fbpx
Ładowanie strony
Logotyp magazynu Mały Format

 

(…) literatura jest zawsze w kryzysie! Dzieła literackie wydają się „zdrowe”, prawie doskonałe, tak że wszystko, co można zrobić, to jedynie je zaakceptować i podziwiać. Ale tak naprawdę ich autoprezentacja nie zgadza się z ich stanem faktycznym. Teksty podobają mi się nie dlatego, że są „zdrowe”, ale właśnie dlatego, że są „chore”.

Pierre Macherey, wywiad w „Red Letters”

Przyszłość, która trwa wiecznie

Dla każdego, kto studiował literaturę w Polsce w drugiej dekadzie XXI wieku i zna Grzegorza Jankowicza, jego postać jest czymś w rodzaju anomalii. Intelektualista funkcjonujący z powodzeniem w sferze publicznej, organizator warsztatów czytelniczych dla seniorów, uznany tłumacz poezji amerykańskiej, badacz współczesnej prozy publikujący poza obiegiem akademickim, do niedawna dyrektor programowy Festiwalu Conrada, a od czerwca bieżącego roku – dyrektor Instytutu Książki. Dodajmy do tego jeszcze jego wieloletnie doświadczenie w pracy z więźniami i aresztantami, a już każde popołudniowe scrollowanie Twittera wywoływać będzie wyrzuty sumienia, że jednak można było lepiej spożytkować ten czas. Mnogość wymienionych aktywności świadczy o innych stawkach i innej polityce myślenia niż ta, która powszechnie kojarzy się z nauką o literaturze. Jankowicz jest kimś z innego czasu i miejsca. Kontynuując filozoficzną praktykę przekształcenia relacji władzy, wiedzy i produkcji, nie podziela przekonań, że niezależnie od koniunktury działalność literaturoznawcza musi być skoncentrowana wyłącznie na działalności akademickiej, a wszystkie inne jej przejawy są wobec niej marginalne. Korzystając z dezorganizacji szkolnictwa wyższego (systemowe finansowe głodzenie humanistyki i nauk społecznych, odpływ badaczek i badaczy do sektora prywatnego), Jankowicz konsekwentnie szuka nowych instytucjonalnych środków do stymulowania powołań humanistycznych mniej akademickiego typu. Istnieje paradoksalny sens słowa „instytucja”, który jest słyszalny w całej swojej sprzeczności. Potoczne rozumienie „instytucji”, zwłaszcza instytucji edukacyjnych, zazwyczaj rysuje przed nami obraz statecznych gmachów oddanych praktykom dydaktycznym, ale – jak zauważa Homer Brown[1] – w terminie tym pierwotnie chodziło o czynność lub wydarzenie ustanawiające coś po raz „pierwszy”. Ten akt fundacyjny możliwy jest jednak dopiero po zerwaniu z inercyjnego cielska „starych” instytucji edukacyjnych listka figowego, pozwalającego nam wierzyć, że nadal uczą one we właściwym znaczeniu tego słowa, a nie istnieją wyłącznie w celu drenowania publicznych funduszy[2]. To drugie, aktywne znaczenie „instytucji” przywołuje przygodność tego, co wydarza się na warsztatach literackich. Możemy się nie lubić, nawet nie znać i pewnie po wspólnym czytaniu każdy z nas pójdzie własną drogą, ale literatura, jeśli jest dobrze zrobiona, faktycznie coś w nas zmienia. Pozostaje ona świadectwem niezrealizowanych aspiracji i obietnic lepszego życia, które przy odpowiednim trybie lekturowym możliwe są do odzyskania.

 

(…) literatura i filozofia w rękach Jankowicza przestają być wyłącznie muzeum tego, o czym myślano w przeszłości

Te biograficzne fakty, które złożyły się na reputację Jankowicza, wzmacniane są przez jego pisanie i myślenie. W wydanych przed laty zbiorach esejów „Uchodźcy z ziemi Ulro” (2015) oraz „Blizny” (2019) autor poszukuje sposobu na przełamanie podziałów oddzielających metafizyczny wymiar literatury od polityki. Nie ma tu wystarczająco dużo miejsca na to, aby odnieść się do wszystkich argumentów przedstawionych w tych książkach – do których zresztą Jankowicz powraca i które udoskonala przez kolejne lata pisania – dlatego ciekawskich odsyłam do znakomitej recenzji Wojciecha Rusinka. Wspomniane omówienie wydaje mi się trafne przede wszystkim dlatego, że Rusinek świetnie wyczuwa, że literatura i filozofia w rękach Jankowicza przestają być wyłącznie muzeum tego, o czym myślano w przeszłości – procesją idei uwięzionych w swoim momencie historycznym. Zamiast tego należy spojrzeć na nie, jak na miejsce nieprzerwanie trwającego konfliktu społecznego i pełnej tragedii walki ludzi, dla których polityka, sztuka, edukacja były jednym i tym samym – kolektywnym eksperymentem. Nie chodzi tu o porzucenie filozofii i literatury na rzecz polityki, o rozróżnienie między „interpretowaniem” a „zmienianiem” świata, jak w słynnej jedenastej tezie Marksa o Feuerbachu. Chodzi raczej o to, że zaangażowanie w świat zmienia filozofię i literaturę, a filozofia i literatura zmieniają sposób, w jaki człowiek angażuje się w tenże świat.

W „Pojedynku wokół pustki”, wydanym właśnie przez wydawnictwo Austeria zbiorze 27 esejów, Jankowicz kontynuuje projekt analizy doświadczenia literackiego jako praktyki społecznej. Aby zastanowić się nad tą implikacją, autor nawiguje między historią nauki, poetyką i amerykańską kinematografią, żeby zaraz przeskoczyć do Franza Kafki, Jacka Dukaja i Georges’a Pereca. Jankowicz zaprasza nas do udziału w lekturze, która rozrywa to, co wydaje się organiczną jednością, odsłaniając przy tym zaciemnione przez historię antagonizmy.

(…) autor nawiguje między historią nauki, poetyką i amerykańską kinematografią, żeby zaraz przeskoczyć do Franza Kafki, Jacka Dukaja i Georges’a Pereca

Podziemne historie

Historycy nauki pisali o tym, jak biolodzy nauczyli się patrzeć przez mikroskop, o fizykach w jaki sposób zaczęli porządkować chaotyczną rzeczywistość, a jak to było i jest z humanistami? W jaki sposób humaniści uczą się czytać i pisać o tym, co właśnie przeczytali? Jaka teoria stoi za ich prawdziwą praktyką, a nie pustymi deklaracjami? Najnowsza publikacja Jankowicza dostarcza takiej przekonującej relacji o tym, jak wyglądają praktyki czytelnicze (co robią i skąd wiedzą to, co wiedzą) tych, których „zawodowi czytelnicy” widzieli wyłącznie w serialu „Prison Break”, czyli aresztantów oraz więźniów. Kiedy autor „Blizn” poprzez warsztaty lekturowe zwraca się do osadzonych, angażuje się w walkę o warunki, które łączą ich jako wspólnotę czytającą. Tworzenie publiczności byłoby zatem metapragmatyczną pracą podejmowaną przez każdy tekst w każdym jego odczytaniu. Jankowicz sugeruje nam, że wiedza nie jest dana w przedmiotach ani w naszym postrzeganiu przedmiotów, ale w interakcji między tymi dwoma momentami rzeczywistości. Literatura jest praktyką znaczeniową; słowa docierają do nas, ale mają znaczenie ze względu na nasze szczególne praktyki czytania. W „Trzech prostych prawdach”, które zamykają wstęp zbioru esejów, Jankowicz pisze tak:

(…) czytamy złą literaturę, albo dobrą, ale w zły sposób. Zdarza się i tak, że czytamy dobrze, na dodatek najlepsze dzieła, a i tak nie potrafimy przekroczyć́ własnych granic poznawczych, gdyż nie postawiliśmy wystarczająco inspirujących pytań o przeczytany tekst. Z taką sytuacją możemy się spotkać w każdej przestrzeni społecznej, dlatego nie powinniśmy zakładać, że tam, gdzie ludzie nie mają łatwego dostępu do kultury, nie natkniemy się na potencjalne czytelniczki i czytelników. Ich wypowiedzi na temat literatury wcale nie muszą być naiwne, za mało wyrafinowane i przez to nieinspirujące. Przeciwnie, często zaskakują̨ i wywrotowo pobudzają̨. Według mnie w takich miejscach i wśród takich odbiorców literatury klasyczne narzędzia literaturoznawcze i odpowiadające im standardy lekturowe okazują się niewystarczające. Nie tylko dla osadzonych (s. 14).

Lubię wracać do tego fragmentu. Przypomina mi, że wykształcenie humanistyczne nie jest gwarantem trafnych rozpoznań, o czym często zapominamy, kiedy na prawo i lewo szafujemy naszymi sądami. Warto to podkreślać, ponieważ, jak zauważył Michael Warner, praktycy akademiccy mają kiepskie wyniki, jeśli chodzi o pamiętanie, że „krytyczne czytanie”, za którym bezkrytycznie opowiadają się w salach wykładowych i deklaracjach dyscyplinarnych, znajduje swoje miejsce w świecie obok innych, konkurencyjnych sposobów przetwarzania tekstów.

Jakiś czas temu prowadziłem warsztaty czytelnicze w zakładzie karnym w Jastrzębiu-Zdroju. Z grupą osadzonych rozmawiałem o wierszu „Czym jest praca” amerykańskiego poety Philipa Levine’a. Prosty obrazek, anegdota z życia: grupa najemnych robotników czeka na potencjalnego pracodawcę. Nie mają szans na stałe zatrudnienie, więc biorą wszystkie – choćby jednodniowe – zlecenia. Levine doskonale znał tę sytuację, bo przez wiele lat – jako mieszkaniec przemysłowego Detroit – funkcjonował w takich warunkach. Głos, który słyszymy w wierszu, zwraca się do jakiegoś „Ty” (do samego siebie, a może do mnie jako czytelnika?) i włącza je do grupy oczekujących. (…) W pewnym momencie jeden z osadzonych powiedział, że ma żal do pisarek i pisarzy, bo zadają ciekawe pytania, ale nie udzielają na nie bezpośrednich odpowiedzi. Meandrują, zwodzą, a potem trzeba sobie z tym wszystkim radzić na własną rękę. Inny uczestnik rzucił prawie bez namysłu: „mówisz tak, bo nie wiesz, czym jest praca”. I dodał, że według niego literatura wymusza na nas dodatkową aktywność, rodzaj nadmiarowego działania, skłania nas do wysiłku, a zysk z tej roboty przychodzi – o ile w ogóle – dopiero później (s. 12-13).

Do kogo skierowana jest poezja? Odpowiedź na to pytanie będzie możliwa tylko wtedy, gdy zdamy sobie sprawę, że odbiorcą wiersza nie jest realna osoba, ale potrzeba, a niektóre potrzeby są bardziej publiczne niż inne. Specjalnie używam tutaj terminu „publiczne”, a nie „polityczne”, ponieważ te dwie koncepcje często są ze sobą mylnie utożsamiane. To, co należy do polityki ma z definicji znaczenie publiczne, jednak staruszek Kant uznaje, że istnieją pewne wspólnoty, takie jak świat czytelniczy, które nie odpowiadają żadnemu rodzajowi polityki[3]. Umożliwiają one sposób bycia publicznym poprzez krytyczny dyskurs, który nie jest ograniczony obowiązkami sprawowanego urzędu lub opresyjną lojalnością (często polegającą na wspieraniu starego porządku) wobec wspólnoty wyższego rzędu, takiej jak np. naród. Ci czytający mogą być polityczni w takim lub innym sensie, ale nie muszą – nie działa tutaj jakaś historyczna siła pchająca ich na linijce postępu w kierunku kolejnego stadium zaangażowania. Jankowicz doskonale zdaje sobie z tego sprawę, kiedy pisze o „nadmiarowym wysiłku”. Możliwe jest czytanie tekstu literackiego w sposób, który przyczyni się do rewolucyjnej aktywności, ale tekst sam w sobie nigdy nie jest rewolucyjny. Ponieważ ta specyficzna natura jest zdeterminowana przez strukturę społeczną, w której sztuka bierze udział, analiza tego, co sztuka może, a czego nie może zrobić, jest ostatecznie analizą tego, co system społeczny może, a czego nie może zrobić, na co pozwala, a czego zabrania.

(…) tekst sam w sobie nigdy nie jest rewolucyjny

Sen halucynującego tyrana Pereca

W tytułowym eseju poświęconym życiu i twórczości George’a Pereca – członka francuskiej grupy literackiej OuLiPo, zajmującej się opracowywaniem algorytmów generujących niemal samoczynne tworzenie sztuki bez udziału tak zwanego natchnienia – dostajemy świadectwo wyłaniające się z podziemi oficjalnej historiografii czytelniczej. Autor „Zniknięć” jako czterolatek doświadczył śmierci rodziców, którzy zginęli w wojennej zawierusze, z dala od syna. „Powtarzał później przyjaciołom, że odebrano mu nie tylko matkę i ojca, ale także ich śmierć. Unicestwiono ich za jego plecami w chwili, w której nie był w stanie »przeżyć« ich śmierci. Pozostało po nich jedynie kilka śladów” (s. 106). Poczucie wymykającej się z rąk rzeczywistości wywołało w Perecu kompulsywny odruch gromadzenia rzeczy, upewniania się, że wszystko jest na swoim miejscu oraz, co wydaje mi się najważniejsze, ciągłego powrotu do tych samych książek. Te powtarzające się lektury są często hołdem, jaki czytelnicy składają uczuciu komfortu – uspokajającemu doznaniu wynikającemu ze stabilności tekstu. Nieodrodne dzieci Gadamera z pewnością wykonałyby teraz swój rytualny gest pokazujący, że ta pozornie bezkrytyczna lektura była tak naprawdę krytyczna w takim czy innym sensie i tak naprawdę Perec chce nam powiedzieć coś innego. Nie, członek OuLiPo mówi to, co mówi i trzeba zmierzyć się z tymi rywalizującymi ramami czytelniczymi, zamiast asymilować każdą odmienność w imię ahistorycznych deklaracji dyscyplinarnych. Kiedy krytyczny tryb lekturowy zostaje ustanowiony jako globalny język wartości, takie manewry stają się konieczne, aby ocalić teksty dla dowolnego kanonu, nawet kanonu antykanonicznego.
Zatrzymajmy się jeszcze przy Perecu i skomentujmy jego bodaj najsłynniejszy eksperyment literacki, mający na celu uporanie się z pustką po śmierci najbliższych.

Powieść „Zniknięcia” („La Disparition) z 1969 roku – kilkusetstronicowy lipogram (tekst, w którym opuszczona zostaje dana głoska; w dziele Pereca jest to najczęściej występująca w języku francuskim samogłoska „e”) – stanowi spektakularną inscenizację braku. Za pomocą literackich chwytów, przy użyciu wyrafinowanej maszynerii językowej pisarz „wytworzył” nicość i wystawił na scenie tekstu zniknięcie rodziców. Harry Mathews, przyjaciel Pereca, również należący do OuLiPo, uznał „Zniknięcia” za akt autokastracji, samooślepienia. Podziwiając kunszt, nie mógł zrozumieć, dlaczego autor zdecydował się na tak destrukcyjny ruch. W punkcie wyjścia Perecowi wydawało się, że negatywny gest literacki pozwoli mu ciągnąć życie/pisanie dalej. Jednak dość szybko uświadomił sobie, że uruchomił maszynę anihilacji – odpowiednik polityczno-militarnej machiny, która niegdyś zabiła mu matkę i ojca (s. 107-108).

Ze swoją żonglerką słowną i formalnym badaniem istoty języka teksty Pereca mówią o śmierci i o niczym innym: mówią, że wszystko musi przeminąć. Francuski autor stara się jednak egzorcyzmować wyniki swojego pisarstwa – w 1978 roku publikuje książkę „Życie instrukcja obsługi”, w której portretuje losy mieszkańców i rzeczy w dziesięciopiętrowej paryskiej kamienicy.

Perec oprowadza nas po pomieszczeniach kamienicy, która znajduje się pod numerem 11 przy nieistniejącej ulicy Simon-Crubellier w XVII dzielnicy Paryża. Porusza się po niej ruchem konika szachowego, traktując pozbawiony fasady budynek jak dziesięciopolową szachownicę. Jest konkretny dzień: 23 czerwca 1975 roku. Zbliża się ósma wieczór. Pisarz pozwala nam obserwować rzeczy i ludzi, sięgając w przeszłość i wybiegając w przyszłość, tworząc tkaninę, której każda nić jest osobnym losem. (…) Fakt, że udało mu się w porę zejść z drogi, na której można już tylko replikować akt unieobecniania, nie oznacza wcale, że zwyciężył. (…) Perec nie miał złudzeń, ale nie zrezygnował z pisania jako afirmacji własnego życia, będącego jedynym znakiem obecności rodziców. (…) „Pisanie mnie chroni” – mówił. Jest wielce prawdopodobne, że nas może ochronić czytanie jego opowieści (s. 109-111).

Wydaje się, że Perec podzielał ostatni sen Kaliguli, halucynującego tyrana, który – poruszony cierpieniem związanym ze śmiercią swojej siostry-kochanki Drusilli – marzył o zabiciu śmierci. Jego ostatnim pragnieniem było założenie „królestwa niemożliwego”; życia, które wyeliminowało swoją granicę. Być może jest to już zadanie dla innych technik artystycznych, które zagrażają nie tyle książce, co chęci czytania. Pragnienie to, jeśli nie zanikło, to stopniowo jest wypierane przez odmienne formy komunikacji kulturowej. Bourdieu przypuścił gwałtowny atak na tych, których nazywał lektorami – ludzi zasłaniających się kultem książki, by uniknąć konfrontacji z problemami prawdziwego życia. Ta krytyka doprowadziła go do wyrzeczenia się filozofii, w jego oczach grzęznącej w postawie, która jest, jak pisał, scholastyczna, ponieważ nie może egzorcyzmować fałszywej sławy przypisanej literaturze. Nie podzielam tego punktu widzenia. Dla mnie czytanie – coś, co wymaga ciągłego uczenia się – jest niezbędną aktywnością intelektualną prowadzącą do transformacji świata. To właśnie tutaj instytucje edukacyjne mają do odegrania ważną rolę: do nich należy promowanie etyki czytania, bez którego polityka nie może się obejść.

[1] Zob. H. Brown, „Why the Story of the Origin of the (English) Novel Is an American Romance (If Not the Great American Novel)”, w: „Cultural Institutions of the Novel”, red. D. Lynch, W.B. Warner, Duke University Press, Durham 1996, s. 11-44.

[2] Jak wynika z najnowszych ustaleń, w latach 2019-2023 zaledwie sześć wydawnictw zarobiło 8,349 mld USD (sic!) na opłatach za przetwarzanie artykułów naukowych, zob. https://arxiv.org/abs/2407.16551 (dostęp: 05.08.2024).

[3] Fiszka z adresem bibliograficznym gdzieś mi się zapodziała, musicie mi uwierzyć na słowo, że Kant tak pisał!

 

Grzegorz Jankowicz

„Pojedynek wokół pustki. Eseje”, Austeria, Kraków 2024, 360 stron.

Łukasz Bat
filozof, literaturoznawca.
redakcjaKarolina Kulpa
korekta Lidia Nowak

Grzegorz Jankowicz

„Pojedynek wokół pustki. Eseje”, Austeria, Kraków 2024, 360 stron.

POPRZEDNI

recenzja  

Substancja żrąca

— Krzysztof Sztafa

NASTĘPNY

recenzja  

Brzydkie powieści o niedorastaniu

— Ada Tymińska