fbpx
Ładowanie strony
Logotyp magazynu Mały Format

Ekonomia nieortodoksyjna stoi przed nie lada komunikacyjnym wyzwaniem. I nie chodzi tu tylko o brak wspieranych przez możnych sponsorów instytucji, które promowałyby jej idee. Na tym polu konkurencja z liberałami z pewnością prowadzona jest z nierównych pozycji. Świat wielkiego (ale i średniego!) kapitału posiada – no właśnie, kapitał – dzięki któremu może sponsorować pozorujące obiektywność i „niezależną eksperckość” think tanki i inne ośrodki dyskursywnego promieniowania. Świat kapitału posiada także medialne przywileje, dzięki którym w mediach głównego nurtu przedstawicieli organizacji lobbingowych przedsiębiorców przedstawia się jako bezstronnych analityków; przedstawicieli analogicznego lobbingu świata pracy (jakim najczęściej są związki zawodowe) w najlepszym wypadku usadza się w roli reprezentujących wyłącznie „partykularny” interes swojej grupy. To wszystko gorzej lub lepiej opisane zjawiska, których przypominania – jeśli nie chcemy obudzić się w świecie, w którym garstka milionerów jest w stanie urządzać życie społeczne bez oporu ze strony pozostałych – nigdy dość.

Nie bez znaczenia wydaje się także logiczna struktura zagadnienia. Większość zasad ekonomii ortodoksyjnej odpowiada naszym potocznym intuicjom – stanowi bowiem proste sumowanie indywidualnych doświadczeń, a zależności pozostają takie same na poziomie jednostki, jak i całego społeczeństwa. Heterodoksi nie mają takiego luksusu. Ich teorie pokazują, że zależności w gospodarce jako całości działają jakościowo inaczej. Trochę tak, jakbyśmy próbowali zrozumieć procesy oddychania i fotosyntezy, znając jedynie proste prawa mechaniki. Do zrozumienia cyrkulacji tlenu i dwutlenku węgla w środowisku nie wystarczy wyłącznie ich konsekwentne aplikowanie. Trzeba zapoznania się z odmiennym zestawem narzędzi poznawczych. Czasem zdarza się, że prawa ekonomii głównego nurtu i heterodoksyjnej działają dosłownie w przeciwną stronę.

Większość zasad ekonomii ortodoksyjnej odpowiada naszym potocznym intuicjom (…).

No właśnie – bo czy dług może być dobry? W końcu oszczędność w codziennym języku jest cnotą, a jej znaczenie jest bardzo bliskie po prostu gospodarności. Jednak przesadna oszczędność – na poziomie całej gospodarki – sprawić może, że brak pieniądza w obiegu doprowadzi do spadku zamówień, zamykania się firm i ogólnego kryzysu. Podobnie jest z długiem. Na poziomie indywidualnym wywołuje jednoznacznie negatywne skojarzenia. Osoby, które miały w życiu do czynienia ze spłatą jakichkolwiek zobowiązań, mogą reagować z niepokojem na samo brzmienie tego słowa. Jednak w gospodarce jako całości dług jest w zasadzie koniecznym narzędziem, zapewniającym płynność i ciągłość funkcjonowania: od funduszu remontowego Zarządu Dróg Miejskich po rodzinny sklepik na rogu.

W przezwyciężeniu problemu z komunikacyjnym impasem nie pomógł hermetyczny styl najważniejszych reprezentantów heterodoksyjnej ekonomii. Inspirujący Rafała Wosia Michał Kalecki czy Joan Robinson nie umieli pisać tak, by zainteresowało to kogokolwiek spoza wąskiego grona ich zawodowych kolegów. Nie mieli oni zresztą, najczęściej, takich aspiracji. Ich teksty to w znacznej mierze techniczny żargon – i choć oboje byli głęboko przekonani, że ekonomia nie jest „nauką ścisłą”, a jej odpowiedzi mają charakter polityczny, nie daje się to łatwo wyczytać z ich tekstów (chyba że trafimy na fragment, gdzie stwierdzają to explicite). Nawet znany z błyskotliwych sformułowań John M. Keynes w swoim głównym dziele nieliczne aforyzmy i eseistyczne fragmenty wplótł między obszerne, techniczne rozdziały wymagające niezłej znajomości literatury ekonomicznej.
Jednocześnie można odnieść wrażenie, że komunikowalność pewnych pryncypiów, jeśli chodzi o polityki publiczne (darmowe obiady w szkołach, dostęp do służby zdrowia niezależny od zamożności itp.) jest z roku na rok coraz lepsza i wychodzimy z neoliberalnego/postkomunistycznego backlashu długich lat dziewięćdziesiątych. Z pewnością też – w akademii i debacie publicznej – nie wypada już aż tak ignorować „miękkich”, społeczno-instytucjonalnych wskaźników, a chcący bezrefleksyjnie przesuwać krzywe ekonomiści nie cieszą się już aż takim komfortem.

Z drugiej strony odpowiedź na pytanie „jak to w praktyce działa?” i dlaczego wymienione powyżej polityki oprócz wymiaru humanitarno-cywilizacyjnego mogą się też po prostu – nawet według ortodoksyjnie rozumianego rachunku – „opłacać”, pozostaje nadal nieco zaciemnione. Tutaj z odsieczą przychodzi Woś – piszący jasnym i pozbawionym specjalistycznych terminów językiem – ale nie idący na kompromisy, jeśli chodzi o pokazywanie spraw w całej ich złożoności. „Dług jest dobry” to przełożenie klasyków lewicowej heterodoksji „z polskiego na nasze”. Widać, że autor jest – w dobrym znaczeniu tego słowa –  publicystą, nie akademikiem. Swoboda, którą daje brak konieczności dostosowywania się do rygorów naukowej publikacji, pozwala Wosiowi przedstawić problemy współczesnej ekonomii w sposób zrozumiały dla kogoś, kto chce pojąć otaczający go świat, ale nie ma kilku godzin dziennie na czytanie gospodarczych raportów i postkeynesowskich paperów. Jednocześnie prezentowane przez autora tezy są w tychże raportach i paperach sumiennie udokumentowane: książka stanowi rzetelny przegląd debat i odkryć ostatnich lat.

Autor osadza ekonomiczne teorie w konkretnej rzeczywistości: Polek i Polaków nękanych przez aktywizatorów chwilówkowych firm; par, których nie stać na kredyt (bądź wydają na niego większość pensji) czy wreszcie mających wysoce ambiwalentne relacje z rynkiem kredytowym drobnych przedsiębiorców.

Na pierwszy rzut oka może się wydawać, że książka stanowi wyłącznie próbę przełożenia heterodoksji spod znaku wymienionych myślicieli czy głośnej ostatnimi laty Nowoczesnej Teorii Monetarnej na język zrozumiałej publicystyki. To jednak tylko część poruszanych przez nią tematów. Jest tu, rzecz jasna, sporo o długu w sensie makro, tym dobrym, państwowym, zaciąganym w interesie realizacji dalekosiężnych społecznych celów. Ale Woś dużo pisze też o długu złym, prywatnym, tym, przez który ludzie zaharowują się ponad siły bądź nawet popełniają samobójstwa. To rozróżnienie – dobrze widoczne w procesie lektury książki – nie jest jednoznaczne na poziomie okładki czy spisu treści. Warto jednak zaznaczyć, że publikacja dotyczy obu rodzajów długu. Autor poświęca im porównywalną ilość miejsca. To rozróżnienie, w zasadzie kluczowe, daje się wyczytać w toku uważnej lektury. Być może jednak jest ono niedostatecznie podkreślone w blurbach i spisie treści.

Woś zaczyna swój wywód od przypomnienia historycznych fundamentów: dług był narzędziem, które umożliwiło finansowanie przedsięwzięć o trudnym do wyobrażenia rozmiarze (jak amerykańska wyprawa Kolumba). Dług był, w pewnym sensie, starszy niż pieniądz, nie tylko papierowy, ale także kruszcowy. Etymologia rzeczownika „krewny” (wywodząca się ze związku frazeologicznego „być komuś krewnym” taką czy inną kwotę) nie jest przypadkowa – obok więzów biologicznych pełnił on funkcję dodatkowego spoiwa społecznego. Jednocześnie w wielu językach na poziomie źródłosłowu – i wynikającej z niego zbiorowej podświadomości – nadal zdaje się on mieć charakter przede wszystkim negatywny (jak np. niemieckie die Schuld, równoznaczne z grzechem). I choć wycieczki historyczno-antropologiczne pojawiają się jeszcze gdzieniegdzie w późniejszych rozdziałach (jak fragment o umorzeniu długów przez Solona w VI wieku p.n.e), to wywód bardzo szybko koncentruje się na aktualnym konkrecie. Woś wychodzi od dzieła Graebera, pod którego tezami zasadniczo zdaje się podpisywać, jednak szybko oddaje się obowiązkom kronikarza współczesności. W końcu nawet Solon pojawia się w kontekście zupełnie współczesnej propozycji brytyjskiej ekonomistki, którą Woś przywołuje jako punkt wyjścia do możliwych polityk w naszym tu i teraz.

Poszczególne rozdziały napisane są z solenną, reporterską dokładnością. Stanowią dobry przyczynek do społecznej kroniki Polski ostatnich kilkunastu lat. Podejmowane tematy – jak Provident czy hipoteki – przedstawione są poprzez rekonstrukcję rynkowych tendencji i towarzyszących im legislacji, ale także bezpośrednio osadzone nie tylko w doświadczeniach abstrakcyjnego „społeczeństwa”, ale i konkretnych biografii. Są bohaterowie zanonimizowani, są też kazusy sądowych uzasadnień spraw związanych z umorzeniem czy odroczeniem spłaty zadłużenia. Oprócz wołających o pomstę do nieba sytuacji zniszczenia czyjegoś życia przez bezwzględnych egzekutorów są też przypadki względnie optymistyczne. Woś pisze m.in. o kobiecie, która

(…) była winna czterem bankom mniej więcej tyle samo, przy czym co miesiąc jeden dostawał stówę, a reszta czekała w kolejce. Ikonowiczowie napisali do tych banków, że to nie jest fair, że tamci dostają 100, a oni nic. I proponują, żeby każdy dostawał po 25 zł. Było to poniżej kosztów egzekucji. Trzy banki porzuciły dochodzenie wierzytelności.

Jednocześnie w „Długu…” Woś w zasadzie abstrahuje od tego, z czym wielu kojarzyć może jego medialne aktywności. Nie poświęca wiele miejsca sporowi dwóch głównych partii politycznych, nie prowadzi performansu triggerowania libleftu stwierdzeniami o PiS-ie jako demokratycznym socjalizmie. Woś nie stroni od krytycznej oceny także tych polityków, z których obrony jest znany: uczciwie zwraca uwagę na niekonsekwencje polityk PiS, zaś rozdział o Gierkowskim zadłużeniu – choć podkreśla cywilizacyjny skok, który ono umożliwiło – daleki jest od jednoznacznie apologetycznego charakteru. Nie znaczy to, że nie ma w książce kilku ewidentnych zaczepek w stronę liberalnego mainstreamu. Autor w posłowiu wspomina o doświadczeniach niechęci, jakiej doznał od strony swojego dawnego środowiska po zwolnieniu z tygodnika „Polityka” jako istotnym kontekście dla omawianej tu książki. Polemiczne ostrze wymierzone jest jednocześnie w kwestie o rzeczywistej historycznej doniosłości: są to m.in. towarzysząca zadłużeniowemu kryzysowi mitologia „leniwych Greków” czy możliwe społeczne problemy wynikające ze zbyt technokratyczno-odgórnego wdrażania zielonych reform. Nawet jeśli kogoś Woś triggeruje, to akurat tej książki nie warto się bać. Także ci, którzy regularnie znajdują się po przeciwnej stronie doraźnych, politycznych przepychanek, mogą tutaj znaleźć dużo ciekawego materiału.

«Dług jest dobry» to przełożenie klasyków lewicowej heterodoksji «z polskiego na nasze».

Nieoczywiste są także zagraniczne wycieczki autora – Woś przekonuje nas, że mitologia istniejącego na Zachodzie „taniego najmu”, który chroni przed koniecznością wzięcia hipoteki (bądź dożywotniego „drogiego najmu”) jest znacznie przesadzona (nawet, jak twierdzi Woś, w Niemczech!). Autor zwraca także uwagę, że dominacja hipotek w strukturze indywidualnego zadłużenia Polaków jest sytuacją relatywnie komfortową. Naszemu krajowi udało się uniknąć podcinającej skrzydła już na starcie dorosłości kuli studenckiego zadłużenia. Komuś, kogo plany życiowe zostały przekreślone zbyt drogimi hipotekami, zapewne nie da to satysfakcjonującego pocieszenia. Jednak – zdaniem Wosia – Polacy, na tle globalnej średniej, wciąż są daleko od nacji najbardziej przez zły, prywatny dług naznaczonych.

Tezy Wosia są zniuansowane i nie zawsze jednoznaczne. Nie oznacza to, że autor rezygnuje z egalitarnego i prospołecznego kręgosłupa. Aksjologiczne pryncypia publicysty pozostają niezmienne. Autor zwraca raczej uwagę na ambiwalentny charakter polskiego długu. Jego zdaniem dzięki wszechobecności tego ostatniego – tutaj akurat indywidualnego – znaczna część Polaków nauczyła się „grać z kapitalizmem” i czasem także go „ogrywać”. I nie chodzi tu tylko o przypadek dłużniczki, której pomogła kancelaria Ikonowiczów. Woś przytacza także przypadki osób znacznie mniej pasujących do wzorcowego podmiotu, nad którym chciałaby pochylać się wrażliwa społecznie lewica. Publicysta pisze bowiem sporo o małych i średnich przedsiębiorcach, którzy jego zdaniem – bezustannie negocjując warunki z państwem, wielkim kapitałem i pracownikami – „w dżungli III RP nauczyli się mieć twarde łokcie i giętki kark”. Ich wypracowane z czasem umiejętności nawigacji w prawno-finansowych meandrach polskiego kapitalizmu z pewnością nie są idealnie sterylne z punktu widzenia lewicowej ortodoksji. Czy słusznie? Pozostawiam to do oceny czytelnikom i ekspertom lepiej ode mnie obeznanym w rzeczywistych niuansach polskiego kapitalistyczno-realistycznego tu i teraz. Ta empatia i ambiwalencja w ocenie drobnych polskich przedsiębiorców stanowić może – wobec zasadniczego braku politycznych zaczepek – główny punkt kontrowersji, jakie towarzyszą publikacji. Jednocześnie w końcowej, „programowej” części książki Woś promuje już raczej klasycznie lewicowe teorie, takie jak gwarancja zatrudnienia w wersji proponowanej przez Pavlinę Tchernevą czy Kazimierza Łaskiego.

Dobrze, że Woś jest. Potrzeba takich głosów, zwłaszcza wobec kolejnych ofensyw wolnorynkowego fundamentalizmu. Niektórzy powiedzą, że autor niepotrzebnie wypala się w doraźnych, partyjnych bitewkach i z tego powodu nie zajrzą także do tej jego książki, która jest od nich wolna. Oczywiście mają do tego prawo. „Dług jest dobry” warto jednak przeczytać – to naprawdę niezły kawałek społecznego reportażu: nieortodoksyjnie, ale konsekwentnie prospołecznego. Takiego, którego trzeba nam, by – dzień po dniu – ocalać bogactwo społecznego organizmu przed tymi, którzy chcą zamiast jego złożoności widzieć tylko zbiór atomów.

Rafał Woś

„Dług jest dobry”, Wydawnictwo Ha!art, Kraków 2024, 288 stron.

Antoni Grześczyk
ekonomista, okazjonalnie dziennikarz i publicysta.
redakcjaKarolina Kulpa
korekta Lidia Nowak

Rafał Woś

„Dług jest dobry”, Wydawnictwo Ha!art, Kraków 2024, 288 stron.

POPRZEDNI

rozmowa  

Dwa pokolenia, jedna walka. O ruchu studenckim w drugiej i trzeciej dekadzie XXI wieku

— Gabriela Wilczyńska, Monika Helak

NASTĘPNY

recenzja  

Substancja żrąca

— Krzysztof Sztafa