fbpx
Logotyp magazynu Mały Format

 

Co po­wstrzy­mu­je nas od przy­łą­cze­nia się do tańca,
który tań­czą czą­stecz­ki kurzu?

Rumi[1]

Myśleć zna­czy nie ro­zu­mieć myśli. (Ro­zu­mieć myśl zna­czy wie­dzieć.) [] Dzie­ci myślą na sposób myślowy. Dzie­cięca myśl myśli w fan­ta­stycz­ny sposób. Jest to zatem czy­sty zamysł, myśl, która nie jest przed­sta­wie­nio­wa (pred­sta­vl­ji­va), jest fan­ta­stycz­na.

Ma­ni­fest OHO[2]

Rze­czy złożone od­po­wia­dają tym sub­stan­cja pro­stym. Skoro bo­wiem wszyst­ko jest wypełnione a ze­spa­la to także całą ma­te­rię – i skoro każdy ruch w pełni wywołuje od­po­wied­nio do odległości sku­tek na ciałach od­da­lo­nych, tak że każde ciało jest po­bu­dza­ne nie tylko przez te, które go do­ty­kają, i nie tylko wy­czu­wa w jakiś sposób wszyst­ko, co im się przy­tra­fia, lecz za ich pośred­nic­twem wy­czu­wa to u tych, których do­ty­kają te pierw­sze, do­ty­kające go bezpośred­nio, wy­ni­ka stąd, że łączność wza­jem­na rozciąga się na każdą odległość.

Got­t­fried Wil­helm Le­ib­niz

 

Sta­tus Tomaža Šala­mu­na w Pol­sce to kwe­stia tak zło­żo­na i in­try­gu­ją­ca, że już teraz spo­koj­nie można by jej po­świę­cić po­tęż­ną pracę mo­no­gra­ficz­ną, a skoro fi­lo­lo­dzy z coraz więk­szym za­in­te­re­so­wa­niem spo­glą­da­ją po­dob­no w stro­nę badań nad „li­te­ra­tu­rą mniej­szą” – po­przez cierp­ki mo­du­lant sy­gna­li­zu­ję, że uda­nych re­ali­za­cji dotąd nie od­no­to­wa­łem – to fakt, że ana­li­za taka, choć­by prze­kro­jo­wa, dotąd nie po­wsta­ła, wy­da­je się co naj­mniej za­sta­na­wia­ją­cy. Kiedy ko­men­ta­to­rzy i ko­men­ta­tor­ki zja­wisk po­etyc­kich ogła­sza­li dwie de­ka­dy temu Johna Ash­be­ry’ego nowym naj­waż­niej­szym „poetą po­etów” w Pol­sce, dziw­nym tra­fem no­wo­jor­czyk sta­wał się naj­waż­niej­szym poetą kry­ty­ków – pro­mie­nio­wa­nie idio­mu Šala­mu­na oka­zy­wa­ło się wów­czas w ści­słym sen­sie mo­le­ku­lar­ne: eks­ta­tycz­ny język sło­weń­skie­go poety prze­kształ­cał neu­ro­tycz­ną wy­obraź­nię, ośmie­lał do wy­kra­cza­nia poza hip­no­tycz­ne re­je­stry o ni­skiej in­ten­syw­no­ści, uczył, jak roz­po­ście­rać na pa­pie­rze płasz­czy­znę kom­po­zy­cji – mak­sy­mal­nie wy­bo­istej, nie­re­gu­lar­nej, a jed­no­cze­śnie nie­wy­rzu­ca­ją­cej czy­tel­ni­ka nie­ustan­nie na po­ziom iro­nicz­nej me­ta­re­flek­sji o kon­dy­cji li­te­ra­tu­ry. Przy tym, na­tu­ral­nie, język ten po­zo­sta­wał nie­mal zu­peł­nie nie­do­strze­gal­ny dla głów­ne­go nurtu oko­ło­po­etyc­kich debat, zbyt za­ję­te­go nar­cy­stycz­nym za­chwy­tem nad wła­sny­mi suk­ce­sa­mi w za­kre­sie ame­ry­ka­ni­za­cji pol­skiej po­ezji, by od­no­to­wać fe­no­men Šala­mu­na, nie mó­wiąc już o od­da­niu na­leż­ne­go mu miej­sca. Piszę o tym z nie­skry­wa­nym re­sen­ty­men­tem – w pew­nych krę­gach prze­cież z re­sen­ty­men­tu ostat­nio je­stem znany – choć to­wa­rzy­szy mi doj­mu­ją­ce po­czu­cie, że ko­lej­ne erup­cje, „Wier­sze” z 1979, „Strasz­ne świę­ta” z 1996, „Poker” z 2002, „Ja­błoń” z 2004, wresz­cie „Pora roku” z 2014 roku, po pro­stu musiały być je­dy­nie epi­zo­da­mi w cyklu życia tego pod­ziem­ne­go nurtu, nie­zwy­kle sil­ne­go i wpły­wo­we­go, ale ra­czej nie­zdol­ne­go do usta­na­wia­nia nowej es­te­tycz­nej he­ge­mo­nii w ów­cze­snych wa­run­kach. Oczy­wi­ste jest dziś bo­wiem, że autor jak wirus ata­ko­wał ko­mór­ki róż­nych, czę­sto skraj­nie od­mien­nych po­etyc­kich dyk­cji – ale czy można w ogóle pisać „jak” Šala­mun?

Od czasu wy­da­nia ostat­niej z wy­mie­nio­nych wyżej pu­bli­ka­cji przez In­sty­tut Mi­ko­łow­ski kon­tekst znacz­nie się zmie­nił. Z wnę­trza śro­do­wi­sko­wej bańki widzę może spra­wy nieco ina­czej niż ak­to­rzy li­te­rac­kie­go głów­ne­go nurtu, ale nie sądzę, by kwe­stie, o któ­rych chcę tu po­wie­dzieć, po­zo­sta­wa­ły bez zna­cze­nia dla ogól­ne­go uję­cia naj­now­szej pol­skiej po­ezji. Po pierw­sze więc, ostat­nie lata to czas kształ­to­wa­nia się Kra­kow­skiej Szko­ły Po­ezji, w któ­rej wpły­wy Šala­mu­now­skie sta­no­wią naj­sil­niej­szy chyba im­puls es­te­tycz­ny. Je­że­li Gór­no­ślą­ską Na­gro­dę Li­te­rac­ką „Ju­liusz” dla Ro­ber­ta Ry­bic­kie­go ze­chce­my po­trak­to­wać jako za­po­wiedź nad­cho­dzą­cej zmia­ny pa­ra­dyg­ma­tu kry­tycz­no­li­te­rac­kie­go, to mo­że­my też po­dej­rze­wać, że ko­lej­na po „Po­rum­bie” (2013) książ­ka Mi­ło­sza Bie­drzyc­kie­go ode­bra­na zo­sta­nie z takim en­tu­zja­zmem, z jakim nie spo­tka­ła się dotąd żadna z pu­bli­ka­cji tego au­to­ra. Nie wiemy jesz­cze, jak będą wy­glą­da­ły ko­lej­ne kroki in­nych au­to­rów i au­to­rek zwią­za­nych z KSP, ale fak­tem jest, że spora część z nich albo przy­zna­je się do wpły­wów Šala­mu­now­skich (Dawid Ma­te­usz, Piotr Mierz­wa), albo wła­śnie roz­po­czy­na swoją przy­go­dę z tym au­to­rem – od „Błę­kit­nej wieży” wy­da­nej przez Co­nvi­vo, młodą ofi­cy­nę Anny Ma­ty­siak, w prze­kła­dzie Mi­ło­sza Bie­drzyc­kie­go i Ra­fa­ła Waw­rzyń­czy­ka.

Druga spra­wa to spek­ta­ku­lar­ne po­wro­ty au­to­rów zwią­za­nych nie­gdyś z por­ta­lem „Cyc Gada”: Pio­tra Ja­nic­kie­go, Do­mi­ni­ka Bie­lic­kie­go (oby­dwaj uho­no­ro­wa­ni Na­gro­dą Li­te­rac­ką Gdy­nia, ko­lej­no za „Wy­ra­zy uzna­nia” w 2015 i „Pa­wi­lo­ny” w 2018 roku[3]) i Waw­rzyń­czy­ka wła­śnie – ten ostat­ni od kilku lat znów ura­sta do rangi jed­ne­go z naj­bar­dziej wpły­wo­wych ko­men­ta­to­rów naj­now­szej po­ezji, ale nie jest już chyba ta­jem­ni­cą, że wkrót­ce ura­czy nas też długo ocze­ki­wa­ną de­biu­tanc­ką książ­ką po­etyc­ką. Za­sta­na­wia­ją­ca jest w tym wszyst­kim cią­gła nie­obec­ność kon­se­kwent­nie re­ali­zu­ją­ce­go swój po­mysł na li­te­ra­tu­rę An­drze­ja Szpin­dle­ra, po­dej­rze­wam jed­nak, że po­wo­li zbli­ża­my się do mo­men­tu, w któ­rym głów­no­nur­to­wa kry­ty­ka bę­dzie go­to­wa ude­rzyć się w pierś i „od­kryć” dla sie­bie jego bez­błęd­ne, wła­ści­wie cał­ko­wi­cie igno­ro­wa­ne dotąd tomy — „Murek się wy­rów­nu­je” („Uciecz­ka do Egip­tu”).

Wszyst­kie opi­sa­ne wyżej kwe­stie zmu­sza­ją nas do tego, by o „Błę­kit­nej wieży” mówić już nieco ina­czej niż o pu­bli­ko­wa­nych wcze­śniej pol­sko­ję­zycz­nych wy­daw­nic­twach in­te­re­su­ją­ce­go nas au­to­ra. Jako jedna z osób naj­sil­niej agi­tu­ją­cych w ostat­nich la­tach za prze­su­nię­ciem kry­tycz­no­li­te­rac­kiej uwagi w stro­nę dyk­cji „wy­so­ko­ok­ta­no­wych”[4] czuję się zatem zo­bo­wią­za­ny na­pi­sać w tych oko­licz­no­ściach o po­ezji Šala­mu­na coś ponad to, co pi­sa­łem o niej za­wsze: że za­cho­wu­jąc awan­gar­do­wo ro­zu­mia­ną kon­struk­cyj­ność dzie­ła, jed­no­cze­śnie wy­kra­cza ona poza pro­sto­dusz­ną mi­me­tycz­ność i nie daje się za­pę­dzić w kozi róg afir­mo­wa­nej przez po­no­wo­cze­sność nie­moż­li­wo­ści wy­ra­zu, przez co uła­twia pro­wa­dze­nie po­głę­bio­nej po­li­tycz­nej re­flek­sji o ta­kich idio­mach, które dotąd były wpi­sy­wa­ne w ramy spo­łecz­nie zo­bo­jęt­nia­łej „au­to­no­mii es­te­tycz­nej”. Choć jest wię­cej niż pewne, że wra­cał będę tu do za­gad­nień in­te­re­su­ją­cych mnie w pracy kry­tycz­no­li­te­rac­kiej naj­bar­dziej, wy­ka­zu­jąc, jak w po­ezji Šala­mu­na re­ali­zu­je się pa­ra­dyg­mat etycz­no-es­te­tycz­ny Fe­lik­sa Gu­at­ta­rie­go (skła­nia­ją­cy ra­czej do wy­my­śla­nia świa­ta na nowo niż do no­stal­gicz­ne­go oglą­da­nia się za daw­nym ra­dy­ka­li­zmem awan­gar­dy), to spró­bu­ję po­zo­stać przy tym bli­sko poety. Nie sądzę, by udało mi się szcze­gól­nie sku­pić na wąt­kach cha­rak­te­ry­stycz­nych dla samej „Błę­kit­nej wieży” – fak­tem jest jed­nak, że twór­czość Sło­weń­ca nie po­win­na być uj­mo­wa­na jako mo­no­li­tycz­na, prze­cho­dzi­ła prze­cież przez bar­dzo różne fazy. Mno­gość wąt­ków obec­nych w tomie cał­ko­wi­cie prze­ra­sta moje zdol­no­ści do kon­den­so­wa­nia wy­wo­du przy jed­no­cze­snym uwzględ­nie­niu wszyst­kich naj­istot­niej­szych za­gad­nień: w tek­ście za­brak­nie więc nie­ste­ty po­głę­bio­nych od­nie­sień do krwa­wych wy­da­rzeń to­wa­rzy­szą­cych roz­pa­do­wi Ju­go­sła­wii, do twór­czo­ści oraz bio­gra­fii Ce­la­na i Hölder­li­na czy do re­ne­san­so­wej sztu­ki wło­skiej – liczę, że bę­dzie jesz­cze oka­zja, by nad­ro­bić stra­ty.

 

Ka­mie­nie ale­go­rii

Pod­czas zor­ga­ni­zo­wa­nych przez KSP 21 i 22 czerw­ca bie­żą­ce­go roku Dni Šala­mu­now­skich Rafał Waw­rzyń­czyk, jeden z tłu­ma­czy „Błę­kit­nej wieży”, wy­gło­sił w kra­kow­skim klu­bie Baza wy­kład za­ty­tu­ło­wa­ny „Za­wsze lu­bi­łem kury” – była to oka­zja do naj­peł­niej­sze­go, naj­bar­dziej wy­czer­pu­ją­ce­go dotąd za­pre­zen­to­wa­nia prak­ty­ko­wa­nej przez niego od lat ale­go­rycz­nej lek­tu­ry Šala­mu­na[5]. Waw­rzyń­czyk wska­zy­wał ele­men­ty po­wra­ca­ją­ce w wier­szach au­to­ra „Pory roku”, za­ry­so­wu­jąc przy tym se­man­tycz­ny za­kres ich uży­cia: rzu­ca­nie pi­łecz­ką jako pi­sa­nie po­ezji, cu­kier jako efekt po­etyc­kiej pro­duk­cji, spa­da­ją­ca kost­ka lub ka­mień jako na­tchnie­nie… Wtem prze­ciw­ko ta­kie­mu uję­ciu spraw sta­now­czo za­pro­te­sto­wał wy­ła­nia­ją­cy się z mro­wia pu­blicz­no­ści ta­jem­ni­czy gość, który po zdję­ciu ciem­nych oku­la­rów i od­kle­je­niu su­mia­stych wąsów oka­zał się Pio­trem Mierz­wą. Mierz­wa mówił nie­zwy­kle bli­skim mi ję­zy­kiem ra­dy­kal­nej im­ma­nen­cji, agre­syw­nie po­stu­lo­wał za­nie­cha­nie po­szu­ki­wa­nia zna­czeń u Sło­weń­ca, zmie­rze­nie się z Re­al­nym ję­zy­ka: niech ka­mie­nie Šala­mu­now­skich li­ni­jek po­tur­bu­ją nas na­praw­dę („[…] nie­któ­re ka­mie­nie się od­bi­ja­ją, / nie­któ­re lą­du­ją mięk­ko, nie­któ­re przyj­mu­ję z krzy­kiem”, „Pę­cherz”). Wspo­mi­nam o tym in­cy­den­cie, bo chcę za­uwa­żyć, że choć pa­no­wie nie byli w sta­nie na­tych­miast uzgod­nić się po­ję­cio­wo, to wbrew po­zo­rom wcale nie za­pre­zen­to­wa­li od­mien­nych sta­no­wisk. Na chwi­lę po­czu­łem się jak dziec­ko z roz­bi­tej ro­dzi­ny, ale szyb­ko mi prze­szło.

W od­na­le­zie­niu miejsc, w któ­rych spo­ty­ka­ją się te dwa spo­so­by my­śle­nia o wier­szu, pomóc może nam spe­cy­ficz­nie ro­zu­mia­na ale­go­ria – na­tu­ral­nie cho­dzi o ale­go­rię Ben­ja­mi­now­ską. Roz­rzu­cę dar­mo­wą prób­kę po­żyw­nej mie­szan­ki zbóż, ale jako że autor „Pa­sa­ży” nie jest na­szym głów­nym obiek­tem za­in­te­re­so­wa­nia, za­chę­cam dro­gich czy­tel­ni­ków i czy­tel­nicz­ki, by w wol­nych chwi­lach po­dzio­ba­li sobie więk­sze por­cje we wła­snym za­kre­sie:

Skłon­ność ba­ro­ku do apo­te­ozy to prze­ci­wień­stwo wła­ści­we­go mu spo­so­bu pa­trze­nia na rze­czy. Na peł­no­moc­nic­twie, dzię­ki któ­re­mu są one no­śni­kiem zna­czeń ale­go­rycz­nych, wid­nie­je pieczęć tego, co ar­cy­ziem­skie. Owe rze­czy nigdy nie przebóstwiają się od wewnątrz[6].

Jeśli roz­wa­żyć sto­su­nek lo­gicz­ny po­ję­cia do jego przed­mio­tu, oka­zu­je się, że ist­nie­ją dwa spo­so­by po­zwa­la­ją­ce go prze­kro­czyć: sym­bo­licz­ny i ale­go­rycz­ny. Raz od­dzie­la­my, wy­od­ręb­nia­my, oczysz­cza­my albo sku­pia­my przed­miot, prze­ci­na­jąc wszyst­kie po­łą­cze­nia wią­żą­ce go z wszech­świa­tem, tym samym jed­nak go wy­wyż­sza­jąc […]. Raz zaś, prze­ciw­nie, sam przed­miot po­sze­rza się w sieci na­tu­ral­nych re­la­cji, to wła­śnie on wy­kra­cza poza swe ramy, by włą­czyć się w obieg lub ciąg […][7].

We­wnętrz­na sprzecz­ność ba­ro­ku stała w cen­trum tego, co Ben­ja­min ro­zu­miał pod po­ję­ciem ale­go­rii. W prze­ci­wień­stwie do sym­bo­lu (po­szu­ku­ją­ce­go gład­kie­go pasa trans­mi­syj­ne­go do trans­cen­den­cji) ale­go­ria miała opi­sy­wać świat w jego ra­dy­kal­nej im­ma­nen­cji, poj­mo­wa­nej jako ciąg od­sy­ła­ją­cych do sie­bie na­wza­jem ka­ta­strof[8].

(…) pod­czas gdy sym­bo­licz­na kon­cep­cja rze­czy oczysz­cza ich re­la­cję z wiecz­no­ścią („wszech­świa­tem”), ale­go­rycz­ny na­mysł nad świa­tem za­wsze jest za­in­try­go­wa­ny złożonością sa­mych re­la­cji na­tu­ral­nych, jako że per­spek­ty­wa ba­ro­ko­wa jest tą samą per­spek­ty­wą, która jest ge­ne­ro­wa­na przez oso­bi­ste czy in­dy­wi­du­al­ne – co zna­czy: ko­niecz­nie ucie­leśnione – punk­ty wi­dze­nia[9] .

[wy­róż­nie­nia moje – DK]

Ale­go­ria – a już na pewno ale­go­ria od cza­sów ba­ro­ku – nie ma na celu pomóc słowu wy­kro­czyć poza im­ma­nent­ny po­rzą­dek świa­ta i udo­stęp­nić czy­tel­nicz­ce trans­cen­dent­ne ze­wnę­trze, jed­no­cze­śnie zni­ka­jąc za tym, co jest przez ale­go­rię na mocy trans­cen­den­cji „re­pre­zen­to­wa­ne”. Ale­go­rycz­ny sto­su­nek do ję­zy­ka wy­mu­sza ma­te­ria­li­stycz­ną kon­cep­tu­ali­za­cję nie tylko sa­me­go brzmie­nia ję­zy­ka czy jego za­pi­su, ale i idei cyr­ku­lu­ją­cych na pla­nie spo­łecz­nym za spra­wą mowy – nie­moż­li­wość osta­tecz­ne­go za­pi­ko­wa­nia, jak ma­wia­ją la­ca­ni­ści, po­łą­cze­nia słowa i tego, co ewo­ku­je, wcale nie wy­pro­wa­dza dys­kur­su poza Re­al­ne, ale ra­czej spłasz­cza Sym­bo­licz­ne, spra­wia­jąc, że spo­glą­da­my na to dru­gie z umiar­ko­wa­ną po­błaż­li­wo­ścią. Język nie musi być w stu pro­cen­tach schi­zo­fre­nicz­ny (schi­zo­fa­zja) lub w stu pro­cen­tach neu­ro­tycz­ny (ob­se­sja pre­cy­zji wy­ra­że­nia): jeśli u Šala­mu­na ist­nie­je fi­gu­ra­cyj­na kon­se­kwen­cja, co do któ­rej prze­ko­nu­je nas Waw­rzyń­czyk, to nie kłóci się ona wcale ze schi­zo­fre­nicz­ną za­sa­dą dys­kur­syw­nych prak­tyk, która stoi u pod­staw tej twór­czo­ści[10].

Jak wy­glą­da zatem ty­po­wy dla pi­sar­stwa Šala­mu­na rzut ka­mie­niem (↔) ale­go­rii (ra­czej ∩ niż ↕)? Przyj­rzyj­my się kilku ge­stom tego ro­dza­ju po­wra­ca­ją­cym w „Błę­kit­nej wieży”:

(…) Ga­ni­me­des
Utknął w al­ta­nie. Jak przy ścież­kach
rosły kwia­ty. Wi­dzisz, jak im ścinałem głowy?

(„Fez Gri­szy”)

Jod go­tu­je głowę ptaka, który umie­ra w bło­cie.

(…) Na łasze ście­ra­ją się
Ka­mie­nie. Od­su­wam Di­ra­no­wi głowę
od stołu. Gruda to tom­bo­lo ludz­ko­ści. I na
ta­le­rzu ten go­łą­bek. Madre perla. Siwa głowa.

(„Miód i Ho­lo­fer­nes)

(…) Swe­ter wisi mar­two na
łań­cu­chu obok głowy lwa, kła­mię, bli­sko bia­łe­go
prze­ście­ra­dła, to praw­da.

(„Diran Ade­bayo”)

(…) In vitro
po­ca­ło­wał mnie koń. Giu­di­ta nad­sta­wia mi
szyję. Już nie robię óse­mek ro­we­rem.

(„Że­by­śmy nie stra­ci­li dzie­wic­twa”)

[wy­róż­nie­nia – DK]

Co za ku­szą­ca per­spek­ty­wa: zna­leźć się na pry­wat­nym sty­pen­dium w To­ska­nii u star­szej pani, ary­sto­kra­tycz­nej dzie­dzicz­ki ba­ro­nes­sy Be­atri­ce Monti della Corte von Rez­zo­ri i tam wła­śnie, w ra­mach swo­ich dwor­skich zo­bo­wią­zań na­pi­sać książ­kę na­pcha­ną swo­bod­ny­mi alu­zja­mi do de­ka­pi­ta­cji, w eu­ro­pej­skim kon­tek­ście nie­mal na­tych­miast przy­wo­dzą­cy­mi na myśl wy­da­rze­nia z Fran­cji końca XVIII wieku… Wię­cej: nie ura­zić w ten spo­sób eks­cen­trycz­nych go­spo­da­rzy i po la­tach zo­stać za­pro­szo­nym do po­sia­dło­ści po­now­nie (ba­ro­nes­sy naj­wy­raź­niej nie ura­zi­ła też fraza „Gnój pach­nie szlach­tą, nie oborą”, „Batem zwró­cić na sie­bie uwagę ludz­ko­ści”). Oczy­wi­ście ze stro­ny au­to­ra to ra­czej swo­bod­ny, mrocz­ny żar­cik niż re­al­na po­trze­ba wy­ar­ty­ku­ło­wa­nia kla­so­we­go gnie­wu wobec tym­cza­so­wej pro­tek­tor­ki. W kwe­stii spo­so­bu or­ga­ni­za­cji struk­tur spo­łecz­nych Šala­mun po­zo­sta­wał ra­czej na bli­skim mi sta­no­wi­sku[11], a jego nie­win­ny ro­mans z reszt­ka­mi po feu­dal­nym po­rząd­ku świa­ta po­my­śleć można – po­dob­nie jak czyni to autor do­sko­na­łe­go po­sło­wia do „Błę­kit­nej wieży”, poeta Mi­klavž Ko­melj, czy­ta­ją­cy ten fe­no­men „po pa­so­li­now­sku” – jako eks­tra­wa­ganc­ką, nie­zo­bo­wią­zu­ją­cą próbę uciecz­ki przed ka­pi­ta­li­stycz­ny­mi re­alia­mi, w głąb sta­no­wią­cej dziś już tylko re­likt daw­nych cza­sów, nieco Mal­larméań­skiej „au­to­no­mii es­te­tycz­nej”[12].

Nie o tym jed­nak miała być mowa: zwróć­my uwagę na sam me­cha­nizm ale­go­ry­za­cji. Widać tu wy­raź­nie to, co Mi­łosz Bie­drzyc­ki – wraz z Ka­ta­ri­ną Šala­mun-Bie­drzyc­ką i Ada­mem Wie­de­man­nem od dawna nie­ofi­cjal­nie peł­nią­cy funk­cję am­ba­sa­do­ra po­ezji Šala­mu­na w Pol­sce – na­zy­wa „sze­ro­kim pa­smem sy­gna­łu”[13]. Mo­że­my rzecz jasna po­dej­mo­wać bar­dziej lub mniej udane próby wstrzy­ma­nia ruchu wszyst­kich przy­wo­ła­nych wyżej per­cep­tów spa­da­ją­cych głów, wszyst­kich swo­bod­nych na­wią­zań do Ju­dy­ty i Ho­lo­fer­ne­sa[14], mo­że­my po­zba­wić je kłą­cza­stej po­sta­ci i nadać im jed­no­znacz­ne sensy; mo­że­my też uznać ich wie­lo­znacz­ność, wska­zać dla nich od­mien­ne, w rów­nym stop­niu upraw­nio­ne „ścież­ki in­ter­pre­ta­cyj­ne”. Rzecz jed­nak w tym, że Šala­mu­now­ska ale­go­ria dzia­ła chyba w inny spo­sób, skła­nia do bar­dziej wzmo­żo­nych eks­pe­ry­men­tów my­ślo­wych: gdy uj­mu­je­my ją jako zja­wi­sko sze­ro­ko­pa­smo­we, nie wska­zu­je­my na po­li­czal­ną licz­bę od­czy­tań zdol­nych raz na za­wsze przy­gwoź­dzić po­szcze­gól­ne jej re­ali­za­cje, ale ra­czej na fakt, że wcho­dzi ona w oso­bli­we re­la­cje z moż­li­wie naj­bar­dziej ogól­nie za­ry­so­wa­ny­mi modi – nie po to, by wy­bra­nym ję­zy­ko­wym eks­pre­sjom nadać jed­no- czy wie­lo­znacz­ny cha­rak­ter, ale po to, by mak­sy­mal­nie roz­sze­rzyć za­kres ich funk­cjo­nal­ności („Dalej, boże, płyń w uogól­nie­nie”, „Trans­sy­be­ria”). Tak wła­śnie, w im­ma­nen­ty­stycz­nym duchu ale­go­rii jako dys­kur­syw­ne­go faktu spo­łecz­ne­go, per­cept ści­na­nia głowy nie pod­da­je się her­me­neu­tycz­nej de­szy­fra­cji, ale two­rzy układ z si­ła­mi anar­chicz­ny­mi lub – jeśli w układ włą­czy­my Hob­be­sow­skie ciało Le­wia­ta­na – ir­ra­cjo­nal­ny­mi, si­ła­mi, któ­rych agen­ci wy­stę­pu­ją­cy prze­ciw­ko lo­gi­ce i ro­zu­mo­wi są „dur­ny­mi wiel­mo­ża­mi na cza­pecz­ce” („Trans­sy­be­ria”)[15]. Idźmy dalej: kost­ki i ka­mie­nie spa­da­ją­ce z nieba ujaw­nia­ją moc ję­zy­ka jako zja­wi­ska ma­te­rial­ne­go, nigdy nie­wy­łą­czo­ne­go poza Re­al­ne, ude­rza­ją­ce­go wprost w my­ślą­ce i od­czu­wa­ją­ce ciała, bez po­śred­nic­twa uno­szą­ce­go się nad wo­da­mi po­rząd­ku Sym­bo­licz­ne­go (to dla Šala­mu­na, jak sądzę, jasna kwe­stia już od cza­sów dzia­łal­no­ści w gru­pie OHO). Wresz­cie gra w piłkę jawi się jako czyn­ność do­sko­na­le bez­u­ży­tecz­na, spra­wia­ją­ca przy­jem­ność nie ze wzglę­du na jej spo­dzie­wa­ne efek­ty, ale w związ­ku z cał­ko­wi­tym po­zba­wie­niem ce­lo­wo­ści – nie muszę chyba do­da­wać, że to naj­bliż­sza mi ale­go­ria Šala­mu­na, ewo­ku­je ona bo­wiem nie­po­chwy­co­ną ak­tyw­ność, wolną wy­twór­czość, która nie ge­ne­ru­je wiel­kiej nad­wyż­ki – a więc i nie może pro­wa­dzić do aku­mu­la­cji i prze­kształ­ce­nia za­ku­mu­lo­wa­nych dóbr w ka­pi­tał – ale za to pro­du­ku­je od­po­wiedź na ludz­kie po­trze­by, „cu­kier” kon­su­mo­wa­ny na­tych­miast, jesz­cze zanim wy­kry­sta­li­zu­je się po­dział na war­tość wy­mien­ną i użyt­ko­wą. „Ależ śpiew pta­ków gra w piłkę!” („Słowo dla my­śli­wych”). Tak oto frazy, które bar­dzo łatwo by­ło­by za­ety­kie­to­wać jako au­to­te­ma­tycz­ne, jako ko­lej­ne ogni­wo w po­no­wo­cze­snej re­flek­sji o sta­tu­sie sztu­ki (to za­pew­ne zrobi z Šala­mu­nem głów­no­nur­to­wa kry­ty­ka, jeśli nie bę­dzie­my pa­trzeć jej na ręce), w ra­mach sze­ro­ko­pa­smo­wej ale­go­rii wcho­dzą w re­la­cję z ko­mu­ni­stycz­nym ma­rze­niem o spo­łe­czeń­stwie bez pracy na­jem­nej („Odłóż rę­ka­wi­ce, odłóż rę­ka­wi­ce, odłóż / klasę, pianę wokół ust”, „Batem zwró­cić na sie­bie uwagę ludz­ko­ści”).

 

What sho­uld be flat? Po­wierzch­nia?

Ze­staw Šala­mu­now­skich ale­go­rii nie koń­czy się oczy­wi­ście na wy­mie­nio­nych wyżej przy­kła­dach, śle­dzić można tu jesz­cze choć­by im­ma­nen­ty­stycz­no-pan­te­istycz­ne pasma „jed­no­ści świa­ta”, u Sło­weń­ca znaj­du­ją­ce swoje źró­dło – jak zwra­ca uwagę MLB – w wier­szach Ru­mie­go, ra­czej w tra­dy­cji su­fic­kiej niż spi­no­zjań­skiej („Ukażę waszą rękę, moja ręka to wasza ręka”, „Panna młoda wy­gry­wa dwa razy”; „Lu­dzie za­to­ną w moim sercu, wolni”, „San Pie­tro a Ca­scia z Mas­sa­ciem”).

A skoro już mowa o mi­sty­cy­zmie roz­sma­ro­wa­nym na płasz­czyź­nie im­ma­nen­cji („What sho­uld be flat? Po­wierzch­nia?”, „Uciecz­ka do Egip­tu”): choć bar­dzo liczę na szer­szą re­cep­cję Šala­mu­na w Pol­sce w naj­bliż­szych la­tach, to nie po­tra­fię ukryć pew­nych obaw zwią­za­nych z takim po­ten­cjal­nym fe­no­me­nem. Symp­to­ma­tycz­ny w tym za­kre­sie jest frag­ment roz­mo­wy, którą Al­do­na Kop­kie­wicz prze­pro­wa­dzi­ła nie­daw­no z Waw­rzyń­czy­kiem i Bie­drzyc­kim dla „Dwu­ty­go­dni­ka” – po­et­ka wprost wy­ra­zi­ła swoje za­że­no­wa­nie „ar­cha­icz­nym po­rów­na­niem” Boga i ar­ty­sty, po tym jak po­ja­wi­ło się ono w wy­po­wie­dzi jed­ne­go z tłu­ma­czy. Wcale nie chcę po­wie­dzieć, że Kop­kie­wicz „cze­goś tu nie ro­zu­mie”, zwra­cam tylko uwagę na fakt, że pewna for­ma­cja in­te­lek­tu­al­na, do któ­rej za­li­cza się au­tor­ka tomu „sier­pień” – la­ic­ka le­wi­co­wo-li­be­ral­na in­te­li­gen­cja, któ­rej bli­skie są war­to­ści III RP[16] – ma dość spe­cy­ficz­ne, zu­peł­nie od­mien­ne od Šala­mu­now­skie­go po­ję­cie o tym, czym jest prze­moc trans­cen­den­cji. Uczu­le­niem re­agu­jąc na wszel­kie wzmian­ki o „Bogu”, przed­sta­wi­cie­le tej for­ma­cji jed­no­cze­śnie za­wsze od­wra­ca­ją wzrok od in­nych trans­cen­dent­nych sił bio­rą­cych udział w re­pro­duk­cji ka­pi­ta­łu[17] i od głę­bo­ko zin­ter­na­li­zo­wa­nej przez zse­ku­la­ry­zo­wa­ne spo­łe­czeń­stwa de­mo­kra­tycz­ne re­li­gij­no­ści, tkwią­cej u pod­staw mo­lo­wych, czyli już zin­sty­tu­cjo­na­li­zo­wa­nych w in­te­re­sie klas pa­nu­ją­cych, pro­ce­dur po­li­tycz­nych – tezy o an­ty­re­pre­zen­ta­cjo­ni­zmie jako stra­te­gii ar­ty­stycz­no-po­li­tycz­nej po­wta­rza­łem już wie­lo­krot­nie, dla­te­go nie wra­cam do nich przy tej oka­zji. Dodać mogę tylko, że gdy sły­szę Šala­mu­na mó­wią­ce­go o pracy po­etyc­kiej jako stra­te­gii po­szu­ki­wa­nia łącz­no­ści z Bo­giem, nie po­tra­fię uchwy­cić w jego sło­wach nic, co jak­kol­wiek wy­kra­cza­ło­by poza w pełni ma­te­ria­li­stycz­ne stwier­dze­nie na temat pro­duk­cji no­wych afek­tów i per­cep­tów.

Oto ge­ne­za in­tu­icji w in­te­lek­cie. Jeśli zatem czło­wiek zy­sku­je do­stęp do otwar­tej ca­ło­ści twór­czej, jest to moż­li­we nie tyle po­przez kon­tem­pla­cję, ile ra­czej przez dzia­ła­nie i two­rze­nie. […] Stąd też wiel­kie dusze są du­sza­mi ar­ty­stów i mi­sty­ków […] o wiele bar­dziej niż du­sza­mi fi­lo­zo­fów. Służąc Bogu otwar­te­mu i skończo­ne­mu (takie są bo­wiem cechy Pędu życio­we­go), dusza mi­stycz­na ak­tyw­nie gra całym wszechświa­tem i po­wie­la otwar­cie Całości, w któ­rej nie ma nic do oglą­da­nia ani kon­tem­plo­wa­nia[18].

[pod­kreśl. – DK]

Schi­zo­fre­nia i do­świad­cze­nie mi­stycz­ne dzie­lą wiele wspól­nych cech, do tego stop­nia, że to dru­gie może nie tylko za­pew­nić ramę, za spra­wą któ­rej od­pod­mio­to­wie­nie – nie­od­łącz­ne od pro­ce­su schi­zo­fre­nicz­ne­go – może być pod­trzy­my­wa­ne, ale także pomóc zna­leźć płod­ną formę eks­pre­sji[19].

Mi­sty­cyzm może być po pro­stu innym okre­śle­niem eks­ta­tycz­no­ści sto­ją­cej u pod­staw twór­cze­go pro­gra­mu au­to­ra „Ja­bło­ni”: za­wsze cho­dzi o pro­duk­cję no­we­go, o kre­owa­nie nie­ist­nie­ją­cych jesz­cze świa­tów, o wo­ła­nie o ludzi, któ­rzy na­dej­dą; nie jest to wcale kwe­stia kon­tak­tu z trans­cen­den­cją, ale z tym, co moż­li­we, co w obec­nych wa­run­kach nie zo­sta­ło jesz­cze wcie­lo­ne (zre­ali­zo­wa­ne), ale da się po­my­śleć, jeśli tylko zo­sta­nie zdy­skur­sy­wi­zo­wa­ne przez poetę, po­chwy­co­ne za po­mo­cą ję­zy­ko­wych blo­ków wra­żeń – tutaj tkwi sedno po­li­tycz­no­ści eks­ta­tycz­nej es­te­ty­ki: w rze­czy­wi­sto­ści, w któ­rej po­li­ty­ka w coraz więk­szym stop­niu ogra­ni­cza się do wojen kul­tu­ro­wych, a na funk­cjo­nu­ją­ce dziś formy eks­trak­cji war­to­ści do­dat­ko­wej nie da się już od­po­wia­dać stra­te­gia­mi walki wy­pra­co­wa­ny­mi przez ruch ro­bot­ni­czy w XX wieku, jak nigdy po­trze­buj­my no­wych afek­tów i per­cep­tów, które sta­no­wić mogą za­ląż­ki no­wych form współ­by­cia i or­ga­ni­za­cji pro­duk­cji. Paul Klee: „rze­czy ziem­skie bo­wiem in­te­re­su­ją mnie znacz­nie mniej niż ko­smicz­ne”[20]. Bie­drzyc­ki: „[…] wier­sze, które pod­pi­su­ję wła­snym na­zwi­skiem czy ini­cja­ła­mi, też trak­tu­ję jako prze­kła­dy na język pol­ski z ja­kie­goś ję­zy­ka ko­smicz­ne­go czy z ja­kichś po­ru­szeń czuł­ków mró­wek”. W pro­duk­cji no­we­go pomóc może tylko to, co znaj­du­je się po­ni­żej ję­zy­ka, co jest mo­le­ku­lar­ne, ko­smicz­ne lub mi­stycz­ne, nawet jeśli to język jest in­stru­men­tem, za po­mo­cą któ­re­go do­ko­nu­je­my „otwar­cia Ca­ło­ści”.

Ciesz­my się zatem, że głów­ny nurt kry­tycz­no­li­te­rac­ki i śro­do­wi­sko­we cen­trum za­czy­na wresz­cie in­te­re­so­wać się Šala­mu­nem, że do­strze­ga i na­gra­dza au­to­rów od lat kar­mią­cych się jego ener­gią, że prze­sta­je pro­tek­cjo­nal­nie trak­to­wać eks­ta­tycz­ne idio­my – dajmy za­wo­do­wym kry­ty­kom i kry­tycz­kom ma­chać do­bry­mi to­mi­ka­mi w te­le­wi­zo­rze, swo­bod­nie prze­chwy­ty­wać nasze roz­po­zna­nia oraz wpro­wa­dzać je do sze­ro­kie­go obie­gu, a nawet pod­pi­sy­wać się pod nimi ich wła­sny­mi na­zwi­ska­mi, a także czer­pać z nich rentę, ale przy tym nie za­po­mi­naj­my ani na chwi­lę: „pies cię nie wy­wą­cha, jeśli cię ob­li­zu­je” („Szumy przy Pi­sto­le­cie”).

 

 

[1] Na pod­sta­wie an­giel­skie­go (po­dob­no nie­zbyt do­bre­go) prze­kła­du Co­le­ma­na Bark­sa: „What keeps us from jo­ining the dance / the dust par­tic­les do?”. Zob. Rumi, „Brid­ge to the Soul. Jo­ur­neys into the Music and Si­len­ce of the Heart”, przeł. C. Barks, Har­per­Col­lins, New York 2007, s. 44.

[2] M. Pogačnik, I.G. Pla­men, „OHO Ma­ni­fe­sto”, w:Pri­ma­ry Do­cu­ments: A So­ur­ce­bo­ok for Eastern and Cen­tral Eu­ro­pe­an Art Since the 1950s”, red. T. Po­spi­szyl, L. Hopt­man, The Mu­seum of Mo­dern Art–MIT Press, New York 2002, s. 94.

[3] Za­zna­czyć trze­ba, że od swo­je­go po­wro­tu Ja­nic­ki zdą­żył już po­twier­dzić mocną po­zy­cję ko­lej­ny­mi do­sko­na­ły­mi to­ma­mi: „13 sztuk” (2016) i „[psia książ­ka]” (2018, wy­da­na bez ty­tu­łu i na­zwi­ska au­to­ra). Za­in­te­re­so­wa­nie tymi wy­daw­nic­twa­mi było o wiele więk­sze niż ge­nial­nym tomem de­biu­tanc­kim, „Nadal ak­sa­mit” (2007), do dziś po­zo­sta­ją­cym nie­mal bez śla­dów re­cep­cji.

[4] Na­wią­zu­ję, nie pierw­szy zresz­tą raz, do fe­lie­to­nu Ra­fa­ła Waw­rzyń­czy­ka opu­bli­ko­wa­ne­go nie­speł­na de­ka­dę temu na stro­nie nie­szu­fla­da.pl, który wpły­nął na mój spo­sób my­śle­nia o naj­now­szej po­ezji w znacz­nie więk­szym stop­niu niż ja­ka­kol­wiek książ­ka kry­tycz­no­li­te­rac­ka wy­da­na po roku 1989 i w grun­cie rze­czy stał się punk­tem wyj­ścia do badań, które pro­wa­dzi­łem póź­niej przez kilka lat, prak­ty­ku­jąc schi­zo­ana­li­tycz­ne czy­ta­nie pol­skiej po­ezji naj­now­szej. „”

[5] W „Małym For­ma­cie” Waw­rzyń­czyk pisał przed ro­kiem: „Ash­be­ry ale­go­rie roz­cień­czał aż do punk­tu, w któ­rym sta­wa­ły się czy­sty­mi, pra­wie nie­obar­czo­ny­mi zna­cze­niem ob­ra­za­mi; Šala­mun ale­go­rie skłę­biał i wy­ła­my­wał im koń­czy­ny, aż do mo­men­tu, w któ­rym two­rzy­ły ja­śnie­ją­ce po­świa­tą sensu go­ło­bo­rze”

[6] W. Ben­ja­min, „Źró­dło dra­ma­tu ża­łob­ne­go w Niem­czech”, przeł. A. Ko­pac­ki, Wy­daw­nic­two Sic!, War­sza­wa 2013, s. 238.

[7] G. De­leu­ze, „Fałda. Le­ib­niz a barok”, przeł. M. Janik, S. Kró­lak, Wy­daw­nic­two Na­uko­we PWN, War­sza­wa 2014, s. 290. Sto­su­nek De­leu­ze’a do ale­go­rii i sym­bo­lu z cza­sem ule­gał zmia­nie. Pi­sząc o twór­czo­ści D.H. Law­ren­ce’a, fi­lo­zof sta­wał po stro­nie sym­bo­lu, wi­dząc w nim „siły ko­smicz­ne” oraz po­ten­cjał afek­tyw­ny, i zży­mał się na chłod­ny in­te­lek­tu­alizm ale­go­rii. Zob. G. De­leu­ze, „Nie­tz­sche i Saint Paul, Law­ren­ce i Jan z Pat­mos”, w: tegoż, „Kry­ty­ka i kli­ni­ka”, przeł. B. Ba­na­siak, P. Pie­nią­żek, Wy­daw­nic­two Of­fi­cy­na, Łódź 2016.

[8] M. Po­spi­szyl, „Za­trzy­mać hi­sto­rię. Wal­ter Ben­ja­min i mniej­szo­ścio­wy ma­te­ria­lizm”, Wy­daw­nic­two IBL PAN, War­sza­wa 2016, s. 45.

[9]  T. Fla­gan, „The Free and In­de­ter­mi­na­te Ac­cord of »The New Har­mo­ny«: The Si­gni­fi­can­ce of Ben­ja­min’s Study of the Ba­ro­que for De­leu­ze”, w: „De­leu­ze and »The Fold«. The Cri­ti­cal Re­ader”, red. S. van Tu­inen, N. McDon­nell, Pal­gra­ve Mac­mil­lan, New York 2010, s. 49.

[10]  Kwe­stia tego sporu, który w grun­cie rze­czy spo­rem nie jest, wiąże się ści­śle z innym za­gad­nie­niem, pod­no­szo­nym wie­lo­krot­nie w dys­ku­sjach o Šala­mu­nie – myślę o jego „sza­ma­ni­zmie”, opi­sy­wa­nym przez Pawła Sarnę, chyba też przez Ka­ro­la Ma­li­szew­skie­go. Waw­rzyń­czyk, po­ka­zu­jąc ar­ty­stycz­ną kon­se­kwen­cję poety, wy­stę­pu­je nie­ja­ko prze­ciw od­czy­ta­niom, które spro­wa­dza­ją eks­ta­tycz­ność tej po­ezji do trans­owo­ści, ha­lu­cy­na­cyj­no­ści. Zga­dzam się w za­kre­sie roz­po­znań, ale nie w za­kre­sie de­fi­ni­cji. Sam uży­wam słowa „sza­ma­nizm”, pi­sząc za­rów­no o Šala­mu­nie, jak i o MLB (a także o in­nych po­etach eks­ta­tycz­nych), ale robię to dla­te­go, że na sza­ma­nizm pa­trzę przez pry­zmat an­tro­po­lo­gicz­nych roz­po­znań Car­lo­sa Ca­sta­ne­dy: autor ten wi­dział w sza­mań­skim tran­sie i „sta­nie pod­wyż­szo­nej świa­do­mo­ści” efekt ści­słych i do­sko­na­le roz­po­zna­nych przez spo­łe­czeń­stwo Yaqui pro­ce­dur oraz prak­tyk (od­po­wied­ni układ ciała, wła­ści­we spo­so­by po­ru­sza­nia koń­czy­na­mi), które po­wta­rza­ne były póź­niej w okre­ślo­nych oko­licz­no­ściach i speł­nia­ły wy­raź­nie zde­fi­nio­wa­ne funk­cje. Jak dla mnie Šala­mun może więc jed­no­cze­śnie „Tań­czyć na wczo­raj­szym we­edzie” („White hash black weed”) i być au­to­rem zdy­scy­pli­no­wa­nym jak ra­dziec­cy kon­struk­ty­wi­ści. Zob. C. Ca­sta­ne­da, „Ma­gi­cal Pas­ses: The Prac­ti­cal Wis­dom of the Sha­mans of An­cient Me­xi­co”, Har­per Pe­ren­nial, Scran­ton 1998.

[11] Gwoli uczci­wo­ści: Ko­melj wprost wy­ra­ża w swoim tek­ście pre­ten­sje pod ad­re­sem poety, obu­rzo­ny „słu­żal­czym” tonem, jak ten przy­jął w prze­mó­wie­niu wy­gło­szo­nym na gali Na­gro­dy Prešerna w 2000 roku.

[12] Frag­men­ty po­sło­wia po­świę­co­ne roz­dar­ciu Šala­mu­na mię­dzy Mal­larmém i Ma­ja­kow­ski, mię­dzy bie­gu­na­mi czy­stej es­te­ty­ki i dra­pież­nej po­li­tycz­no­ści, to ab­so­lut­nie naj­bliż­sze mi w całym tek­ście pas­su­sy: po­ka­zu­ją one nie­ak­tu­al­ność pro­ste­go po­dzia­łu na ar­ty­stycz­ną au­to­no­mię i po­li­tycz­ne za­an­ga­żo­wa­nie, a tego ro­dza­ju teza jest fun­da­men­tal­na dla upra­wia­nej prze­ze mnie kry­ty­ki w duchu Gu­at­ta­riań­skie­go pa­ra­dyg­ma­tu. Do tej pory nie udało mi się prze­ko­nać głów­no­nur­to­wych ko­men­ta­to­rów po­ezji w Pol­sce do po­rzu­ce­nia tego szko­dli­we­go roz­róż­nie­nia, dla­te­go głę­bo­ko liczę, że choć w małym stop­niu ro­bo­tę tę wy­ko­na tekst Ko­mel­ja.

[14] Ten motyw bi­blij­ny po­wra­ca­ja czę­sto w sztu­ce re­ne­san­so­wej i póź­niej­szej – będąc na sty­pen­dium, Šala­mun mógł zo­ba­czyć na przy­kład obraz Cri­sto­fa­no Al­lo­rie­go, znaj­du­ją­cy się w Pal­la­zo Pitti we Flo­ren­cji.

[15] „Głową pań­stwa” w uję­ciu Hob­be­sa nie jest su­we­ren (tej głowy do­ma­ga­ły­by się siły anar­chicz­ne), ale jego do­rad­cy (de­ka­pi­ta­cji do­ko­nu­ją w tym przy­pad­ku siły ir­ra­cjo­nal­ne) – głowa od­po­wia­da zatem za roz­sąd­ne za­rzą­dza­nie pań­stwem, ale nie może sama nadać ciału po­li­tycz­ne­go życia. „Al­bo­wiem su­we­ren jest pu­blicz­ną duszą, na­da­ją­cą pań­stwu życie i [wpra­wia­ją­cą je w] ruch”. Zob. T. Hob­bes, „Le­via­than or The Mat­ter, Form, and Power of a Com­mon­we­alth, Ec­c­le­sia­sti­cal and Civil”, John Bohn, Lon­don 1839, s. 321.

[16] Pod wzglę­dem fa­scy­na­cji li­te­rac­ko-fi­lo­zo­ficz­nych for­ma­cji tej naj­bli­żej jest z kolei do de­kon­struk­cjo­ni­zmu spod znaku Grze­go­rza Jan­ko­wi­cza i Mi­cha­ła Pawła Mar­kow­skie­go – dla­te­go Kop­kie­wicz na­tych­miast pa­cy­fi­ku­je tezę o mi­sty­cy­zmie Šala­mu­na, pi­sząc o jego mi­stycz­nym otwar­ciu „ra­czej […] na prze­ży­cie ję­zy­ka”.

[17]  W bur­żu­azyj­nym dys­kur­sie war­tość do­dat­ko­wa po­wsta­je prze­cież sama z sie­bie, nie­mal ma­gicz­nie. Jesz­cze bar­dziej skraj­ne­go przy­kła­du do­star­cza nam fi­nan­sja­li­za­cja, za spra­wą któ­rej re­pre­zen­ta­cja war­to­ści (pie­niądz) cał­ko­wi­cie od­ry­wa się jak­kol­wiek ro­zu­mia­nej spo­łecz­nej uży­tecz­no­ści i funk­cjo­nu­je już tylko sama dla sie­bie.

[18] G. De­leu­ze, „Berg­so­nizm”, przeł. P. Mrów­czyń­ski, Wy­daw­nic­two KR, War­sza­wa 1999, s. 117–118.

[19] M. God­dard, „The Scat­te­ring of Time Cry­stals. De­leu­ze, My­sti­cism and Ci­ne­ma”, w: „De­leu­ze and Re­li­gion”, red. M. Bry­den, Ro­utled­ge, Lon­don–New York 2001, s. 54.

[20] Cyt. za: G. De­leu­ze, F. Gu­at­ta­ri, „Ka­pi­ta­lizm i schi­zo­fre­nia II. Ty­siąc pla­te­au”, red. meryt. J. Bed­na­rek, Fun­da­cja Bęc Zmia­na, War­sza­wa 2015, s. 418.

Dawid Ku­ja­wa
ur. 1989, dok­tor li­te­ra­tu­ro­znaw­stwa, kry­tyk li­te­rac­ki, mark­si­sta. Zaj­mu­je się naj­now­szą pol­ską po­ezją i po­li­tycz­nym wy­mia­rem hi­sto­rycz­nej awan­gar­dy. Re­dak­tor cza­so­pi­sma „Prak­ty­ka Teo­re­tycz­na". Pra­cu­je w IT.
POPRZEDNI

szkic  

Awangarda jest potrzebna jak powietrze

— Joanna Orska

NASTĘPNY

rozmowa  

Tocznia skrola (3): Każdy w tę kuleńkę tłukł

— Jakub Nowacki, Paulina Chorzewska