fbpx
Ładowanie strony
Logotyp magazynu Mały Format

Opowieść o gałganie i jego solidnym porze w porze nocnej, leśnej, zadziwionej na wszechdrewniane strony. Pośrodku lasu ogryzek jabłka wbity w mózg drzewa. Leje się wszechtrutnia, tajemna myśl drewna, i skapuje na ogrom mrowiska. Nalepiony na trawnik klapek wskazuje na porzucenie. Ktoś zasnął na polanie, wyczłapał tajemny krąg przemęczony. Trupi, sowi mlaskacz wypiął skrzydło. To oznaka flaczego zastępu ptactwa, które gromadzi przeżute trawy. Wejścia do lasu broni tylny uwiąd krzaków. Strzeżcie się gargulce litościwe, mrukliwe, pomrukliwe. Niebo zwiastuje ziew. Sucze borsy wlewają do rzeki plugawe pisma. Leci plejboj z roku 2001, jasny gwint. Siorbanie trawniska znowu obudziło flegmy nożo-figur, które współpracują ze zdolnym robactwem. Heca dwunożna rozpruła gardziel pompowanej górki. Procą celuj w precedens piasku, plecami zakrywaj pępuś igliwia.


Część I

Wytruteń akacjowy, bombiony

Kim jesteś, dziwna zwierzyno-roślino? Bombisz spacerowiczów zapachem, tumanem zygzaczeń. A czego chcesz od nich, czego żądasz? Jutrem posmaruj akację swą, jutro też przyjdą. Sikać w krzakach nie zakazuj. Próg ciemnych pól obniż dla nieprzewracania. Ukaż ciemną stronę liścia, oznakuj drogę. Każdy dojść chce do zgrupowanej sianówy, pożarła jelenia i sarny, byko-stworzeń. Gramolić się trzeba, uwierać w bucie o kosodrzewinę, zabierać plecy i resztę tyłu, żeby z obu stron drzewa widziały.


Część II

Gałgan tysiąc jedenasty, prosto-wątły i chodzący w utykaniu

Gałganów tysiąc jedenaście. Ostatni fikusem przyozdobiony na marynarce, związany sznurem fit, pomielony w kolanie, z siniakiem. Wydrążył okiem runo, hultaj, dzibson. Gruszką obkręcał na wszelas, lubił nerkowce. Czym zawinił, gdzie bulił? Jaki z niego porządniś, skoro przyrządzony na szybko, przywołany prawymysłem? Trawa go wsysła, obgryzła, zamarł. A nie o tym. Szedł i utykanie sobie wyszkolił, na korzeniu wyrobił. Aktorzyna, pupka w górę i nagle niesforna, krzywo na dół. Co za pupniś. Niewysoki, gramolony snem porannym, przechadzkę leśną łyka. Wszystkie żuki pokolei maca po grzbietach, trąca. Ugrzebie najwyższy rząd kamieni, wejdzie i wywróci się trzykrotnie. Utyka jeszcze lepiej. Gałgan wie, co dobre, kolanem wywija na wszechdrewno. Zazębem zagryza, usycha jęzorem, torturą się karmi niewypicia. Wpisany na zawsze w leśne niewydarzenie, pakt podpisał na wieczne beznadziejnienie. Kurduł Puskar, sokół czteroramienny, zatwierdził to szponem.


Część III

Zamarła czarownica z pachy ciosana

Oczodół lasu oplata wstęga czarownicy. Ciosana jej pacha wiązała końcówki zwątpień powszechnych wśród sosen. Teraz dogadują się wspaniale. Niskoflanelowa fuczy na mopsy, które biegają po lesie i niszczą zakątki przebrzydłe, domagając się poduszeczek z trawy. Najgłębsze zakamarki leśne wyją o graniastosłup niezagospodarowania, gdzie rzędy kłosów i źdźbła rozmawiają bez zdań. Czarownica słucha ich uważnie, refleksją liże. Luki pielęgnuje, nieumycie gleby wychwala. Jarzębiny nie zatwierdza jedynie, to zadanie wiewióra perlistego. Czarownica radzi figlarnym kleszczom, gdzie zagryzać, a gdzie ugryzać. Urządzają sobie wszechbale i skaczą po sobie, nadskakują, plączą się w trawie. Bawitta kleszczis, pompolada! Mlasku tutu wać!

Gdzie podział się leśny gwar, gdzie odblasku flaga? Wszystko skryte, niewybaczone. Wstęp krojony, na pasma sera, mozarella wskazana, ale bez papierków, sama miękkość. Kleszcze i czarownica jedzą.


Zakończenie

Gamoń rest of men

Na lokach polanki leżysz, ani ci w głowie dębione suknie co pożądaniem tętnią, dotyku pragną. Lasu pobliskość plamisz wzrokiem, akacje odrzędzasz, rozstrajasz. Nie chciej kosmacić całego środowiska, naturalnym biegiem jego własen wybór. Czego chcesz, gamoniu, na szczycie lenistwa? Czy las Ci pod nosek przynieść ma noc, a potem dzień? Jaki sens opierasz o bojówki? Z jakiego snu plecujesz borówki? Krwawe ślady masz na plecach potem. Słodka groza, mimoza, borelioza. Gamoń rest of men, jesteś tu cały dzień. Hejże, kosobyku, tumanie pampersowy, zechciej przyznać, że jeśli chodzi o wodę, to podatna na ogon rybawy, na nowo bytowa się robi. Podpisz papiery, dokumenty, że to prawda, gamoniu, write.


Kończenie zakończenia

Lizak mchu

Odwiedzane są mchy lizakiem, zbierakiem i piżmakiem sadzonym na nich. Wydziobują zakamarki, wszystkie skwarki, poczwarki. Jest obyte to zjawisko, porządne, nadrzędne nad rozwojem roślin. Odkurzaczem jest, mechanizmem sprzątania, wylizanej przyrody pasmem, plutą przysięgą.

Lizać mech – podstawa! Wygarniany, zadbany. Do cna, do dna. Dnem mchu jest glebuistość trzykrotna, ze spodem dżdżownicy nie raz, cnem jest podwiązka ziemna, obwiązka ziemna. Jakim sposobem lizak dociera do bulgotu mchu? Szemra, słucha. Lizak taki może gdzieniegdzie zahamować swoją kleistość, zamilknąć. Nie musi jednak, nie musi. Zazwyczaj zlizuje wszystko, wraz z wrzaskiem skały, kaprysem kamienia.


Pierwsza chęć niekończenia

Look fernandes jeleń

Rogowity członek rodziny z leśnej krainy-tupanej gęstwiny to jeleń. Już korci go kopyt wywijanie, pożarcie prince polo, susła drapanie natrętne. Uzgodnisz z nim zasięg oddziaływania zapachów, on ma najlepsze odznaki i odczucia. W plecaku nosi pozbierane zapachy nór, nornic trochę przewozi do zakola leśnej tułaczki, przystanek Lugwa Pulm. Gardłowo przełykany, wypierany, grasuje tam stado niewydarzonych serduszek lisowych.

Jelenia nie pytaj o szczegóły, bierz go na poważnie za udo, nie zdziwi. Fukaj, narwania malin nie oszukuj, z pamięci ulicz wymiar drzewisk, wejdź.


Druga chęć niekończenia i kilka niepowodzeń w lesie gablotowym

Jest taka strona lasu, która w gablocie umieszcza, zmieszcza. Kuta prognoza, migana fabrykoza. Jest tam możliwość zapowietrzenia, naturalnego biegu niechcenia. Niepowodzenie, które spotyka tam ludzi, to niedotyk, niesłuch i niewrażenie. Wszystko zbudowane z szafy, szyby, szerszeni poniekąd, farbowane jest na odcień złotej polskiej jesieni. Zapytał piżmak: „serio?”. Krowy nie ujrzysz tam, smrodu nie doświadczysz. Przechowujesz tam policzki zwątpione, wydrążone, wydajesz się sobie i wszystkim, z czego nikogo tam nie ma. Gabletti time.


Zakończenie ostateczne:

Pa, pa.

Weronika Stencel
– pasjonatka zniekształceń słownych i obrazowych. Tworzy kolaże. Interesuje ją równowaga pomiędzy absurdem i patosem. Całkiem na poważnie ukończyła krytykę literacką na Wydziale Polonistyki w Krakowie. Publikowała m.in. w „Wakacie", „Helikopterze" i „Reflektorze". Związana emocjonalnie z Katowicami i Kleszczowem, domem rodzinnym. Redaktor naczelna pisma „Gazeta musi się Ukazać" i współzałożycielka Grupy Brzuch, w której tworzy artbooki. Regularnie prowadzi eksperymentalne audycje radiowe
redakcjaPaulina Chorzewska
POPRZEDNI

szkic  

Efemerydy nowego (cz. I)

— Wiktor Rusin

NASTĘPNY

varia poezja  

Wypisy

— Małgorzata Lebda