fbpx
Ładowanie strony
Logotyp magazynu Mały Format

Benny Morris, „rewizjonistyczny” izraelski historyk, który obszernie udokumentował wypędzenie Palestyńczyków podczas wojny w 1948 r. – a później żałował, że czystki etniczne nie zostały w pełni przeprowadzone – opisał masakry dokonane w palestyńskich wioskach przez Irgun (Irgun Cewai Leumi [Narodowa Organizacja Zbrojna], IZL), skrajnie prawicową milicję syjonistyczną dowodzoną przez Menachema Begina. Najbardziej znana spośród tych masakr miała miejsce 9 kwietnia 1948 r. w Dajr Jasin, niedaleko Jerozolimy i pochłonęła ponad dwieście ofiar. Pozostała w pamięci ludzi nie ze względu na jej znaczenie militarne, ale raczej, jak twierdzi Morris, „z powodu okrucieństw popełnionych przez oddziały IZL i LHI [Lochamej Cherut Jisra’el, Bojownicy o Wolność Izraela]”, tj. paramilitarne oddziały Irgunu i Gangu Sterna. Wydarzenia potoczyły się następująco:

Całe rodziny zostały dosłownie podziurawione kulami i odłamkami granatów i pogrzebane, gdy wysadzono domy, w których się znajdowały; strzelano do mężczyzn, kobiet i dzieci, gdy ci wychodzili z domów; pojedyncze osoby odprowadzano na bok i rozstrzeliwano. Pod koniec bitwy grupy starszych mężczyzn, kobiet i dzieci obwożono ciężarówkami po ulicach Zachodniej Jerozolimy w swoistej „paradzie zwycięstwa”, a następnie porzucono w (arabskiej) Wschodniej Jerozolimie.

Niektórzy uważają okrucieństwa z 7 października za „najgorszy pogrom w historii po Holokauście”, podczas gdy inni widzą w nich efekt długiej historii izraelskiej przemocy. Oczywiście, jedno nie usprawiedliwia drugiego: dziesięciolecia okupacji nie umniejszają grozy masakry izraelskich dzieci i odwrotnie – nie można powoływać się na historię antysemityzmu, popierając ludobójstwo w Strefie Gazy. Te akty przemocy miały jednak miejsce w sytuacji bliskiej wrzenia. Masakra dokonana na imprezie rave była niewątpliwie okrutną zbrodnią, a odpowiedzialni muszą ponieść karę. Pamiętajmy jednak, że ta impreza była chroniona elektrycznym ogrodzeniem, odbywała się tuż obok więzienia pod gołym niebem i tym samym nie była niewinna, tak jak koncert w paryskim teatrze. W latach 80. w podzielonym Berlinie organizowano koncerty rockowe tuż przy Murze Berlińskim, aby ludzie po drugiej stronie mogli je usłyszeć. Przekaz był prosty: chcielibyśmy być z wami, a ten koncert jest protestem przeciwko murowi, który nas dzieli. Jednak impreza rave na pustyni Negew odbywała się przy całkowitej obojętności na to, co działo się za ogrodzeniem elektrycznym. Gaza jakby nie istniała. Wcześniej czy później ten szybkowar musiał eksplodować.

Atak z 7 października był aktem nieludzkiego okrucieństwa. Był starannie zaplanowany i o wiele bardziej śmiercionośny niż masakra w Dajr Jasin lub inne rzezie przeprowadzone przez Irgun w 1948 r. Miał na celu szerzenie terroru i, nie trzeba dodawać, nic go usprawiedliwia, ale należy poddać go analizie, a nie jedynie potępić. Debaty na temat relacji między środkami a celami nie są niczym nowym. Łączy je dialektyka zakładająca, że celu nie można osiągnąć dowolnymi środkami; przeciwnie, każdy cel wymaga zastosowania stosownych środków: wolności się nie osiągnie, świadomie zabijając niewinnych ludzi. W tym przypadku zastosowano niewłaściwe i naganne środki w ramach uzasadnionej walki z nielegalną, nieludzką i niedopuszczalną okupacją. Jak zauważył António Guterres, sekretarz generalny Organizacji Narodów Zjednoczonych, wydarzenia z 7 października „nie wydarzyły się w próżni”. Stanowiły skrajną konsekwencję dziesięcioleci okupacji, kolonizacji, wywłaszczania i upokorzania. Wszystkie formy pokojowych protestów były krwawo tłumione, Izrael sabotował Porozumienia z Oslo od samego początku, a Autonomia Palestyńska, całkowicie bezsilna, stała się rodzajem policji pomocniczej dla Sił Obronnych Izraela na Zachodnim Brzegu.

W październiku 2023 r. Izrael „negocjował pokój” z arabskimi sąsiadami na barkach Palestyńczyków i po cichu realizował swój cel, otwarcie dziś przyznawany, jakim jest rozbudowa osiedli na Zachodnim Brzegu. Nagle Hamas podważył cały proces, stając się protagonistą konfliktu. Atak polegający na zadaniu gwałtownego ciosu w samym Izraelu ujawnił, że jest on na ciosy podatny. W wyniku ataku Hamasu Palestyńczycy pokazali, że potrafią przejść do natarcia, a nie tylko biernie cierpieć. Choć z perspektywy Stanów Zjednoczonych czy Europy jest to nie do przyjęcia, to jednak część palestyńskiej opinii publicznej cieszyła się z masakry 7 października. Po raz pierwszy terror, bezsilność, strach i upokorzenie stały się udziałem drugiej strony. A schadenfreude to wszakże ludzkie uczucie, niczym blady uśmiech na twarzach więźniów Auschwitz, gdy usłyszeli wiadomość o bombardowaniu niemieckich miast.

Przemoc Palestyńczyków czerpie siłę z rozpaczy. Wynika ze „wspólnoty bólu i urazy”, jak pisał Jean-Pierre Filiu, ukształtowanej przez dziesięciolecia bezwzględnej okupacji, która zamieniła Strefę Gazy w „więzienie pod gołym niebem”. Ten opis, dodał, „w rzeczywistości był daleki od prawdy, ponieważ w żadnym więzieniu nie powinno się strzelać do zatrzymanych ani ich bombardować, z wyjątkiem przypadku rozruchów na dużą skalę. W Strefie Gazy izraelskie naloty, niezależnie od tego, czy były «ukierunkowane», czy nie, wciąż były zjawiskiem systematycznym”. Nie chodzi tu o idealizowanie przemocy, ale o zrozumienie jej korzeni. Faktem jest, że Hamas jest popularny wśród wielu Palestyńczyków, szczególnie wśród młodych ludzi na Zachodnim Brzegu, gdzie nie musi zdobywać poparcia przymusem. Jego popularność wynika z tego, że walczy z okupacją. Stworzony w 1987 r. w następstwie Pierwszej Intifady jako polityczne i wojskowe ramię Braci Muzułmanów, największego z konserwatywnych ruchów islamskich na Bliskim Wschodzie, Hamas zyskał na sile po niepowodzeniu Porozumień z Oslo. W 2000 r. Druga Intifada dała mu nowy przypływ energii. W 2006 r. Hamas zdobył władzę w Strefie Gazy w wyniku wyborów, zastępując w dużej mierze zdyskredytowaną Autonomię Palestyńską. Potępił Holokaust i antysemityzm, deklarując, że jego walka nie jest skierowana przeciwko Żydom, ale przeciwko państwu syjonistycznemu. W 2017 r. w swojej nowej karcie porzucił plan zniszczenia Izraela i uznał ideę utworzenia państwa palestyńskiego w granicach z 1967 r., obejmującego Zachodni Brzeg, Gazę i Wschodnią Jerozolimę. Izraelską odpowiedzią była wspomniana powyżej masakra w marcu 2018 r. Kiedy Hamas opracowywał strategię polityczną, mającą zastąpić nieskuteczną opcję militarną, Izrael zamknął drzwi przed jakąkolwiek formą dialogu, Netanjahu ogłosił sprzeciw wobec idei powstania państwa palestyńskiego, a jego rząd rozszerzył kolonie na Zachodnim Brzegu, przeniósł stolicę do Jerozolimy i „zamknął” Gazę. 7 października był nieuniknionym odwetem.

Przemoc Palestyńczyków czerpie siłę z rozpaczy

Wszyscy przywódcy Hamasu, z których wielu urodziło się w obozach dla uchodźców, widzieli izraelskie więzienia od środka, niektórzy z nich przez długie lata; wszyscy przeżyli próby zamachów, a większość z nich została zabita. Zwłaszcza ci mieszkający w Gazie ginęli w bombardowaniach wraz ze swoimi żonami i dziećmi. Isma’il Hanijja, główny przywódca polityczny Hamasu, żyjący na wygnaniu w Katarze, stracił 60 członków swojej rodziny, w tym dzieci i wnuki zabite przez drony. To właśnie jest tłem ekstremizmu Hamasu. Czy powinniśmy krytykować fundamentalistyczną, autorytarną, antydemokratyczną, homofobiczną, mizoginiczną i reakcyjną nature tego ruchu? Bez wątpienia. W wolnym społeczeństwie Hamas byłby niewątpliwie głównym wrogiem lewicy. W obecnej sytuacji jednak Hamas stawia militarny opór trwającemu ludobójstwu. Palestyńczycy, którzy buntowali się przeciw jego dyktatorskim rządom, obecnie patrzą na nie z pobłażliwością. Wszak nie strzela się do liderów, którzy bronią oblężonego miasta. Podczas II wojny światowej, jak wyjaśnia historyczka Anne Applebaum, wielu zeków, więźniów sowieckich gułagów, prosiło o możliwość zaciągnięcia się do Armii Czerwonej. Jak wyjaśnia, „uczuciami patriotycznymi unosili się także niektórzy więźniowie”. Jak zeznawało wiele osób, „najgorsze w czasie pobytu w obozie koncentracyjnym było to, że w 1941 roku nie mogli wyruszyć na front i walczyć”. Wielu zachodnich intelektualistów deklarowało swój podziw dla Stalina, a nawet bardziej wnikliwi, którzy skądinąd potępiali jego totalitarne skłonności, nie mieli wątpliwości co do potrzeby wspierania ZSRR w walce z niemiecką inwazją. Raz jeszcze, historyczne konteksty mogą się różnić, ale sympatia, którą Hamas cieszy się wśród Palestyńczyków i innych w świecie arabskim, wynika z podobnych motywacji.

Atak z 7 października, w którym zginęły setki izraelskich cywilów, ewidentnie należy kwalifikować jako akt terrorystyczny. Nie było potrzeby mordowania i ranienia cywilów i tego rodzaju czyny niezmiennie szkodziły sprawie palestyńskiej. Atak był zbrodnią, której nic nie może usprawiedliwić i musi zostać potępiony. O ile jednak taki sposób działania koniecznie wymaga naszej dezaprobaty, o tyle nie można podawać w wątpliwość zasadności oporu przeciwko okupacji – sankcjonowanego przez prawo międzynarodowe. Nawet jeśli ten opór jest zbrojny.

Ruchy wyzwolenia narodowego często usprawiedliwiały i zarazem praktykowały terroryzm, a członek milicji Hamasu dobrze wpisuje się w klasyczną definicję partyzanta: bojownik niebędący częścią regularnej armii, o silnej motywacji ideologicznej, zakorzeniony w określonym terytorium i działający pośród populacji, która go chroni. Bojownicy Hamasu, którzy szybko i łatwo poruszają się przez labirynt podziemnych przejść, mają naturę „telluryczną”, która sprawia, że nawet jeśli nie są niezniszczalni, to przynajmniej niezwykle trudni do zlikwidowania[67]. Jest to powodem, dla którego izraelska armia zabija wszystkich, korzystając z algorytmów sztucznej inteligencji i porywa jeńców, wśród których wielu to nastolatkowie, i zamyka na miesiące, jeśli nie lata. Wszystko, co Hamas może zrobić, nie będąc państwem, to brać zakładników i wystrzeliwać rakiety. Terroryzm Hamasu jest po prostu dialektycznym awersem izraelskiego terroryzmu państwowego. Terroryzm nigdy nie jest piękny, niemniej jednak terroryzm uciskanych jest spowodowany przez terroryzm ich ciemiężyciela. Terroryści, którzy zabijają dzieci w kibucu, są godni nienawiści; snajperzy, którzy zabijają dzieci na ulicy lub wysadzają w powietrze konwój pomocy humanitarnej, są równie godni nienawiści; w obu przypadkach muszą zostać potępieni. Nie oznacza to jednak, że możemy zrównać przemoc ruchu wyzwoleńczego z przemocą armii okupacyjnej. Nie dysponują równą legitymacją. Zbrodnie pierwszych wynikają z użycia nielegalnych środków; zbrodnie drugich z samego celu, któremu służą.

Terroryzm Hamasu jest po prostu dialektycznym awersem izraelskiego terroryzmu państwowego

Pojęcie terroryzmu jest kontrowersyjne i trudne do zdefiniowania. Jedyną formalną różnicą między bojownikami grupy lub organizacji terrorystycznej a żołnierzami regularnej armii jest różnica prawna: ci pierwsi nie mają statusu prawnego wynikającego z przynależności do struktur państwa. Różnica ta często przejawia się w ubiorze. Ideologie, wartości, moralność i metody działania mogą się znacznie różnić między grupami terrorystycznymi i armiami, jednakże armie zwykle dysponują o wiele potężniejszymi środkami zniszczenia[68]. Domniemana etyczna wyższość armii nad grupami terrorystycznymi była w dziejach raz po raz kwestionowana. Zagadnienia te są dość oczywiste, niemniej jednak warto o nich przypomnieć w naszych czasach – erze, której początek dał 11 września 2001 r. – kiedy to wojna z terroryzmem stała się rodzajem imperatywu kategorycznego, pozornie odpornego na krytyczne argumenty lub interpretacje.

W słynnym rozdziale książki „Wyklęty lud ziemi” (opublikowanej po raz pierwszy w 1961 r.) Fanon opisuje wyzwalającą naturę przemocy, kiedy stosują ją uciskani: „Człowiek skolonizowany wyzwala się w trakcie stosowania przemocy i poprzez nią”. W swoim wstępie do książki Jean-Paul Sartre idzie jeszcze dalej, bez zastrzeżeń popierając przemoc antykolonialną. 7 października był dniem spektakularnej reakcji przemocy palestyńskiej po niepowodzeniu Porozumień z Oslo. Nie oznacza to, że takie działania będą skuteczne lub są nieuniknione, ale trudno zaprzeczyć, że były konsekwencją porażki dyplomacji, tej katastrofy, której pragnął Netanjahu, oraz polityki świadomie prowadzonej przez każdy z rządów Izraela przez 30 lat. Nierozważna byłaby radość z gwałtownej odwetowej akcji Hamasu, jednakże nie można nie doceniać znaczenia tego historycznego punktu zwrotnego. Redukowanie tego wydarzenia do przejawu fanatyzmu islamskiego, barbarzyństwa Hamasu lub wielowiekowego antysemityzmu stanowiłoby godny pożałowania unik, sposób na ucieczkę w uprzedzenia. W tej straszliwej rywalizacji między przemocą izraelską a palestyńską, ta pierwsza jednoznacznie wygrywa. Natomiast przykład Wietnamu, a ostatnio także Afganistanu, nauczyły nas, że na wojnie układu sił nie mierzy się wyłącznie siłą militarną i że zbrojnym oporem można pokonać znacznie potężniejszego przeciwnika, gdy jego przewaga okazuje się zbyt kosztowna, nieskuteczna i kontrproduktywna. Izraelscy przywódcy i ich sojusznicy, jak się wydaje, nie wyciągnęli wniosków z tych lekcji.

W książce „At the Mind’s Limits” (1966) Jean Améry pisze, że w obozach nazistowskich „przemoc fizyczna jest jedynym środkiem przywracającym poczucie jedności rozbitej osobowości”. To dzięki przemocy, a nie subiektywnemu odwoływaniu się do „abstrakcyjnego człowieczeństwa”, więzień Auschwitz mógł najpewniej potwierdzić swoje człowieczeństwo: „Nadałem własnej godności konkretną społeczną formę, uderzając pięścią w ludzką twarz”. Jednym z najtrudniejszych zadań, jak napisał Améry w eseju z 1969 r. o Fanonie, jest przekształcenie jałowej, mściwej przemocy, w przemoc wyzwalającą i rewolucyjną:

Aby wolność i godność były wolnością i godnością, należy wywalczyć je przemocą. I znów: dlaczego? Nie boję się wprowadzić tutaj tematu tabu – zemsty, którego Fanon unika. W przeciwieństwie do przemocy opresyjnej przemoc mściwa stwarza równość negatywną, równość cierpienia. Przemoc represyjna jest zaprzeczeniem równości, a tym samym człowieka. Przemoc rewolucyjna jest wzniośle ludzka. Wiem, że trudno jest pogodzić się z tą myślą, ale rzeczą ważną jest ją zbadać, choćby w oparach spekulacji. Jeśli przedłużymy metaforę Fanona, okaże się, że aby stać się człowiekiem, człowiek uciskany, skolonizowany, więziony w obozie koncentracyjnym, a być może nawet południowoamerykański niewolnik najemny, musi ujrzeć stopy ciemięzcy i że tak stać się musi również, aby ciemięzca, który nie jest człowiekiem, kiedy odgrywa swoją rolę, też nim się stał.

Jednym z najtrudniejszych zadań, jak napisał Améry w eseju z 1969 r. o Fanonie, jest przekształcenie jałowej, mściwej przemocy, w przemoc wyzwalającą i rewolucyjną

Trzeba nam wyjść poza to straszne, czysto negatywne stadium „równości cierpienia”, choć, jak pisze Fanon, przemoc ze strony uciskanych „jest odtrutką”. Dziesięciolecia polityki pamięci, skupionej prawie wyłącznie na cierpieniach ofiar i prezentującej sprawę uciskanych jako triumf niewinności, przesłoniły rzeczywistość, która w innych czasach wydawała się oczywista. Uciskani buntują się, niejednokrotnie uciekając się do przemocy, a ta przemoc nie jest ani piękna, ani idylliczna, lecz bywa raczej przerażająca. W niezwykłej książce o dziejach niewolnictwa amerykańska antropolożka Saidiya Hartman przytacza relację francuskiego kolonisty na Antylach:

Nieszczęśliwy dzień nadszedł 23 listopada 1733 r. o godzinie trzeciej nad ranem. Murzyni pana Soetmana, z pomocą innych, wyważyli drzwi swojego pana, gdy spał, kazali mu wstać i po rozebraniu go do naga, zmusili, aby śpiewał i tańczył. Następnie, przebiwszy mu ciało mieczem, odcięli głowę, rozcięli ciało i obmyli się w jego krwi. Do tej egzekucji dodali egzekucję jego 13-letniej córki Hissing, mordując ją na ciele jej ojczyma.

Ta przerażająca scena, jak podaje Hartman, była „pierwszym aktem ich rebelii”.

W 1966 r. Międzynarodowy Festiwal Filmowy w Wenecji przyznał Złotego Lwa filmowi Gillo Pontecorvo – Bitwa o Algier, arcydziełu, które wychodząc poza ramy historii samego kina stanowi kanon kultury postkolonialnej. Kluczowa scena w filmie pokazuje algierskie kobiety, które po tym, jak nałożyły makijaż i ubrały się w zachodnie ubrania, wchodzą do kawiarni uczęszczanej przez francuską młodzież, aby podłożyć bomby. Zabijanie cywilów, choć być może godne pożałowania, zawsze było bronią słabych w wojnach asymetrycznych. Używał jej algierski Front Wyzwolenia Narodowego (FLN), robiły to również Afrykański Kongres Narodowy (ANC) Nelsona Mandeli, Organizacja Wyzwolenia Palestyny (przed negocjacjami w Oslo), wietnamski Narodowy Front Wyzwolenia Wietnamu Południowego (FNL), który dokonał ataku na domy publiczne w Sajgonie, gdzie przebywali amerykańscy żołnierze, a nawet wspomniany Irgun, który przed powstaniem państwa Izrael podkładał bomby wymierzone w Brytyjczyków (atak na hotel King David w Jerozolimie w lipcu 1946 r., gdzie zabił 91 osób i zranił 45, w tym obywateli brytyjskich, ale także Arabów i Żydów). Praktyka zamachów na cywilów stosowana była również w Europie, choć skłonni jesteśmy zapominać o tym – od wojny domowej w Hiszpanii po francuski ruch oporu w czasie II wojny światowej.

We Włoszech, od „lat ołowiu”, czyli od lat 60. do 80. XX w., a w pozostałej części świata od 11 września 2001 r., coś uległo zmianie w zbiorowej świadomości, a nawet w naszym słowniku, zwłaszcza po atakach islamistów w Paryżu w 2015 r. Dekady pokoju, demokracji i względnego dobrobytu sprawiły, że zinternalizowaliśmy ideę odrzucenia przemocy – nadejście pokojowych zwyczajów, które Norbert Elias uznał za kluczową cechę procesu cywilizacyjnego – poprzez rozszerzenie naszych norm na społeczeństwa bardzo różne od naszych. Tendencja ta, choć zrozumiała, jest anachroniczna i błędna. W swojej książce dotyczącej włoskiego ruchu oporu, interpretowanego w kategoriach wojny domowej, Claudio Pavone zauważa, że słowa „terror” i „terroryzm” były dość powszechnie stosowane w tekstach tegoż ruchu, używane bez większych zahamowań i bez tego bagażu, który dziś rezonuje po „latach ołowiu” we Włoszech (oraz, co można dziś dodać, po doświadczeniu islamskiego terroryzmu w wielu krajach). W swojej mistrzowskiej historii Gruppi di Azione Patriottica (Grupy Czynu Patriotycznego, znane jako GAP), a więc partyzantów, przewodzących zbrojnej rebelii w różnych miastach, Santo Peli przeprowadził żmudne badania dotyczące tego, jak organizowano ataki na okupanta, nie tylko na jego siedziby, ale i w obrębie samego społeczeństwa obywatelskiego. W wielu miastach GAP organizowały spektakularne ataki terrorystyczne, detonując bomby w barach, restauracjach, kinach i domach publicznych, które często odwiedzali wrogowie. Pod koniec 1944 r. działalność ta osiągnęła takie rozmiary, że Włoska Partia Komunistyczna w liście napisanym przez Pietro Secchię poprosiła GAP o „zaprzestanie tej formy walki, która prowadzi do utraty sympatii ludu”. Giorgio Bocca, który zanim został sławnym dziennikarzem, był partyzantem w Piemoncie, opisał terroryzm Ruchu Oporu jako „akt rewolucyjnej moralności”, podkreślając szereg jego wymiarów, które dzisiaj zostałyby powszechnie potępione. Jego zdaniem terroryzm ruchu oporu

(…) nie miał na celu zapobieżenia terroryzmowi okupanta, ale raczej sprowokowanie go i zaostrzenie. Był to popełniony z premedytacją akt samookaleczenia: zmuszał do zadawania ran, wymierzania kary, stosowania represji; miał na celu pozyskanie niezdecydowanych, wykopania przepaści wypełnionej nienawiścią. Był przykładem bezlitosnej pedagogii czy okrutnej lekcji. Komuniści słusznie uznali ją za nieodzowną i wówczas jako jedyni potrafili jej udzielić.

Walczący z okupantem niemieckim partyzanci należący do Imigracyjnej Siły Roboczej (MOI) – odgałęzienia Francuskiej Partii Komunistycznej, którego członkami byli przede wszystkim imigranci, głównie Żydzi z Europy Środkowej, Ormianie, hiszpańscy republikanie i włoscy antyfaszyści – również stosowali metody terrorystyczne. Potępiani w owym czasie przez Niemców jako „terroryści żydowsko-bolszewiccy”, bojownicy MOI, których przywódca, Missak Manouchian, spoczywa dziś w Panteonie w Paryżu, przeprowadzali ataki w miastach i miasteczkach francuskich. Nie tylko zabijali oficerów i urządzali zasadzki, ale także podkładali bomby w restauracjach i kawiarniach, w których gromadzili się Niemcy. W L’Armée du crime, znakomitym filmie Roberta Guédiguiana o grupie Manouchiana i o Czerwonym Afiszu, jest fragment, który podkreśla dramatyzm wątpliwości i dylematów, jakie odczuwali bojownicy ruchu oporu, przeprowadzając akcje, w których mogli ginąć cywile. Oglądamy, jak Celestino Alfonso wchodzi do hotelu, w którym trwa przyjęcie wydane przez niemiecką komendanturę. Gra orkiestra, tańczą zwykli ludzie, ale też żołnierze, oficerowie i prostytutki. Alfonso robi obchód, po czym decyduje się nie podkładać bomby i wychodzi z hotelu. Nie chce zabijać niewinnych ludzi; po prostu nie może tego zrobić. Marcel Rayman postanawia go zastąpić, ale on również nie jest w stanie tego zrobić. Przywódca, Manouchian, jest zdenerwowany, gdyż grupa odchodzi nie wykonując zadania. Być może dylematy te były w rzeczywistości dużo trudniejsze niż pokazano w filmie. Oto Santo Peli cytuje 19-letnią bojowniczkę rzymskiej GAP, Marię Teresę Regard, która opisuje swoje poczucie traumy i „głębokiego zniechęcenia” po pierwszym zamachu, dokonanym 16 grudnia 1943 r.:

Nasza trójka, Francesco, Pasquale i ja, poszliśmy za umundurowanym faszystą wzdłuż odcinka Via Cola di Rienzo. To Pasquale go zastrzelił. Kiedy zobaczyliśmy faszystę padającego na chodnik i uświadomiliśmy sobie, że jest młodym mężczyzną mniej więcej w naszym wieku, Pasquale stanął tam jak sparaliżowany, drżał i wymiotował. Francesco i ja musieliśmy wziąć go pod pachy i siłą odprowadzić.

Granica między terrorystą a bojownikiem nie zawsze jest ostra; często te dwie postacie się pokrywają. Obraz bojownika jako bohatera bez skazy jest mitem. Stereotypowy obraz terrorysty jako okrutnej i fanatycznej bestii, oszalałej od odurzających oparów krwi i śmierci, na ogół jest również fałszywy.

Granica między terrorystą a bojownikiem nie zawsze jest ostra; często te dwie postacie się pokrywają

Od niepamiętnych czasów gwałt był szczególnie odrażającą bronią wojenną, stosowaną przez praktycznie wszystkie armie, w tym te zaangażowane w wojny sprawiedliwe. W ostatnich dekadach był stosowany w byłej Jugosławii, Afganistanie, Iraku, Nigerii i Ukrainie, by wymienić jedynie kilka znanych przypadków. W maju 1945 r. wkroczenie Armii Czerwonej do Berlina wiązało się z koszmarem dla dziesiątek tysięcy niemieckich kobiet. Ulotki Armii Czerwonej wręcz wzywały żołnierzy, aby traktowali je jak łupy wojenne[80]. Obecnie, według pewnej liczby świadków, gwałty są popełniane zarówno przez bojowników Hamasu, jak i przez żołnierzy izraelskich – nie przedstawiono jednak żadnych dowodów, ponieważ armia izraelska, rozpowszechniając najbardziej niestworzone historie o okrucieństwach Hamasu, zarazem uniemożliwiła jakiekolwiek dochodzenie w tej sprawie. Zdaniem Pramili Patten, szefowej biura ONZ odpowiedzialnej za badanie przemocy seksualnej w konfliktach zbrojnych, liczne raporty potwierdzają, że gwałty faktycznie miały miejsce. Nie wiemy, czy zostały zaplanowane przez Hamas, ani czy armia izraelska zachęcała do gwałtów, zwłaszcza podczas przesłuchań przeprowadzonych po 7 października. Nie ulega wątpliwości, że przemoc seksualna popełniona przez palestyńskich bojowników była o wiele szerzej relacjonowana przez media, niż popełniana przez izraelskich żołnierzy, co zauważyło wiele arabskich feministek. Czy doprawdy w tej dziedzinie istnieje jakaś różnica między żołnierzami a „terrorystami”? Medialny szum wokół gwałtów Hamasu zbiegł się, jak się okazuje, z ujawnionymi przypadkami cenzury. Powieść palestyńskiej autorki Adanii Shibli, „Drobny szczegół” (2020), której nagroda na targach książki we Frankfurcie w październiku 2023 r. została odwołana przez cenzurę o, rzecz jasna, bardzo rygorystycznych standardach moralnych, opowiada o gwałcie i morderstwie młodej Palestynki przez izraelskich żołnierzy podczas Nakby w 1949 r.

Jest coś dziwnego w tym nadmiarze artykułów i wiadomości, w których Hamas jest nieuchronnie łączony z określeniem „barbarzyński”. Ataki terrorystyczne, rzecz jasna, nas przerażają, wywołując oburzenie i dezaprobatę, ale nasza era, tak szybko sięgająca po retorykę praw człowieka, tak, ku zaskoczeniu, lekceważy przypadki stosowania dywanowych bombardowań, podświetlania celów na ekranach komputerów, inteligentnych bomb i „chirurgicznych” uderzeń, które niszczą miasta z ich milionami mieszkańców. Nasze „prawa człowieka” przywołuje się regularnie, aby legitymizować prowadzone przez nas lub przy naszym wsparciu „wojny humanitarne”, gdyż tego rodzaju wojna wymaga uświęconej jedności. Kiedy więc Francesca Albanese, specjalna sprawozdawczyni ONZ ds. okupowanych terytoriów palestyńskich, opisała ludobójstwo dokonane przez Izrael, została oskarżona o współudział w terroryzmie.

Masakrę z 7 października z pewnością należy potępić, a fundamentalistyczną ideologię Hamasu należy krytykować, lecz próba zaprzeczania, że grupa ta należy do palestyńskiego ruchu oporu – jak niektórzy to czynili, punktując jej aspekt terrorystyczny – jest wysoce nieodpowiedzialna. Możemy wydawać osądy, formułować wyrazy poparcia, krytyki lub potępienia, ale nie mamy prawa orzekać, czy dana osoba lub grupa należy czy nie do palestyńskiego ruchu oporu. Czy komunistycznym bojownikom – w tym bohaterskiemu MOI – należy odmówić statusu członków francuskiego ruchu oporu dlatego, że ich partia popierała totalitarną ideologię wraz z jej reżimem? Możemy dyskutować o korzeniach Hamasu, jego ewolucji lub okolicznościach, które stworzyły warunki do jego rozwoju, szczególnie, że Izrael uwolnił jego przywódców z więzień i wspierał wzrost jego siły w celu osłabienia Organizacji Wyzwolenia Palestyny (OWP) i podzielenia obozu palestyńskiego. Jednak elementarnym faktem w tym kontekście jest to, że jest to ruch, którego bojownicy walczą z armią okupacyjną.

Kraje zachodnie odmawiają Hamasowi statusu uznanego prawnie aktora (co przejawia się w tym, że negocjują z nim za pośrednictwem Egiptu i Kataru). Kontrastuje to z okazywaną szczególną uprzejmością, gdy w grę wchodzi spotkanie z Netanjahu i jego rządem, chociaż obecnie zostali oni uznani przez prokuratora Międzynarodowego Trybunału Karnego w Hadze za przestępców (za zbrodnie wojenne i zbrodnie przeciwko ludzkości), na równi z przywódcami Hamasu. Żaden z tych krajów nigdy nie wezwał do uwolnienia Marwana Barghoutiego, który jest więziony od 20 lat i jest jedynym palestyńskim przywódcą mającym legitymację do prowadzenia prawdziwych negocjacji z Izraelem w imieniu Gazy i Zachodniego Brzegu. Kraje zachodnie wzywają do przestrzegania prawa humanitarnego, ale odmawiają potępienia ofensywy mającej na celu utrwalenie i rozszerzenie nielegalnej okupacji. Podwójne standardy, które przyjęto w odniesieniu do Ukrainy i Palestyny – najpierw powołując się na prawo międzynarodowe przeciwko Rosji, a następnie ignorując je, gdy Izrael je depcze – wywołują oburzenie i niezrozumienie w oczach całego świata.

Enzo Traverso

„Gaza: w obliczu historii”, tłum. Magdalena Gawin, Książka i Prasa, Warszawa 2025, 106 stron.

Enzo Traverso
urodził się we Włoszech i przez prawie dwadzieścia lat nauczał historii i teorii polityki we Francji. Od 2013 roku jest profesorem nauk humanistycznych na Uniwersytecie Cornell. Jest autorem kilku książek, w tym „The End of Jewish Modernity”, „Fire and Blood: The European Civil War”, „Left-Wing Melancholia” i „The New Faces of Fascism”, które zostały przetłumaczone na wiele języków. Regularnie pisze dla Jacobin w Stanach Zjednoczonych, Il Manifesto we Włoszech oraz francusko- i hiszpańskojęzycznych magazynów. Wykładał również jako profesor wizytujący w kilku krajach Europy i Ameryki Łacińskiej
Magdalena Gawin
Absolwentka Instytutu Filozofii UW. Nauczycielka filozofii w szkołach i placówkach kulturalnych. Sekretarz Polskiego Towarzystwa Filozoficznego.

Enzo Traverso

„Gaza: w obliczu historii”, tłum. Magdalena Gawin, Książka i Prasa, Warszawa 2025, 106 stron.

NASTĘPNY

szkic  

Narodziny człowieka z ducha przemocy. Rewolucjonista Frantz Fanon

— Jean Améry