielek i przedstawicieli nie wypracował równie rozpoznawalnego stylu.

Poprzednią powieść pisarza („Puste niebo”) wydawca określił mianem „realizmu magicznego w oryginalnym polskim wydaniu”. Wiele w tym prawdy, zwłaszcza jeśli odczytać ten opis jako zwrócenie uwagi na inspiracje rodzimą kulturą ludową, do której Radek Rak nawiązuje nie od dziś. W dodatku sam wychował się na obszarze objętym rabacją galicyjską, a jego najnowsza książka jest dobrze podbudowana wiedzą historyczną. Jak sam stwierdza w wywiadzie dla portalu BukBuk, „większość […] kwestii, które Jakób Szela wypowiada, to są kwestie, które faktycznie zostały zapisane” (jednym z ważniejszych źródeł dla autora były pamiętniki świadka rabacji, głuchoniemego literata i malarza Franciszka Ksawerego Preka). Dziejowy kontekst powieści zarysowany jest również w posłowiu historyka Arkadiusza S. Więcha, nieformalnego konsultanta Raka. Można więc chyba zawierzyć twórcy, jeśli chodzi o oddanie ogólnego tonu stosunków między wsią a dworem.

Jednocześnie w tym samym wywiadzie Radek Rak deklaruje: „Chodziło mi przede wszystkim o pokazanie wewnętrznej drogi Jakóba Szeli” (imię chłopskiego wodza podaję w pisowni przyjętej w książce). Zwłaszcza w części pierwszej, zatytułowanej „Serce”, mamy do czynienia z narracją indywidualistyczną, a przy tym półmityczną, w której wiejski chłopak Kóba najpierw dosłownie oddaje serce pewnej niezwykłej dziewczynie, aby potem szukać nowego aż w podziemnej krainie węży. W kulminacyjnym momencie otrzymuje serce Wężowego Króla i magicznie spełnia się jego pragnienie – teraz to on będzie panem Wiktorynem Boguszem, od którego niejedno wycierpiał (możemy odtąd mówić: „Szela/Bogusz”). Z kolei szlachcic zostaje zaklęty w chłopskim ciele Jakóba (tę postać nazywajmy „Boguszem/Szelą”). I tu zaczyna się druga część, „Chłopi”, która zgodnie z tytułem wchodzi już znacznie głębiej w interesujące nas kwestie klasowe. Jeżeli tylko nie będziemy przywiązywać nadmiernej wagi do deklaracji autora, szybko okaże się, że materiału do analizy społecznej i politycznej nie brakuje.

Jeżeli tylko nie będziemy przywiązywać nadmiernej wagi do deklaracji autora, szybko okaże się, że materiału do analizy społecznej i politycznej nie brakuje

 

Jakiej, kurwa, szkole?!

„Sądzę, że głębsze, mniej uświadamiane pokłady współczesnego imaginarium polskiego żywią się […] tradycją folwarku, z jego brutalnym podziałem na »pańskie« i »chamskie«” – oznajmia autor „Prześnionej rewolucji”. Nie jest to teza bezspornie trafna: wiele z naszych dzisiejszych postaw można wyjaśniać raczej metaforami przestrzennymi niż czasowymi, uwydatniającymi obecne położenie Polski w światowym systemie społeczno-gospodarczym, a nie dziejowe trwanie folwarcznej mentalności wewnątrz jednego kraju. Taka lekcja płynie z „Kapitalizmu. Historii krótkiego trwania” Kacpra Pobłockiego. Ale też ukrywanie przemocy, na której przez setki lat wznosił się gmach polskiego społeczeństwa, a w konsekwencji wymazywanie ważnej części chłopskiego życia, z całą pewnością utrudnia zrozumienie rzeczywistości. Stanowi również przeszkodę w tworzeniu historycznej „podbudowy pod emancypację szerokich warstw społeczeństwa”, w dowartościowaniu „nie tylko tych »wielkich i wpływowych«, ale także i tych »mniejszych, prostych«” – jak ujmuje to Łukasz Kożuchowski, analizując miejsce historii chłopskiej w szkolnych podręcznikach. Zobaczmy więc, w jaki sposób powieść Raka może poszerzyć naszą narodową wyobraźnię.

Różnice między panami a chłopami rysuje autor nader wyraźnie, i to już na poziomie gramatyki. Do działań szlachciców stosuje się czasowniki w liczbie mnogiej, co zresztą w skrajnych przypadkach przynosi paradoksalne skutki: „Powiadają, że jaśniepan Wiktoryn Bogusz pewnego dnia zwariowali do reszty i wypieprzyli na zbity pysk […] jaśniepana Bogdana Winiarskiego. Wzięli i wyrzucili”. Dla Bogusza/Szeli granica między szlachtą a chłopstwem jest wieczna: „Pan nigdy naprawdę nie schamieje, a cham nie będzie panem”. Jeden z najbardziej odpychających bohaterów, Dominik Rey, wprost mówi o dwu odrębnych gatunkach: „Tylko taki język cham zna: kija, batoga, a czasem stryka. Cham po ludzku nie zrozumie, bo to bydlę, nie człowiek”. Pan Rey obrusza się też na sugestię powszechnej edukacji: „Jakiej, kurwa, szkole?! […] Szlachta szkoły ma własne. Chamstwu zaś szkół nie trzeba, bo to wbija chama w pychę […]. Gotów taki cham po szkole pomyśleć, że wszyscy ludzie równi. Cham panu równy – a to dobre!”. Nawet sam Jakób krótko po przemianie nie chce dać wiary wieściom, że chłop zbiegły z majątku Krasickich (to skądinąd jedna z wielu rzeczywistych biografii przetworzonych przez Raka) został profesorem Uniwersytetu Jagiellońskiego: „Kto to widział, cham – profesorem? Śmiech! Wszystko to umyślił zaborca, by Krasickim zrobić na złość”.

Podział sięga wręcz spraw ostatecznych. „Panowie [po śmierci] idą do lepszego świata, do nieba” , podczas gdy „przeznaczeniem chama” jest „śmierć i niepamięć”. O zabitym przez diabły chłopie narrator mówi: „Nędznie żył, nędznie zdechł. Taki chamski los”. Równocześnie „pan może odbierać życie, jeśli uzna, że tak należy”, co niepokojąco wiąże się z obserwacją poczynioną przez Szelę/Bogusza w trakcie polowania: „Poczucie władzy i siły […] zawsze jest przyjemne”.

Do różnicy antropologicznej i eschatologicznej możemy więc dodać psychologiczną, tak jak w kolejnym fragmencie: „Wahać może się cham, nie pan”. W tym wymiarze chłopa i szlachcica różni „przede wszystkim strach. Być chamem to żyć w lęku jak zając na miedzy, to […] nie mieć wiele, ale drżeć przed utratą tego, co się posiada. […] Chamstwo – to lęk. Pan zaś jest jastrzębiem na niebie i lwem na pustyni, i niczego nie musi się bać”. Niepokój budzić może nawet chwilowa poprawa losu: „Doświadczenie pokoleń chamów mówiło wyraźnie, że zmiany bywają albo na złe, albo na jeszcze gorsze; a jeśli coś pozornie zmienia się na lepsze, to prędzej czy później ta lepszość i tak wyjdzie bokiem”.

 

Cham przez całe życie musi udawać

W szlacheckim ciele Jakób odkrywa, że „kiedy jest się sytym, wyspanym i dobrze ubranym, łatwo jest być dobrym i wspaniałomyślnym”. Mężczyzna nie uprzytomnia sobie jednak wagi tej refleksji – nie dostrzega, że nawet etyka została tak urządzona, aby wyżej znaleźli się ci, których stać na hojność. Co więcej, panowie dysponują ubezpieczeniem moralnym właściwym władzy: o wielu złych rzeczach nie muszą wiedzieć, mimo że na nich korzystają. „Czemu nikt mi o tym dotąd słowem nie napomknął?!”, pyta szczerze zdumiony Szela/Bogusz, gdy słyszy o bezprawnie obowiązującym na jego ziemiach podatku od kminku, jagód, grzybów i orzechów. „Nie chciał ci pewnie mandatariusz głowy zawracać”, pada odpowiedź. „No i […] nie chciał bliższej znajomości zawierać z wierzbową gałęzią”. Oczywiście nie jest to wiedza tajemna, ale żeby ją posiąść, ziemianin sam musiałby zacząć zadawać niewygodne pytania o to, skąd bierze się jego majątek. Albo jak żyje się tym, którzy na niego pracują.

W szlacheckim ciele Jakób odkrywa, że »kiedy jest się sytym, wyspanym i dobrze ubranym, łatwo jest być dobrym i wspaniałomyślnym«

Ta nieświadomość moralna szlachty jest jedną z sił przeciwdziałających zmianom. Inną jest wiara w „boski porządek: chłopa rzecz – pracować, nasza – z pracy jego spożywać”. Wiara ta zresztą obraca się przeciwko samym panom, którzy nawet na chwilę przed rabacją nie rozumieją, że znaleźli się w niebezpieczeństwie. Zamiast tego pocieszają się, że „dobrzy polscy chłopi” płacą specjalny podatek nałożony przez szlachtę z racji planowanego powstania. I przekonują, że „do powstania trzeba jedności, a tej między chamstwem nie ma. Aby się nażreć, napić i aby innym było gorzej, tego im tylko trzeba do szczęścia”.

W tym wszystkim ważne jest jeszcze jedno: „Cham przez całe życie musi udawać, że jak go chłoszczą, to wcale nie jest żadna chłosta, jeno głaskanie”. Głaskanie albo zasłużona kara. Gdy któryś szlachcic, niezadowolony ze smaku wina, rzuca pucharem w służącą, czytamy, że ta „zreflektowała się szybko i jęła przepraszać, choć nie wiedziała za co”. Fatalistyczne przekonanie o własnej niższości – czy przynajmniej poniżeniu – jest w te reakcje i relacje głęboko wdrukowane. Nie powstrzymuje to wszakże narastającego poczucia niesprawiedliwości, które w dogodnych okolicznościach może się stać przyczyną brutalnego odwetu.

 

Urazy, krzywdy i rany od pokoleń niewylizane

Według Ledera w polskiej historii główne kody symboliczne są konsekwentnie odrzucane przez duże grupy społeczne, które żyją w poczuciu skrzywdzenia. Trochę jak w tym cytacie z „Baśni…”: „Rola księdza – grzmieć, a rola wiernych – księdza nie słuchać, choćby i przypadkiem miał rację”. Zgodnie z „Prześnioną rewolucją” chłopi w Polsce nigdy nie doczekali się języka, który w powszechnie przyjęty sposób pozwoliłby wyrazić „wielowiekową niechęć wobec szlachecko-urzędniczych elit”, rozlewającą się w „wiele złych uczuć, intencji i pragnień”. Wytworzenia podobnego kodu do dziś nie ułatwiają artystki, dziennikarze bądź politycy lekceważący źródła i siłę stłumionego gniewu albo też go wzmacniający i skupiający na kozłach ofiarnych. Obecnie chodzi o napięcia między przegranymi i wygranymi transformacji, a nie między chłopstwem i szlachtą; wszelako mechanizm może być zbliżony.

Niektóre z obrazów krzywdy w powieści Raka już wymieniłem, niemniej łatwo dodać kolejne. Oto na przykład szlachcic Bogdan Winiarski zabiera ze wsi wyswataną już młodą dziewkę: „Noce chłodne, będziesz mi łóżko grzała”. Kiedy jej matka biegnie za końmi, prosząc „zmiłowania, że wstyd przed ludźmi i że prespanki nikt nie weźmie”, pan grozi kobiecie śmiercią. W innym momencie urzędnicy monarchii habsburskiej, kusząc ziemią i brakiem pańszczyzny, nakłaniają chłopów do przeprowadzki na Bukowinę, ale pewien szlachcic oznajmia, „że bez zgody dworu wyjazd taki jest niemożliwy, a on nikomu zgody na taki wyjazd nie da”. Przede wszystkim jednak przyjrzyjmy się temu, co spotyka młodego Jakóba Szelę.

Obecnie chodzi o napięcia między przegranymi i wygranymi transformacji, a nie między chłopstwem i szlachtą, wszelako mechanizm może być zbliżony

Szósty rozdział „Baśni o wężowym sercu” nosi tytuł „O panu dobrym i łaskawym”. Wiktoryn Bogusz okrutnie postępuje w nim z Szelą: dla własnej rozrywki za dwa dni zaległej kośby każe wymierzyć mu trzydzieści pięć kijów, po których chłopak nie jest już „Kóbą ani Jakóbem, tylko bólem”. Jakiś czas potem nieformalny opiekun młodzieńca, Stary Myszka, zapada na ciężką chorobę, ale i tak idzie pracować dla dworu przy zbieraniu wikliny. Gdy w pewnej chwili zaczyna zwijać się z bólu, jaśniepan nakazuje obić i jego. Kóba bierze cięgi na siebie, lecz z poduszczenia Dominika Reya Bogusz na tym nie poprzestaje: „Staremu Myszce polecili związać długim rzemieniem nadgarstki i przywiązać koniec tego rzemienia do popręgu w uprzęży swojego siwka. Stary jęczał, ślinił się i płakał. Pan Wiktoryn, brzydząc się na niego patrzeć, czym prędzej wskoczyli na siwka i pogonili go żwawym kłusem wzdłuż wierzb-apostołów, tam i nazad, i znowu, i jeszcze raz”. Tego samego dnia przed północą staruszek umiera.

Na ostatnich stronach powieści chłopskie cierpienie podsumowuje Żyd Abram Titenfas:

Każdy cham ma urazy, krzywdy i rany od pokoleń niewylizane. To i idą rachunki wyrównywać. Za niesprawiedliwie liczoną pańszczyznę, za kupowanie i sprzedawanie ludzi, jakby byli bydłem albo kurami, za nieuznawanie dawnych przywilejów, za gwałcenie dziewek, za palenie chałup tym, co posłali dzieci do szkoły, za zakaz wędrowania poza własną wieś, za podatki od kminku, grzybów i jagód, które każdemu winny się należeć darmo jak woda, bo nikt ich przecież w lesie nie sadził.

 

Chamy rodzą się z ciemności

Kiedy Bogusz zostaje zaklęty w skórze Szeli, sam zaczyna doświadczać chłopskiego losu. Nie stać go na przejście przez most (z powodu opłaty, którą sam kiedyś jako szlachcic wprowadził), więc wszczyna awanturę i zostaje brutalnie pobity. Nikt oczywiście nie wierzy, że jest właścicielem dworu: „Bogusz, Bogusz, hy, hy! Dupa wam z gaci wyziera, jaśniepanie!”. Wściekły mężczyzna z czasem staje się rozbójnikiem. Kolejny cios trafia go, kiedy Szela/Bogusz – który zdążył wrosnąć w rolę szlachcica – rozmyślnie umieszcza jego nazwisko na liście poborowych: „Temu łajdakowi dam ja zajęcie na czternaście lat! Do wojska pójdzie, nauczą go wreszcie, gdzie jego miejsce!”. Aby tego uniknąć, Bogusz/Szela odrąbuje sobie dwa palce, lecz w tej sytuacji niezrażeni urzędnicy zabierają jego nastoletniego syna Staszka. W końcu zaś dawny jaśniepan rzuca się w karczmie z pięściami na swojego starego wroga, a ten tylko dlatego skazuje go na półtora miesiąca karceru zamiast na szubienicę, że obawia się konsekwencji: „Czy wtedy prawdziwy Wiktoryn Bogusz powrócą na swoje miejsce, a on, prawdziwy Jakób Szela, zawiśnie na stryku, wierzgnie nogami, zmoczy spodnie, pochowają go jako zbója poza obrębem cmentarza, ciało zgnije, a wężowe serce wróci do podziemnego świata?”.

Nieszczęścia dręczą całą rodzinę Bogusza/Szeli. Gęstość wydarzeń skumulowanych w kilkunastostronicowym rozdziale „O zimie” graniczy z groteską. Kiedy pan domu przyłapuje przybraną córkę na masturbacji, maltretuje ją tak, że dziewczyna już zawsze będzie kuleć. A ponieważ czuje się winny, krótko potem bije „raz jeszcze, aby mu w oczy nie lazła”. Następnie jego najmłodsza córka ginie w tak makabryczny sposób, że w jej szczątkach trudno rozpoznać człowieka. Miejscowy ksiądz odmawia pochówku, więc ojciec małej nigdy więcej nie zajrzy do kościoła. Później do chaty Szelów wraca Staszek; kulawy, na pół ślepy i na pół głuchy. A na koniec w obliczu głodu, który „przyszedł […] i wyszczerzył do Jakóba zęby w trupim uśmiechu”, mężczyzna każe własnej żonie Salci zostawić chałupę i pójść na śmierć z zimna. „Ale jakże tak – ja?”, pyta oszołomiona. „No a kto? Ja?”, odpowiada jej mąż. „A jeśli nie ty, to wskaż palcem, kto z nas”. I Salcia idzie.

Na zimie jednak mścić się nie sposób, na panach natomiast – można. Do tego odwetu chłopi w „Baśni…” szykują się długo. Nim sięgną po przemoc, Szela/Bogusz ma sen, w którym „noc za murami dworu mierzwi się od chamstwa. Chamy rodzą się z ciemności. Wychodzą z zakamarków, z obsianych oziminą pól i oleistej toni gnojówki. Błyskają ślepiami i zębami, błyskają ostrzami sierpów, kos i noży. […] Chamy wpadają do dworu w milczeniu, prawie bez szelestu. […] Raz po raz ktoś głucho jęknie, słychać urywane krzyki: chamstwo wyrównuje porachunki z dworakami. I nagle przestaje być cicho”. Tuż przed rabacją krew uciskanych podburza rozpuszczana przez Bogusza/Szelę pogłoska o tym, jak to panowie, czyli „Polacy”, knują przeciwko chłopstwu. Zamierzają rzekomo podwyższyć ceny wódki, „która jedyną jest radością chamskiego żywota, jedyną jego wspomożycielką”, następnie „chamów pognębić przez nałożenie kolejnych ciężarów, pańszczyc i zobowiązań” i w końcu zabić. Stopniowo więc „bunt i sprzeciw gęstnieją w chłopskich duszach”. „Chamy milczą […] milczeniem dusznego letniego popołudnia, w każdej chwili gotowego wybuchnąć burzą, trzasnąć piorunem i lunąć deszczem; w ich milczeniu niemal czuć gradowe chmury”.

A potem przychodzi rabacja, w której wściekli chłopi zabijają „nawet ogłupiałego ze starości pana Stanisława [ojca Wiktoryna]: Staszek Szela, nazywany dla wojskowej przeszłości pułkownikiem, zwalił go z wózka i kopniakami wyturlał aż na dziedziniec, gdzie strzelił mu w potylicę z fuzji”.

 

Panować panom, żydzić Żydom i chamieć chamom

„To panowie wygrali historię i napisali ją dla siebie”, oznajmia powieściowy narrator. A w innym urywku, gdy mowa o rabacji: „Ginęli winni ucisku chłopów, ginęli też niewinni. Choć trzeba przyznać, że winni na ogół częściej”. W takich miejscach pojawia się systemowa krytyka stosunków między szlachtą i chłopstwem. Niemniej książka wydaje się bardzo pesymistyczna, jeśli chodzi o możliwość realnej zmiany społecznej, nie tylko w 1846 roku, lecz kiedykolwiek.

(Szela/Bogusz) zwalił się na stertę słomy w miejscu, gdzie kiedyś stało jego wyrko – dawno, dawno temu, w innej erze, w innym życiu. Zamknął oczy i zostawił za sobą wszystko. (…) Wszystkie mrzonki o sprawiedliwej i wolnej Polsce, Polsce dla wszystkich, bo takiego kraju nigdy nie będzie, i zawsze będą panowie, którym żyje się dobrze, i zawsze będą chamy, którym żyje się źle. (…)

Powiadają, że (…) kiedy chamy pojęły, że Kajzer i gubernator tyle o nich dbają, co polscy panowie, że nie ma takiej siły, która by się za nimi wstawiła ani w tym świecie, ani w przyszłym – kiedy więc chamy pojęły, że nigdy niczym innym nie będą, jak tylko chamami, (…) wyszły naprzeciw armiom. (…) Bitwa skończyła się, zanim na dobre zaczęła, a tych chamów, którzy przeżyli, rozkazem Najjaśniejszego Pana, Miłościwie Panującego Kajzera Franza Josefa I, ukrzyżowano wzdłuż trasy kolejowej z Krakowa do Lwowa.

Owszem, w całej książkowej narracji jest pewien dystans. Przejawia się on zarówno w świadomych anachronizmach – między innymi w roku 1846 nie było jeszcze w tych okolicach kolei – jak też w samej figurze narratora, który bezustannie ujawnia swe poglądy, uprzedzenia i niewiedzę, a każdy rozdział zaczyna jak wyżej: „Powiadają, że…”. (Część przytoczonych wyżej fragmentów pochodzi zresztą od samych bohaterów, na przykład zgoła niesympatycznych czartów – to też nieco komplikuje wymowę cytatów). Dlatego nie jest to żadna stanowcza deklaracja na rzecz, powiedzmy, fatalizmu historycznego.

Nadal jednak mamy do czynienia z powieścią, która podkreśla raczej trwałość porządku społecznego niż dokonujące się w nim przeobrażenia. W tym sensie można uznać ją za konserwatywną. Niekoniecznie jest to wada – daleko mi do marzeń o świecie, w którym będzie istnieć wyłącznie progresywna sztuka – niemniej trzeba mieć świadomość, że z „Baśni…” nie wyczytamy lewicowego programu ideowo-politycznego. Z pewnego punktu widzenia opowieść ta działa tak samo, jak przedstawiony w niej starosta tarnowski Josef Breinl: pozwala „panować panom, żydzić Żydom i chamieć chamom” (to dobry przykład inwencji, ale i stereotypów, w języku narratora). Każdą grupę książka utwierdza w miejscu, które już wcześniej zostało jej społecznie przypisane.

Nadal jednak mamy do czynienia z powieścią, która podkreśla raczej trwałość porządku społecznego niż dokonujące się w nim przeobrażenia

Pojedynczy bohaterowie próbują wprawdzie coś zmienić, lecz ich starania mają zwykle zasięg jednostkowy. Nie są działaniami zbiorowymi, toteż nie mogą być skuteczne. Ostrego podziału klasowego nie łagodzą osobiste gesty jednego ze szlachciców, który „chce być dobrym panem, jak z książki, i swoich włościan gnębić podatkiem nie pozwoli. Tak powiedział: włościan, nie: chamów” . W społecznej skali niewiele przynoszą też poczynania przemienionego Jakóba, na własną rękę usiłującego naprawiać wyrządzone przez Wiktoryna krzywdy. Skomplikowana droga Szeli – przeciwna do drogi jego nemezis – jest dość poruszająca, choćby w tym względzie, że w swej ostatniej scenie mężczyzna przestaje powtarzać Boguszowi, iż mu wybacza, i zamiast tego sam prosi o wybaczenie. Pytanie jednak, czy w utworze nie brakuje refleksji nad tym, że indywidualne decyzje etyczne nie zmieniają struktury społecznej. I że dążenia, których horyzont ogranicza się do drobnych korekt status quo lub osobistej pomyślności (jak u Jakóba i Wiktoryna, pragnących głównie pańskiego życia z niejaką Malwą u boku), nie są jedynymi sposobami działania na rzecz lepszego świata. Wywalczone w XX wieku prawa wyborcze i społeczne kobiet pokazują to bardzo wyraźnie.

I tak jednak „Baśń o wężowym sercu” jest tekstem istotnym i cennym. Poza wartościami stylistyczno-narracyjnymi, do których autor zdążył już swą publiczność przyzwyczaić, książka przynosi uderzający obraz relacji chłopstwa i szlachty, chamów i panów. Może się stać jednym z głosów wybudzających nas ze snu ukazanego przez Andrzeja Ledera. Nie jest przy tym stronnicza w opisie rabacji galicyjskiej – nie ukrywa ani konfliktu klasowego, ani bezpośredniego politycznego tła tych wydarzeń (wiele działo się tu wszak za austriacką namową, a nawet z inspiracji austriackimi florenami). Tak jak radził ostatnio Kacper Pobłocki w „Murach wyobraźni”, historia przedstawiona zostaje w wielu odcieniach. I to również ważna zaleta powieści Radka Raka.

 

[1] Numery stron, z których pochodzą cytaty z „Baśni o wężowym sercu…” Radka Raka oraz „Prześnionej rewolucji” Andrzeja Ledera zostały podane tutaj.

 

Radek Rak

„Baśń o wężowym sercu albo wtóre słowo o Jakóbie Szeli”, Powergraph, Warszawa 2019, s. 464.

Stanisław Krawczyk
badacz fantastyki i gier wideo, w Instytucie Socjologii UW obronił w zeszłym roku doktorat o polskim polu prozy fantastycznej. Jest również publicystą i redaktorem magazynu „Kontakt”.
redakcjaJakub Nowacki
korekta Karolina Wilamowska

Radek Rak

„Baśń o wężowym sercu albo wtóre słowo o Jakóbie Szeli”, Powergraph, Warszawa 2019, s. 464.

POPRZEDNI

recenzja  

Liryka po przejściach

— Joanna Orska

NASTĘPNY

varia poezja  

Cukinie, wiersze dla Pufinka (48-58)

— Grzegorz Wróblewski