fbpx
Ładowanie strony
Logotyp magazynu Mały Format

Młody, zdolny – stereotypowe określenia to za mało by opisać Remigiusza Mroza, 30-latka z okolic Opola, doktora nauk prawnych Akademii im. Leona Koźmińskiego, zapalonego biegacza i przede wszystkim pisarza, który, jak sam twierdzi, jest normalnym facetem, potrzebującym napisać dziennie „10-15 stron i wybiegać tygodniowo jakieś 100 km, by czuć się komfortowo”. Ten zaplanowany co do minuty plan dnia, w którym jedyną przerwą jest ta na poranną yerbę (pita, a jakże!, podczas poprawiania kolejnej powieści), od czasu debiutu w 2013 roku przełożył się na 23 wydane książki i czytelniczy sukces, o jakim marzy każdy piszący – kieszonkowe wydania dzieł czy obecność na półkach Poczty Polskiej, obok poczytnych książek siostry Anastazji, Jana Pawła II i bajkowej opowieści o życiu rotmistrza Pileckiego (źródło: Poczta Polska przy ul. Czarneckiego 15 we Wrocławiu).

Sukces wymaga jednak pielęgnacji, dlatego Mróz jest aktywny nie tylko wydawniczo, ale i społecznościowo; prowadzi stronę autorską, pisze bloga (podzielonego na działy przypominające te sklepowe: pisarsko, prawniczo, sportowo, fotograficznie), posiada konta w serwisach: Twitter, Lubimyczytać.pl, Instagram i Facebook. Innymi słowy, jest zawsze online,niczym bohater książki Jonathana Crary’ego, „24/7. Późny kapitalizm i koniec snu”, a czytelnik może zawsze liczyć na odpowiedź pisarza (lub specjalisty od mediów społecznościowych?), nierzadko w ciągu kilku minut. Czy w trakcie tej sieciowej (nad)aktywności, która przypomina działalność cyfrowego chatbota, Mróz pisze jednocześnie kolejną historię prawniczki Chyłki czy komisarza Forsta? Z pewnością – jak powiedział sam zainteresowany w jednym z wywiadów, pisze do 10 godzin dziennie. Napisanie całej książki zajmuje mu w tym tempie średnio miesiąc. A przecież zdarza mu się jeszcze do tego skrobnąć coś pod wyspiarskim pseudonimem: Ove Løgmansbø i za jednym zamachem zdenerwować Farerczyków oraz ośmieszyć rodzimy rynek wydawniczy, który jest otwarty jak rana polskiego pisarza – często niemogącego się przebić przez dziesiątki obco brzmiących nazwisk (i pseudonimów). Mróz jest więc nie tylko pisarzem, ale również demaskatorem, mówiącym jak jest.

Czytelnicy widzą go zawsze w nienagannym stroju –najczęściej w marynarce i pod krawatem. Nie zdradza przy tym oznak jakiegokolwiek zmęczenia po rzekomo całodobowej harówce, piszącego przy podejrzanie czystym biurku, gdzie nie ma miejsca na artystyczny i twórczy nieład, jest za to miejsce na książki ułożone seriami i kolorami. Nic dziwnego, że niektórzy sceptyczni czytelnicy podejrzewają go – tak jak kiedyś podejrzewano Jerzego Kosińskiego – o zatrudnianie ghostwriterów i tylko użyczanie własnego nazwiska na okładki książek wypuszczanych z szybkością bolidu Formuły 1. Niemniej Remigiusz Mróz istnieje naprawdę: na spotkaniu autorskim we Wrocławiu w ramach Międzynarodowego Festiwalu Kryminału 2017 wystąpił na scenie razem z Katarzyną Bondą i Marcinem Wrońskim. Każdy z obecnych w Starym Klasztorze – niczym Niewierny Tomasz – mógł do niego podejść po autograf, uścisnąć dłoń – metaforycznie włożyć palec. Wreszcie: uwierzyć.

Nie da się ukryć, że Remigiusz Mróz jest wszędzie, a sądząc po wielości gatunków, po które sięga – chce skupić wokół siebie jak najwięcej czytelników: zwolenników powieści historycznej, sci-fi, sensacyjnej czy kryminalnej. Nieustannie obecny w życiu czytelnika, jako remedium na wszystkie jego lekturowe zaległości. Nie trzeba czytać już innych pisarzy, skoro jest Remigiusz Mróz. On bowiem oferuje wszystko – natychmiast, jak dobry supermarket (w samym tylko 2016 roku Mróz wydał aż dziesięć książek!). Na ile jest to świadome działanie wydawnictw współpracujących z autorem „Kasacji”, na ile jego samego – trudno powiedzieć. Ale to działanie przynosi wymierne korzyści i pozwala budować wokół niego aurę człowieka, który porzucił prawniczą karierę w stolicy na rzecz ryzykownego zawodu pisarza. Doprawdy – piękna historia, droga od zera do bohatera w literaturze. I to w turbokapitalistycznej Polsce, gdzie minister kultury obcina dotacje na większość czasopism literackich. W której, jak się tylko chce, można osiągnąć wszystko i zostać Śpiewakiem jazzbandu. Autor spod Opola zadaje też kłam plotkom, jakoby pisanie było zupełnie nieopłacalne. Skoro on potrafi, to może coś jest nie tak z pozostałymi piszącymi? Może – i tu uwaga – są po prostu za słabi, mimo licznych, inaczej niż Mróz, publikacji prasowych?

Autor spod Opola zadaje kłam plotkom, jakoby pisanie było zupełnie nieopłacalne. Skoro on potrafi, to może coś jest nie tak z pozostałymi piszącymi?

Dlatego, chcąc nie chcąc, Remigiusz Mróz stał się idealnym, a zarazem trywialnym produktem naszej epoki, w której ilość nie przechodzi w jakość, jest jednak głównym czynnikiem pozwalającym zadomowić się na dobre w świadomości czytelnika. Im więcej, tym lepiej. Młody, przystojny, schludny, pracowity, wykształcony – nie to co zapijaczeni poeci piszący niezrozumiałe utwory, tarzający się we wzajemnym schizoidalnym błotku. Inaczej niż autor „Behawiorysty” – zaszyty w domku pod Opolem, z dala od środowiskowych batalii, od rana kreujący kolejne superpostacie rodem z uniwersum Marvela, mające więcej żyć niż kot i zdolne do ucieczki z najpilniej strzeżonych więzień. Ten komiksowy świat, tak jak w przypadku wspomnianego „Behawiorysty”, żywcem wyjęty z filmu „Piła” i zarazem inspirowany zamachem na szkołę w Biesłanie (cóż za połączenie!), jest jednak odzwierciedleniem naszej obrazkowej, płytkiej jak kałuża rzeczywistości. Każde kolejne 500 stron powieści Mroza (bo wszystkie jego powieści mają około 400-500 stron) czyta się błyskawicznie – tak jak scrolluje się Facebooka, przegląda Kwejka czy Demotywatory.

Co ciekawe, Remigiusz Mróz radzi sobie doskonale bez wsparcia zawodowych krytyków. Na jego stronie próżno szukać rekomendacji, które nie pochodziłyby z amatorskich blogów i stron takich jak: „Książka zamiast kwiatka”, „Zielona Cytryna”, „Literacki świat Cyrysi”, czy „Różany Gaj Słów”. Są ich jednak, łącznie z opiniami w serwisie lubimyczytać.pl, setki, co sprawia złudne wrażenie, że prawdziwe literackie życie toczy się gdzie indziej – właśnie tam. Mróz, ignorowany przez krytyków, stworzył sobie (stworzono mu?) alternatywny obieg. Dzięki często anonimowym recenzentom i ocenom w postaci trywialnych gwiazdek czy kilkuzdaniowych opinii stał się królem polskiego kryminału i najpopularniejszym pisarzem młodego pokolenia (stan na 24 lipca 2017 r. wynosi 1806 fanów oraz 13129 czytelników, w kolejce chcących zapoznać się z jego twórczością jest natomiast 33023 czytelników). Zupełnie obok całej literackiej hierarchii, dzięki skutecznej kampanii marketingowej i obecności w mediach (ostatnio, przy okazji premiery „Czarnej Madonny”, wywiad z Mrozem ukazał się choćby w „Polityce” , a kilka miesięcy wcześniej był on gościem programu „Dzień dobry TVN”).

Wystarczy jednak obejrzeć kilka wideorecenzji, by się przekonać, że z rzetelnymi recenzjami nie mają one za wiele wspólnego, gdyż są raczej czytelniczymi opiniami, podanymi niejednokrotnie w kuriozalnej i kostiumowej formie, co w zamierzeniu ma się przekładać na liczbę wyświetleń i popularność samej blogerki czy blogera. Aczkolwiek, mimo tej całej absurdalnej sytuacji, niepozbawionej elementu komicznego (np. „W temacie science fiction jestem kompletnie zielona, dlatego pozwolicie, że się powołam się na opinię mojego taty”), wydaje się, że Remigiusz Mróz wszelkie „recenzje” tego typu, skądinąd bardzo ogólnikowe, zawierające wiele niczego niemówiących słów w rodzaju: fajne, ciekawe, intrygujące, traktuje bardzo poważnie, ponieważ z łatwością można je odnaleźć na jego autorskiej stronie. Oczywiście, taki ruch można też potraktować jako przejaw szacunku dla czytelnika. Ale bardziej wygląda to na gromadzenie jak największej liczby wzmianek o swoich książkach – w celu wypełnienia nimi poważnej, krytycznoliterackiej luki.

Wideorecenzja książki Remigiusza Mroza pt. „Chór zapomnianych głosów”:

Wideorecenzja książki Remigiusza Mroza pt. „Turkusowe szale”:

Czy to źle? Ostatecznie Mróz nikogo nie zmusza do lektury swoich książek. To otoczenie zachęca do sięgnięcia po niego. Na przykład w Empiku (Rynek 50 we Wrocławiu), czyli w sklepie z książkami, który onegdaj był księgarnią z ambicjami, zamiast książek choćby Witolda Gombrowicza można znaleźć gros powieści Mroza. Na licznych półkach, bo i autor nie ogranicza się tematycznie, łypiąc na klienta ze wszystkich możliwych zakamarków wyobraźni: frontów I i II wojny światowej, statków kosmicznych, kancelarii prawnych, Giewontu, Wysp Owczych czy komisariatów policji. To światy, gdzie wszystko jest możliwe, zaś nieścisłości zamiatane są w posłowiu pod dywan pod nazwą: BELETRYSTYKA. I szlus. Tak jakby Empik był Mrozem i na żadną solidną literaturę nie było już miejsca. Jakby Polakom potrzebny był właśnie taki pisarz – zawsze zwarty i gotowy do zaaplikowania odpowiedniej dawki rozrywki po kolejnym ciężkim dniu w Sejmie. Ba! W chwili próby, jak na człowieka kultury przystało, podpisujący się pod listem otwartym do prezydenta Andrzeja Dudy w sprawie zawetowania ustaw zmieniających ustrój sądowy. Ubierający skomplikowany temat globalnego terroryzmu czy uchodźców w komiksowe fatałaszki. Co więcej, konstruujący swoje powieści na podstawie jednego i zawsze tego samego schematu, dla którego przewidziano li tylko odmienne dekoracje. Czy książka napisana w miesiąc może być książką rzetelną?

Jednocześnie traktowanie pisania przez Remigiusza Mroza jako normalnej pracy nie ma za wiele wspólnego z pracą literata, choć oczywiście działa na wyobraźnię neoliberalnej części społeczeństwa. Autor „Deniwelacji” jest spełnieniem jej marzeń o młodym i ambitnym człowieku, dochodzącym do wszystkiego własnymi rękami, który konsekwentnie buduje własną markę i z sukcesem prowadzi swój literacki biznes. To prawdziwe dziecko III RP, które należy pokazywać i promować, aby tchnąć nadzieję w tych na śmieciówkach i bez mieszkania; ostatecznie zawsze mogą przecież porzucić marzenia o stałej przyzwoitej pracy i podjąć ryzyko napisania powieści w stylu Remigiusza Mroza (tak jak mogą przecież w każdej chwili zmienić pracę i wziąć kredyt). To takie łatwe! Wystarczy tylko być kreatywnym i odważnym jak Mróz, który nie zwalnia ani na moment i anektuje coraz większą część literackiego podwórka.

Autor »Deniwelacji« jest spełnieniem marzeń neoliberalnej części społeczeństwa o młodym i ambitnym człowieku, dochodzącym do wszystkiego własnymi rękami

Co mówi o stanie naszej literatury wydawanie książek w takim tempie przez Remigiusza Mroza? Mówi aż za wiele. Mróz nie ma przecież na koncie jednej czy dwóch pozycji – ma ich już ponad dwadzieścia, a więc jest pisarzem z dorobkiem. Reprezentantem pewnej grupy 30-latków, którzy zaczynają obnosić się ze swoją wizją świata i zgłaszać do tego świata pretensje. Problem w tym, że ta wizja świata jest tak dziecinna i bajkowa, że aż niebezpieczna. A zarazem przepychana przez wydawnictwa i recenzentów – w imię doraźnego zysku. I wreszcie: przez czytelników, tłumnie przychodzących na spotkania autorskie. Ale w gruncie rzeczy: czy to wina pisarza, czy właśnie otoczenia, czasów lub coraz gęstszej sytuacji społeczno-politycznej, od której każdy ma prawo zwyczajnie odpocząć – sięgnąć po książkę Mroza, który sprytnie znalazł się akurat pod ręką?

Józef Ignacy Kraszewski, autor największej liczby wierszy i książek w historii literatury polskiej (około 300 pozycji), jest dziś znany właściwie z jednej powieści:„Starej baśni”. Obserwując od dawna karierę Remigiusza Mroza, mam wrażenie, że autor niedawno wydanej „Czarnej Madonny”chce go bardzo prześcignąć. Niestety, obawiam się, że po Mrozie, inaczej niż po Kraszewskim, nie zostanie – jak tak dalej pójdzie – nic.

Rafał Różewicz
ur. 1990 r. w Nowej Rudzie, autor tomików „Product placement" (2014) oraz "Państwo przodem". Mieszka we Wrocławiu.
POPRZEDNI

szkic  

Zwiędłe laury instytucji

— Anna Kałuża

NASTĘPNY

rozmowa  

Dół, czyli kosmos Andrieja Płatonowa

— Adam Pomorski, Agata Bielik-Robson, Danuta Ulicka, Jakub Nowacki