fbpx
Ładowanie strony
Logotyp magazynu Mały Format

Od kilku dobrych tygodni trwa debata dotycząca „Napisu”, nowego kwartalnika literackiego finansowanego z pieniędzy Ministerstwa Kultury. W środowisku oburzenie – w momencie, kiedy inne pisma padają, MKiDN zainwestowało w nowe czasopismo. Autorzy, którzy zamieścili tam wiersze, spotykają się ze środowiskowym ostracyzmem. Słyszą, że się sprzedali i są „kolaborantami”.

Stało się, sprzedałam się. Kilka miesięcy temu zadzwonił do mnie Roman Honet z propozycją publikacji w nowym portalu kulturalnym, który stawia na godne wynagrodzenia dla pisarzy. Powoływał się na poetki-feministki, które też będą z nim współpracować. Wspomniał o naczelnym, który jest dość konserwatywny i specyficzny – cóż, ten opis pasuje do większości wydawców i redaktorów w środowisku literackim. Zaproponował wynagrodzenie za występ przed kamerą i przygotowanie tekstu – nigdy wcześniej nie dostałam takiej kwoty. Dzięki tym pieniądzom bez stresu czekałam na odpowiedź w sprawie pracy po wysłaniu zgłoszenia (trwała kilka tygodni) i decyzję dotyczącą stypendium naukowego.

Więc tak, będzie filmik ze mną na stronie „Napisu”, będzie mój tekst o niepodległości pisarek. Tekst jest antyfaszystowski i feministyczny – nie zgodziłabym się, gdyby został jakkolwiek zmieniony w inną stronę. Ale takich sugestii nie było.

W jednym z niedawnych postów Marcin Świetlicki odcinał się od działań MKiDN i „Napisu”, ogłaszając, że nie potrzebują tam jego wierszy, „mają wszak swoich poetów, którzy dla zapełnienia lodówki zrobią wszystko”. Może czas wytłumaczyć poecie, na czym polega praca najemna: sprzedajemy się. Sprzedajemy swój czas i umiejętności, żeby mieć co jeść i za co żyć – tak samo w „Napisie”, „Książkach”, „Dwutygodniku” czy „Brulionie”. Też uważam, że praca w kapitalizmie jest absurdalnym pomysłem. Ale nie mam zamiaru wstydzić się przed jednym czy drugim zafiksowanym na sobie panem, że chcę za swoją pracę dostawać wynagrodzenie. Ludzie pracujący w kulturze nie żyją wbrew pozorom szczytnymi papierowymi ideami: muszą za coś jeść, spać i zapłacić czynsz. Większości nie stać na szlachetną pracę za darmo.

Ludzie pracujący w kulturze nie żyją wbrew pozorom szczytnymi papierowymi ideami: muszą za coś jeść, spać i zapłacić czynsz

Nie wiem, czy udział w tym nagraniu był błędem. Możliwe – to nie jest sytuacja zerojedynkowa. Ale wiem, że bez wątpienia błędem, a przede wszystkim wyrazem pogardy, jest atakowanie poetek i poetów za „sprzedawanie się”. Zwłaszcza przez beneficjentów systemu, który doprowadził do rządów PiS.

Byliśmy głupi

Do nagrań zostało także zaproszonych kilkoro poetek i poetów. Szybko poznaliśmy pana Józefa Marię Ruszara. Na przywitanie próbował mnie pocałować w rękę. Gdy ją cofnęłam, rzucił jakimś komentarzem o swojej staromodności. Wtedy też dowiedziałam się, że to on będzie naczelnym pisma i poprowadzi ze mną rozmowę. Gdy zaczęłam wystąpienie, przerwał mi w połowie i zadał pytanie. Atakował, próbował być za wszelką cenę zaczepny i naciskać, prowokował. Odpowiadałam mu w podobnym tonie, bo tak zwykle reaguję na bucerskie popisy. Potem uznałyśmy z dziewczynami, że postawił nas w bardzo niekomfortowej sytuacji. Nie wiem, jak to będzie zmontowane.

Niestety, w kulturze to norma. Rozmowa z Ruszarem przypominała mi setki rozmów, które przeprowadziłam z krytykami na uczelni. Gdy widzę jego wypowiedzi w mediach o literaturze „ambitnej” i coacherskie metody rozwiązania problemu z dostępem do kultury przez promowanie się jednego pana, jestem wściekła. Ale tak samo jestem wściekła, gdy widzę równie zachwyconych sobą konserwatystów w liberalnych mediach, opowiadających o tym, że wiersz jest cudem, że jest samowystarczalny i niezależny od polityki, klasy czy płci, a nieczytanie to wyraz nieprzeciętnej głupoty społeczeństwa. Ruszar serio nie odkrył Ameryki. Powtarza tylko to, co od lat słyszymy o kulturze. Tyle że dotychczas wypowiadali to uznani w środowisku liberalni inteligenci, a nie również konserwatywni inteligenci prawicowi.

Naprawdę przeszkadza wam temat „niepodległość”? Przypominam, że jeszcze rok temu masowo zapisywaliście się do ruchu „Kultura Niepodległa” i chcieliście hucznych obchodów niepodległości ludzi kultury. Wiele czasopism w zeszłym roku miało całe numery, działy tematyczne w numerach lub teksty związane ze stuleciem niepodległości Polski. Źli autorzy w numerze? Są w nim konserwatyści, ale też bardzo dobre, progresywnie myślące poetki jak Agata Jabłońska czy Małgorzata Lebda. Dokładnie tak samo jak w większości innych czasopism literackich w Polsce. „Różnorodność”, „nie liczą się poglądy, tylko tekst” – przecież to promowane przez was od lat slogany. Ruszar deklaruje, że pismo ma być wolne od polityki – podobnie jak przez lata deklarowaliście wy. I jego pismo, i wasze oczywiście nie są apolityczne – ale w ten sposób najłatwiej narzucać swoje (zwykle konserwatywne) poglądy jako neutralne.

To dzięki wam Ruszar może w tej chwili działać. I zamiast krytykować to, co przez lata promowaliście – konserwatywne wartości, analizę kultury totalnie oderwaną od warunków społecznych – wy krytykujecie ludzi, którzy dostali wynagrodzenie za swoją pracę. Mają się wstydzić, że nie stać ich na chlubną darmową pracę? Gdybyśmy mieli przy wyborze miejsca publikacji kierować się czystością ideologiczną, większość z nas nigdy nic by nie opublikowała. Każde stypendium finansowane jest z rządowych pieniędzy. Większość czasopism literackich po 1989 r. jest potwornie konserwatywna. „Napis” póki co jest tylko kontynuacją tej linii. Bardzo możliwe, że będzie jeszcze bardziej – bo też grunt pod to ma przygotowany znakomicie. I z pewnością nie zmieni tego atakowanie pracownic i pracowników.

Ciesz się, że cię publikujemy

Liberalna część środowiska z poczuciem wyższości szydzi z poetów i poetek, które opublikowały w piśmie wiersze. Tyle że Ruszar mówi w wywiadach językiem, pojęciami i wartościami liberałów: Polska, wolność od polityki, całkowita niezależność i indywidualizm, nichujaideowość, totalne pomijanie warunków życia i pracy większości oraz pogodna wiara we własną supermoc. O tym pisałam w tekście o Świetlickim: apolityczne deklaracje panów na egotripie działają w interesie tych, którzy mają władzę. A teraz władzę ma autorytatywna prawica. Rozumiem, że poeta czuje się winny (słusznie), ale wyżywanie się na innych poetkach i poetach to serio słaby pomysł. Wystarczy: „przepraszam, zjebałem”.

Pojawiały się też głosy, że niektórzy autorzy w numerze nie są prekarnymi poetkami ani biedującymi poetami, ale zatrudnionymi naukowcami, więc argument ekonomiczny jest co najmniej przesadzony. Robienie z osób, które chcą zarobić za swoją pracę biedujących nędzarzy w łachmanach, jest na wskroś upokarzające. Dostajemy wynagrodzenie za pracę, nie za to, czy wpisujemy się w jakiś absurdalny model „biedującego artysty”, który pozwala wyzyskiwać artystów. Za wykonaną pracę każdemu należy się wynagrodzenie – i kropka. Twierdzenie, że niektórzy (np. ci o najmocniejszej pozycji) mogą z niego zrezygnować, to ślepa uliczka – bo potem inni usłyszą: „ale tamten nie brał za to kasy, a przecież jest bardziej znany, więc o co ci w ogóle chodzi? Ciesz się, że cię publikujemy”. I dalej na tworzenie poezji będą mogli sobie pozwolić najlepiej sytuowani, których stać na to, żeby to robić w wolnym czasie i za darmo. Jeśli chcemy bardziej sprawiedliwej dystrybucji, walczmy razem o zmiany systemowe, które to umożliwią, a nie skupiajmy się na pojedynczych osobach, bo to tylko pogłębia nierówności.

Kwota, którą dostałam za tekst i występ przed kamerą była dla mnie duża. Stawki za teksty w kulturze wynoszą zwykle ok. 100-350 zł. Ale dostałam ją jednorazowo. Możliwe, że była równie wysoka (a najpewniej znacznie niższa), niż kwoty, które kilkoro wybranych w literaturze dostaje za występy w telewizji, sponsorowane artykuły, teksty w mainstreamowych tygodnikach albo spotkania w Empiku czy na festiwalach. Robią to regularnie, od lat. I to oni najgłośniej oskarżają inne autorki i autorów, że się „sprzedały”.

Od dyskusji o wynagrodzeniu w literaturze, którą zapoczątkowała Kaja Malanowska, najwyraźniej nic się nie zmieniło. Cóż, musimy za coś żyć. Nie możemy karmić się prestiżem i powołaniem. Ani waszym przywilejem. A skoro rzeczywiście tak ważne są dla was wartości i etyka, dlaczego nie walczycie z tym, że publiczne pieniądze na kulturę od lat idą na wielkie gale, festiwale i bankiety, a nie do pracownic? Że olbrzymia część pracy w kulturze jest nieopłacona, twórcy nie mają ubezpieczenia zdrowotnego i szans na emeryturę, a ledwie kilku wybranych może żyć z literatury bez dorabiania gdzie indziej? Nie sprzeciwialiście się temu, nie rozdzieraliście szat nad sprzedajnością i kolaboracją beneficjentów takiego systemu.

A przecież dokładnie to doprowadziło PiS do władzy: liberalne elity w swojej narracji sukcesu zwyczajnie pomijały warunki życia większości ludzi. Problemem naprawdę nie są osoby, które „się sprzedały” za 500+. Problemem jest to, że przez lata mnóstwo ludzi ledwo wiązało koniec z końcem, a liberałowie tego nie widzieli lub totalnie olewali, bo zawsze były ważniejsze kwestie: wcześniej kapitalizm, teraz „konstytucja”. Czyli ich władza. Problemem jest to, że rządzący politycy prowadzą nacjonalistyczną, autorytarną, rasistowską i antykobiecą politykę. Konflikt o „Napis” odzwierciedla spory, które od 2015 r. możemy obserwować na linii PO/KO-PiS. I świetnie pokazuje krótkowzroczność liberalnych inteligentów, która umożliwiła rządy PiS-u.

Jesteście leniwi

A naprawdę można i trzeba krytykować „Napis” inaczej. Bez wątpienia za fetyszyzowanie niepodległości i apolityczności. Tyle że wraz z tą krytyką musi iść krytyka reguł rządzących od dawna polem literatury. Chcecie walczyć z faszyzacją? Walczcie z ludźmi odpowiedzialnymi za napędzanie rasizmu i seksizmu, legalne eksmisje, próby zaostrzenia prawa aborcyjnego i tzw. „kompromis aborcyjny” czy kult wyklętych. Kiedy walczycie z pracownikami, nie walczycie z faszyzacją: walczycie z pracownikami. Owszem, łatwiej w nich uderzać: pogardliwe dyscyplinowanie pod hasłem „jesteście leniwi/roszczeniowi/sprzedajni” od 28 lat jest magicznym rozwiązaniem wszelkich społecznych problemów. Ale – jak widać – nie rozwiązuje ich. Wręcz przeciwnie.

Kiedy walczycie z pracownikami, nie walczycie z faszyzacją: walczycie z pracownikami

Trudno wyobrazić sobie lepszy scenariusz dla władzy: zamiast walczyć z decydującymi, walczycie z poetkami i poetami ze środowiska. Jedyne, co możecie tym osiągnąć, to zastraszenie i uciszenie kilku kolejnych poetek. Zniechęcenie ich do pisania. Tymczasem władza pozostaje nienaruszona. Naprawdę o to wam chodzi?

Po ogłoszeniu wyników dofinansowań ministerialnych pojawiły się podobne reakcje: ubolewano nad tym, że Festiwal Conrada nie dostał pieniędzy, a koło gospodyń wiejskich owszem. Tyle że to naprawdę nie gospodynie wiejskie winne są temu, że festiwal nie został uznany przez MKiDN. Dobrze, że wreszcie doceniono lokalne, oddolne działania – to świetna wiadomość. Walka o „najważniejszy festiwal literacki w Polsce” nie może być walką z gospodyniami wiejskimi. Jasne, łatwo je atakować, podobnie jak matki otrzymujące 500+ czy autorki publikujące w „Napisie”. To wyraz klasizmu i seksizmu elit, które od lat zniechęcają kolejne grupy i wywołują społeczny gniew. A PiS go przejmuje.

Skąd ten nagły krzyk o „Napis”? Przecież pisma i festiwale upadają od lat, polityczna hegemonia też nie jest niczym nowym – wcale nie zaczęła się od PiS-u. Ale dopiero teraz liberalne elity zauważyły, że mogą utracić władzę, która dotychczas była dla nich czymś naturalnym i oczywistym. Zaczynają odczuwać to, co my czujemy od dawna – brak kontroli, zero stabilności, podporządkowanie decyzjom ważnych panów, pogardę. To, co dla nas, nieetatowych pracownic literatury, jest normą, dla elit zdaje się największą krzywdą i zaburzeniem demokracji – ale dopiero, gdy dotyka ich samych.

Oczywiście, to jest zaburzenie demokracji – ale trwa znacznie dłużej niż kilka lat. Demokracja nie kończy się w momencie, gdy niesprawiedliwość, której doświadcza większość społeczeństwa, staje się realnym niebezpieczeństwem także dla liberalnych elit.

Organizujmy się!

A tak naprawdę to, co tutaj najważniejsze, jest praktycznie niepodnoszone w dyskusji. Upadanie kolejnych pism i festiwali to przecież bardzo realna utrata pracy dla ich wieloletnich redaktorów, korektorek, krytyczek, pracowników administracyjnych. To się dzieje od lat. Chcecie walczyć z PiS-em? Walczcie o nich. Dołączcie do związku zawodowego zamiast uderzać w pracownice za to, że chcą wypłaty. Tylko w ten sposób jesteśmy w stanie występować w swoim imieniu, wytwarzać wartości i rzeczywiście wywrzeć presję.

Upadanie kolejnych pism i festiwali to bardzo realna utrata pracy dla ich wieloletnich redaktorów, korektorek, krytyczek, pracowników administracyjnych. To się dzieje od lat

Mity o całkowitej niezależności i kulturze wolnej od polityki, klasy czy płci działają na korzyść najsilniejszych. Nie stać nas na nie. Nie stać nas na pogodne trwanie w tym, jak jest, i utrwalanie status quo. Mówmy wprost, skąd wychodzimy i jakie są nasze interesy – i o co walczymy. Odrzućmy wreszcie figurę geniusza gardzącego tłumem i zacznijmy współdziałać. Organizujmy się. Tylko tak możemy skutecznie wyrażać sprzeciw wobec obecnych prób przejęcia kultury przez odebranie dofinansowań czy wykluczanie całych środowisk; tylko tak możemy się przeciwstawić hegemonii autorytarnej prawicy – solidarnie, jako wspólnota zawodowa.

Tyle że wówczas uznani liberałowie stracą wyłączność na wyznaczanie wartości, a pełnoprawny głos zyskają np. nieetatowe pracownice poezji. I zdaje się, że to liberałom zagraża bardziej niż rządy PiS-u.

Dla większości z nas praca w kulturze nie polega na realizowaniu swoich pasji w świetnej atmosferze, z kulturalnymi i szanującymi nas przełożonymi. Rzadko się zdarza, żeby nasi szefowie byli lewicowcami i feministami. Nadużycia władzy w pracy to norma: w kulturze, na uczelni i w Amazonie. Ale to nie nasza wina, tylko ich. Walczcie z niesprawiedliwym systemem, ze złymi decyzjami MKiDN, walczcie z uznanymi panami, którzy mieli i mają władzę i narzucają antypracownicze, antykobiece narracje, nie z pracownicami. Ja nie mam zamiaru przestać walczyć i w imię dobrego samopoczucia uprzywilejowanych ludzi udawać, że kiedyś wszystko było dobrze, mizoginii, nacjonalizmu i wyzysku nie było, a teraz jest najgorzej – byleby tylko wrócili do władzy. I oni, i PiS działają i przez lata działali przeciwko nam – i, jak widać, nie możemy liczyć na zmianę. Dobrą ani drobną.

Maja Staśko
krytyczka literacka, doktorantka interdyscyplinarnych studiów w Instytucie Filologii Polskiej UAM. Współpracuje m.in. z „Ha!artem” i „Wakatem”.
redakcjaJakub Nowacki
korekta Renata Kumala
POPRZEDNI

szkic  

Gawęda o tłumaczeniu Gertrudy i paru innych kwestiach

— Adam Wiedemann

NASTĘPNY

recenzja  

Czytanie non-fiction (6): Zła biografia

— Paulina Małochleb