Ładowanie strony

24 września 2025 roku był ważnym, nobilitującym dniem dla polskich sound studies. W trakcie festiwalu Warszawska Jesień premierę miało wyczekiwane od lat tłumaczenie „Soundscape: Tuning of the World” R. Murraya Schafera – książki fundamentalnej dla ekologii akustycznej, która dzięki przekładowi Krzysztofa Marciniaka będzie mogła funkcjonować teraz już także jako „Strojenie świata”. Wśród rozmówców, obok tłumacza, siedziała m.in. Marta Michalska, autorka „Dźwięków, ludzi i nasłuchiwania miasta”, pracy równie fundamentalnej dla historycznych badań nad dźwiękiem w Polsce – a przy tym wnikliwa, krytyczna czytelniczka myśli Schafera.

Pisanie o przełomowym znaczeniu „Dźwięków, ludzi i nasłuchiwania miasta” zakrawa na banał. W książce Marty Michalskiej po raz pierwszy w polskiej humanistyce rozmaite aktualne nurty sound studies zostały wykorzystane do syntezy, która opiera się na podejściu mikrohistorii. Spróbujmy jednak pójść krok dalej i zastanowić się – na jakie sposoby i w jakich kontekstach książka ta jest dzisiaj aktualna? Na ile poruszane kwestie mogą stanowić soczewkę lub punkt odniesienia dla wyzwań i problemów, z którymi mamy do czynienia współcześnie?

 

Spory i konflikty

Przyjęta przez autorkę perspektywa ustanawia audiosferę jako przestrzeń rozmaitych konfliktów społecznych. To kluczowe odkrycie historycznych sound studies, które niejako uprawomocniło dyscyplinę – ujmując sprawy tylko na wpół ironicznie: kiedy Alain Corbin w swej znakomitej książce pokazał, jak na XIX-wiecznej francuskiej prowincji dzwony i ich brzmienia ogniskowały szereg lokalnych konfliktów (spory o to, kto ma prawo nimi dzwonić doprowadzały niekiedy do tego, że ludzie zrzucali się wzajemnie z wież)… cóż, wtedy dopiero historycy zorientowali się, że audiosfera zawsze była bardzo ważnym elementem funkcjonowania historycznych społeczności.  Okazało się też wówczas, że to właśnie konflikty pobudzają wytwarzanie źródeł, z których badacze i badaczki mogą później odtworzyć historyczne dźwięki, brzmienia i praktyki słuchania.

Autorka „Dźwięków, ludzi i nasłuchiwania miasta” w swych badaniach podąża więc za różnymi społecznymi konfliktami wokół audiosfery, rekonstruując na podstawie źródeł własną mapę napięć społecznych Warszawy przełomu wieków. W tych napięciach możemy się doskonale przejrzeć również dzisiaj – odnajdując zaskakujące (?) paralele między dynamicznie rozwijającym się prowincjonalnym przygranicznym miastem przełomu XIX i XX wieku, a różnymi ośrodkami miejskimi pierwszej połowy wieku XXI.

Książka znakomicie pokazuje, że w naszych uszach to, co głośne, to bardzo często coś, od czego chcemy się oddzielić, coś, co wiąże się dla nas z innością. Innością etniczną, innością klasową, innością wielu innych poziomów i/lub wektorów tożsamości. Podążając za krytycznym, społecznie zorientowanym nurtem historycznych sound studies (np. Karin Bijsterveld) Michalska pokazuje w jaki sposób pojęcie „hałasu” było społecznie konstruowane w Warszawie przełomu wieków – i jak uwikłane było w złożone relacje władzy w mieście.

Przyznam, że te rozpoznania silnie rezonują z moimi własnymi – badając na korpusie Polony konteksty występowania słowa „hałas” pod koniec XIX wieku z zaskoczeniem odkryłem, że możemy niemal co do dekady przyszpilić moment, w którym słowo odnoszone do ludzi zaczęto stosować również wobec dźwięków maszyn. Mówiąc inaczej – do lat 80. „hałasowali” niemal wyłącznie pijacy, studenci, mniejszości (zwłaszcza Żydzi), podczas gdy np. pociągi czy maszyny „grzmiały”. Dopiero działalność rozmaitych Lig Na Rzecz Walki z Hałasem pod koniec wieku sprawiła, że w polskojęzycznych źródłach hałas zaczyna pojawiać się w kontekstach syren fabrycznych, trzepania dywanów czy dźwięków samochodów.

Michalska należy do autorek, które demitologizują działalność tych pionierskich aktywistycznych stowarzyszeń, wskazując na ich wyraźny profil – wyciszenie miast miało dokonywać się na warunkach dyktowanych przez nowe klasy średnie i wyższe poprzez usunięcie z zamieszkiwanych przez nie dzielnic dźwięków niechcianych, często wiązanych z niepożądanymi grupami społecznymi. Wyraźna społeczna perspektywa staje się jednym z impulsów klasycznych koncepcji Schafera – Michalską nie interesują jednak brzmienia Warszawy jako kompozycja, lecz jako zapis rozumienia świata poprzez dźwięki i słuchanie[1].

Stawką walki o miejską audiosferę jest kontrola nad porządkiem audialnym: kto wyznacza normy, kto decyduje, jakie dźwięki i czyje głosy są niemile słyszane? Wszystko to czytelnie i donośnie rezonuje z audiosferą Warszawy współczesnej – pełnej konfliktów wokół ciszy nocnej, działalności klubów, hałasu nielegalnych wyścigów samochodowych czy przebiegu ruchliwych ulic. Znajdziemy również oczywiście przykłady dotkliwego zawłaszczania audiosfery ze względów politycznych – radykalna prawica od lat rozpycha się w przestrzeniach publicznych komunikatami dobiegającymi z głośników zamontowanych na samochodach.

Michalska płynnie przechodzi od drobnych, codziennych, niemalże „sąsiedzkich” przykładów walki o audialną dominację do politycznych demonstracji i zajmowania przestrzeni miejskiej przez rozśpiewane pochody. To również kwestie jak najbardziej aktualne – a dzięki książce Marty Michalskiej prace (które zapewne powstają dzisiaj w różnych ośrodkach akademickich) na temat audiosfery i performatyki protestów ostatniej dekady (z Czarnymi Protestami na czele) zyskują znakomity historiograficzny punkt odniesienia. Świetnie zatem widać, że współczesne konflikty wokół dźwięków stanowią w znacznej mierze kontynuację wcześniejszych zjawisk – tyle że dokonują się poprzez nowe media audialne, które generują nowe praktyki słuchania.

Ale dyscyplina audialna oznacza również autodyscyplinę i promowanie określonych stylów życia w imię zdefiniowanych wartości. Autorka podąża tu śladami Norberta Eliasa, kładąc nacisk na proces wyciszania życia społecznego, ale też analizując fortepian jako podstawowy wyznacznik społecznego statusu i przynależności do mieszczańskiej kultury „długiego wieku XIX”. Dziewiętnastowieczna kultura mieszczańska jest kulturą fortepianu, co definiuje również w znacznej mierze nowoczesną mieszczańską kobiecość. Rozmaite dyskursy dotyczące ówczesnej Klavierpest są zatem (słusznie) odczytywane w perspektywie historii genderowej i prób dyskursywnego dyscyplinowania kobiet. Badaczka pokazuje tu znakomicie, w jaki sposób tzw. soniczne metodologie – czyli przenoszenie narzędzi wypracowanych na gruncie sound studies na teren innych dyscyplin naukowych – mogą stanowić narzędzia studiów genderowych.

Inną opisywaną przez Martę Michalską kwestią, zaskakująco często przemilczaną przez historiografię, jest wielojęzyczność Warszawy przełomu wieków. Autorka subtelnie ujawnia audialny wymiar konfliktów etnicznych i społecznych, które były silnie powiązane z religijnymi oraz klasowymi. Największy potencjalny zarzut względem książki – choć wolę tu widzieć raczej pole do uzupełnienia bogatych badań autorki (a może jej własnych kolejnych poszukiwań) – dotyczy tego, że książka dotyczy jednak niemal wyłącznie perspektywy polskiej – tego, jak Polacy słyszeli Warszawę.

 

Ludzie brzmiący

Z jednego ze źródeł przytaczanych w „Dźwiękach, ludziach i nasłuchiwaniu miasta” dowiadujemy się, że Michał Hertz, kompozytor (a pod koniec XIX wieku nawet wicedyrektor Warszawskiego Towarzystwa Muzycznego) kazał umieścić u wejścia na podwórze do domu, w którym mieszkał napis: „Żebrakom, przekupniom i muzykantom wstęp wzbroniony” – znamienne zestawienie, które zbiera różne grupy społeczne interesujące Martę Michalską.

Nieprzypadkowo w tytule książki Michalskiej pojawiają się nie tylko „dźwięki”, lecz również „ludzie” i ich „nasłuchiwanie”. Koniec końców badaczka uprawia tu audialną wersję historii społecznej. Heterogeniczna metoda badawcza służy bowiem nie tyle „rekonstrukcji brzmień” czy „archeologii medialnej”, ile badaniu pomijanego wymiaru egzystencji mieszkanek i mieszkańców miasta. Wszystko to sprawia, że dla Michalskiej bohaterami kulturowymi epoki stają się – obok fortepianu i kobiet uczących się na nim grać – kataryniarze i uliczni sprzedawcy, dwie podstawowe grupy, które kreują swymi dźwiękami fonosferę opisywanej Warszawy. Ich obecność odbija się w publikowanych na łamach prasy felietonach, reportażach i rysunkach, a także w listach, wspomnieniach, literaturze pięknej – to ich dźwięki definiują w książce specyfikę brzmienia Warszawy przełomu wieków.

Z dzieciństwa w latach 90. pamiętam jeszcze uliczne zawołania „ZIEEEMNIAAAKIIII!” czy „WĘĘGIEEL!”. Dzisiaj uliczni sprzedawcy-nawoływacze zdają się należeć do przeszłości, jednak wciąż pozostają w zasięgu naszej pamięci społecznej (tzw. pamięci assmatycznej – od myśli Jana Assmanna). „Dźwięki, ludzie i nasłuchiwania miasta” inspiruje zarówno do prób uchwycenia „podwórkowych (lub ulicznych) symfonii” dzisiejszych miast, jak i do zapisu tych, które wciąż jeszcze pozostają częścią naszej pamięci zbiorowej.

W tym miejscu przemiany audiosfery splatają się z historią społeczno-gospodarczą, przemianami praktyk związanych z handlem oraz zmianami w podejściu zarówno do przestrzeni publicznych, jak i prywatnych (zanikanie domokrążców i handlu w podwórzach). Działalność ulicznych muzyków również wpisuje się w tę dynamikę. Muzycy szukający zarobku poprzez granie w przestrzeniach publicznych są jednymi z ostatnich przedstawicieli (obok np. roznosicieli ulotek, czy ludzi-reklam) całej szerokiej grupy osób pracujących bezpośrednio na ulicach. Dzisiaj podstawowa różnica polega jednak na tym, że kluczowe znaczenie dla ulicznych występów mają głośniki. Katarynki zostały kulturowo wyparte w XX wieku przez przenośne odtwarzacze dźwięków (od tranzystorowych radioodbiorników, poprzez rozmaite boomboksy, aż po współczesne głośniki bluetooth).

Dziś, podobnie jak w okresie opisywanym przez Michalską, warszawscy muzycy uliczni to często obcokrajowcy, przedstawiciele mniejszości bez wystarczającego kapitału kulturowego, by działać w obrębie instytucji kultury kraju, do którego wyemigrowali. Wzbudzają raczej negatywne emocje – irytują swą dźwiękową obecnością w środkach komunikacji miejskiej, denerwują, gdy ich dźwięki zakłócają rozmowy. Ich uliczna praca często nie jest traktowana jako praca (lecz np. forma żebractwa). W Warszawie przełomu XIX i XX wieku też byli raczej – cytując podtytuł jednego z  rozdziałów książki – „piekielnymi bohaterami”. Michalska skupia się na kataryniarzach, a więc muzykantach obsługujących muzyczne automaty. „Korbowi artyści” budzą sprzeciw, oskarżenia o „kakofonię” czy „piekielną dysharmonię”. Regulacje – z poziomu zarządzeń władz miasta – ich obecności na podwórzach stanowiły istotny element kreowania porządku audialnego ówczesnej Warszawy.

Michalska znakomicie pokazuje klasistowski wymiar oskarżeń wobec „byle leniuchów wyciągających rękę”, owych „różnych wydrwigroszów zwiedzających podwórza”. To frazy, których echo odbija się do dzisiaj we wszystkich tyradach na temat głośnych, niewychowanych „pięćsetplusów”. Obok przewidywalnych zarzutów Michalska diagnozuje jednak także istotne oskarżenia o „uzurpację” repertuaru muzyki wysokiej przez niską muzykę uliczną. To kolejny wątek ciekawy z perspektywy klasowej – pokazujący kruchość habitusu polskojęzycznego mieszczaństwa i warstw wyższych. Co ważne – ze źródeł wynika, że różni mieszkańcy miasta lub turyści chętnie słuchają kataryniarzy (i innych ulicznych muzykantów). Konflikt związany z ich audialną obecnością w przestrzeniach publicznych nie jest bynajmniej jednoznaczny.

Działalność kataryniarzy często prowadziła do sporów politycznych (także na tle etnicznym) ze względu na odtwarzany repertuar. Michalska pokazuje to na przykładzie sytuacji z Wielkopolski, przywołując proces, który w 1900 roku odbył się  przeciwko kataryniarzowi grającemu polskie pieśni patriotyczne w Ponicach pod Kościanem. Brak podobnych spraw sądowych w Warszawie odsłania kolejny istotny (w książce jedynie lekko zarysowany) wymiar katarynek w mieście, w którym przecież chociażby możliwość demonstracji politycznych była wielokrotnie ograniczana, czy też po prostu zawieszana.

Kataryniarze, uliczni muzycy oraz sprzedawcy zajmują w książce Michalskiej tak ważne miejsce, bo audiosfera epoki znajduje odbicie najczęściej właśnie wtedy, gdy dźwięki budzą sprzeciw, lub zaburzają codzienność. Badacze współczesnej przestrzeni audialnej będą mieć podobne problemy – w źródłach po prostu znacznie lepiej odkładają się skargi i narzekania na to, co stanowi dla nas hałas. A wtedy bohaterami kulturowymi epoki staną się w przyszłych narracjach np. chłopaki z przenośnymi głośnikami, kolesie ścigający się po nocach samochodami przy rykach silników czy kibice idący po meczu przez miasto.

 

Poszukiwanie ciszy i dobrostan audialny

Warszawa jest w „Dźwiękach, ludziach i nasłuchiwaniu miasta” głośnym organizmem rozbrzmiewającym najróżniejszymi dźwiękami, od których źródłotwórcze grupy społeczne nieustannie chcą uciec. Michalska pokazuje, że cisza była w ówczesnej Warszawie kruchym, wiecznie poszukiwanym stanem. Przeludnione kamienice i oficyny rozbrzmiewały najróżniejszymi dźwiękami, brzmieniami, odgłosami – drażniąc nerwy, utrudniając pracę. W najróżniejszych tekstach z epoki powracają zarzuty na temat brzmienia nowoczesnego budownictwa – cienkie ściany, przepełnione mieszkania, głośne podwórza (dzisiaj powiedzielibyśmy – studnie akustyczne). Myślę, że wiele z nas rozpozna podobne problemy, jeśli mieszka w kamienicach z epoki lub w powojennych blokach.

Dla XIX-wiecznych warstw posiadających kluczowe znaczenie miała w tym kontekście przestrzeń mieszkalna, rozumiana jako przestrzeń schronienia przed dźwiękami codzienności. Michalska dobrze pokazuje XIX-wieczne praktyki wyciszania mieszkań i oddzielenia od brzmień ówczesnych ulic. Do tego dochodzi cisza milczenia – w znacznej mierze oparta na relacjach władzy, na czele z milczeniem służby oraz dyscypliną audialną „dobrego wychowania”. Normy zachowań i stojące za nimi wartości kultury mieszczańskiej kreowały bardzo wysoki próg ciszy – cisza musiała zostać aktywnie wyprodukowana, aby spełniła wyśrubowane normy kulturowe. Stąd też obecne w wywodzie Marty Michalskiej poczucie, że jej osiągnięcie (przez wytwarzających źródła mieszczan) jest w Warszawie de facto niemożliwe.

Musimy w tym kontekście pamiętać o tym, że w XIX wieku miasta są dźwiękowymi wyspami w morzu zupełnie odmiennych pejzaży dźwiękowych, że dopiero procesy urbanizacyjne, społeczne i gospodarcze wieku XX rozlały brzmienia industrializacji i nowoczesnych miast na prowincje oraz na wieś. Eksplozja demograficzna, rozwój nowoczesnych środków transportu i zakładów przemysłowych – wszystko to radykalnie przeobraziło wiejskie pejzaże dźwiękowe, wprowadzając w nie brzmienia silników, maszyn itd. Dla źródłotwórczych mieszkańców analizowanej przez Michalską Warszawy brzmienia wsi pozostawały jednak radykalnym audialnym kontrapunktem względem dynamicznej modernizacji audiosfery miasta.  Wiejskie pejzaże dźwiękowe wypełnione były bowiem  głównie brzmieniami oswojonymi  kulturowo, „udomowionymi”. Tymczasem w Warszawie regularnie pojawiały się  nowe dźwięki, o brzmieniach, których jego mieszkańcy nigdy wcześniej nie słyszeli.

Autorka kończy swój wywód na ciszy bardzo upolitycznionej – milczącej demonstracji z okazji odsłonięcia pomnika Adama Mickiewicza na Krakowskim Przedmieściu (1898). To przypadek zbiorowego milczenia w obliczu restrykcji działalności w przestrzeni publicznej. Forma demonstracji była odpowiedzią polskich organizatorów uroczystości na carskie zakazy demonstracji i przemówień. Znów jednak nie była to cisza całkowita – milczenie nie wykluczało np. dźwięków (starannie wybranej) muzyki. Michalska pokazuje znakomicie, jak wybrany afekt był wzmacniany poprzez przemyślane planowanie audialnej dramaturgii wydarzenia publicznego. W tym miejscu sound studies przecinają się z badaniami z zakresu performatyki i teatru życia społecznego (zob. chociażby książki Dariusza Kosińskiego). To perspektywa, którą warto rozwijać w dalszych badaniach – bo przecież podobnie upolitycznione bywało zbiorowe milczenie podczas manifestacji-pogrzebów (o czym autorka wspomina), lub cisza maszyn zatrzymanych na czas strajku.

Michalska konsekwentnie pozycjonuje się jako badaczka nieufna wobec postulatów prostego wyciszania przestrzeni publicznych, dążąca do pogodzenia dbałości o dobrostan audialny jednostek z troską o zachowanie żywotności przestrzeni publicznych i witalności życia społecznego. W przeciwieństwie do choćby Schafera działalność Lig Na Rzecz Walki z Hałasem interesuje ją nie tyle jako zapowiedź późniejszego rozwoju ekologii akustycznej, ile jako świadectwo myśli i świadomości analizowanej epoki. Co więcej, zdecydowanie bliższe jej wrażliwości jest wyciszanie maszyn niż uciszanie grup społecznych. Pokazuje jednak także, że przestrzeń publiczną wyciszano nie tylko poprzez regulację czy wręcz reglamentację zachowań, ale też poprzez wymianę różnych materiałów – wprowadzając na ulice drewniany bruk i asfalt. To kolejny wątek, który warto rozwinąć w przyszłości, odwracając nieco perspektywę: zastanowić się nad tym, w jaki sposób carska polityka urbanistyczna – ale też społeczna – kształtowała to, jak Warszawa brzmiała?

Mam wrażenie, że wszystkie te wątki są dzisiaj szczególnie aktualne – w obliczu wzrostu społecznej świadomości zagadnień ekologii akustycznej i wzrastającej chęci poszukiwania (różnie rozumianej) ciszy w celu dbania o własny dobrostan. Na każdym kroku spotykamy konflikty wokół działalności knajp czy klubów, coraz częściej wycisza się ulice (strefy ograniczenia prędkości, progi, profilowanie skrzyżowań, ekrany akustyczne). Do tego coraz częściej krytykuje się środowiskowy wpływ (bynajmniej nie tylko audialny) różnych festiwali muzycznych na parki, lasy i różne rodzaje przestrzeni publicznych.

Fragmenty dotyczące epidemii neurastenii na przełomie XIX i XX wieku znakomicie pokazują długie trwanie problemu przebodźcowania oraz problemów indywidualnego oraz zbiorowego dostosowania do nowoczesnych przemian tempa życia codziennego. Prowadząc różne zajęcia na temat współczesnych sound studies regularnie spotykam się z deklaracjami doświadczenia przebodźcowania – nie tylko audialnego – ze strony różnych osób studenckich.

Potrzeba ciszy jest dzisiaj realizowana poprzez stosowanie kolejnych generacji słuchawek oraz różne praktyki tzw. kokonowania – czyli otaczania się własnym audialnym kokonem, wybranymi dźwiękami, playlistami, szumami. Cisza nie oznacza dzisiaj bowiem braku dźwięków, lecz poczucie audialnej kontroli i bezpieczeństwa, otaczanie się wyłącznie takimi dźwiękami, które dopasowane są do naszych potrzeb i umożliwiają, w zależności od sytuacji, pracę lub odpoczynek. Michalska myśli o tym podobnie, stąd też w jej książce w rozdziale poświęconym ciszy znajdziemy też, być może nieco kontrintuicyjnie, całe fragmenty na temat dźwięków „udomowionych” w warszawskich mieszkaniach – zegarów, fonografów, aristonów: niegdysiejszych technologii kokonowania.

 

W stronę akustemologii

Na koniec zastanówmy się jeszcze nad jedną kwestią: w jaki sposób możemy wykorzystać rozpoznania Marty Michalskiej w dalszych badaniach?

Z pewnością „Dźwięki, ludzie i nasłuchiwanie miasta” zainspirują wiele osób do analogicznych prac z zakresu mikrohistorii. Z pewnością zainspirują też do wsłuchiwania się w rozmaite źródła oraz zadawania rozmaitych pytań o brzmienia i sposoby ich słuchania.

Warto wykorzystać tę książkę również do refleksji nad kategoriami, których używamy zarówno do badania przeszłości audialnej, jak i dźwięków oraz praktyk dźwiękowych, z którymi stykamy się dzisiaj. Kluczową perspektywą z całego wachlarza orientacji sound studies jest dla Michalskiej akustemologia – a więc podejście nastawione na badanie tego, w jaki sposób praktyki oraz metafory dźwiękowe organizują nasze poznanie oraz doznawanie rzeczywistości.

Chciałbym na koniec zaproponować dwa takie pojęcia. Pierwszym z nich jest – wywiedzione wprost z materiału źródłowego i pojawiające się już na pierwszej stronie książki – „potpourri”, czyli heterogeniczna mieszanka piosenek, jakie pojawiały się w ówczesnych spektaklach typu variete. Potpourri posiada kulinarną proweniencję, moglibyśmy przełożyć je np. jako „gulasz”. W kontekście muzycznym najlepiej oddaje ten termin słowo „wiązanka” (przypomnijmy „Wiązankę pieśni bojowych” Lecha Janerki).

Taka gulaszo-wiązanka znakomicie opisuje złożoność miejskich pejzaży dźwiękowych, rozpiętych między odgłosami maszyn, dźwiękami ludzi oraz nieludzkich mieszkańców miast, brzmieniami przyrody. To mieszanina, która za każdym razem będzie inna i zawsze będzie zawierać specyficzne, przypadkowe elementy.

Drugą kategorią, która domaga się wykorzystania we współczesnych badaniach jest wspomniana już „kocia muzyka”, czyli rodzaj aktu dźwiękowej przemocy. Jestem głęboko przekonany, że możemy z perspektywy tej niejednoznacznej historycznej praktyki interpretować wiele audialnych konfliktów, oddolnych demonstracji, przykładów przemocy dźwiękowej. Termin ten posłużył zresztą również Joannie Tokarskiej-Bakir za tytuł obszernej książki o powojennym pogromie krakowskim. Praca Marty Michalskiej słusznie pokazuje, że to praktyka kulturowa, która może przybierać różne formy i pojawiać się w najróżniejszych kontekstach. Możemy więc np. mówić o przemocy audialnej radykalnej prawicy, starającej się urządzać współczesną wersję „kociej muzyki” pod drzwiami przychodni AboTak na ulicy Wiejskiej w Warszawie. Ale możemy też w tych kategoriach rozpatrywać różne inne działania stanowiące akty sprzeciwu wobec władzy.

To, jak nazwiemy różnego rodzaju praktyki dźwiękowe – a także jak będziemy konstruować ich genealogie – będzie kształtować rozumienie otaczającej nas audiosfery, ale także soniczny horyzont naszego świata. Na tym między innymi polega akustemologiczne podejście do badań nad współczesnością.

 

Marta Michalska, „Dźwięki, ludzie i nasłuchiwanie miasta. Wybrane elementy fonosfery Warszawy na przełomie XIX i XX wieku”, Monografie Fundacji na Rzecz Nauki Polskiej, Wydawnictwo UMK w Toruniu, Toruń 2024, 618 stron.

 

[1]    Krytyka Schafera stała się w dzisiejszych badaniach nad dźwiękiem niemal rytuałem, lecz w przypadku badań historycznych rozpoznania kanadyjskiego kompozytora i aktywisty domagają się szczególnie wielu uwag krytycznych. W części metodologicznej Michalska proponuje zresztą solidny przegląd różnych dzisiejszych zarzutów względem „Strojenia świata” i innych pism Schafera. Szczególnie mocno sprzeciwia się Schaferowskiej historiozofii i prostej narracji o nowoczesnym upadku w hałas.

 

Antoni Michnik – doktor nauk humanistycznych (doktorat w Instytucie Sztuki PAN), badacz sound studies, performer, kurator. Członek założyciel researchersko-performatywnej Grupy ETC. W latach 2013-2024 redaktor w magazynie „Glissando”, od początku 2025 w redakcji „Kontekstów / Polskiej Sztuki Ludowej”. Publikował m.in. w „Dialogu”, „Dwutygodniku”, „Kwartalniku Filmowym”, „Ruchu Muzycznym”, „Szumie”, „Zeszytach Literackich”. Od roku 2020 w zespole kuratorskim festiwalu muzyki improwizowanej Ad Libitum, od roku 2025 w zespole kuratorskim festiwalu Futurofonia. Współpracował kuratorsko m.in. z Trafostacją Sztuki w Szczecinie i Curie City oraz festiwalami NeoArte i Warszawska Jesień. Solo oraz z Grupą ETC występował na licznych festiwalach (m.in. Musica Privata, Mikrofestival, Fluxus Festivalis) oraz przeglądach sztuki i muzyki współczesnej (m.in. Survival, Kręgi Sztuki), interpretując neoawangardowe kompozycje muzyczne, lub prezentując autorskie działania performatywne.