fbpx
Ładowanie strony
Logotyp magazynu Mały Format

 

Na pustyni
Ujrzałem nagą bestię,
Co przykucnęła na ziemi
Trzymała w rękach swe serce
Pożerając je.
Spytałem: czy to dobre, bracie?
Gorzkie jest, gorzkie – odrzecze;
Lecz mi smakuje,
Bo gorzkie
I – bo moje to serce.

(Stephen Crane, „Na pustyni” w przekładzie Leszka Elektrowicza)

Dwadzieścia lat po wydaniu „Wojny polsko-ruskiej pod flagą biało-czerwoną” Dorota Masłowska objawiła się niczym bestia z wiersza Stephena Crane’a: przerażające zwierzę w ludzkiej masce z okładki płyty „Wolne”. W niestabilnych czasach naznaczonych wojną pożera własne gorzkie serce.

Album Doroty jest równie romantyczny, co naturalistyczny, jak „pierdolenie w białych słońca pokotach” albo jak fraza „idę do ciebie naga przez pokoje”, bo „muszę natychmiast się kochać, krzyczeć i rodzić”. Artystka w dosłowny sposób opowiedziała na nim o swoich uczuciach i pragnieniach. Wyraziła ‒ jak sama przyznała w rozmowie z Łukaszem Łacheckim ‒ niewyrażalne dla niej dotąd uwikłanie. Uwikłanie w patriarchat i relacje z mężczyznami – zarówno tymi, z którymi łączyła ją emocjonalna więź, jak i tymi, którzy chcieli zarządzać jej karierą i talentem. W tym celu sięgnęła po hip-hopową poetykę oraz wpisane w nią prostotę i bezpośredniość. I mimo że już wcześniej korzystała z rapowych środków, jej rymowane teksty miały określony rytm (flow), to na „Wolne” po raz pierwszy za ich pomocą opowiedziała o osobistych doświadczeniach.

Album Doroty jest równie romantyczny, co naturalistyczny, jak «pierdolenie w białych słońca pokotach» albo jak fraza «idę do ciebie naga przez pokoje»

Z przytoczonego wyżej wywiadu dowiadujemy się, że o projekcie, który w ostatecznym kształcie stał się albumem „Wolne”, zaczęła myśleć już po wydaniu jako Mister D. płyty „Społeczeństwo jest niemiłe” (2014). Tamten świadomie kiczowaty, kampowy album muzyczny – będący zarówno komentarzem społecznym, jak i satyrą na polską mentalność – traktowała jako alternatywę dla „literatury zaangażowanej”, której tworzyć nie chciała. Artystka wcielała się na nim w bohaterów kolorowych gazet lub „zwyczajnych Polaków” i odegrywała sceny z ich życia, opierając się na popularnych przekonaniach („Ryszard”) czy zbiorowych doświadczeniach („Chrzciny”). Te dwie płyty trudno jednak ze sobą porównywać. Perspektywa na „Wolne” jest jednostkowa, album powstał z potrzeby wyrażenia emocji, niepokoju, napięcia, cielesności. Pisząc beletrystykę, Dorota Masłowska nie potrafiła ich wyrazić, bo zakładała wiele masek, stosowała autoironię, dodawała nowe sensy. Po ośmiu latach od wydania „Społeczeństwa” naprzeciw wyszedł jej SBM Label – największa hip-hopowa wytwórnia w Polsce. Wiosną 2022 r. artystka podpisała kontrakt z jej nowo powstałym alternatywnym oddziałem, czyli SMB A, który zamknięto rok później wraz z zakończeniem i premierą jej projektu. Propozycja, by pomóc Dorocie nagrać i wydać album, była tym bardziej zaskakująca, że sytuacja, w jakiej wówczas znajdowała się wytwórnia, zaczynała robić się specyficzna. W labelu zachodziły duże zmiany, a fani przywiązani do popularnych raperów, takich jak Bedoes czy Jan-rapowanie (artyści w SBM przez lata funkcjonowali także jako ekipa, rodzina), byli zawiedzeni kolejnymi decyzjami artystycznymi i wydawniczymi. Jeden ze współzałożycieli, Solar, nawet się do tego odniósł na początku bieżącego roku w specjalnym osobistym i szczerym numerze. Skomentował również niechęć młodej publiczności SBM do wydanych ówcześnie dwóch singli Doroty („Nie siadły »Motyle«, rozumiem, nie wasza jazda, ale nie docenić tekstu do »Ojca« to owczy pęd”).

No właśnie, nowa muzyka pisarki dotarła nie tylko do osób zainteresowanych jej wcześniejszą twórczością, ale także do tych, które wiedzą jedynie, że zdobyła kiedyś Nagrodę Literacką Najk i nie jest to jakiś random. Jej pierwszy singiel „Motyle” wywołał burzę. Podobną zresztą do tej, którą dwadzieścia lat wcześniej wywołała „Wojna polsko-ruska”. Z tą różnicą, że debiutancka powieść spotkała się przede wszystkim z krytyką ze strony starszego pokolenia, a muzyka wydana przez SBM – młodszych o parę dekad słuchaczy polskiego rapu. Artystka ponownie wkroczyła do zdominowanego przez mężczyzn środowiska (tym razem hip-hopowego) i po raz kolejny zburzyła gatunkowy porządek. Bo wzięła się za rap, a rapować nie potrafi; bo sepleni i ma złą dykcję; bo nie pasuje do katalogu SBM; bo jest dojrzałą kobietą, w dodatku spoza środowiska hip-hopowego. Dorota liczyła się z tym, że jej nowy projekt może spotkać się z negatywnym odbiorem. W rozmowie z Wojciechem Engelkingiem dla „Vogue’a”, na którego okładce – podobnie jak Mata, również związany z SBM – pojawiła się w październiku 2022 r., stwierdziła, że gdy hierarchia zostaje sforsowana przez intruzkę, budzi się święty gniew. A jego naturalnym regulatorem jest hejt. Dziś, inaczej niż dwie dekady temu, rozpoznajemy go jako zjawisko.

Wzięła się za rap, a rapować nie potrafi; bo sepleni i ma złą dykcję; bo nie pasuje do katalogu SBM; bo jest dojrzałą kobietą, w dodatku spoza środowiska hip-hopowego

Gdy premierę miała „Wojna polsko-ruska”, podział na sztukę wysoką i niską w Polsce pozostawał nadal żywy. Podobnie jak dyskusja o hip-hopie, który w kraju stawał się coraz popularniejszy, a przez media traktowany był z góry. Wchodząca wtedy w dorosłość pisarka zwróciła na siebie uwagę nie tylko dlatego, że zatarła granicę pomiędzy kulturami, a język, którego używała, miał korzenie w codzienności. Emocje wzbudzało przede wszystkim to, że była kobietą, a „pisała tak dobrze, jak mężczyźni”. Takie stwierdzenia z jednej strony miały charakter nobilitujący, z drugiej sprawiły, że postrzegano ją przede wszystkim przez pryzmat płci. Tożsamość i autoprezentacja Doroty Masłowskiej od początku znajdowały się więc w centrum zainteresowania i były nieodłącznym elementem strategii artystycznej. Anna Michalak w tekście „Wulnerabilność Doroty Masłowskiej” pisze wręcz, że w przypadku artystki „partycypacyjny wymiar twórczości nie działa na zasadzie spójnej liniowej narracji, lecz jest pewnym projektem tożsamościowym. »Dorota Masłowska« to dzieło interaktywne i multimedialne, można powiedzieć: literatura poszerzona”. W drugiej powieści, „Pawiu królowej” (2006) Dorota Masłowska ukazała siebie w krzywym zwierciadle. Można powiedzieć, że Patrycja Pitz i Anna Przesik, jak również postać, którą w „Wojnie polsko-ruskiej” na komisariacie spotyka Silny, czy MC Doris, czyli porte-parole autorki, byli czymś w rodzaju jej alter ego. Zmierzyła się w ten sposób z różnymi głosami krytyki i formami, w które ją wtłaczano lub których się spodziewała; z byciem deprecjonowaną, uznawaną za sztuczną, stwierdzeniami, że jest brzydka, „uproszczonym postrzeganiem jej przez media”.

Dziś widzimy Dorotę w teledysku siedzącą w aucie obok rapera Białasa. Gdy wychodzi z samochodu, zostaje zastąpiona przez twerkującą tancerkę. Nawet jeśli w ostatnich latach teksty pisarki były wystawiane w teatrach i ekranizowane, a jej twórczość – podobnie jak hip-hop – jest ważnym elementem polskiej popkultury, muzyka Doroty Masłowskiej może wprowadzać w konsternację z jeszcze innych powodów. Masłowska się odsłoniła – po raz pierwszy jako artystka (pisząc o sobie) i jako kobieta (pisząc o swojej seksualności). Opisała przy tym swoją emocjonalną zależność. Z wrodzonej przekory przyjęła postawę odwrotną, niż tę narzucaną przez hip-hop: „skoro oni mówią, jacy są silni i bezwzględni, ja opowiem o tym, jaka jestem słaba i względna” ‒ powiedziała w wywiadzie udzielonym Michałowi Nogasiowi dla „Wysokich Obcasów”. Zamiast podkreślać swoją niezależność, popisywać się umiejętnościami czy chwalić osiągnięciami (uprawiać braggadocio), Dorota się rozbiera i niczym nie zasłania – jej siłą staje się wrażliwość i uległość; to, jak odwraca gatunkowy schemat. Na przykład wtedy, gdy w utworze „Miłość” na chłodnym trapowym bicie wypowiada wersy:

 W głowie piszę wiersz
Ma tylko jeden wers i kropka
Że cię kocham, a to miasto jest jak coś tam
Sobie coś tu dopisz sam, bo mnie to wali
Bo jestem potworem, zombie, pniem, pustym w środku ciałem,
co się ulicami
Bezwiednie toczy
A moje oczy lśnią bezsensownie
Jak unijne miliardy utopione w błocie

Masłowska nie jest raperką i do bycia nią nie aspiruje. Mówi, że pisząc „hip-hopowe” powieści, interesowało ją tylko wprawianie się w jakiś rodzaj rytmu. Nigdy też nie udawała, że to jej gatunek, po prostu używała go jako formy. I na albumie „Wolne” Dorota również hip-hopu nie zawłaszczyła. Właściwie bliżej jej do spoken wordu, melorecytacji niż do rapu; projekt znajduje się gdzieś na pograniczu muzyki a poezji. Nawet jeśli płytę wydał i wypromował SBM, wyprodukowali – oprócz Solara i Białasa – związany z labelem Lanek i Lucassi (połowa duetu Coals), a nad całością jako producent wykonawczy czuwał znany m.in. ze współpracy z Pezetem Auer (który jest także autorem muzyki do ekranizacji „Innych Ludzi” (2021) w reżyserii Aleksandry Terpińskiej). Choć bity na „Wolne” są niepokojące i podtrzymują napięcie, to niekoniecznie je potęgują. Zgodzę się z Bartkiem Chacińskim, uważającym, że gdyby Dorota podjęła współpracę na przykład z 1988 (z którym w zeszłym roku płytę stworzyła Brodka), być może udałoby się uzyskać bardziej oryginalne, wyjątkowe brzmienie oraz wydobyć więcej emocji z poszczególnych wersów. Słysząc Dorotę na podkładach, na których mógłby nawinąć Białas czy Bedoes, można odnieść wrażenie, że to kolejny paradoks tej płyty. Bity są przystępne (nawet jeśli bywają nieco eksperymentalne, jak w „Gadżetach”) w przeciwieństwie do trudnej w odbiorze melorecytacji Doroty, ale artystka brzmi na nich dobrze. Są podobnie metaliczne i przestrzenne jak muzyka na albumie „Społeczeństwo jest niemiłe”. Tak czy inaczej, to nie warstwa muzyczna w projekcie „Wolne” jest najważniejsza. Na pierwszym planie ponownie znajduje się postać Doroty. Tylko że tym razem zamiast przechwytywać formy, w które jest wtłaczana, zupełnie się im wymyka. Po raz pierwszy decyduje się opowiedzieć o sobie i nie robi tego za pomocą innych postaci. Nie występuje też jako kobieta-pisarka czy artystka – występuje jako kobieta dojrzała, kochanka, córka.

Na pierwszym planie ponownie znajduje się postać Doroty. Tylko że tym razem zamiast przechwytywać formy, w które jest wtłaczana, zupełnie się im wymyka

Album ma tym bardziej intymny charakter, że teksty są na nim trochę jak wewnętrzne monologi albo jak strumienie świadomości. Brzmią tak, jakby autorka dość spontanicznie opowiadała o poszczególnych chwilach, zdarzeniach z przeszłości, które właśnie jej się przypomniały; które nadal w niej tkwią. Takie wrażenie można odnieść już na samym początku – gdy w utworze „Światło” Dorota nawiązuje do piosenki Ryszarda Rynkowskiego i przywołuje moment, w którym zakończyła się znacząca dla niej relacja:

Nagle
Jak Vivaldiego pory roku zmienia się w twoich oczach światło
W mroku przy drzwiach zakładasz buty jak struty
Nie mówisz mi, że już nie wrócisz, ale ja wiem to
Nogi mi miękną, dłonie mi więdną
I w tym momencie serce jak ekran iPhone’a na milion kropli mi pęka

„Wolne”, tak samo jak życie, jest (trochę) nowelą. Na trwającej niespełna pół godziny płycie napięcie narasta powoli, a punkt kulminacyjny występuje gdzieś na wysokości „Motyli” i „Kobiety-wody”. To utwory, w których emocje są najsilniejsze, a na ich przecięciu Dorota staje się wolna. Potem katharsis – „Wiosna to wojna”. Moment, w którym artystka na chłodno opisuje swoje relacje z mężczyznami, poczucie gorszości, próby, by im dorównać, i stosunek do swojego ciała („Byli mądrzy i swobodni, ja gruba i gruba, gdy wciągali, ja wciągałam udon, a na fotach brzuch i uda, wiedząc, że się to nie uda, wiedząc, że się nie zdarzają cuda”).

Wśród dwunastu utworów składających się na ten album, drugi z nich, czyli „Serce”, wydaje się najważniejszym momentem ekspozycji. Nieco odstaje od pozostałych – ani nie jest zapisem konkretnego stanu emocjonalnego, ani nie jest historią. Słuchając go, możemy wyobrazić sobie, że jedziemy samochodem, a za oknem widzimy kolejne obrazy: łąki, pola, bory, góry, nieużytki, orleny, parkingi, tojtoje. „Serce” można potraktować jako punkt wyjścia dla pozostałych utworów na płycie. Wciąż bijące serce (rytm piosenki dodatkowo podkreśla pulsujący bit) jest jak to uwikłanie, z którego trudno się uwolnić – „przez koszulę i skórę przenika, jak ładunek tyka, wygłuszyłam dzielnicę, obcięłam uszy, wciąż słyszę, jak biję słyszę, jak bije ci słyszę”. Działa to zwłaszcza w zestawieniu z kolejnym utworem na trackliście, „Ojciec”, w którym artystka żegna swojego tatę-marynarza.

Dorota wyraża emocje w prostych słowach. Wykorzystuje również zrozumiałe symbole i nieskomplikowane, a jednocześnie obrazowe porównania. W „Ojcu” to na przykład wersy „usta masz sine jak luty w Gdyni”. Albo wspomnienie jak tata miał w zwyczaju patrzeć „na parking przez firanki, czy auto stoi”, a teraz „z każdą chemią jego oczy patrzą coraz dalej przez ścianę i firanę”, a nie na – dawno sprzedane zresztą – renault megane. Kolejne utwory to raczej konkretne sytuacje lub stany emocjonalne. W „Lajkach” Dorota przytacza wywołujące dyskomfort sny, w „Miłości” zestawia dwa skrajne doznania – złe samopoczucie i zakochanie. Przy tym wspaniale i bezpośrednio pisze o pożądaniu i przyjemności. Na przykład, że się rozbiera i po kolei zdejmuje pierścionki, kolczyki, kłódki, sprzączki, zamki, bluzę i stanik, spodnie, majtki i idzie do kogoś naga („Idę do ciebie”). Dorota napisała ten tekst w momencie wybuchu wojny w Ukrainie. Inwazja Rosji wiosną ubiegłego roku i związane z nią nastroje – niepokój, niepewność i widmo śmierci przy zachowaniu niezmiennej codzienności – przebijają się nie tylko z zamykającego album utworu „Wiosna to wojna”, ale także z „Balu” nawiązującego do „Karuzeli z Madonnami” Mirona Białoszewskiego:

No co za bal
Tysiąc par
Parkiet już pęka w szwach
Uberów sznur ciągnie się, zaciska jak pętla
A w każdej bryce vis-à-vis Madonna
Madonna tak piękna
Lecz ten ostatni raz
Lecz ten ostatni raz
Zatańcz ze mną, niech się śmieją z nas
Po prostu tańcz
Ja też nie wiem jak
Jeb to, po prostu tańcz
Ja też nie wiem jak
Tańczę jak drewno

Z kolei w „Gadżetach” opowiada o tym, jak kupiła sobie używane zabawki erotyczne. Niosła je w siatce, a gdy weszła do klatki w bloku, zaczepiły ją sąsiadki. „Au revoir, kutasy” – Dorota zamyka się w mieszkaniu i odlatuje. Stwierdza: „Bo dość już mam uzdania, potrzeba mi wyuzdania”. W przytoczonej wyżej rozmowie z Michałem Nogasiem wyjaśniła, że widzi „uzdanie” jako nieustanną kontrolę seksualności, ocenę atrakcyjności ciała, „porządności”, „prowadzenia się”. Natomiast gadżety seksualne na wagę – jak tłumaczy – są synonimem ostatecznej obrzydliwości. Choć dla niej tworzą w tej piosence „ciekawą, wolnościową figurę”. Dodaje, że kobiety mają prawo być też wstrętne, jeśli chcą; „Obrzydzać komuś, a nie być sobie obrzydzane. Zresztą to obrzydzanie to jedna z form patriarchalnej przemocy” – zaznacza artystka.

Kobiety mają prawo być też wstrętne, jeśli chcą; «Obrzydzać komuś, a nie być sobie obrzydzane. Zresztą to obrzydzanie to jedna z form patriarchalnej przemocy»

W „Weź skręć” z wyczuwaną w głosie lekką złością i żalem Dorota zwraca się do byłego, a w kontrastujących z nim „Motylach” z przejęciem relacjonuje wydarzenie z początku ekscytującej relacji. W tym pierwszym podkreśla swoją (być może pozorną, zważywszy na wersy o zabawie z przyjaciółmi na pokaz) przewagę – to on najebany ogląda jej zdjęcia. W drugim utworze poddaje się nowemu uczuciu i pożądaniu; po raz kolejny wyraża swoją seksualność, będąc „wyuzdaną”.

Czy na końcu Dorota stała się – jak deklaruje w utworze „Wiosna to wojna” – radosna i spokojna? Na pewno stała się wolna i znalazła swój nowy – bo nieprzesiąknięty autoironią i wprowadzający dystans pomiędzy nią a odbiorcą – język. Nadal potoczny, naturalny i dynamiczny, ze wszystkimi „se” zamiast „sobie” i wzmacniającymi te cechy wtrąceniami w stylu „A choineczki zapachowe – nie wiem, co z nimi, ale też niech coś tam robią” („Motyle”). W rozmowie z Łukaszem Łacheckim dla „Krytyki Politycznej” Dorota Masłowska powiedziała, że nie wie, czy ten język będzie zaraźliwy i przekonujący dla innych kobiet.

Dla mnie jest. W kontekście jej wcześniejszej twórczości i krytyki, której była obiektem. Doroty Masłowskiej wersy „Mówili mi, że nie mogą się już patrzeć na mój krzywy ryj, uzbierałam na plastyczne operacje, wznosili się na wyżyny ironii, ja wspinałam się za nimi ile sił, lecz nie mogłam ich dogonić” („Wiosna to wojna”) wybrzmiewają mocniej. Być może ktoś zarzuciłby Dorocie, że znów próbuje ich, tych mężczyzn, dogonić, nagrywając płytę na rapowych bitach z pomocą artystów z hip-hopowego środowiska. Tylko że – jak wspomniałam wyżej – Dorota nie aspiruje do bycia raperką. Wręcz przeciwnie, jej bronią jest odwrócenie konwencji oraz odzyskanie emocjonalnej i artystycznej niezależności. No i najważniejsze: ta płyta podoba się jej i według niej jest dobra. Bo to jej płyta; bo to jej serce.

 

Dorota Masłowska

„Wolne”, SBM Label, Warszawa 2023.

Klementyna Szczuka
Dziennikarka i kulturoznawczyni. Publikowała m.in. w Krytyce Politycznej i newonce, obecnie współpracuje z Vogue.pl.
redakcjaBarbara Rojek
korekta Karolina Wilamowska

Dorota Masłowska

„Wolne”, SBM Label, Warszawa 2023.

POPRZEDNI

recenzja  

Postapokalipsa tu i teraz

— Joanna B. Bednarek

NASTĘPNY

recenzja  

Sto trzydzieści cztery „przyjaciółki”, czyli rzecz o queerowych biografiach kobiet*

— Barbara Trojanowska