fbpx
Ładowanie strony
Logotyp magazynu Mały Format

1. „Surrealista”, „marksista”, „ekstatyk”, „buddysta”, „jungista”, „poetycki historiozof”, „pionier psychodelii”. Kim był Jarosław Markiewicz?

Tomasz Jastrun: Jarek był człowiekiem magicznym. Mam wrażenie, że żył szeptem, mówił też cicho, z wielkim namysłem, nawet jak pytał, czy ma zrobić herbatę. Był nie tylko ciekawym poetą, był też malarzem, bliskim surrealistom, malował głównie góry i chmury, mam w domu jeden obraz Jarka z tej serii i zawsze, gdy na niego patrzę, czuję metafizyczny dreszcz. Ale był też działaczem podziemia, współtwórcą wydawnictwa Przedświt, jednego z bardziej znaczących w drugim obiegu. Wydawnictwo powstało w pierwszym roku stanu wojennego. Wcześniej Markiewicz wszedł do redakcji podziemnego pisma „Wezwanie”. Założyliśmy to pismo w pierwszych tygodniach stanu wojennego, w mieszkaniu Iwony Smolki, było kilka osób, też Jarek, pamiętam, że w rozmowie padło nazwisko Sołżenicyna. A kto to jest? – zapytał Jarek. Był jeszcze zupełnie poza sferą polityczną, cały zanurzony w różnych metafizykach. Ale wtedy wynurzył się, poruszony stanem wojennym, i zabrał się za pracę bardzo praktyczną, karkołomnie trudną w warunkach konspiracji, w końcu ryzykowną: wydawanie książek, poezji i prozy w drugim obiegu. Opublikowałem w tym wydawnictwie chyba cztery książki, dwie poetyckie. Wydawnictwo działało na dużą skalę jak na podziemną instytucję. Prace redakcyjne odbywały się zwykle w mieszkaniu Jarka, zdawało mi się to więcej niż ryzykowne, szalone niemal, ale on nie czuł lęku.

Iwona Smolka: Był buddystą, ścisłym wegetarianinem, bywał surrealistą i mistykiem. Interesowały go wszystkie zjawiska z parapsychologii i wszystkie doświadczenia związane z badaniem świadomości. Interesował go wpływ świadomości na funkcjonowanie ciała. Wierzył w medycynę alternatywną, którą niekiedy stosował i był przekonany o jej skuteczności. Był bardzo dobrym redaktorem, sumiennym, zabiegającym o nowych autorów, których cenił. W „Przedświcie” ukazały się ważne debiuty poetyckie, drugie książki młodych, m.in. powieść Olgi Tokarczuk „Podróż ludzi księgi”.

Leszek Szaruga: Jarek jest poetą niedającym się zaszufladkować (proponuję, w chwili gdy pytanie dotyczy poezji, używanie czasu teraźniejszego), który w swej drodze pisarskiej był otwarty na różne dopływy, zmienny, poszukujący. Wszystkie powyższe określenia w jakiejś mierze do niego pasują, poza może określeniem „pionier”, gdyż psychodelia ma w literaturze dość bogatą tradycję, by odwołać się choćby do pism mistyków, do których w swych lekturach sięgał. Owszem, w pewnej chwili inspirował się buddyzmem, mam jednak opór wobec redukcji jego fascynacji jedynie do tej sfery. Najpełniejsze samookreślenie wpisane jest w tytuł jego poematu „Wolny przechodzień” przy tym jest to przechodzień, który nieustannie zadaje sobie pytanie o „imię czasu, który wnosi”. To imię przywoływane w kolejnych wierszach jest niepochwytne i zmienne, zmieniają się bowiem okoliczności, ale zmienia się też wrażliwość przechodnia. Niemniej owo „wnoszenie czasu” w przestrzeń własnej i wspólnej egzystencji możliwe jest dzięki świadomości istnienia „ślepego błędu”, którego obecność notował w debiutanckim tomie:

Ten, kto pierwszy oddzielił przeszłość od przyszłości
– sądził, że zbawia, że sam jest nieskończony
w milionach oczu przyszłych, które przeczuwał – że będą –
że wtedy już, jeszcze niewidzialne, błogosławiły przeszłość –
dla owego pierwszego – też już niewidzialną

To poeta, który wie, że czas wiersza jest poza czasem egzystencji, choć jest w niej zakorzeniony, ale też jej umyka w poszukiwaniu obszarów wyrwanych z doraźności, a ukrytych w języku:

Trzeba mówić. Być może wszechświat
jest tylko dziurą w zębie jakiegoś potwora.
Być może. Trzeba wyjadać zaciekle wszystko
z dziur w swoich zębach, zwłaszcza zapomniane
zwroty językowe, banał smaczny jak strucla,
szczególny akcent kładąc na drzwi otwarte,
zamykające się powoli, dotykające futryny
we śnie – te drzwi śnią, ten stary śpi,
ta stara, ten młody, ten najmłodszy
zaczyna się od nowa jutrzejszy dzień.

To te same drzwi, które pojawiają się w poemacie z tomu „i”:

Jesteś w domu umarłych
jak zamknięte drzwi.
Nie czytaj otwartych książek.
Żaden otwarty ogień
nie ugasi twoich płuc
wyplutych w otwarte niebo.
Strzeż się otwartych głów.
Patrz na otwarte dłonie.
Nie liż otwartych ran.
Przepłyń otwarte morze.
Jesteś w domu umarłych
jak otwarte drzwi.

Otwarte drzwi to wyjście z przestrzeni gotowych formuł i narzuconych reguł pozwalające traktować świat jako zadanie, jako zamkniętą Księgę, którą otwiera się przede wszystkim dla siebie samego, by podjąć próbę odczytania i zapisania we własnym języku treści hieroglifów, w jakich została spisana. Przy tym towarzyszy temu ironiczna wokaliza kogoś zaszytego w kącie muzeum w wierszu „Animozje”:

iiiiiiiiiiiiiiiiiiii
żaden bóg nie był dobrym wodzem
uuuuuuu
każdy z nas już otrzymał list o własnej śmierci
eeeeee
front. Wzgórza dymią. Wiatr wieje na szkodę
oooooo
witajcie, strażnicy siódmej pieczęci.

Ów „list o własnej śmierci” towarzyszy tej poezji od początku, jest swoistym memento mori nakazującym nieustanne skupienie na bezinteresownym kreowaniu własnego świata, który jest zarazem darem dla innych, a jednocześnie obietnicą dotarcia na końcu drogi do Tajemnicy ukrytej, jak czytamy w „Apokalipsie”, za siedmioma pieczęciami „księgi zapisanej wewnątrz i zewnątrz” (w innym przekładzie chodzi o księgi „wewnątrz i zewnątrz zapieczętowane”). Nie dziwią zatem słowa jednego z późnych wierszy:

Zrozumiałem śmierć,
zacząłem widzieć jej oczami
i widziałem wszystko – oprócz siebie

Jest Jarek, wedle mojej lektury, poetą skupionym na śmierci, którą traktuje jako otwarcie w nowe rejony doświadczenia, nieodgadnione, ale przez to fascynujące. Zarazem traktuje poezję jako drogę, którą sam sobie wytycza w chaosie doraźnej egzystencji, próbując mu dać świadectwo (jak w bodaj najbardziej „doraźnym” czy „realistycznym” zbiorze „Wszędzie jest ziemia”).

Adam Wiedemann: Taką tu urządziliście zabawę w „skreśl albo obwiedź”, że trudno cokolwiek dodać. Myślę, że Jarek był pięknym dzieckiem-kwiatem na tle naszej „szarej i zgrzebnej” (z założenia) Nowej Fali. Co prawda jakoś tam z nią współgrał (choćby za sprawą metaforyki „oddechu” czy słynnej zbitki „solidarność i samotność”), ale miał swoje do powiedzenia, coś innego niż cały „organizm zbiorowy”. A żeby go tak określić jednym słowem? Wydaje mi się, że najlepiej pasuje do niego słowo okultysta (w rozumieniu proponowanym np. przez Thomasa Manna). Był wielbicielem/badaczem stanów niejasnych acz świetlistych, co go spokrewnia w jakiś sposób ze Stachurą, acz (śmiem twierdzić) miał za sobą znacznie lepsze zaplecze lekturowe.

 

2. Czy znałeś mieszkanie Jarosława Markiewicza, zdarzało ci się bywać w prowadzonym przez niego domu otwartym? Pamiętasz jakieś szczególne zdarzenie/anegdotę z nim związaną?

Tomasz Jastrun: Mieszkanie Markiewicza na ostatnim piętrze starej kamienicy stojącej naprzeciw Teatru Polskiego było równie niezwykłe jak jego właściciel, a gdy zostało z czasem powiększone o nowe lokale, zdawało się nie mieć końca, pełne mrocznych zaułków, ze ścianami pełnymi obrazów, półek z książkami, wypełnione zapachem kadzidła.

Tu konieczna jest dygresja. Znałem słynnego krytyka, szekspirologa Jana Kotta. Chyba będąc w Stanach, gdzie mieszkał, w 1985 roku, opowiedziałem mu o tym mieszkaniu. Złapał się za głowę. Jako dziecko przez jakiś czas mieszkał vis à vis i zachodził do tego mieszkania, do aktorki Idy Kamińskiej, która tam miała mieszkać, a ona brała go na kolana. Kott, pod koniec życia, wybrał się do tego mieszkania, nie zastał gospodarza, wpuściła go Elżbieta, żona Jarka zwana Promykiem.

W największym pokoju z widokiem na Teatr Polski, a dalej na Wisłę, na mosty, stało obszerne łóżko, ulokowane na wysokiej antresoli, tam sypiali gospodarze. Sufity były bardzo wysokie. Na dywaniku stał buddyjski ołtarzyk. Jarek zwykł kłaść się bardzo późno, a wstawał około dwunastej.

W stanie wojennym ukrywałem się, złapano mnie na ulicy w listopadzie 1982 roku. Musiałem być śledzony, odnotowali, że odwiedziłem Markiewicza. Około jedenastej do jego mieszkania zastukało dwóch funkcjonariuszy, powiedzieli podstępnie, że przyjechali po rzeczy Jastruna. Jarek został wyciągnięty z łóżka, miał podgląd na przychodzących, wisiało wysoko boczne lusterko przed drzwiami, częściowo przeszkolnymi. Zapytał przybyszy: „a po rzeczy młodego czy starego?”, po czym poszedł medytować przed buddyjskim ołtarzykiem. Uznali go za wariata. Mówili mi potem na przesłuchaniach: ma pan dziwnych znajomych, śpią do dwunastej, modlą się do Buddy. A ja potem już w Białołęce umierałem ze strachu, że z mojej winy zrobią u Jarka rewizję i skończy się to katastrofą. Nie skończyło się.

Iwona Smolka: Mieszkanie to zmieniało się z biegiem lat. Przybywało pokoi, zmieniał się rozkład. Kiedy byłam w nim po raz pierwszy w roku 1980, był to jeden duży pokój, do którego wiódł długi i wąski korytarz. W roku 2000 było to już pięć lub cztery i pół pokoju, z czego trzy w amfiladzie. Dużo było w nim zakamarków, ścian z książkami, stojących obrazów. Pierwszy, podstawowy pokój miał pod ścianą ołtarzyk z Buddą i palącą się pod nim lampką oliwną. Nie wiem, dlaczego nazywa się to „domem otwartym”. Bywali tu przyjaciele, współpracownicy, jak w każdym domu, którego gospodarz jest zarazem wydawcą i redaktorem naczelnym.

Leszek Szaruga: Bywałem w tym mieszkaniu dość często, przede wszystkim w pierwszej połowie lat osiemdziesiątych, po wprowadzeniu stanu wojennego, gdy Jarek – ku zaskoczeniu wielu ludzi – ujawnił swe talenty organizacyjne jako współtwórca podziemnego wydawnictwa Przedświt. Chwilę wcześniej jednak zdumiał mnie, gdy z przyjaciółmi zastanawialiśmy się, gdzie można by wydrukować pierwszy numer planowanego przez nas kwartalnika literackiego, gdyż choć mieliśmy jakieś „dojścia” do ludzi Solidarności, uważaliśmy, że mają inne niż literatura problemy na głowie. Jarek przysłuchiwał się tej rozmowie w milczeniu – traktowaliśmy go jako bliskiego, lecz kompletnie odjechanego od rzeczywistości osobnika – by w pewnej chwili złożyć propozycję załatwienia drukarni. „Ale – powiedział znienacka – powiedzcie mi, kim jest ten Sołżenicyn, o którym rozmawialiście”. Prośba wprawiła wszystkich w kompletne osłupienie – nie wiedzieć wówczas, kim jest Sołżenicyn, mógł jedynie ktoś z innej planety.

Od tego czasu stał się Jarek jednym z tych wydawców, którzy na podziemnym rynku odnieśli wielki – choć niestety nie finansowy – sukces, a to za sprawą opublikowania dwóch wówczas niezwykle poczytnych książek: powieści Andrzeja Szczypiorskiego „Początek” oraz cyklu wywiadów z byłymi bonzami komunistycznymi składającymi się na tom Teresy Torańskiej „Oni”. Przygód związanych z tą działalnością miał wiele, ale do dziś trudno mi pojąć, jakim cudem przez długi czas udawało mu się całe nakłady nielegalnej literatury przetrzymywać w domu bez wpadki, choć przecież nieustannie pojawiali się u niego ludzie związani z konspiracją.

W czasie jednego ze spotkań, bodaj właśnie u niego w mieszkaniu, on właśnie zadecydował, że z dwóch propozycji tytułu naszego kwartalnika – „Wezwanie” bądź „Wyzwanie” – wybrany został ten pierwszy.

Adam Wiedemann: To trochę za dużo powiedziane, że je „znałem”, bo byłem w nim tylko raz i wydawało mi się wtedy jakimś nieogarnialnym labiryntem (być może z powodu ogromnych ilości trawy, którą wtedy wypaliliśmy; Jarek stronił od alkoholu, ale trawę palił nader chętnie). Wizyta miała trzy etapy: najpierw oglądanie obrazów Jarka (które teraz dla jego syna Jeremiasza są „kulą u nogi”, o czym powiadamiam potencjalnych kupców), potem siedzenie na akumulatorach (czy też emiterach) orgonu, na koniec ekstatyczne granie na steel drumach (których, jak mi się wydaje, Jarek miał ze trzy). A kiedy wróciliśmy z Michałem do domu po tej fantastycznej imprezie, okazało się, że Irina wyskoczyła z balkonu i trzeba jej było godzinami szukać (albo tak się wydawało, po tej trawie).

 

3. Stanisław Barańczak pisał o drugim tomie Jarosława Markiewicza „Przyszedłem zapytać o własne imię czasu który wnoszę” jako zapowiedzi Nowej Fali[1]. Jak na tle wystąpień generacyjnych/pokoleniowych sytuujesz twórczość autora „Stadionu słonecznego”?

Iwona Smolka: Nie sytuuję. Był to poeta osobny, odrębny. To, co go łączy z pokoleniem Nowej Fali, to obrzydzenie rzeczywistością końca lat sześćdziesiątych i początku siedemdziesiątych. Niezgoda na społeczeństwo „martwiaków” – tak ich chyba nazywał.

Leszek Szaruga: Wspólnotę postaw ówczesnych debiutantów – Karasek (1937), Krynicki (1943) oraz Markiewicz (1943) – dostrzegał Barańczak w „Nieufnych i zadufanych” przede wszystkim w etycznej i obywatelskiej odpowiedzialności za słowo. Oczywistością było też postrzeganie tej poezji przez pryzmat jej „polityczności”, co w klimacie wydarzeń Marca ’68 i Grudnia ’70 było chyba nieuniknione. Prawdą też jest, że utwory przedstawicieli tej generacji – ludzi w większości urodzonych w latach 1945–1949 – nasycone były rekwizytami z politycznością kojarzonymi (krew, barykady, pochody, rewolucje), co jednak nie wystarcza, by mówić o wspólnej poetyce. Czegoś takiego po prostu nie ma i mówienie o „poetyce nowofalowej” jest terminologiczną nadinterpretacją – od początku były to różne, zindywidualizowane poetyki, choć często czerpiące z podobnych źródeł: awangardy czy surrealizmu, ale przetworzonych, traktowanych nie jako gotowe „receptury”. Poczucie wspólnoty budowała przede wszystkim podobna wrażliwość społeczna, odrzucenie cenzury, niezgoda na represyjny system, a wreszcie, co być może z punktu widzenia badacza literatury „jako takiej” (zawsze jednak nie wiadomo jakiej) jest decydujące, krytyczny stosunek do języka (przede wszystkim Gazety, ale przecież nie tylko) jako narzucanej (przez polityków, przez tradycję, przez kulturę) gotowej wizji świata, to, co sam Barańczak w swym manifeście określił jako podstawowe zadanie poezji, pisząc, że „powinna być nieufnością”. Każdy jednak szedł tu własną drogą, co po latach – w wypadku Markiewicza bez wątpienia – jest doskonale widoczne.

Adam Wiedemann: Pierwszy raz widziałem Jarka w krakowskim Teatrze Bückleina, na benefisie z okazji jakiejś rocznicy Nowej Fali, byli tam wszyscy (z wyjątkiem chyba Karaska) i on też tam był, a zatem się utożsamiał, acz wyglądał ewidentnie na osobę niestowarzyszoną, ćmiąc swoją fajkę i czytając małe „koany” z „Papierowego bębna” (swoją drogą, Ryszard Krynicki też wtedy czytał wiersze podobnego autoramentu). Ale poznałem go osobiście dopiero w Przemyślu, na którejś z Wiosen Poetyckich, w towarzystwie Górzańskiego, Karaska, Kurylaka. I myślę, że raczej jednak to było jego środowisko, ta „Nowa Fala warszawska” (warto też wspomnieć o Zbigniewie Zalewskim, który już wtedy nie żył, ale Jarek wydawał jego ostatnie tomiki w Przedświcie), obecnie trochę zepchnięta na bok, bo myśląc o Nowej Fali, myśli się o tej krakowsko-poznańskiej.

 

4. Gdzie widziałbyś miejsce poetyki Markiewicza dzisiaj?

Iwona Smolka: Oryginalna, osobna twórczość, głos indywidualny poszukujący Osoby.

Leszek Szaruga: Czegoś takiego jak deklarowana przez autora „poetyka Markiewicza” nie znam. A czy mógłbym w efekcie lektury jego utworów ją z nich wypreparować? Zapewne – przy odrobinie samozaparcia – mógłbym. Każdy czytelnik może i zapewne każdy skonstruuje sobie nieco inną. Rzecz w tym, że każdy utwór istnieje naprawdę jedynie w „wykonaniu”, w zindywidualizowanym odbiorze.

Jedno zdaje się nie ulegać wątpliwości – Markiewicz pozostawił nam spójny i inspirujący, ale też otwarty projekt kreacyjny. W tym projekcie – i to zdaje się kolejny rys wspólnotowy formacji pokoleniowej, w którą wpisuje się jego twórczość – dominuje poczucie spełnienia, o którym, mając za punkt odniesienia wiersze tej właśnie generacji, pisała profesor Maria Dłuska w „Próbie teorii wiersza polskiego”: „Do najmłodszych dzisiejszych poetów już przylgnęło słowo apokalipsa. – Oni nie przewidują. Oni – wyrażając się ich sposobem żyją w”.

Adam Wiedemann: Gdyby żył dalej? Pewnie byłby nadal spychany na boczny tor w związku ze swoimi ezoterycznymi zainteresowaniami, zresztą nie widzę teraz tendencji do „ponownego odkrywania” starszych wiekiem poetów (może z wyjątkiem Krystyny Miłobędzkiej), raczej byłby sfrustrowany i nieszczęśliwy, że świat zaprzeczył wszystkim jego ideałom młodości. Skoro jednak umarł, stał się niewątpliwie lepszym obiektem pożądania i opisu, może też naśladowania, choć jego twórczość jest zbyt dobra, by dało się ją z sukcesem naśladować, chyba tylko wspomniany „Bęben” (niewątpliwie najsłabsza rzecz w jego dorobku) nadawałby się do jakiegoś rozwinięcia, w sensie, że można by „wykonać to lepiej”. Ale nie mamy teraz poetów stricte buddyjskich. Jego (wyłaniająca się z wierszy) koncepcja „rewolucji metafizycznej” czy też „marksizmu ducha” nie ma dziś racji bytu, co nietrudno zaobserwować.

 

5. Jaka jest twoja ulubiona/najbliższa ci książka/wiersz Markiewicza? Dlaczego ona/on?

Tomasz Jastrun: Poezja Markiewicza? Jako człowiek widział świat jakby od innej strony, trochę z ukosa, trochę od podszewki. Taka jest też jego poezja. Istotę jej najlepiej ukazuje mały cytat, niezwykła metafora wyjęta z wiersza „*[Słowik na białej kartce papieru]”:

Czarne mrówki
Petitem drukowały las

Iwona Smolka: Tom „Papierowy bęben”. Łączy wypowiedź retoryczną z surrealistycznym obrazem, wiersz dąży do skrótu, lapidarności.

Leszek Szaruga: Nie chciałbym wyróżniać poszczególnych utworów. Zapewne wybrałbym kilka, każdy dla innych powodów.

Adam Wiedemann: Będę sentymentalny i powiem, że to wiersz bez tytułu (incipit „Leżałem w ciemności góry”) z tomu „Wiersze górne i dolne”. Słyszałem go na przemyskich Schodach w autorskim wykonaniu i zrobił na mnie wielkie wrażenie, do dzisiaj zresztą robi jako opis iluminacji zdolny dołączyć do tych, które pozostawili nam Mickiewicz i Słowacki, równie wybitny przez swoją całkowitą inność. Wtedy Jarek czytał też (z tej samej książki, jeszcze wtedy niewydanej) opowiastkę o krowie (zob. s. 19), która, jak mi się zdaje, obrazuje jego dzisiejszą sytuację: ktoś powiedział, że ta krowa daje najlepsze mleko, więc staje się cenniejsza, na moment.

 

 

[1] Stanisław Barańczak, „Zapowiedź odnowy”, „Twórczość” 1969, nr 8, s. 118–119.

„Ironia przeszła w ekstazę"

Cykl tekstów wokół twórczości Jarosława Markiewicza powstał przy okazji wydania wyboru wierszy „Aaa!..." we współedycji Convivo Anna Matysiak i Iskier. Kliknij, by zobaczyć pozostałe teksty z cyklu.

Ilustr. Zuzanna Wołejko

Tomasz Jastrun

ur. 1950 w Warszawie, poeta, prozaik, eseista, reporter i krytyk literacki.

Iwona Smolka

ur. 1944 w Warszawie, eseistka, krytyczka literacka, powieściopisarka. Ukończyła filologię polską na Uniwersytecie Warszawskim. W 1968 r. debiutowała w „Twórczości”.

Leszek Szaruga

ur. 1946 w Krakowie, poeta, prozaik, tłumacz niemieckiej i rosyjskiej poezji, wykładowca uniwersytecki, historyk literatury, krytyk literacki.

Adam Wiedemann

ur. 1967, poeta, prozaik, tłumacz, krytyk literacki i muzyczny, malarz i rysownik. Ukończył filologię polską na Uniwersytecie Jagiellońskim w Krakowie. Laureat nagród: PTWK (1998), Fundacji Kościelskich (1999) i Nagrody Literackiej Gdynia (2008). Ostatnio wydał tom „Metro na Żerań”. Mieszka w Warszawie.

Andrzej Frączysty
redaktor „Małego Formatu”.

„Ironia przeszła w ekstazę"

Cykl tekstów wokół twórczości Jarosława Markiewicza powstał przy okazji wydania wyboru wierszy „Aaa!..." we współedycji Convivo Anna Matysiak i Iskier. Kliknij, by zobaczyć pozostałe teksty z cyklu.

Ilustr. Zuzanna Wołejko

Tomasz Jastrun

ur. 1950 w Warszawie, poeta, prozaik, eseista, reporter i krytyk literacki.

Iwona Smolka

ur. 1944 w Warszawie, eseistka, krytyczka literacka, powieściopisarka. Ukończyła filologię polską na Uniwersytecie Warszawskim. W 1968 r. debiutowała w „Twórczości”.

Leszek Szaruga

ur. 1946 w Krakowie, poeta, prozaik, tłumacz niemieckiej i rosyjskiej poezji, wykładowca uniwersytecki, historyk literatury, krytyk literacki.

Adam Wiedemann

ur. 1967, poeta, prozaik, tłumacz, krytyk literacki i muzyczny, malarz i rysownik. Ukończył filologię polską na Uniwersytecie Jagiellońskim w Krakowie. Laureat nagród: PTWK (1998), Fundacji Kościelskich (1999) i Nagrody Literackiej Gdynia (2008). Ostatnio wydał tom „Metro na Żerań”. Mieszka w Warszawie.

POPRZEDNI

szkic  

„Gdyby ludzkość przebywała w ciągłym coitus”. Komuna Paryska, psychodelia i ekstatyczność Jarosława Markiewicza

— Dawid Kujawa

NASTĘPNY

recenzja  

Rewolucyjna energia: epidermizacja, czarność i etyka

— Agnieszka Sobolewska