fbpx
Ładowanie strony
Logotyp magazynu Mały Format

Pikiel dla Wiedzących albo Proste Prawdy w Zgrzebnej Szacie”, w oryginale „Pickle for the Knowing Ones, or Plain Truths in a Homespun Dress”, to książeczka napisana przez żyjącego w XIX wieku amerykańskiego biznesmena i ekscentryka Timothy Dextera. Jej przekład autorstwa Piotra Puldziana Płucienniczaka ukazał się w styczniu tego roku nakładem oficyny Dar Dobryszyc — self-publishingowego projektu samego Puldziana. Timothy Dexter urodził w 1747 r. w Malden, ówczesnej brytyjskiej kolonii Massachuset, w regionie Nowej Anglii, na Wschodnim Wybrzeżu USA. Pochodził z ubogiej rodziny robotników rolnych, w wieku ośmiu lat zakończył formalną edukację, by pójść w ślady rodziców i pracować w polu. Już jako nastolatek najął się jako pomocnik garbarza, następnie przeniósł się do Newburyport i otworzył własny warsztat garbarski. Być może spędziłby resztę życia, wyprawiając skóry, i nikt by o nim nie usłyszał, gdyby nie fakt, że w wieku 22 lat wpadł w oko bogatej, starszej od niego o dziesięć lat wdowie, Elizabeth Frothingham.

Od tego czasu zaczyna się dla Dextera hossa. Pomnaża on majątek wniesiony w związek małżeński przez żonę i skupuje pod koniec wojny o niepodległość Stanów Zjednoczonych papierowe pieniądze emitowane przez Kongres Kontynentalny, tak zwaną „walutę kontynentalną”, która miała być oficjalną walutą zbuntowanych trzynastu kolonii i obligacjami finansującymi czyn rewolucyjny. Ich wartość z roku na rok malała, zarówno w wyniku dodruku pieniądza na potrzeby działań wojennych, jak i podrabiania ich przez Brytyjczyków. W 1780 r. ich wartość spadła czterdziestokrotnie, nie było więc problemu z nabyciem ogromnych wolumenów za grosze. Po zakończeniu rewolucji amerykańskiej Dexter odsprzedał „kontynentale” władzom stanu Massetchusset, które honorowały papiery dłużne po ich wartości nominalnej, co dało naszemu bohaterowi zysk rzędu kilkuset procent.

Pieniądz musi krążyć, więc zdobyty na spekulacji papierami dłużnymi kapitał Dexter reinwestuje dalej. „Mam dobrą renke do spekulacyi”, przyznaje się w pewnym momencie. Jego decyzje biznesowe są przynajmniej tak samo ekscentryczne jak on sam. Oto podobno, podpuszczony przez zawistników, wysyła do Indii Zachodnich (czyli dzisiejszych Karaibów) transport ocieplaczy do łóżek, szkandeli — wprawdzie jest tam ciepło cały rok, więc termofory wydają się nie być niczego potrzebne, ale w końcu znajdują zastosowanie przy podgrzewaniu melasy. Zachęcony powodzeniem tego przedsięwzięcia, Dexter miał wysłać w tropiki kolejny transport, tym razem wełnianych rękawiczek — i one znalazły kupców, którzy z zyskiem odsprzedali je na Syberii. Potrafił eksportować nakład Pisma Świętego do Indii Wschodnich, grożąc autochtonom karami piekielnymi, gdzie koniec końców wykupili je misjonarze. Wysłał też bezpańskie koty na Karaiby, akurat gdy wyspy nawiedziła plaga szczurów. Ludzie kpiący z jego braku wykształcenia mieli poradzić mu transport węgla do angielskiego miasta Newcastle. Problem w tym, że Newcastle było wówczas węglową stolicą Anglii, a sam idiom „wysyłać węgiel do Newcastle” znaczy mniej więcej tyle, co „nosić drwa do lasu”. Mimo to spekulacja okazała się sukcesem — w Newcastle wybuchł akurat strajk górników, więc cały transport zszedł na pniu.

Najwyraźniej sukces biznesowy Dextera opierał się na inwestowaniu w przedsięwzięcia, na które nikt o zdrowych zmysłach nie wyłożyłby ani centa. Dzięki temu nie musiał się mierzyć z konkurencją i w znalezionej przez siebie niszy miał de facto monopol pozwalający dyktować ceny dla końcowego odbiorcy. Nosić drwa do lasu, termofory na Karaiby, lód na Grenlandię — Dexter uczy nas, że na wszystkim można zarobić. O ile oczywiście te wszystkie historie nie były dziełem jego niewątpliwej wyobraźni, a realne pieniądze pochodziły z bogatego ożenku i orżnięciu swojej ojczyzny na krótkiej pozycji.

Najwyraźniej sukces biznesowy Dextera opierał się na inwestowaniu w przedsięwzięcia, na które nikt o zdrowych zmysłach nie wyłożyłby ani centa

W roku 1802 Dexter wydaje własnym sumptem swoją jedyną książkę, „Pikiel dla Wiedzących albo Proste Prawdy w Zgrzebnej Szacie”, w oryginale „Pickle for the Knowing Ones, or Plain Truths in a Homespun Dress”. Co ważne, angielskie pickle oznacza również zagwozdkę, która pewnie miałaby więcej sensu w tytule, ale chwała tłumaczowi, że zdecydował się na ogórasa. Na pierwszy rzut oka zawartość książki wygląda jak bełkot wariata — ściana tekstu bez znaków interpunkcyjnych, z początku kompletnie niezrozumiała. Kiedy jednak wgryźć się w język Dextera, ilość poruszanych przez niego tematów przysparza o zawrót głowy. „Pikiel…” zaczyna się od opisu budowli, którą planuje postawić na terenie swojej posiadłości nasz ekscentryczny bogacz. To ósmy cud świata, czy raczej pierwszy cud Nowego Świata, skrzyżowanie panteonu ze świątynią Rozumu. Muzeum wielkich, jak ma nazywać się budowla, składać się ma z 64 posągów najwybitniejszych postaci czasów Dextera, m.in. Jerzego Waszyngtona i innych Ojców Założycieli, Ludwika XVI, Napoleona Bonapartego „z kokotkiem”, króla Anglii, Jacka Smolarza — w oryginale Jack Tar — czyli archetypu brytyjskiego marynarza, wodza plemienia Seneków o imieniu Sadzący Kukurydzę, a także rzeźby-alegorii matczynej miłości. Posągi samego fundatora miały pojawiać się w mauzoleum dwukrotnie, a całości miały strzec cztery lwy, po jednym na każdą stronę świata.

Dalej znajdujemy istny groch z kapustą: opowieści o Indianach, rozważania dotyczące budowy mostów w Newburyport, historię bójki z prawnikiem, tyrady przeciwko księżom i uczonym — w oryginale „łuczonym” — skrupulatne wyliczenia, ile pieniędzy udałoby się zaoszczędzić na tacy, gdyby wzorem republikańskiej Francji wprowadzić dziesięciodniowy tydzień, dzięki czemu niedziela wypadałaby ponad 25% rzadziej w ciągu roku, czy mowę pogrzebową na własny — podkreślmy, zmyślony — pogrzeb. Opowieści dziwnej treści wydają się nie mieć końca.

Jeżeli jednak starczy nam wytrwałości i przebrniemy przez tę warstwę, zaczniemy widzieć pewne wzorce. Z książki wyłania się Timothy Dexter, „pierwszy lord w Zjednoczonych Stanach Ameryki”, lord z woli ludu, markiz Newburyport. Amerykański patriota i republikanin. Antyklerykał, ale i populista — przeciwstawiający ciężko pracujących Amerykanów „łuczonym w papuciach”. Filozof i naturalista — w przedrukowanym w „Piklu…” artykule prasowym wykłada swój Spinozyzm. Pisze, że „świat jest jedną wielką żywą istotą, i był zawsze i zawsze będzie bez końca na wieki wieków, i bez końca”. Włosy tego stworzenia-świata to drzewa, skóra to ziemia, skały to narośla, człowiek jest niczym pchła, a ryby są robakami pływającymi w brzuchu makroantroposa. „Wielkie ciało” — świat — „chce nawozu z naszego życia a my żyjemy dzięki pracy”. Artykuł kończy się opisem apokalipsy, zmierzchu bożyszcz, kiedy „zgaśnie wreszcie świeca, skończą się mężczyźni i kobiety”. Koniec świata ma przynieść wystrzał z „wielkiego działa, tak wielkiego, że pochłonie dziewięć setek milionów ton najlepszego prochu”. Wtedy to „zabrzmi nieopisana muzyka, padną systemy finansowe a melodia będzie wspaniała”.

Nic dziwnego, że jeden z wizerunków Dextera w jego panteonie był ozdobiony inskrypcją „jestem pierwszym na Wschodzie, pierwszym na Zachodzie i największym filozofem w zachodnim świecie”. Jednak sama mądrość to dla niego za mało. Jego ideałem jest filozof-król. W pewnym momencie pisze, że „gdyby nie miał w domu ducha, niósłby światło braciom i siostrom, przyniósł pokój całemu światu i tłukł prawdę przyjaciołom”. Wieczny pokój, oświecony monarcha absolutny, wyprowadzenie ludzkości z ciemnoty — tak jakby Dexter, półanalfabeta, w przerwach pomiędzy wysyłaniem kotów na Karaiby a skupem wielorybich fiszbinów do gorsetów czytał Immanuela Kanta. „Będę imperatorem”, stwierdza dalej. Po prawicy posadzi swojego przyjaciela Bonapartego, po lewicy — Jeana Victora Marie Moreau, wybitnego francuskiego generała, który najpierw pomógł Napoleonowi dojść do władzy, a następnie został przez niego wygnany do USA. Brakuje tylko stwierdzenia, że pod panowaniem Timothego Dextera, „wilk pobędzie trochę z barankiem, a lampart będzie leżał z koźlęciem”. Dalej pisze, że wezwie ducha Bonapartego i Jerzego III, brytyjskiego króla, za którego panowania wybuchła wojna o niepodległość Stanów Zjednoczonych, „i Pociele Hleb”. Dexter, król-kwakier[1], zaprowadzi na ziemi pokój, pogodzi zwaśnione strony i niczym Jezus Chrystus dokona cudownego rozmnożenia chleba.

Jeden z wizerunków Dextera w jego panteonie był ozdobiony inskrypcją »jestem pierwszym na Wschodzie, pierwszym na Zachodzie i największym filozofem w zachodnim świecie«

Napoleon Bonaparte pojawia się w „Piklu…” wielokrotnie, zawsze jako przyjaciel Dextera. Na jedynym zachowanym wizerunku — słynnej rycinie z pieskiem — nasz bohater paraduje w wielkim bikornie, przypominającym naleśnik kapeluszu, tak charakterystycznym dla francuskiego cesarza… Jedno ze współczesnych amerykańskich wydań „Pikla…” umieszcza wręcz na okładce Bonapartego zamiast Dextera. Można powiedzieć, że Dexter to rozum na koniu — jak nazwał Napoleona Hegel — który łapie ciężką schizę. Gdyby jego losy potoczyły się inaczej, być może skończyłby w szpitalu psychiatrycznym, twierdząc wszem i wobec, że jest Napoleonem. Jak jednak wiadomo, chorzy psychicznie mogą być ludzie biedni, bogaci są co najwyżej ekscentryczni, więc psychoza Dextera znalazła ujście w druku.

Jakie motywacje stały za tym ego tripem? Jak pisze Puldzian „by dołączyć do elity, Dexter uzurpował sobie status lorda i markiza, zatrudnił poetę-laureata, zmontował baroński zaprzęg, wreszcie objął wyznaczone jeszcze przez króla obowiązki »powiadamiającego o jeleniu«”. Z kolei anonimowy autor wstępu do drugiego wydania „Pikla…” dodaje, „że wraz z bogactwem przyszło pragnienie dystynkcji, a ponieważ próżność jego była niezmierna, nie szczędził pieniędzy, aby zyskać rozgłos”. Z pewnością Dexter był megalomanem, jednak gdyby zależało mu tylko na popularności, rozgłosie czy statusie społecznym, mógłby ograniczyć się do konsumpcji na pokaz i naśladowaniu praktyk klas wyższych. Mógłby snobować się na filozoficzne zainteresowania, jest jednak dzieckiem Oświecenia ze wszystkimi tego konsekwencjami. On na serio chce być filozofem, człowiekiem pisma, obywatelem republiki listów, republique de lettres, rzeczpospolitej wiedzących — bo przecież nie łuczonych — człowiekiem czyniącym publiczny użytek z rozumu „wobec całej publiczności c z y t a j ą c e g o  ś w i a t a”[2]. Stąd adresatem „Pikla…” jest „jejmość drukarz”, Dexter zwraca się do niego wielokrotnie, niejako dyktując mu swoje słowa. Widać tu fetyszyzm, z jakim ten pozbawiony przecież formalnej edukacji człowiek podchodzi do wynalazku druku i całego obiegu słowa pisanego. W pewnym momencie trafiamy wręcz na opis objawienia: „świat był zrobiony […] papierem piurem oraz atramentem i tczionką”. Dexter dobrze wyczuł, że miejsca w pamięci potomnych nie zapewni mu majątek, sława ekscentryka czy nawet mauzoleum — które, choć zbudowane na mocnych fundamentach, nie dotrwało do naszych czasów — ale właśnie wielopiętrowy gmach, jakim jest „Pikiel dla wiedzących…”. Puldzian pisze, że książka ta „przeniosła autora ze zbioru wielkich przedsiębiorców (o których pamięć przemija jak hossa) do zbioru ponadczasowych literatów (o których pamięć nie przemija jak renta gruntowa)”. I faktycznie tak jest, bo „Pikiel…” doczekał się w Ameryce dziesiątek reedycji i wznowień, mimo że nie nadaje się do pobieżnej lektury.

Przekład Dextera był dla Puldziana wyzwaniem, które podjął dla sportu. „Wymagajcie od siebie, choćby inni od was nie wymagali”, powiedział kiedyś Jan Paweł II do młodzieży. Jak pisze sam tłumacz, „[s]wego czasu piorunujące wrażenie zrobiła na mnie książeczka »Czyny i myśli doktora Faustrolla, patafizyka« przełożona przez Jana Gondowicza, wcześniej jeszcze fenomenalne tłumaczenie »Władcy Pierścieni« Jerzego Łozińskiego, a niedawno »Zhuangzi« Marcina Jacobego. Chciałem zrobić coś podobnego: móc napisać tekst, w którym tłumaczę decyzje translatorskie”. Tak jakby przekład ekscentryka z XIX wieku miał być tylko pretekstem do translatologicznej łamigłówki, wyczynem dla samego wyczynu.

Zadaniem, które postawił przed sobą Puldzian, „było »poprawne« »przełożenie« »błędów« Dextera”. Pisarz, z racji braków w wykształceniu, posługiwał się angielskim w stopniu dalekim od językowej normy, pisał bez użycia znaków interpunkcyjnych, stawiając byka na byku. Przy pierwszym podejściu Puldzian próbował przełożyć ten strumień świadomości, używając zdegenerowanej, naszpikowanej makaronizmami polszczyzny z końca XVIII w., a więc współczesnej Dexterowi. Jednak język z czasów schyłku Rzeczpospolitej Obojga Narodów nie był w stanie oddać ducha rodzącego się amerykańskiego kapitalizmu. Kolejna próba polegała na podkręceniu współczynnika błędów do maksimum poprzez zapożyczenie języka i ortografii z komentarzy w polskim internecie. Również to podejście nie potrafiło jednak oddać ducha oryginału. W końcu, za trzecim podejściem, dzięki czemuś na kształt reverse engineeringu Puldzie udało się dojść do tego, że „Pikiel…” jest zapisem fonetycznym słowotoku Dextera. „Tekst jest nieczytelny, ale wymawialny”. Dexter zapisywał wyrazy tak, jak je słyszał. Faktycznie, jeżeli czytamy „Pikiel” pod nosem, tekst okazuje się być zrozumiały – intuicyjnie wstawiamy znaki przystankowe tam gdzie powinny się znaleźć. „Brakujące w zapisie znaki interpunkcyjne uzupełnia montowany fabrycznie w człowieku automat dykcyjny”.

Jeżeli czytamy »Pikiel« pod nosem, tekst okazuje się być zrozumiały – intuicyjnie wstawiamy znaki przystankowe tam gdzie powinny się znaleźć

Podobnym translatologicznym wyczynem było przełożenie peanu na cześć Dextera pióra jego protegowanego, poet-laureate, Jonathana Plumera. Puldzian poprosił o tłumaczenie Filipa Matwiejczuka. Jak twierdzi Puldzian, „wiersz jest formatem mi obcym, próby przekładu nie szły w żadną stronę”. Zamiast tłumaczyć łopatologicznie litera po literze, trzeba było znaleźć kogoś, kto odda ducha tekstu, używając do tego sztuki rymotwórczej. Matwiejczuk nie tyle przełożył wiersz Jonathana Plumera, co wcielił się w jego postać. Jak czytamy w posłowiu, „wywiązał się z tego zadania bestialsko i tym samym został polskim Poetą-Laureatem Timothy’ego Dextera”.

Warto powiedzieć parę słów o okładce „Pikla…”, która wygląda, jakby została krzywo wydrukowana, tak jak to się często zdarza w książkach sprzed kilkuset lat, odbijanych na prasie drukarskiej. Z tyłu z kolei ucięty jest numer ISBN, widać tylko kod kreskowy, co jest subtelnym nawiązaniem do hejtu na papierowy obieg wydawniczy i związany z nim reżim praw autorskich, obecnego w pierwszym manifeście Rozdzielczości Chleba. Cała okładka naćkana jest ozdobnikami drukarskimi, tymi wszystkimi esami-floresami spotykanymi dzisiaj chyba już tylko na zaproszeniach ślubnych, klepsydrach i stylizowanych wydaniach skrzydlatych słów czy innych złotych myśli. Ich nadmiar, horror vacui, przywodzi na myśl styl samego Timothy Dextera, „sraczkę werbalną”, pisanie wszystkiego, co ślina na język przyniesie, połączoną z oświeceniową bombastycznością. Nawiązuje też do słynnej erraty dodanej do drugiego wydania „Pikla…”. W odpowiedzi na narzekania, że książka nie zawiera znaków interpunkcyjnych, Dexter wydrukował je na osobnej stronie, żeby czytelnicy „se popierzyli i posolili iak lubią” — powstawiali je tam, gdzie uważają za słuszne.

Puldzian trafił na Dextera przy okazji riserczu do wystawy „Sukcesizm”, tak jakby postawił sobie za zadanie znalezienie najbardziej ekscentrycznego człowieka sukcesu. Owocem pracy nad sukcesizmem były także „Firmy” , alfabetyczny spis ponad siedmiu tysięcy polskich firmonimów, czyli nazw przedsiębiorstw, tych wszystkich Januszeksów i Polbudów. Była to archeologia polskiej przedsiębiorczości uprawiana narzędziami onomastyki. Publikacja rozmiarów książki telefonicznej okazała się sukcesem i w czasie, kiedy Ha!art promował swoją linię konceptualną, opartą o przeszczepianie na polski grunt eksperymentów z nurtu amerykańskiego conceptual writting, Puldzian pokazał, że Polacy nie gęsi.

Wtedy też ujawnił się modus operandi Piotra Puldziana Płucienniczaka: self-publishing jako medium twórcze. Już Rozdzielczość Chleba prowadziła grę nie tylko z obiegiem poetyckim, ale z rynkiem wydawniczym w ogóle — jako hub wydawniczy sama udostępniała swoje publikacje za darmo w internecie, naśladując tym samym największy gest piractwa w historii, jakim było cudowne rozmnożenie chleba przez Jezusa. Hegemonię papierowych książek i kopirajtu miały zakończyć powielane za darmo pliki tekstowe z Chomikuj.pl. Po zamknięciu świętej pamięci Rozdzielczości Chleba Puldzian wraz Łukaszem Podgórnim i Aleksandrą Korzelską stworzyli Imperium Ducha, syndyka masy upadłościowej Rozdzielczości, „grupę osób posiadających zdolność wydawniczo-wystawienniczą”. Tam Puldzian przyłożył rękę do kolejnych pozycji — w tym reedycji „Manifestu komunistycznego”, w której słowo „proletariusz” zostaje zastąpione słowem „kobieta”, czy recenzowanych już na tych łamach „Gesta Biedronis autorstwa Popularza z fanpejdża Stronnictwo Popularów, które miałem przyjemność współredagować. Kiedy i ta formuła się wyczerpała, Puldzian założył jednoosobową instytucję-słup Dar Dobryszyc, czyli Zakład Wydawniczo-Propagandowy lub Oficynę Propagandowo-Krajoznawczą. Jej nakładem wyszła najpierw książeczka „Logotypy Radomia” z własnoręcznymi rysunkami Puldy, a następnie nasz „Pikiel dla wiedzących…”.

Modus operandi Piotra Puldziana Płucienniczaka: self-publishing jako medium twórcze

Puldziana można nazwać Januszem self-publishingu. O ile samowydawanie może być zupełnie racjonalną strategią rynkową, pozwalającą ominąć gatekeeperów w postaci domów wydawniczych, wstrzelić się w wolną niszę, zminimalizować ryzyko finansowe dzięki małym nakładom i zwiększyć zysk dzięki pozbyciu się pośrednika, to w rękach megalomana staje się niebezpiecznym narzędziem. Kto nie kojarzy tych wszystkich niespełnionych poetów wciskających przechodniom wydrukowane przez siebie tomiki, szurów kolportujących swoją wersję „Protokołów mędrców Syjonu”, aspirujących inteligentów, którzy opłacili druk, redakcję, korektę i skład własnych przemyśliwań tylko po to, żeby pochwalić się przed rodziną i znajomymi publikacją przez duże P[3]? Puldzian ze swoim projektem wydawniczym sytuuje się gdzieś w tych wstydliwych rejonach rynku książki, a jego działalności patronuje duch Timothy Dextera. Puldzian jest Januszem — jednoosobowym przedsiębiorstwem, którego kapitał zakładowy stanowią dobre chęci, pomysł i ręce gotowe do pracy. Zamiast szczęk z tureckimi gaciami ma program do DTP i stałe łącze, ale mindset się nie zmienia. „Moim wzorem biznesowym jest sklepik szkolny”, napisał mi Puldzian na Messengerze. Na przełomie XVIII i XIX wieku wciskałby egzemplarze Biblii tubylcom w Indiach Wschodnich, w trzeciej dekadzie XXI wydaje własnym sumptem konceptualne zbiory firmonimów, rysunki logotypów i tłumaczenia amerykańskich ekscentryków. Byleby się kręciło. Cel klasycznego self-publishingu jest biznesowy, celem samizdatu jest uniknięcie cenzury, celem własnego sumptu jest wydawanie samego siebie — i ostatecznie dla samego siebie. W posłowiu do „Pikla…” Puldzian pisze: „cnotą jest wydać książkę, której nie przeczyta nikt poza autorem bądź tłumaczem: być sobie Nadawcą i Odbiorcą”. Wydać książkę dla siebie samego — najwyższa forma własnego sumptu. Timothy Dexter lubi to.

 

[1]Kwakrzy — inaczej Religijne Towarzystwo Przyjaciół, odłam chrześcijaństwa znany ze swojego pacyfizmu.

[2] Immanuel Kant, „Odpowiedź na pytanie: Czym jest oświecenie?”, [w:] tegoż, „Rozprawy z filozofii historii”, przeł. Tomasz Kupś, Kęty 2005.

[3]Co ciekawe pomimo rozwoju internetu, który z resztą znacznie ułatwia samopublikowanie e-booków, megalomani tego świata dalej mają fetysz papieru. Rozdzielczość Chleba chciała przenieść cały obieg literacki do sieci, ale już Puldzian, jeden z jej syndyków, trolluje rynek wydawniczy drukowanymi książkami. Można wręcz postawić tezę, że konceptualizm w polu literackim ma sens o ile jest właśnie „drukowaniem internetu”, żeby zacytować jednego z ojców amerykańskiego conceptual writting Kennetha Goldsmitha.

 

Timothy Dexter
„Pikiel dla Wiedzących, czyli Proste Prawdy w Zgrzebnej Szacie”, przeł. P. Puldzian Plucienniczak, Dar Dobroszyc Oficyna Krajoznawczo-Propagandowa, s. 138.

Jakub Baran
ur. 1990 r. w Krakowie, studiował filozofię na Uniwersytecie Jagiellońskim, do 2018 związany z Korporacją Ha!art. W latach 2015–2019 działacz partii Razem. Publikował m.in. w „Ha!arcie”, „Praktyce Teoretycznej” i „Stonerze Polskim”.
redakcjaJacek Wiaderny
korekta Krzysztof Sztafa

Timothy Dexter
„Pikiel dla Wiedzących, czyli Proste Prawdy w Zgrzebnej Szacie”, przeł. P. Puldzian Plucienniczak, Dar Dobroszyc Oficyna Krajoznawczo-Propagandowa, s. 138.

POPRZEDNI

recenzja  

Nie ma przeżyć nieważnych

— Małgorzata Tarnowska

NASTĘPNY

recenzja  

Przygoda ducha

— Tadeusz Lubelski