fbpx
Logotyp magazynu Mały Format

Tomasz Kunz

ur. 1969, pracuje jako adiunkt w Katedrze Antropologii Literatury i Badań Kulturowych na Wydziale Polonistyki UJ, krytyk i historyk literatury, tłumacz, autor m.in. przekładów 10 książek Zygmunta Baumana

Po­zwo­lę sobie za­cząć naszą roz­mo­wę o Zyg­mun­cie Bau­ma­nie od oso­bi­ste­go wspo­mnie­nia mo­je­go pierw­sze­go spo­tka­nia z jego tek­sta­mi, jako że jego efekt wy­da­je mi się symp­to­ma­tycz­ny dla tego, o czym bę­dzie­my chcie­li póź­niej po­mó­wić. Z twór­czo­ścią Bau­ma­na ze­tkną­łem się w po­cząt­kach szko­ły śred­niej, na dobrą spra­wę dzi­siaj nie pa­mię­tam, która z jego ksią­żek wpa­dła mi wów­czas w ręce, za­pew­ne „Płyn­na no­wo­cze­sność”, ale w tym mo­men­cie to nie­istot­ne; chcę je­dy­nie opo­wie­dzieć o mojej na wskroś mło­dzień­czej re­ak­cji po pierw­szej lek­tu­rze. Po­wie­dzieć, że byłem zmie­sza­ny, to za mało, byłem roz­złosz­czo­ny i obu­rzo­ny. Jako młoda osoba po­wo­li i opor­nie ak­cep­tu­ją­ca spo­łecz­no–po­li­tycz­ne aspek­ty funk­cjo­no­wa­nia czło­wie­ka w świe­cie i pró­bu­ją­ca stop­nio­wo włą­czać je w ob­szar wła­sne­go my­śle­nia, po­czu­łem jed­no­cze­śnie chęć i nie­moż­ność oporu wobec faktu, że oto ade­kwat­nie mówi o mnie – nie poet(k)a, nie pi­sarz lub pi­sar­ka (w kla­sycz­nym, obie­go­wym sen­sie) – ale so­cjo­log. Oczy­wi­ście do to­tal­nej re­wi­zji tej pierw­szej, na­iw­nej i po­bież­nej lek­tu­ry mu­sia­ło dojść ra­czej wcze­śniej niż póź­niej, nie­mniej z dzi­siej­szej per­spek­ty­wy – a za­ra­zem w kon­tek­ście te­ma­tu na­szej roz­mo­wy – wy­da­je mi się, że w tym po­krót­ce opi­sa­nym do­świad­cze­niu lek­tu­ro­wym tkwi pewna praw­da o pi­sar­stwie Zyg­mun­ta Bau­ma­na do­ty­czą­ca jego ła­dun­ku li­te­rac­kie­go. Koń­cząc ten przy­dłu­gi, aneg­do­tycz­ny wstęp, chciał­bym za­py­tać, jak wy­glą­da­ły pań­skie pierw­sze, przed­tłu­ma­cze­nio­we lek­tu­ry Bau­ma­na?

Zanim spró­bu­ję od­po­wie­dzieć na pań­skie py­ta­nie, chciał­bym się do­wie­dzieć, czy w tej pierw­szej lek­tu­rze od­naj­do­wał pan u Bau­ma­na coś, co mó­wi­ło o pań­skim po­ko­le­niu, czy też coś, co tra­fia­ło ra­czej w pań­skie in­dy­wi­du­al­ne prze­ko­na­nia…?

Oczy­wi­ście ja to re­kon­stru­uję, ale nie, to nie miało zu­peł­nie cha­rak­te­ru po­ko­le­nio­we­go i na pewno sil­nie wią­za­ło się z moją ogra­ni­czo­ną, eu­fe­mi­stycz­nie rzecz uj­mu­jąc, świa­do­mo­ścią tego, czym jest i czym może być so­cjo­lo­gia. Źró­dłem tego szoku, jak mi się dzi­siaj zdaje, był fakt, że prz­yn­ajmniej w nie­któ­rych ob­sza­rach pi­sar­stwo to zda­wa­ło się się­gać do pro­ble­mów, które po­dej­mo­wa­ła czy­ta­na wów­czas prze­ze mnie tak zwana li­te­ra­tu­ra pięk­na, i jakoś je – naj­wi­docz­niej sa­tys­fak­cjo­nu­ją­co – ob­ja­śniać.

I nie są­dził pan, że pi­sar­stwo so­cjo­lo­gicz­ne może znaj­do­wać się tak bli­sko życia… Rze­czy­wi­ście, Bau­ma­now­ski styl upra­wia­nia so­cjo­lo­gii jest bar­dzo spe­cy­ficz­ny i bywa kon­te­sto­wa­ny przez wielu „twar­dych” so­cjo­lo­gów. Mam na myśli zwłasz­cza tego Bau­ma­na, któ­re­go naj­le­piej znamy z okre­su, który za­czy­na się od wy­da­nia „Pra­wo­daw­ców i tłu­ma­czy”, czyli w dru­giej po­ło­wie lat 80. Bo trze­ba pa­mię­tać, że on pu­bli­ku­je od po­ło­wy lat 50. Do czasu wy­jaz­du z Pol­ski w 1968 roku wydał bodaj pięt­na­ście ksią­żek z za­kre­su so­cjo­lo­gii ogól­nej, zaj­mo­wał się teo­rią kul­tu­ry, ale także an­giel­skim ru­chem ro­bot­ni­czym i związ­ko­wym, hi­sto­rią i współ­cze­sno­ścią an­giel­skiej par­tii so­cja­li­stycz­nej. Pisał na ten temat także w la­tach 70. w swo­ich pierw­szych książ­kach wy­da­wa­nych w ję­zy­ku an­giel­skim, gdy pra­co­wał już na Uni­wer­sy­te­cie w Leeds.

Mój pierw­szy kon­takt z pi­sar­stwem Bau­ma­na miał miej­sce, o ile do­brze sobie przy­po­mi­nam, na se­mi­na­rium pro­fe­so­ra Ry­szar­da Nycza, który był pro­mo­to­rem mojej pracy dok­tor­skiej na kra­kow­skiej po­lo­ni­sty­ce. Czy­ta­li­śmy tam frag­men­ty „Mo­der­ni­ty and Am­bi­va­len­ce”, książ­ki, która uka­za­ła się wtedy w PWN-ie w tłu­ma­cze­niu Ja­ni­ny Bau­man, żony Zyg­mun­ta Bau­ma­na, pod ty­tu­łem „Wie­lo­znacz­ność no­wo­cze­sna, no­wo­cze­sność wie­lo­znacz­na”. To był czas, kiedy Bau­man do­pie­ro wcho­dził w obieg pol­skiej myśli hu­ma­ni­stycz­nej. Bar­dziej niż so­cjo­lo­gów in­te­re­so­wał zresz­tą wów­czas fi­lo­zo­fów, li­te­ra­tu­ro­znaw­ców…

An­tro­po­lo­gów…

Teo­re­ty­ków sztu­ki, kul­tu­ro­znaw­ców. Roman Ku­bic­ki i Anna Ze­idler-Ja­ni­szew­ska, któ­rzy dość wcze­śnie wy­da­li tom roz­mów z Bau­ma­nem za­ty­tu­ło­wa­ny „Hu­ma­ni­sta w po­no­wo­cze­snym świe­cie”, Jo­an­na To­kar­ska-Ba­kir, która prze­tłu­ma­czy­ła jedną z ksią­żek Bau­ma­na, a w prze­kła­dzie dru­giej, „Etyki po­no­wo­cze­snej”, po­ma­ga­ła… To było śro­do­wi­sko, które się Bau­ma­nem od razu za­in­te­re­so­wa­ło. Także nie­ży­ją­cy już fi­lo­zof, Ce­za­ry Wo­dziń­ski. Pa­mię­tam wy­stą­pie­nie, wy­gło­szo­ne przy oka­zji jed­nej z wizyt Bau­ma­na w Pol­sce w po­ło­wie lat 90., w któ­rym Wo­dziń­ski stwier­dził, że po śmier­ci Ko­ła­kow­skie­go sche­dę naj­waż­niej­sze­go pol­skie­go fi­lo­zo­fa przej­mu­je wła­śnie Bau­man, bo oto wraz ze zmia­ną ustro­jo­wą, ale też ze wszyst­ki­mi pro­ce­sa­mi kul­tu­ro­wy­mi, go­spo­dar­czy­mi i cy­wi­li­za­cyj­ny­mi, które ten fakt za sobą po­cią­ga, do­my­ka się osta­tecz­nie jakaś epoka. Bau­man zo­stał wtedy pa­so­wa­ny przez Wo­dziń­skie­go na spad­ko­bier­cę Ko­ła­kow­skie­go, przej­mu­ją­ce­go po nim in­te­lek­tu­al­ny „rząd dusz”.

Wodziński stwierdził, że po śmierci Kołakowskiego schedę najważniejszego polskiego filozofa przejmuje Bauman. Wraz ze zmianą ustrojową i wszystkimi procesami kulturowymi, gospodarczymi i cywilizacyjnymi, które ten fakt za sobą pociąga, domyka się ostatecznie epoka.

Książ­ki Bau­ma­na rze­czy­wi­ście w tym cza­sie były nie­sły­cha­nie in­spi­ru­ją­ce. Cho­ciaż­by z tego wzglę­du, że wpro­wa­dza­ły do in­te­lek­tu­al­ne­go obie­gu po­ję­cie „post­mo­der­ni­zmu”, a potem „po­no­wo­cze­sno­ści”, pro­po­nu­jąc pewną spój­ną kon­cep­cję ro­zu­mie­nia tej ka­te­go­rii. Na tyle ogól­ną, a jed­no­cze­śnie na tyle nośną i prze­ko­nu­ją­cą, że dała się za­apli­ko­wać czy za­sto­so­wać za­rów­no do re­flek­sji so­cjo­lo­gicz­nej, fi­lo­zo­ficz­nej, kul­tu­ro­wej, jak i li­te­ra­tu­ro­znaw­czej. Bau­man zo­stał w tam­tym cza­sie dość po­wszech­nie uzna­ny za jed­ne­go z nie­licz­nych wia­ry­god­nych prze­wod­ni­ków po tym nowym dla nas, za­ska­ku­ją­co zmien­nym i nie­sta­bil­nym świe­cie, który do­pie­ro po­zna­wa­li­śmy. Na tym, jak sądzę, po­le­ga­ła atrak­cyj­ność jego pro­po­zy­cji.

Poza tym Bau­man po­sia­dał dużą zdol­ność wy­naj­dy­wa­nia bar­dzo atrak­cyj­nych i po­znaw­czo no­śnych me­ta­for. Na przy­kład „pra­wo­daw­cy i tłu­ma­cze” to była fi­gu­ra my­ślo­wa, która w syn­te­tycz­ny, a rów­no­cze­śnie bar­dzo prze­ko­nu­ją­cy spo­sób ze­sta­wia­ła ze sobą dwie stra­te­gie czy też dwa mo­de­le my­śle­nia o spo­łecz­nej funk­cji in­te­lek­tu­ali­sty za­chod­nie­go. Zna­ko­mi­cie stresz­cza­ła przej­ście od mo­de­lu kul­tu­ry opar­te­go na zhie­rar­chi­zo­wa­nej dys­try­bu­cji wie­dzy, w któ­rym zna­czą­cą rolę od­gry­wa­ła fi­gu­ra mę­dr­ca czy au­to­ry­te­tu, wy­zna­cza­ją­ce­go i de­kre­tu­ją­ce­go obo­wią­zu­ją­ce kie­run­ki my­śle­nia, do roli in­te­lek­tu­ali­sty po­strze­ga­ją­ce­go sie­bie nie jako twór­cę norm i reguł, który dba na­stęp­nie o ich re­spek­to­wa­nie i prze­strze­ga­nie, ale jako in­ter­pre­ta­to­ra, a więc kogoś, kto nie­ustan­nie wy­sta­wia się na ry­zy­ko po­peł­nie­nia błędu. Każda in­ter­pre­ta­cja jest pro­po­zy­cją, która otwie­ra się na dia­log, po­le­mi­kę, do­po­wie­dze­nie i która za­wsze two­rzy się nie­ja­ko ad hoc. To cha­rak­te­ry­zo­wa­ło także styl my­śle­nia sa­me­go Bau­ma­na. To była so­cjo­lo­gia za­cho­wu­ją­ca mi­ni­mal­ny dy­stans wobec zda­rzeń, które czy­ni­ła przed­mio­tem ana­li­zy. Bau­man za­wsze sta­rał się mówić o tym, co dzie­je się tu i teraz, uwzględ­nia­jąc moż­li­wość po­mył­ki i ko­niecz­ność ko­rek­ty.

Cha­rak­te­ry­sty­ka fi­gu­ry tłu­ma­cza do­brze po­ka­zu­je to, jak Bau­man wi­dział swoje wła­sne miej­sce jako in­te­lek­tu­ali­sty, a za­ra­zem od­sła­nia w pew­nym stop­niu jego sto­su­nek do po­dzia­łów po­mię­dzy po­szcze­gól­ny­mi dys­cy­pli­na­mi. Bo z jed­nej stro­ny to wła­śnie ta jego apli­ko­wal­ność, o któ­rej pan mówił, jest (a ra­czej była) atrak­cyj­na, a z dru­giej może sta­no­wić ona dobrą  rę­koj­mię do roz­ma­icie prze­pro­wa­dza­nych kry­tyk: fi­lo­zo­fo­wie po­wie­dzą, że jest za­dłu­żo­ny tu i ów­dzie (szko­ła frank­furc­ka etc.), „twar­dzi” so­cjo­lo­go­wie będą upo­mi­nać się o na­uko­wość tego typu re­flek­sji, an­tro­po­lo­go­wie będą tro­pić wszel­kiej maści esen­cja­li­zmy kry­ją­ce się nie­wąt­pli­wie w tym pi­sar­stwie… Na­to­miast cała ta kry­ty­ka, nie­za­leż­nie od miej­sca, z któ­re­go była prze­pro­wa­dza­na, wy­da­je się o tyle chy­bio­na, że nie uwzględ­nia tego, jak on sam ro­zu­miał swoje po­ło­że­nie jako in­te­lek­tu­ali­sty, i jego wła­sne­go po­my­słu na pi­sa­nie, o który wła­śnie chciał­bym pana do­py­tać. Mu­si­my przy tym za­zna­czyć, że Bau­man nie funk­cjo­nu­je w jed­nym obie­gu ję­zy­ko­wym, bo z jed­nej stro­ny wy­da­wał po­zy­cje moc­niej za­nu­rzo­ne w dys­kur­sie aka­de­mic­kim, jak choć­by wspo­mnia­na przez pana „Etyka po­no­wo­cze­sna”, a z dru­giej pu­bli­ko­wał takie książ­ki jak „44 listy ze świa­ta płyn­nej no­wo­cze­sno­ści”, fe­lie­to­ny pi­sa­ne do wło­skie­go pisma „La Re­pub­bli­ca delle Donne”. To daje do my­śle­nia w kon­tek­ście prze­rzu­ca­nia pew­nych mo­stów mię­dzy od­mien­ny­mi obie­ga­mi ję­zy­ko­wy­mi i za­sta­na­wiam się, jak widzi to pan, jego tłu­macz. Jak Zyg­munt Bau­man prze­cią­ga pewne kon­cep­cje fi­lo­zo­ficz­ne na stro­nę pu­bli­cy­sty­ki, bu­du­je nośne me­ta­fo­ry, o któ­rych pan wspo­mi­nał? Czy kiedy tłu­ma­czył pan jego tek­sty, do­strze­gał pan wię­cej ta­kich za­bie­gów i spo­so­bów, które wy­ko­rzy­sty­wał on w tym celu?

Te nośne me­ta­fo­ry nie­rzad­ko niosą także sa­me­go Bau­ma­na. Tłu­ma­cząc go, mia­łem wie­lo­krot­nie wra­że­nie, że on po­zwa­la się po­nieść stwo­rzo­nym przez sie­bie ob­ra­zom czy fi­gu­rom myśli, które za­czy­na­ją żyć wła­snym ży­ciem i ge­ne­ru­ją ko­lej­ne ob­ra­zy i me­ta­fo­ry. Oczy­wi­ście to wszyst­ko jest świa­do­me i kon­tro­lo­wa­ne, bo Bau­man do­sko­na­le wie, co chce na­pi­sać. Zanim jed­nak po­roz­ma­wia­my o spe­cy­fi­ce jego pi­sar­skie­go stylu, po­win­ni­śmy sobie uświa­do­mić, z jak gi­gan­tycz­nym do­rob­kiem mamy tu do czy­nie­nia. On na­pi­sał i wydał pra­wie osiem­dzie­siąt ksią­żek, z czego ponad pięć­dzie­siąt w ciągu ostat­nich trzy­dzie­stu lat. Zda­rza­ło się, że pu­bli­ko­wał po dwie, a nawet trzy książ­ki rocz­nie. To jest coś nie­sły­cha­ne­go, nawet jeśli weź­mie­my pod uwagę, że część z nich to za­pi­sy roz­mów (m.​in. z Da­vi­dem Lyonem, Ke­ithem Te­ste­rem). Inna rzecz, że Bau­man do­pusz­czał się dość czę­sto cze­goś, co śmia­ło mo­gli­by­śmy na­zwać au­to­pla­gia­tem, i nie ukry­wam, że jako tłu­macz pa­ro­krot­nie się z tym fak­tem kon­fron­to­wa­łem. Nawet kil­ku­na­sto­stro­ni­co­we frag­men­ty wcze­śniej na­pi­sa­nych tek­stów były w ca­ło­ści prze­no­szo­ne do jego ko­lej­nych ksią­żek. Ale to, jak sądzę, wią­za­ło się ze szcze­gól­ną kon­cep­cją pi­sa­nia, którą Bau­man roz­wi­jał w tym póź­nym, a za­ra­zem naj­bar­dziej płod­nym okre­sie swo­jej twór­czo­ści. Wy­da­je mi się, że on nie my­ślał o swo­ich książ­kach jako o za­mknię­tych, osob­nych ca­ło­ściach, ale ra­czej trak­to­wał pi­sa­nie jako dzie­ło w toku, które pod­le­ga nie­ustan­ne­mu su­ple­men­to­wa­niu, glos­so­wa­niu. I stąd wła­śnie to po­wra­ca­nie do wcze­śniej za­pi­sa­nych myśli i uzu­peł­nia­nie ich o nowe wątki, kon­fron­to­wa­nie z no­wy­mi przy­kła­da­mi, obu­do­wy­wa­nie świe­ży­mi me­ta­fo­ra­mi. Bau­man był my­śli­cie­lem, który nie po­tra­fił żyć bez pi­sa­nia. Przy­zna­wał zresz­tą w swoim qu­asi-dzien­ni­ku („To nie jest dzien­nik”), że nie wy­obra­ża sobie dnia nie tylko bez czy­ta­nia, lecz przede wszyst­kim bez pi­sa­nia, że na pi­sa­nie po­świę­ca kilka go­dzin dzien­nie i że to jest coś ab­so­lut­nie nie­zbęd­ne­go mu do życia. Ten we­wnętrz­ny przy­mus pi­sa­nia od­dzia­ły­wał nie­wąt­pli­wie na formę jego ksią­żek, które z re­gu­ły mają cha­rak­ter otwar­ty. Nie­licz­ne z nich można uznać za kon­cep­cyj­nie do­mknię­te. „No­wo­cze­sność i Za­gła­da” jest taką książ­ką, chyba zresz­tą naj­lep­szą i naj­waż­niej­szą w jego do­rob­ku. Ale w więk­szo­ści po­zo­sta­łych jego roz­wa­ża­nia w pew­nym mo­men­cie ule­ga­ją po pro­stu za­wie­sze­niu, nie zo­sta­ją do­mknię­te, tylko za­wie­szo­ne i znaj­du­ją swoją kon­ty­nu­ację w ko­lej­nych książ­kach. Po­wra­ca­ją znane już mo­ty­wy, wątki, me­ta­fo­ry i ob­ra­zy, co oczy­wi­ście po­wo­du­je u nie­któ­rych czy­tel­ni­ków iry­ta­cję, zmę­cze­nie, znie­chę­ce­nie, bo kor­pus za­sad­ni­czych prze­ko­nań Bau­ma­na, przy całej roz­le­gło­ści jego za­in­te­re­so­wań, wy­da­je się jed­nak sto­sun­ko­wo skrom­ny.

A przez to także roz­po­zna­wal­ny. Nie ukry­wam, że przy­go­to­wu­jąc się do na­szej roz­mo­wy, mia­łem wra­że­nie nie­ustan­nej kon­fron­ta­cji z czymś, co jest mi już ską­d­inąd znane…

Ta­kie­go déjà lu, już czy­ta­ne­go, już zna­ne­go.

Na­to­miast w takim uję­ciu ca­ło­ści, w któ­rej na kan­wie pew­ne­go kor­pu­su my­ślo­we­go pró­bu­je się ro­ze­grać nowy pro­blem, to jest zu­peł­nie zro­zu­mia­łe. Wróć­my jesz­cze do kwe­stii pierw­szych lek­tur: czy w pana wy­pad­ku można było mówić o zwy­kłej, czy­tel­ni­czej przy­jem­no­ści zwią­za­nej z ob­co­wa­niem z tymi tek­sta­mi?

Tak, styl Bau­ma­na jest nie­sa­mo­wi­cie uwo­dli­wy, a on sam bywa nie­kie­dy bar­dziej prze­ko­nu­ją­cy na po­zio­mie sty­li­stycz­nym niż kon­cep­tu­al­nym. Jego po­my­sły prze­ma­wia­ją tak sil­nie do na­szej wy­obraź­ni dla­te­go, że są po­da­ne w for­mie bar­dzo atrak­cyj­nej li­te­rac­ko, po­my­sło­wej, peł­nej in­wen­cji. Bau­man jest zresz­tą, moim zda­niem, o wiele lep­szym sty­li­stą w ję­zy­ku an­giel­skim. Jego an­gielsz­czy­zna jest bar­dzo idio­ma­tycz­na, ale nie eks­cen­trycz­na. Na­to­miast kiedy pisał po pol­sku, to czę­sto jego fraza brzmia­ła dzi­wacz­nie, two­rzył się taki zdu­mie­wa­ją­cy amal­ga­mat: na oso­bli­wo­ści skła­dnio­we na­kła­da­ły się ar­cha­izmy prze­ty­ka­ne neo­lo­gi­zma­mi. Tek­sty pi­sa­ne w ję­zy­ku an­giel­skim, po­zba­wio­ne tego ro­dza­ju sty­li­stycz­nych udziw­nień, brzmia­ły zde­cy­do­wa­nie le­piej. Język był w dal­szym ciągu jędr­ny, zmy­sło­wy, bo­ga­ty, a rów­no­cze­śnie bar­dziej pre­cy­zyj­ny. Widać to zresz­tą do­brze w prze­kła­dach tych ksią­żek, które tłu­ma­czy­ła jesz­cze jego żona Ja­ni­na, z całą pew­no­ścią przy wy­dat­nej po­mo­cy męża. Te prze­kła­dy noszą wy­raź­ne pięt­no owej szcze­gól­nej wy­na­laz­czo­ści ję­zy­ko­wej Bau­ma­na, która jest jego ory­gi­nal­nym wkła­dem w dzie­je współ­cze­snej pol­sz­czy­zny…

Styl Baumana jest niesamowicie uwodliwy, a on sam bywa bardziej przekonujący na poziomie stylistycznym niż konceptualnym. Jego pomysły przemawiają tak silnie do wyobraźni dlatego, że są podane w formie bardzo atrakcyjnej literacko.

Co do­kład­nie ma pan na myśli? Spo­tka­łem się z po­dob­ny­mi ko­men­ta­rza­mi w śro­do­wi­sku „Kry­ty­ki Po­li­tycz­nej” na fali tek­stów wspo­mnie­nio­wych tuż po jego śmier­ci w stycz­niu tego roku. Utrzy­ma­ne były w tonie do­bro­dusz­nym, choć jed­no­znacz­nie su­ge­ru­ją­cym, że tek­sty Bau­ma­na w ję­zy­ku pol­skim wy­ma­ga­ły co naj­mniej grun­tow­nej ko­rek­ty, re­dak­cji, swego ro­dza­ju tłu­ma­cze­nia.

Bau­man bar­dzo chęt­nie, a nawet nieco ma­nie­rycz­nie sto­so­wał in­wer­sje, ana­chro­ni­zmy, wy­my­ślał neo­lo­gi­zmy, które wy­da­wa­ły mu się bar­dzo od­kryw­cze, se­man­tycz­nie nośne, pod­czas gdy czę­sto brzmia­ły po pro­stu dość ku­rio­zal­nie. Pro­po­no­wał czę­sto roz­wią­za­nia sty­li­stycz­ne, które jemu wy­da­wa­ły się ory­gi­nal­ne ję­zy­ko­wo, a które nie brzmia­ły naj­le­piej. On jed­nak nie miał kon­tak­tu z żywą pol­sz­czy­zną..

A język ewo­lu­uje…

Ależ oczy­wi­ście. Te sty­li­stycz­ne udziw­nie­nia za­cie­ra­ją czę­sto przej­rzy­stość jego wy­wo­dów, nie wno­sząc przy tym żad­nych do­dat­ko­wych tre­ści. Za­sta­na­wia­ją­ca jest jego skłon­ność do in­wer­sji i mocno prze­sty­li­zo­wa­nej frazy, która czę­sto przy­po­mi­na­ła frazę bi­blij­ną. Brzmia­ło to tro­chę tak, jak gdyby jakiś duch pro­roc­ki nagle się w nim od­zy­wał i jakby mi­mo­wol­nie, z pewną te­atral­ną, iro­nicz­ną prze­sa­dą, sty­li­zo­wał się na bi­blij­ne­go, sta­ro­te­sta­men­to­we­go pro­ro­ka. Bar­dzo to cie­ka­we, bio­rąc pod uwagę jego dosyć luźne związ­ki z ju­da­izmem i tra­dy­cją re­li­gij­ną w ogól­no­ści. On po­tra­fił cie­ka­wie mówić o re­li­gii, o czym świad­czą jego roz­mo­wy ze Sta­ni­sła­wem Obir­kiem, ale nigdy nie był czło­wie­kiem re­li­gij­nym.

***

Za­trzy­maj­my się na chwi­lę przy Bau­ma­nie pi­szą­cym w ję­zy­ku an­giel­skim. Kiedy pra­co­wał pan nad prze­kła­da­mi jego ko­lej­nych ksią­żek, miał pan po­czu­cie, że to jest jesz­cze nośne?

Ję­zy­ko­wo tak…

A bar­dziej ana­li­tycz­nie, eks­pla­na­cyj­nie?

Trud­no mi o tym mówić, bo kiedy się tłu­ma­czy, to myśli się ra­czej o pre­cy­zyj­nym od­da­niu in­ten­cji oraz o tym, żeby prze­ło­żo­ne zda­nia i aka­pi­ty do­brze brzmia­ły po pol­sku prze­czy­ta­ne na głos. Uświa­do­mi­łem sobie nie­daw­no, że z żad­nym pi­sa­rzem nie spę­dzi­łem tyle czasu, ilu z Bau­ma­nem i już praw­do­po­dob­nie nie spę­dzę, bo mi życia nie star­czy. To były setki, jeśli nie ty­sią­ce go­dzin stra­wio­nych, mam na­dzie­ję, że nie nada­rem­no, nad po­szcze­gól­ny­mi zda­nia­mi, nad po­szcze­gól­ny­mi aka­pi­ta­mi. Cza­sa­mi nawet się dzi­wię, że nie za­ra­zi­łem się jego sty­lem, że nie prze­nio­słem go do wła­snych tek­stów. Na­to­miast z całą pew­no­ścią Bau­man od­ci­snął wy­raź­ne pięt­no na moim spo­so­bie my­śle­nia, po­strze­ga­nia świa­ta. Przez te wszyst­kie lata na pewno pa­trzy­łem na rze­czy­wi­stość przez pry­zmat jego po­my­słów i in­ter­pre­ta­cji. To było nie­unik­nio­ne, bio­rąc pod uwagę, że przez de­ka­dę prak­tycz­nie rok po roku tłu­ma­czy­łem prz­yn­ajmniej jedną jego książ­kę. A tłu­ma­cze są chyba naj­uważ­niej­szy­mi, choć nieco ob­se­syj­ny­mi czy­tel­ni­ka­mi. Bo kiedy się tłu­ma­czy, to czyta się uważ­nie każde zda­nie i za­pi­su­je się je cza­sem w dwóch, trzech wer­sjach, spraw­dza się, jak ono brzmi, zwłasz­cza kiedy ma się świa­do­mość, że per­swa­zyj­ność tłu­ma­czo­ne­go tek­stu opie­ra się w znacz­nym stop­niu na jego atrak­cyj­no­ści sty­li­stycz­nej. Z dru­giej stro­ny nie ma chyba więk­sze­go wy­zwa­nia dla tłu­ma­cza niż prze­kła­da­nie au­to­ra dwu­ję­zycz­ne­go. Wszyst­kie moje prze­kła­dy, po­cząw­szy od „Razem, osob­no”, a skoń­czyw­szy na „Płyn­nej in­wi­gi­la­cji”, były au­to­ry­zo­wa­ne przez Bau­ma­na, który prze­cież ję­zy­kiem pol­skim wła­dał do­sko­na­le.

Z całą pewnością Bauman odcisnął wyraźne piętno na moim sposobie myślenia, postrzegania świata. To było nieuniknione, biorąc pod uwagę, że przez dekadę praktycznie rok po roku tłumaczyłem przynajmniej jedną jego książkę. A tłumacze są chyba najuważniejszymi, choć nieco obsesyjnymi czytelnikami.

Choć był w tej pol­sz­czyź­nie za­kon­ser­wo­wa­ny…

Tak, ale bez wąt­pie­nia po­tra­fił oce­nić, czy na po­zio­mie tre­ścio­wym i sty­li­stycz­nym prze­kład od­po­wia­da jego in­ten­cjom. Kiedy tłu­macz ma tego świa­do­mość, to jego praca wy­ma­ga do­dat­ko­we­go sku­pie­nia i do­dat­ko­wej uważ­no­ści; nie można sobie po­zwo­lić na mo­men­ty de­kon­cen­tra­cji, bo każdy błąd zo­sta­nie na­tych­miast wy­chwy­co­ny i zde­ma­sko­wa­ny przez au­to­ra. No i bar­dzo do­brze. To była zna­ko­mi­ta szko­ła tłu­ma­cze­nia, wy­ma­ga­ją­ca in­ten­syw­nej pracy ze skład­nią, po­szu­ki­wa­nia od­po­wied­nie­go słowa, brzmie­nia, rytmu zda­nia. U Bau­ma­na zda­nia muszą za­cho­wy­wać pe­wien na­tu­ral­ny we­wnętrz­ny rytm, two­rzą­cy swego ro­dza­ju brzmie­nio­we ob­ra­mo­wa­nie dla cha­rak­te­ry­stycz­ne­go po­łą­cze­nia dys­kur­syw­no­ści z ob­ra­zo­wo­ścią…

To na próbę wy­imek z „Razem, osob­no”: „Język może nam mówić o rze­czach, ale słowa nie są toż­sa­me z rze­cza­mi, o któ­rych mówią; a zatem język jest także ostrzem, które nas – twór­ców i użyt­kow­ni­ków słów, isto­ty ob­da­rzo­ne ję­zy­kiem – od­ci­na i od­dzie­la od rze­czy jako ta­kich i od ich bez­po­śred­niej obec­no­ści. Uży­wa­jąc słów jako przę­dzy, mo­że­my tkać go­be­li­ny, które nie od­da­dzą nigdy do­świad­cza­nej przez nas »rze­czy­wi­sto­ści«”.

Mocne, ob­ra­zo­we zda­nia, ale mam wąt­pli­wo­ści, czy do­sta­tecz­nie przy­sta­ją do… rze­czy­wi­sto­ści. Bau­man nie za­wsze bywa pre­cy­zyj­ny my­ślo­wo, ale do­sko­na­le po­ka­zu­je, wła­śnie za spra­wą swo­jej per­swa­zyj­no­ści sty­li­stycz­nej, że je­dy­ne, czym dys­po­nu­je­my, to kon­ku­ren­cyj­ne opisy rze­czy­wi­sto­ści, które ry­wa­li­zu­ją ze sobą także na po­zio­mie atrak­cyj­no­ści ję­zy­ko­wej. I pod tym wzglę­dem Bau­man czę­sto prze­bi­ja swo­ich kon­ku­ren­tów, bo ma moc­niej­sze karty.

Py­ta­nie brzmi, czy nie wła­śnie w tym tkwi źró­dło jego po­pu­lar­no­ści, nie od­bie­ra­jąc mu za­sług na polu so­cjo­lo­gicz­nym i fi­lo­zo­ficz­nym. Wy­da­je się, że to aspekt, który szcze­gól­nie trze­ba mieć na uwa­dze, kiedy roz­pa­tru­je się ca­ło­ścio­wo kwe­stię jego do­rob­ku, stop­nia jego roz­po­wszech­nie­nia, wej­ścia w dosyć po­tocz­ny obieg etc.

Tak, wiele pojęć, któ­ry­mi Bau­man się po­słu­gi­wał, stało się czę­ścią po­tocz­ne­go słow­ni­ka współ­cze­snej hu­ma­ni­sty­ki. Jed­no­cze­śnie mo­że­my ob­ser­wo­wać wy­raź­ny spa­dek za­in­te­re­so­wa­nia jego pra­ca­mi. Na uni­wer­sy­te­tach już się Bau­ma­na wła­ści­wie nie czyta, a był taki okres, że jego tek­sty można było zna­leźć w sy­la­bu­sach na więk­szo­ści kie­run­ków z za­kre­su nauk spo­łecz­nych i hu­ma­ni­stycz­nych. Prace Bau­ma­na nie miały zresz­tą nigdy cha­rak­te­ru aka­de­mic­kie­go i nie bar­dzo nada­wa­ły się do wy­ko­rzy­sta­nia w sys­te­ma­tycz­nych stu­diach od­wo­łu­ją­cych się do ja­kiejś wy­ra­zi­stej me­to­do­lo­gii ba­daw­czej czy wy­ni­ków badań em­pi­rycz­nych. W jego pi­sar­stwie, ra­czej ese­istycz­nym niż na­uko­wym, klu­czo­wą rolę od­gry­wa­ły styl, nie­pod­ra­bial­ny idiom, in­wen­cyj­ność, ko­la­żo­wa wy­obraź­nia, czyli umie­jęt­ność two­rze­nia ob­ra­zów z ele­men­tów po­zor­nie cał­ko­wi­cie do sie­bie nie­przy­sta­ją­cych, a więc cechy, które były swego czasu naj­więk­szym atu­tem tej twór­czo­ści, ale w dłuż­szej per­spek­ty­wie oka­za­ły się jej naj­więk­szą sła­bo­ścią… Bo to wszyst­ko na po­zio­mie kon­cep­tu­al­nym stało się już dzi­siaj mało uży­tecz­ne. Rze­czy­wi­stość nie­ste­ty dość bru­tal­nie zwe­ry­fi­ko­wa­ła Bau­ma­now­skie ana­li­zy i roz­po­zna­nia, w znacz­nym stop­niu je dez­ak­tu­ali­zu­jąc.

U Baumana zdania muszą zachowywać pewien naturalny wewnętrzny rytm, tworzący swego rodzaju brzmieniowe obramowanie dla charakterystycznego połączenia dyskursywności z obrazowością…

***

Wróć­my jesz­cze do sy­gna­li­zo­wa­ne­go wcze­śniej spe­cy­ficz­ne­go spo­so­bu, w jaki Bau­man ko­rzy­stał z róż­nych ję­zy­ków teo­re­tycz­nych i dys­kur­sów, a także do jego zwią­za­ne­go z tym spe­cy­ficz­ne­go sto­sun­ku do li­te­ra­tu­ry. Cho­dzi mi o to, że Bau­man szu­kał od­po­wie­dzi na in­te­re­su­ją­ce go pro­ble­my w roz­ma­itych ob­sza­rach wie­dzy – żadna me­to­do­lo­gia, żaden typ dys­kur­su nie był dla niego szcze­gól­nie uprzy­wi­le­jo­wa­ny – i ta jego pla­stycz­ność, jego otwar­tość na ab­so­lut­nie różne ję­zy­ki wy­da­je się od po­cząt­ku za­zna­czać w jego dzia­łal­no­ści, o czym sam wspo­mi­nał w wy­wia­dzie udzie­lo­nym dla Pro­gra­mu 2 Pol­skie­go Radia, w któ­rym przy­wo­łał wła­sną re­ak­cję na „Tango” Mroż­ka: Oto czło­wiek bez żad­ne­go wy­kształ­ce­nia so­cjo­lo­gicz­ne­go czy po­li­tycz­ne­go po­wie­dział wszyst­ko. Myśmy wy­my­śla­li roz­ma­ite teo­rie, a tu do wszyst­kie­go tak na­praw­dę nada­wał się Edek. Nie wiem, czy tutaj nie prze­sa­dzam, czy pan jako tłu­macz wielu jego ksią­żek też miał takie prze­ko­na­nie?

Li­te­ra­tu­ra rze­czy­wi­ście była bar­dzo istot­nym źró­dłem in­spi­ra­cji dla Bau­ma­na i on ją trak­to­wał nie­sły­cha­nie po­waż­nie. Uwa­żał, że język li­te­ra­tu­ry po­tra­fi po­wie­dzieć nam o świe­cie znacz­nie wię­cej niż po­szcze­gól­ne spe­cja­li­stycz­ne dys­kur­sy. W tek­ście za­ty­tu­ło­wa­nym „O związ­ku mor­ga­na­tycz­nym teo­rii z li­te­ra­tu­rą myśli (roz­trze­pa­nych) parę” – to są wła­śnie te jego ba­ro­ko­we ty­tu­ły! – de­dy­ko­wa­nym zresz­tą Mi­la­no­wi Kun­de­rze, jed­ne­mu z jego ulu­bio­nych pi­sa­rzy, Bau­man pisał w ten spo­sób: „li­te­ra­tu­ra, a w szcze­gól­no­ści po­wieść, nie są dla prak­ty­kan­ta aka­de­mic­kiej hu­ma­ni­sty­ki (a so­cjo­lo­gia jest hu­ma­ni­sty­ką albo nie jest so­cjo­lo­gią) za­ję­ciem »czasu wol­ne­go od pracy«, pry­wat­nym upodo­ba­niem czy ko­ni­kiem: są jej to­wa­rzy­sza­mi broni. Ba, jawią się jej jako od­dział przed­ni tej hu­ma­ni­stycz­nej armii; od­dział, za któ­rym nie­prze­li­czo­ne plu­to­ny, kom­pa­nie, ba­ta­lio­ny, pułki i dy­wi­zje tej armii usi­łu­ją, z mier­nym na ogół po­wo­dze­niem, na­dą­żyć…”. Co ozna­cza, że li­te­ra­tu­ra jest awan­gar­dą, że wy­prze­dza wszel­kie wy­sił­ki po­znaw­cze, które po­dej­mu­ją na­ukow­cy czy przed­sta­wi­cie­le spe­cja­li­stycz­nych dys­cy­plin aka­de­mic­kich. I po­wia­da Bau­man dalej: „[…] w no­wo­cze­snym świe­cie, po­rzu­co­nym przez fi­lo­zo­fię [sys­te­ma­tycz­ną fi­lo­zo­fię – T.K.] i po­szat­ko­wa­nym na setki na­uko­wych spe­cja­li­zmów, po­wieść jest dla nas ostat­nim ob­ser­wa­to­rium, z ja­kie­go do­strzec mo­że­my życie ludz­kie w jego ca­ło­ści”. To do­sko­na­le współ­brz­mi z tym, o czym pan mówił, wy­ja­śnia bo­wiem w pew­nym sen­sie źró­dła hy­bry­dycz­no­ści, czy ga­tun­ko­wej nie­okre­ślo­no­ści dys­kur­su sa­me­go Bau­ma­na. Bau­man, od­wo­łu­jąc się do słyn­ne­go Dil­they­ow­skie­go roz­róż­nie­nia, twier­dził że po­win­no­ścią i za­da­niem so­cjo­lo­ga jest wy­ja­śnia­nie słu­żą­ce ro­zu­mie­niu. Uwa­żał, że so­cjo­lo­gia po­win­na do­star­czać wie­dzy o współ­cze­sno­ści, o ota­cza­ją­cym nas świe­cie, aby wie­dza ta po­zwa­la­ła czło­wie­ko­wi po­dej­mo­wać wła­ści­we, od­po­wie­dzial­ne de­cy­zje. Po­słan­nic­two so­cjo­lo­gii ma zatem w jego uję­ciu cha­rak­ter mo­ral­ny i osta­tecz­nie słu­żyć ma nauce „do­bre­go życia”, czyli przede wszyst­kim życia świa­do­me­go i od­po­wie­dzial­ne­go. On nie po­strze­gał so­cjo­lo­gii jako spe­cja­li­stycz­nej dzie­dzi­ny wie­dzy, która ma nam do­star­czać obiek­tyw­ne­go opisu pew­ne­go wy­cin­ka rze­czy­wi­sto­ści: rze­czy­wi­sto­ści spo­łecz­nej uj­mo­wa­nej w ka­te­go­riach sta­ty­stycz­nie we­ry­fi­ko­wal­nych pro­ce­sów zbio­ro­wych. Dla niego so­cjo­lo­gia była wy­zwa­niem na­tu­ry mo­ral­nej. Cho­dzi­ło o to, że w świe­cie, który nie pod­da­je się żad­ne­mu jed­no­znacz­ne­mu opi­so­wi, trze­ba mimo wszyst­ko sta­rać się zna­leźć taki język, który po­zwo­lił­by na – za­wsze tym­cza­so­we, nie­pew­ne – ro­zu­mie­nie za­cho­dzą­cych wokół nas zja­wisk i pro­ce­sów, bo od tego za­le­ży nie tylko ja­kość na­szych wza­jem­nych re­la­cji, ale w ogóle samo prze­trwa­nie świa­ta.

Bauman, odwołując się do słynnego Diltheyowskiego rozróżnienia, twierdził że powinnością i zadaniem socjologa jest wyjaśnianie służące rozumieniu. Uważał, że socjologia powinna dostarczać wiedzy o współczesności, o otaczającym nas świecie, aby wiedza ta pozwalała człowiekowi podejmować właściwe, odpowiedzialne decyzje.

Wy­da­je mi się, że jego prze­ko­na­nie, że nie ma innej so­cjo­lo­gii niż so­cjo­lo­gia za­an­ga­żo­wa­na, jest sil­nie sprzę­żo­ne z jego pracą nad ję­zy­kiem, o któ­rej mó­wi­li­śmy, bo ona po­zwa­la do­trzeć (prze­bić się) do czy­tel­ni­ka, szcze­gól­nie do tego czy­tel­ni­ka nie­uzbro­jo­ne­go w na­rzę­dzia teo­re­tycz­ne, który po pro­stu pró­bu­je jakoś zro­zu­mieć tekst, a przez niego także świat, w któ­rym żyje. We­dług mnie to tu biją źró­dła li­te­rac­ko­ści Bau­ma­na i ta­kie­go, a nie in­ne­go spo­so­bu pi­sa­nia, który wspól­nie sta­ra­my się do­okre­ślić. To on po­zwa­la mu się­gnąć dalej i czyni jego głos czymś nie­obo­jęt­nym, czymś w ro­dza­ju we­zwa­nia, na które na­le­ży od­po­wie­dzieć.

Tak, ten wątek nie­ustan­nie po­wra­ca w jego książ­kach. Przy­wo­łam jesz­cze jeden cytat, w któ­rym Bau­man mówi wpraw­dzie o po­wie­ści, ale który można rów­nie do­brze od­nieść do prak­ty­ko­wa­nej przez niego formy so­cjo­lo­gicz­ne­go eseju: „Duch po­wie­ści […] jest du­chem zło­żo­no­ści. Duch teo­rii zaś jest du­chem uprosz­cze­nia. Duch teo­rii roz­mi­ło­wa­ny jest w czy­sto­ści ob­ra­zu, har­mo­nii kształ­tów, przej­rzy­sto­ści kom­po­zy­cji – w pięk­nie poj­mo­wa­nym jako wy­sprzą­ta­nie wszyst­kie­go, co tę przej­rzy­stość za­kłó­ca”. Tu można by się od­wo­łać do kla­sycz­nej Bau­ma­now­skiej me­ta­fo­ry ogrod­ni­czej ilu­stru­ją­cej ła­do­twór­czy cha­rak­ter no­wo­cze­sno­ści. Wzor­co­wą fi­gu­rą no­wo­cze­sne­go in­te­lek­tu­ali­sty jest wła­śnie ogrod­nik, który pie­lę­gnu­je ra­ba­ty i stara się za wszel­ką cenę od­dzie­lić chwa­sty od po­ży­tecz­nych ro­ślin. A jed­no­cze­śnie chce nadać two­rzo­ne­mu przez sie­bie po­rząd­ko­wi moż­li­wie kla­row­ny, przej­rzy­sty cha­rak­ter; wszyst­ko, co tę przej­rzy­stość za­bu­rza, jest sprzecz­ne z ideą Oświe­ce­nia, Aufklärung, czyli ta­kie­go świa­tła, które ma roz­pra­szać mroki nie­pew­no­ści. Nie­pew­ność ko­ja­rzy nam się zwy­kle z lę­kiem wy­ni­ka­ją­cym z igno­ran­cji. I to jest ta zła nie­pew­ność, która budzi naj­pierw lęk, a potem bar­dzo czę­sto prze­ra­dza się w agre­sję. Na­to­miast Bau­man mówił także o do­brej nie­pew­no­ści, ta­kiej, któ­rej uczy nas wła­śnie sztu­ka po­wie­ści, tak jak ją ro­zu­mie Kun­de­ra („mą­drość nie­pew­no­ści” to for­mu­ła, którą Bau­man za­po­ży­cza wła­śnie od Kun­de­ry). To jest nie­pew­ność, która za­chę­ca do otwar­cia się na In­ne­go, która jest go­to­wo­ścią do po­peł­nie­nia błędu. Bau­man mówi, że nie ma twór­cze­go, od­po­wie­dzial­ne­go my­śle­nia bez przy­ję­cia moż­li­wo­ści po­peł­nie­nia błędu. A błąd jest bło­go­sła­wień­stwem, po­nie­waż po­zwa­la na zmia­nę punk­tu wi­dze­nia, na ko­rek­tę my­śle­nia, która wy­trą­ca nas z do­gma­ty­zmu, ale także uwal­nia od prze­świad­cze­nia, że dys­po­nu­je­my jakąś osta­tecz­ną praw­dą, która czę­sto sta­no­wi uspra­wie­dli­wie­nie dla roz­ma­itych form to­ta­li­ta­ry­zmu czy prze­mo­cy.

Bauman mówił także o dobrej niepewności, której uczy nas sztuka powieści, tak jak ją rozumie Kundera. To jest niepewność, która zachęca do otwarcia się na Innego, która jest gotowością do popełnienia błędu.

I tutaj do­cie­ra­my do dwóch pro­ble­mów, zresz­tą mocno ze sobą po­wią­za­nych: pierw­szy do­ty­czy Bau­ma­na jako in­te­lek­tu­ali­sty za­an­ga­żo­wa­ne­go i spo­so­bu ma­ni­fe­sta­cji owego za­an­ga­żo­wa­nia, drugi – wie­lo­krot­nie pod­kre­śla­ne­go uwi­kła­nia Bau­ma­na w świat, z któ­re­go pisze, naj­czę­ściej cha­rak­te­ry­zo­wa­ne­go przez współ­wy­stę­po­wa­nie w jego pi­sar­stwie na rów­nych pra­wach ję­zy­ków so­cjo­lo­gii, fi­lo­zo­fii, an­tro­po­lo­gii oraz re­kla­my, po­rad­ni­ków, ko­lo­ro­wych ma­ga­zy­nów, te­le­wi­zji etc. Jak pan to widzi z dzi­siej­szej per­spek­ty­wy? Czy te obie­go­we kon­sta­ta­cje do­ty­czą­ce do­rob­ku Bau­ma­na i jego po­sta­wy jako in­te­lek­tu­ali­sty nie wy­da­ją się panu pod wie­lo­ma wzglę­da­mi wąt­pli­we?

Bau­man, który okre­ślał się jako czło­wiek le­wi­cy i nigdy nie krył swo­ich le­wi­co­wych po­glą­dów, po wy­jeź­dzie z Pol­ski nie an­ga­żo­wał się wła­ści­wie bez­po­śred­nio w żadne dzia­ła­nia o cha­rak­te­rze po­li­tycz­nym. Choć sporo mówił na temat so­cjo­lo­gii za­an­ga­żo­wa­nej, to jed­nak był my­śli­cie­lem aka­de­mic­kim, który ogra­ni­czał się do in­ter­wen­cji czy­sto dys­kur­syw­nych po­przez pu­bli­ko­wa­nie ksią­żek, wy­gła­sza­nie wy­kła­dów etc. Był bez wąt­pie­nia czło­wie­kiem o innym tem­pe­ra­men­cie niż na przy­kład Chri­sto­pher Hit­chens, uro­dzo­ny pro­wo­ka­tor, mocno an­ga­żu­ją­cy się w bie­żą­ce wy­da­rze­nia po­li­tycz­ne, wy­gła­sza­ją­cy bar­dzo sta­now­cze, czę­sto kon­tro­wer­syj­ne sądy i opi­nie. Bau­man był ra­czej ana­li­ty­kiem, dość umiar­ko­wa­nym kry­ty­kiem li­be­ral­ne­go po­rząd­ku ka­pi­ta­li­stycz­ne­go. Dla­te­go jego za­nu­rze­nie w świe­cie, o któ­rym pan wspo­mi­na, jest dla mnie dosyć pro­ble­ma­tycz­ne, bo wy­da­je się sil­nie za­po­śred­ni­czo­ne. Bau­man kon­tak­tu­je się z tym świa­tem, z jego co­dzien­no­ścią głów­nie za po­śred­nic­twem te­le­wi­zji, gazet, re­klam, tek­stów pu­bli­cy­stycz­nych, li­te­ra­tu­ry, sztu­ki itd. To nie jest ktoś, kto bez­po­śred­nio an­ga­żo­wał­by się w ja­kieś akcje spo­łecz­ne czy po­li­tycz­ne. Może to wy­ni­ka­ło z jego do­świad­czeń tuż po­wo­jen­nych, trud­no to roz­strzy­gać. Ale jeśli mó­wi­my już o oso­bi­stym wy­mia­rze jego in­te­lek­tu­al­ne­go za­an­ga­żo­wa­nia, to ude­rza­ją­ca musi się wydać nie­mal cał­ko­wi­ta nie­obec­ność w jego pi­sar­stwie wąt­ków au­to­bio­gra­ficz­nych..

Ewen­tu­al­nie na pra­wach ja­kie­goś wy­im­ka, aneg­do­ty, wspo­mnie­nia o dziad­ku…

…który opo­wie­dział mu przy­po­wieść za­czerp­nię­tą z Tal­mu­du. Ale to ma ra­czej cha­rak­ter le­gen­dy bio­gra­ficz­nej. Na­to­miast on sam nie­mal w ogóle nie od­wo­łu­je się do swo­ich oso­bi­stych do­świad­czeń hi­sto­rycz­nych.

Na przy­kład wy­da­rze­nia roku ‘68 zo­sta­ły przez niego jakoś znar­ra­ty­wi­zo­wa­ne?

Nie przy­po­mi­nam sobie ta­kie­go tek­stu, w któ­rym Bau­man bez­po­śred­nio by się do tego do­świad­cze­nia od­no­sił. Po­dob­nie jak nie od­no­sił się do do­świad­czeń z lat 40. i 50. Uczy­nił to wła­ści­wie do­pie­ro przy­ci­śnię­ty do muru przez dzien­ni­kar­kę „Gu­ar­dia­na”, Aidę Ede­ma­riam, w słyn­nym, czy może ra­czej nie­sław­nym, wy­wia­dzie „Pro­fes­sor with the past”. Ale on tam prze­cież strasz­nie klu­czy i ogra­ni­cza się do ogól­ni­ków, które brzmią mało prze­ko­nu­ją­co i po­ka­zu­ją głów­nie jego nie­chęć do kon­fron­to­wa­nia się z oso­bi­stym do­świad­cze­niem.

Ist­nie­ją zresz­tą mniej lub bar­dziej prze­ko­nu­ją­ce in­ter­pre­ta­cje jego gi­gan­tycz­ne­go wy­sił­ku twór­cze­go, pi­sar­skie­go, szcze­gól­nie po wy­jeź­dzie, jako próby re­ha­bi­li­ta­cji; zgod­nie z nimi pewne spra­wy zo­sta­ły przez Bau­ma­na nie­na­zwa­ne, wy­par­te etc. i w związ­ku z tym ca­łość jego póź­niej­szej dzia­łal­no­ści mia­ła­by mieć – w myśl tego typu in­ter­pre­ta­cji – cha­rak­ter sa­mo­uspra­wie­dli­wie­nia i „za­czy­na­nia od nowa”.

Pra­wi­co­wi kry­ty­cy twier­dzą, że to jest forma uciecz­ki od od­po­wie­dzial­no­ści i mają za złe Bau­ma­no­wi nie tyle jego roz­po­zna­nia do­ty­czą­ce na­tu­ry no­wo­cze­sno­ści czy po­no­wo­cze­sno­ści, ile obec­ny w nich, ich zda­niem w spo­sób nie­upraw­nio­ny z uwagi na jego wcze­śniej­szą po­sta­wę, aspekt mo­ra­li­za­tor­ski, silne na­sy­ce­nie dys­kur­su wąt­ka­mi etycz­ny­mi.

Z tym, że to jest prze­cież etyka bar­dzo słaba.

Słaba, bo nie­ugrun­to­wa­na w żad­nych ko­dek­sach etycz­nych, na­to­miast mocna w tym sen­sie, że wy­ma­ga­ją­ca mak­sy­mal­ne­go za­an­ga­żo­wa­nia i mak­sy­mal­nej od­po­wie­dzial­no­ści. Bau­man od­wo­łu­je się bar­dzo wy­raź­nie do Le­vi­na­sa i roz­wi­ja­nej przez niego idei bez­wa­run­ko­wej od­po­wie­dzial­no­ści, która nie liczy na wza­jem­ność, ma cha­rak­ter cał­ko­wi­cie ir­ra­cjo­nal­ny, to zna­czy lo­ku­je się poza wszel­ką kal­ku­la­cją zy­sków i strat, a w związ­ku z tym musi łą­czyć się z ab­so­lut­nym po­świę­ce­niem i na do­da­tek nie znaj­du­je opar­cia w żad­nym sko­dy­fi­ko­wa­nym sys­te­mie etycz­nym. Bau­man wy­raź­nie od­gra­ni­cza mo­ral­ność od etyki. Etyka ma dla niego za­wsze cha­rak­ter ze­wnętrz­ny, wiąże się z pew­nym sys­te­mem, ko­dek­sem, który nie jest zin­te­rio­ry­zo­wa­ny i który pa­ra­dok­sal­nie zwal­nia nas z obo­wiąz­ku po­no­sze­nia oso­bi­stej od­po­wie­dzial­no­ści za kon­se­kwen­cje na­szych czy­nów.

Rze­czy­wi­ście, ko­dek­so­wość u Bau­ma­na ma wy­miar bar­dzo me­cha­ni­cy­stycz­ny: przyj­mu­je­my kor­pus reguł, w który wpusz­cza­my kon­kret­ny przy­pa­dek, i on wy­rzu­ca nam „re­cep­tę”, opty­mal­ne roz­wią­za­nie. Za Ko­ła­kow­skim mo­gli­by­śmy po­wie­dzieć, że zo­sta­je wy­eli­mi­no­wa­ny współ­czyn­nik Co­gi­to.

Tak, ko­deks etycz­ny zwal­nia nas z pod­ję­cia mo­ral­nej re­flek­sji, która czę­sto bywa bo­le­sna, bo wy­ma­ga na przy­kład em­pa­tycz­ne­go wczu­cia się, po­sta­wie­nia się w sy­tu­acji osoby, któ­rej kon­kret­ny przy­pa­dek do­ty­czy.

Bauman odwołuje się bardzo wyraźnie do Levinasa i rozwijanej przez niego idei bezwarunkowej odpowiedzialności, która nie liczy na wzajemność, ma charakter całkowicie irracjonalny, a w związku z tym musi łączyć się z absolutnym poświęceniem i na dodatek nie znajduje oparcia w żadnym skodyfikowanym systemie etycznym.

Po­wróć­my na mo­ment do cen­tral­nej dla niego me­ta­fo­ry płyn­no­ści. Spo­tka­łem się nie­daw­no z takim syn­te­tycz­nym uję­ciem myśli Bau­ma­na, który wska­zu­je na jej ele­ment pa­ra­dok­sal­ny. A mia­no­wi­cie, owa płyn­ność ma do­ty­czyć wszyst­kie­go, co znaj­du­je się na ze­wnątrz pod­mio­tu, rze­czy­wi­sto­ści, w któ­rej jest on za­nu­rzo­ny, sam pod­miot miał­by jed­nak oka­zać się ste­ryl­ny i szczel­ny, pod­le­gać nie­ustan­nym fluk­tu­acjom świa­ta, w któ­rym przy­szło mu funk­cjo­no­wać, a jed­nak sa­me­mu po­zo­sta­wać w pew­nym sen­sie w sta­nie nie­na­ru­szo­nym – tak jakby za­ło­że­niem ta­kiej la­bil­nej cha­rak­te­ry­sty­ki świa­ta mu­sia­ło być coś twar­de­go, sta­bil­ne­go i, o dziwo, tym czymś mia­ła­by być wła­śnie jed­nost­ka w po­no­wo­cze­snym świe­cie. Nie ukry­wam, że to nowe dla mnie uję­cie, za­pro­po­no­wa­ne przez mło­de­go, war­szaw­skie­go fi­lo­zo­fa Krzysz­to­fa Pa­ce­wi­cza, w pierw­szej chwi­li w swej pro­sto­cie wy­da­ło mi się od­kryw­cze, nie­mniej bio­rąc pod uwagę takie książ­ki jak „Płyn­ne życie”, w któ­rej Bau­man bez­po­śred­nio po­dej­mu­je pro­ble­ma­ty­kę toż­sa­mo­ścio­wą, trud­no w pełni za­ufać tak za­ry­so­wa­nej bi­nar­nej opo­zy­cji, w ob­rę­bie któ­rej mia­ła­by się roz­wi­jać myśl Bau­ma­na.

Nie trak­to­wał­bym tych po­rząd­ków roz­łącz­nie. Mam wra­że­nie, że Bau­man widzi to ca­ło­ścio­wo: śro­do­wi­sko, w któ­rym czło­wiek żyje, w bar­dzo istot­nym stop­niu de­ter­mi­nu­je to, w jaki spo­sób czło­wiek po­strze­ga sa­me­go sie­bie. Je­że­li świat jawi mu się jako wie­lo­znacz­ny, płyn­ny, nie­sta­bil­ny, to rów­nież on sam jest skłon­ny po­strze­gać wła­sną toż­sa­mość jako nie­okre­ślo­ną, tym­cza­so­wą, zmien­ną, amor­ficz­ną. Po­dob­nie widzi też swoje re­la­cje z in­ny­mi ludź­mi, uzna­jąc je za obo­wią­zu­ją­ce „do od­wo­ła­nia”, a więc tym­cza­so­we i po­zba­wio­ne trwa­łych zo­bo­wią­zań. Bau­man uwa­żał to zja­wi­sko za jedną z naj­więk­szych plag współ­cze­sno­ści; ubo­le­wał nad tym, że lu­dzie coraz rza­dziej go­to­wi są brać na sie­bie od­po­wie­dzial­ność za pie­lę­gno­wa­nie trwa­ło­ści re­la­cji mał­żeń­skich, ro­dzin­nych, pew­nych zo­bo­wią­zań uczu­cio­wych, że za­kła­da się z góry, że mają one cha­rak­ter pro­wi­zo­rycz­ny i nie­wią­żą­cy, po­zba­wio­ny wy­raź­ne­go i trwa­łe­go kształ­tu, roz­po­zna­wal­nej formy. Me­ta­fo­ra płyn­nej i sta­łej no­wo­cze­sno­ści w od­nie­sie­niu do glo­bal­nych pro­ce­sów spo­łecz­nych jest ra­czej nie do obro­ny. Jest sza­le­nie efek­tow­na, ale zwłasz­cza po­ję­cie sta­łej no­wo­cze­sno­ści wy­da­je się mocno dys­ku­syj­ne. Wła­ści­wie nie wia­do­mo, do ja­kie­go okre­su się od­no­si, a przede wszyst­kim po­zo­sta­je pod wie­lo­ma wzglę­da­mi sprzecz­ne z tym, co pi­sa­li XIX-wiecz­ni mi­strzo­wie Bau­ma­na: Marks, Hegel albo Nie­tz­sche, Weber, a potem Sim­mel. Znacz­nie bar­dziej prze­ko­nu­ją­ca jest me­ta­fo­ra płyn­nej no­wo­cze­sno­ści jako stanu, w jakim znaj­du­ją się współ­cze­sne spo­łe­czeń­stwa za­chod­nie. Ta płyn­ność sta­no­wi jed­nak czę­sto uspra­wie­dli­wie­nie dla na­szej nie­chę­ci do za­an­ga­żo­wa­nia; Bau­man nie jest kimś, kto afir­mu­je ten stan, jest ana­li­ty­kiem, kimś, kto opi­su­je to zja­wi­sko na roz­ma­ite spo­so­by, ale nie mówijak na przy­kład Lyotardz sa­tys­fak­cją o końcu wiel­kich nar­ra­cji, zlu­zo­wa­niu hu­ma­ni­sty­ki i za­ra­zem zlu­zo­wa­niu wszel­kich form od­po­wie­dzial­no­ści, które roz­my­wa­ją się w bez­tro­skiej grze, opar­tej na kon­wen­cjach, które mo­że­my przy­jąć albo od­rzu­cić, po­dob­nie jak nasze hy­bry­dycz­ne toż­sa­mo­ści, które służą nam tylko przez pe­wien czas i któ­rych po­zby­wa­my się bez żalu w po­go­ni za ko­lej­ny­mi wra­że­nia­mi. Wszyst­ko to Bau­man opi­su­je, ale bez cie­nia apro­ba­ty.

Chciał­bym jesz­cze po­ru­szyć kwe­stię ak­tu­al­no­ści jego usta­leń i dys­ku­sji na temat tego, co z Bau­ma­na jest naj­trwal­sze. „No­wo­cze­sność i Za­gła­da” po­wszech­nie uwa­ża­na jest za książ­kę o naj­więk­szym cię­ża­rze ga­tun­ko­wym w jego do­rob­ku, co do po­zo­sta­łej czę­ści twór­czo­ści Bau­ma­na, wy­da­je się, że naj­więk­szą war­tość przed­sta­wia Bau­man czy­ta­ny, ale już hi­sto­rycz­nie, jako kro­ni­karz wła­snej współ­cze­sno­ści, tj. prze­ło­mu XX i XXI wieku, bo obec­ny świat, czy nam to się po­do­ba czy nie, po­szedł w inną stro­nę (na róż­nych po­zio­mach: po­li­tycz­nym, spo­łecz­nym etc.).

Ab­so­lut­nie ma pan rację. Współ­cze­sność za­da­ła kłam więk­szo­ści na­dziei, które Bau­man wią­zał z przy­szło­ścią. Nie­mal wszyst­kie jego po­my­sły na urzą­dze­nie świa­ta zo­sta­ły za­kwe­stio­no­wa­ne. Zwrot po­pu­li­stycz­no-pra­wi­co­wy, który Bau­man miał oka­zję ob­ser­wo­wać w ostat­nich la­tach swo­je­go życia i który w Wiel­kiej Bry­ta­nii do­pro­wa­dził osta­tecz­nie do Bre­xi­tu, po­ka­zy­wał, że to wszyst­ko, co było mu ide­owo bli­skie, prze­gry­wa na całej linii. Wy­da­je się, że już dzi­siaj więk­szość jego ksią­żek ma cha­rak­ter głów­nie hi­sto­rycz­ny, tzn. jest ana­li­zą pew­nej mi­nio­nej już fazy roz­wo­ju za­chod­nich spo­łe­czeństw, do któ­rej chyba nie ma już po­wro­tu. Świat zmie­rza w zu­peł­nie innym kie­run­ku, niż ten, któ­re­go ży­czył­by sobie Bau­man. Bre­xit mu­siał być dla niego ogrom­nym roz­cza­ro­wa­niem, bo cho­ciaż zda­wał sobie spra­wę z licz­nych sła­bo­ści in­sty­tu­cjo­nal­nych, ad­mi­ni­stra­cyj­nych czy biu­ro­kra­tycz­nych Unii Eu­ro­pej­skiej, to rów­no­cze­śnie uwa­żał że in­te­gra­cja po­nadna­ro­do­wa i dą­że­nie do ja­kiejś formy fe­de­ra­cyj­no­ści kosz­tem na­ro­do­wych ego­izmów to je­dy­na droga, która może nas uchro­nić przed coraz bar­dziej re­al­nym kon­flik­tem glo­bal­nym. Wszyst­ko wska­zu­je na to, że na­ro­do­we ego­izmy od­ra­dza­ją się na na­szych oczach i że świat staje się miej­scem coraz mniej go­ścin­nym, w któ­rym coraz czę­ściej po­wra­ca się do my­śle­nia w ka­te­go­riach ple­mien­nych. Wy­da­je się więc, że naj­waż­niej­sze, naj­bliż­sze mu idee, które w swo­ich pra­cach prze­ka­zy­wał, mogą mieć już dzi­siaj je­dy­nie cha­rak­ter re­gu­la­tyw­ny. Można je przy­wo­ły­wać, można się do nich od­wo­ły­wać, ale one już nie od­no­szą się do tej fazy roz­wo­ju, do tego mo­men­tu hi­sto­rycz­ne­go, w któ­rym znaj­du­je się współ­cze­sny świat, a Eu­ro­pa w szcze­gól­no­ści.

***

Sądzi pan, że Bau­man rze­czy­wi­ście może być z po­wo­dze­niem czy­ta­ny przez kręgi po­za­aka­de­mic­kie?

Myślę, że w bar­dzo ogra­ni­czo­nym stop­niu. Mimo wszyst­ko lek­tu­ra Bau­ma­na wy­ma­ga pew­ne­go przy­go­to­wa­nia in­te­lek­tu­al­ne­go, ogól­nej orien­ta­cji w hi­sto­rii idei, w hi­sto­rii so­cjo­lo­gii, które trud­no zdo­być poza uni­wer­sy­te­tem. Do­ty­czy to nawet ta­kich tek­stów jak wspo­mnia­ne przez pana fe­lie­to­ny „44 listy…”, któ­rych pro­sto­ta bywa czę­sto złud­na. To, że Bau­man przed­mio­tem swo­je­go fe­lie­to­nu czyni in­for­ma­cję o tym, że modne są dłu­gie rzęsy, nie zna­czy, że wnio­ski, które z tego faktu wy­cią­ga, do­star­czą przy­jem­no­ści lek­tu­ro­wej komuś, kto nie po­sia­da pew­ne­go nie­zbęd­ne­go za­so­bu wie­dzy. Więc z całą pew­no­ścią nie jest to pi­sarz dla każ­de­go. On bar­dzo rzad­ko, jeśli w ogóle, zni­żał się do po­zio­mu ga­ze­to­wej pu­bli­cy­sty­ki. To był jed­nak wy­bit­ny ese­ista, a esej jest trud­ną formą, po­zor­nie łatwą w lek­tu­rze, ale w isto­cie bar­dzo wy­ma­ga­ją­cą. Dla wszyst­kich: za­rów­no dla pi­szą­ce­go, jak i czy­tel­ni­ka, a także dla tłu­ma­cza.

À pro­pos bez­po­śred­nich in­spi­ra­cji li­te­rac­kich Bau­ma­na, mó­wi­li­śmy o Kun­de­rze, na nim jed­nak lista się nie koń­czy, kogo jesz­cze na­le­ża­ło­by wspo­mnieć?

Można by wy­mie­nić wielu pi­sa­rzy. Kun­de­ra z całą pew­no­ścią, ale także Italo Ca­lvi­no, który bar­dzo czę­sto po­ja­wia się w jego tek­stach. Bau­man bar­dzo lubił i czę­sto przy­wo­ły­wał Al­ber­ta Ca­mu­sa. Sar­tre’a, o dziwo, cenił chyba bar­dziej jako fi­lo­zo­fa niż jako pi­sa­rza, to zna­czy cy­to­wał ra­czej „Byt i ni­cość” niż na przy­kład „Mdło­ści”. Pod ko­niec życia za­chwy­cił się por­tu­gal­skim pi­sa­rzem, no­bli­stą, José Sa­ra­ma­go, był nim za­fa­scy­no­wa­ny i czę­sto go przy­wo­ły­wał. Ivan Klíma, Josef Škvo­reckýwidać, że miał szcze­gól­ne za­mi­ło­wa­nie do li­te­ra­tu­ry cze­skiej. Chyba mniej był zo­rien­to­wa­ny w li­te­ra­tu­rze pol­skiej, trud­no mi po­wie­dzieć, co czy­tał. Pa­mię­tam, że gdzieś tam po­ja­wił się Sta­siuk, ale ten z „Tek­tu­ro­we­go sa­mo­lo­tu”, czyli Sta­siuk ese­ista, fe­lie­to­ni­sta, a nie pro­za­ik. Z li­te­ra­tu­ry ro­syj­skiej przede wszyst­kim Do­sto­jew­ski. Z całą pew­no­ścią czy­tał li­te­ra­tu­rę, szu­ka­jąc w niej in­spi­ra­cji do wła­snych roz­wa­żań, ale chyba nie były to lek­tu­ry sys­te­ma­tycz­ne czy jakoś szcze­gól­nie upo­rząd­ko­wa­ne.

On bardzo rzadko, jeśli w ogóle, zniżał się do poziomu gazetowej publicystyki. To był jednak wybitny eseista, a esej jest trudną formą, pozornie łatwą w lekturze, ale w istocie bardzo wymagającą. Dla wszystkich: zarówno dla piszącego, jak i czytelnika, a także dla tłumacza.

Sku­pi­li­śmy się w na­szej roz­mo­wie na dość do­brze roz­po­zna­nej w Pol­sce czę­ści do­rob­ku Bau­ma­na, nie­mniej nie za­po­mi­naj­my o tym, że on prak­tycz­nie do ostat­nich lat ak­tyw­nie ko­men­to­wał za­cho­dzą­ce prze­mia­ny spo­łecz­no–po­li­tycz­ne i pu­bli­ko­wał ko­lej­ne książ­ki im po­świę­co­ne.

Jego ostat­nia książ­ka za­ty­tu­ło­wa­na „Re­tro­to­pia”, która uka­za­ła się w Wiel­kiej Bry­ta­nii na po­cząt­ku 2017 roku, mówi o tym, że dzi­siaj nie lo­ku­je­my już swo­ich na­dziei w przy­szło­ści, że my­śle­nie uto­pij­ne nie cie­szy się już taką po­pu­lar­no­ścią jak daw­niej i że obec­nie zwra­ca­my się ra­czej w kie­run­ku prze­szło­ści, ide­ali­zu­jąc ją i szu­ka­jąc w niej za­po­mnia­nych ob­ra­zów do­sko­na­łe­go spo­łe­czeń­stwa. Bau­man wska­zu­je na te wszyst­kie hi­sto­rycz­ne ide­ali­za­cje, za po­mo­cą któ­rych two­rzy­my sobie nie­złom­nych bo­ha­te­rów prze­szło­ści, upra­wia­my po­li­ty­kę hi­sto­rycz­ną po­le­ga­ją­cą na two­rze­niu mitów i wznio­słych fan­ta­zji. Jak Anioł Hi­sto­rii z ob­ra­zu Paula Klee mamy głowę zwró­co­ną w prze­szłość, ale spo­glą­da­my tam nie z prze­ra­że­niem, lecz z no­stal­gią, wy­obra­ża­jąc sobie, że zie­mia obie­ca­na nie leży przed nami, ale za nami, i że na­le­ży do niej po­wró­cić.

Ta uto­pia zaj­mu­je u niego bar­dzo ważne miej­sce: jest punk­tem obo­wiąz­ko­wym, o ile chce­my ja­ką­kol­wiek kon­struk­tyw­ną przy­szłość bu­do­wać.

To jest in­te­gral­nie wpi­sa­ne w my­śle­nie le­wi­co­we. Każdy le­wi­co­wiec z praw­dzi­we­go zda­rze­nia musi my­śleć w ka­te­go­riach uto­pij­nych i po­wta­rzać, że uto­pia jest moż­li­wa i że zbu­do­wa­nie ide­al­ne­go po­rząd­ku jest moż­li­we. Ale prze­cież Bau­man w swo­ich póź­nych książ­kach nie­ustan­nie prze­strze­ga przed takim my­śle­niem; po­wta­rza, że wiara w moż­li­wość za­pro­jek­to­wa­nia i zbu­do­wa­nia ide­al­ne­go świa­ta jest wiarą wy­nie­sio­ną z Oświe­ce­nia, która z re­gu­ły koń­czy się to­ta­li­ta­ry­zmem. W „No­wo­cze­sno­ści i Za­gła­dzie” Ho­lo­kaust zo­sta­je uka­za­ny jako bez­po­śred­nia kon­se­kwen­cja my­śle­nia w ka­te­go­riach uto­pii spo­łecz­nej któ­rej re­ali­za­cja wy­ma­ga nie­ste­ty nie­unik­nio­nych ofiar. Bau­man, mimo swo­ich wy­raź­nych le­wi­co­wych sym­pa­tii, był więc chyba da­le­ki od my­śle­nia w ka­te­go­riach uto­pij­nych pro­jek­tów spo­łecz­nych. Jego am­bi­cje były bar­dziej ogra­ni­czo­ne: czyń­my ten świat na miarę swo­ich moż­li­wo­ści miej­scem bar­dziej przy­ja­znym, ale po­gódź­my się z fak­tem, że ide­al­ne­go świa­ta nie bę­dzie…

Tak, ale uto­pia ro­zu­mia­na wła­śnie jako idea re­gu­la­tyw­na, jako coś, co utrzy­mu­je­my stale w na­szym ho­ry­zon­cie wi­dze­nia i dzia­ła­nia, a za­ra­zem ob­wa­ro­wa­na wszyst­ki­mi za­strze­że­nia­mi pły­ną­cy­mi z kry­ty­ki Oświe­ce­nia…

Ow­szem, mo­że­my być w ten spo­sób mo­ty­wo­wa­ni do dą­że­nia do mak­sy­mal­ne­go dobra spo­łecz­ne­go, na­to­miast nie po­win­ni­śmy upra­wiać in­ży­nie­rii spo­łecz­nej, to zna­czy dążyć za wszel­ką cenę do re­ali­za­cji ja­kie­goś kon­kret­ne­go, opra­co­wa­ne­go w naj­drob­niej­szych szcze­gó­łach pro­jek­tu spo­łecz­ne­go. Dobro spo­łecz­ne ma wy­ni­kać przede wszyst­kim z roz­wo­ju na­szej in­dy­wi­du­al­nej wraż­li­wo­ści mo­ral­nej, któ­rej źró­dłem po­win­na być od­po­wie­dzial­na re­flek­sja nad współ­cze­sno­ścią. Po­win­na się ona prze­kła­dać na nasze dobre, od­po­wie­dzial­ne po­stę­po­wa­nie, uwzględ­nia­ją­ce dobro in­nych ludzi, nie­po­zwa­la­ją­ce nam przy­my­kać oczu na krzyw­dę i wy­klu­cze­nie. Ale w sys­te­mo­we roz­wią­za­nia, które mia­ły­by uczy­nić nasz świat ide­al­nym, Bau­man nie wie­rzył. Dla­te­go próż­no szu­kać w jego pra­cach ja­kie­goś sys­te­ma­tycz­ne­go, po­zy­tyw­ne­go pro­jek­tu spo­łecz­ne­go. Za­miast niego mamy wciąż po­na­wia­ne próby moż­li­wie wy­czer­pu­ją­ce­go, wie­lo­aspek­to­we­go ana­li­tycz­no-opi­so­we­go uję­cia współ­cze­sno­ści.

Ambicje Baumana były bardziej ograniczone: czyńmy ten świat na miarę swoich możliwości miejscem bardziej przyjaznym, ale pogódźmy się z faktem, że idealnego świata nie będzie…

Przy­szło mi na myśl, że w tym kryje się atrak­cyj­ność nar­ra­cji Bau­ma­na, że ona mimo wszyst­ko ofe­ru­je – jak w tym cy­to­wa­nym przez pana ustę­pie do­ty­czą­cym po­wie­ści – ca­ło­ścio­we ro­zu­mie­nie świa­ta w mo­men­cie, kiedy ży­ją­ca dzi­siaj jed­nost­ka wła­ści­wie skraj­nie rzad­ko ma moż­li­wość zmie­rze­nia się z takim to­tal­nym uję­ciem współ­cze­sno­ści. Bau­man po­ka­zu­je i mówi: pa­trz­cie – da się to jakoś objąć, wy­si­łek ca­ło­ścio­we­go ro­zu­mie­nia ma sens, pró­buj­my.

Bau­man uwa­żał, że tylko taka so­cjo­lo­gia, która od­waż­nie wcho­dzi w dia­log z in­ny­mi dys­cy­pli­na­mi, łą­cząc różne ję­zy­ki i per­spek­ty­wy, daje szan­sę ca­ło­ścio­we­go zro­zu­mie­nia hy­bry­dycz­nej, wie­lo­gło­so­wej rze­czy­wi­sto­ści. A od tego, jak do­brze bę­dzie­my ją ro­zu­mieć, za­le­ży nasze po­stę­po­wa­nie. Im bar­dziej bę­dzie­my świa­do­mi oko­licz­no­ści, w któ­rych przy­szło nam żyć, tym bar­dziej od­po­wie­dzial­nie mamy szan­sę po­stę­po­wać… Co też jest dość ide­ali­stycz­ną hi­po­te­zą. Bo jak wia­do­mo, ci któ­rzy le­piej od in­nych orien­tu­ją się w me­cha­ni­zmach rzą­dzą­cych funk­cjo­no­wa­niem spo­łe­czeństw, po­tra­fią także cy­nicz­nie z tej wie­dzy ko­rzy­stać, nie­ko­niecz­nie dla dobra wspól­ne­go.

Tomasz Kunz

ur. 1969, pracuje jako adiunkt w Katedrze Antropologii Literatury i Badań Kulturowych na Wydziale Polonistyki UJ, krytyk i historyk literatury, tłumacz, autor m.in. przekładów 10 książek Zygmunta Baumana

An­drzej Frą­czy­sty
ur. 1995, stu­dent fi­lo­zo­fii w Ko­le­gium MISH Uni­wer­sy­te­tu War­szaw­skie­go, pu­bli­ko­wał m.​in. na stro­nach Biura Li­te­rac­kie­go („bi­BLio­te­ka”, „Przy­stań”), w „art­Pa­pie­rze”, „Po­pmo­der­nie”, ma­ga­zy­nie „Szum”, „Kon­tak­cie”.

POPRZEDNI

varia poezja  

Miss Schizofrenii

— Eugeniusz Tkaczyszyn-Dycki

NASTĘPNY

rozmowa  

Marcin Świetlicki MOCNO MASAKRUJE Internet [ZOBACZ MEMY]

— Jacek Wiaderny