fbpx
Ładowanie strony
Logotyp magazynu Mały Format

Drugiego listopada 2020 roku przestał istnieć pewien ośrodek poetycki. Jego zamknięcie nie zostało oficjalnie ogłoszone. Mało która władza ogłasza przeprowadzone przez siebie wygaszenia czy likwidacje. Ośrodek poetycki działający przez bez mała 40 lat w strukturze Staromiejskiego Domu Kultury w Warszawie zniknął w czasie drugiej fali pandemii, strajków kobiet i ogólnego zamieszania. Choć może się to wydawać niezrozumiałe, działalność poetycka znalazła się na celowniku władzy liberalnej, opozycyjnej względem dominujących w Polsce sił politycznych. Być może jednak w swoim podejściu do zasobów – nieodmiennie kojarzących się niektórym z łupami – władze te aż tak się od siebie nie różnią.

O całej sprawie nie zająknął się żaden warszawski dziennikarz, żaden dział kultury w internetowym piśmie, żadne gremium jurorskie ani stowarzyszenie twórcze. Powstał list otwarty adresowany do prezydenta Rafała Trzaskowskiego w obronie twórczyni tego miejsca, kierowniczki Działu Literackiego z 21-letnim stażem, Beaty Guli, podpisany przez wybitne polskie poetki i literaturoznawczynie oraz wybitnych polskich poetów i literaturoznawców. Jednak nie zainteresował on redakcji „Gazety Wyborczej”, „Dwutygodnika”, „Pisma”, „Polityki”, „Newsweeka” ani OKO.press. List, pierwotnie zamieszczony na stronie internetowej pisma „Wakat”, przez kilkanaście lat afiliowanego przy SDK-u, został już stamtąd usunięty na żądanie nowych włodarzy instytucji, którzy odebrali redaktorom uprawnienia do publikowania. Częściowo za reakcję mediów lokalnych oraz kulturalnych odpowiada fakt, że pomimo jawnego konfliktu interesów etatowym pracownikiem Staromiejskiego Domu Kultury został Arkadiusz Gruszczyński, dziennikarz „Gazety Wyborczej”, o tym jednak za chwilę.

Redakcje pism, choć chętnie przejadą się na ceremonię wręczenia tej czy innej nagrody poetyckiej, wezmą udział w tym czy innym bankiecie, a raz w roku opublikują wywiad z poetką lub poetą opatrzony sensacyjnym nagłówkiem „zdobywca!”, najwyraźniej nie są zainteresowane śledzeniem losów miejsc, w których powstają tomy poetyckie i antologie wierszy; miejsc, w których rodzą się pomysły na kolejne działania poetyckie, współprace twórcze i festiwale. Nawet jeśli w skali całego kraju takich miejsc jest zaledwie kilka. Od listopada zeszłego roku – o jedno mniej.

Redakcje pism, choć chętnie przejadą się na ceremonię wręczenia tej czy innej nagrody poetyckiej, najwyraźniej nie są zainteresowane śledzeniem losów miejsc, w których powstają tomy poetyckie

Widmo kłopotów krążyło nad ośrodkiem poetyckim w SDK-u przez kilkanaście ostatnich miesięcy, odkąd wieloletni dyrektor instytucji zaczął przygotowywać się do odejścia na emeryturę, a samo miejsce niejako wróciło na giełdę miejskich zasobów, którymi się zarządza. Przez ostatnie lata miasto Warszawa przygotowywało też SDK do „transformacji” – nie była ona określona w sposób jednoznaczny, kolejni urzędnicy wspominali raczej, że SDK wymaga zmian, że, choć to już pewna interpretacja, powinien być bardziej „nowoczesny”. Trwały więc kolejne konsultacje i uzgodnienia, także z samymi pracownikami, obradowały gremia na tematy wszelakie: języka, odpowiedzialności, wkluczania, dobrostanu pracowników kultury i lokalnych społeczności, sprawczości, partycypacji. Same pozytywne pojęcia.

Co jednak zostało z przygotowań do tranzycji? Ostatecznie tylko jedno: zasób. Skoro jest zasób, to trzeba mu zarządcy. A skoro gdzieś w mieście znajduje się zasób potrzebujący zarządcy, to… otwierają się możliwości zarobkowania dla nowo wykształconej, a specyficznie siebie pojmującej klasy „menadżerów kultury”. Ten rodzaj logiki nie wydawał się nam, warszawskim twórczyniom i twórcom poezji, złowieszczy. Na co dzień jesteśmy otoczeni dyskursem o kadrach kultury, menadżerach zmiany, koordynatorach procesów czy wskaźnikach sukcesu. Uznaliśmy, że nie ma powodów, dla których „menadżer kultury”, choćby największy służbista, miałby likwidować coś tak wyjątkowego, jak wydawnictwo poetyckie i prężny dział programowy w jednym. Zresztą, po co miałby to robić – by, zamiast działalności literackiej prowadzić orkiestrę dętą albo kursy modelarskie? O, nasza naiwności, odpowiedź na to pytanie miała brzmieć twierdząco.

W żargonie zarządczym – którego przyspieszony kurs warszawskie poetki i warszawscy poeci odbywali jesienią 2020 roku – nazywa się to autonomią dyrektorską. W Polsce rozumiana jest ona swoiście, jako nieskrępowana dowolność w przyznawaniu nowych stanowisk i likwidowaniu dawnych, rodzaj biurokratycznej maszyny do „robienia swego” – robienia „projektów”. Tak autonomię rozumie też nowy dyrektor SDK, Marcin Jasiński, przy aprobacie warszawskiej władzy. Zlikwidował on ośrodek twórczy silnie nastawiony na poezję, który z niejasnych powodów uznał za niewygodny. Wydaje się, że nie były to powody ideowe, lecz pragmatyczne. W jego miejsce powołał nowe „ciało” – zamiast Działu Literackiego wkrótce rozpocznie funkcjonowanie Dział Projektów Literackich. Drobna zmiana?

W Polsce autonomia dyrektorska rozumiana jest swoiście, jako nieskrępowana dowolność w przyznawaniu nowych stanowisk i likwidowaniu dawnych

W SDK-u nie będzie się zatem tworzyło jak wcześniej, nowych języków, nowych teorii, nowej jakości. Nie powstanie nowy manifest neolingwistyczny, jak miało to miejsce w 2002 roku; nie zostaną wydane przełomowe dla historii polskiej literatury antologie, jakie regularnie inspirowała Beata Gula. Bowiem to dzięki niej, między innymi, w 2005 roku ukazała się „Gada !zabić?. Pa]n[tologia neolingwizmu” (red. Maria Cyranowicz i Paweł Kozioł), a w 2009 roku „Solistki. Antologia poezji kobiet 1989-2009” (red. Maria Cyranowicz, Joanna Mueller i Justyna Radczyńska). Nie powstaną wspólnoty feministyczno-literackie takie jak Wspólny Pokój. Zgodnie z przedstawioną przez Jasińskiego „wizją” będzie się raczej p r e z e n t o w a ł o to, co ktoś stworzył wcześniej. Bez nakładania na siebie odpowiedzialności względem wspólnoty twórczej.

To, zdaje się, podstawowa różnica w podejściu do animacji kultury – nowy dyrektor spragniony jest łatwo mierzalnego „sukcesu”, którego nie są w stanie zapewnić mu działania podejmowane przez Beatę Gulę. Kolejna różnica w jego podejściu to zdegradowanie poezji – jako zbyt niszowej – na rzecz popularnych nowości prozatorskich czy komiksowych. W Piwnicy Largactil w SDK-u, przestrzeni do niedawna goszczącej poetki i poetów wszelkich dykcji czy orientacji artystycznych, od kilku miesięcy odbywają się spotkania z prozaiczkami i prozaikami literatury, nazwijmy ją, środka. Nie chciałabym antagonizować środowisk twórczych, jednak placówek, które z chęcią zaproszą takich autorów jak Marcin Wicha, Dominika Słowik czy Natalia Fiedorczuk-Cieślak, na dodatek przepytywanych przez takie tuzy dziennikarstwa jak Wojciech Szot czy Natalia Szostak, jest dużo. Z chęcią zorganizuje im spotkanie prawie każda księgarnia, księgarnio-kawiarnia, sporo bibliotek i dzielnicowych domów kultury. Placówek, które równie ochoczo przyjmą Marię Cyranowicz, Joannę Mueller, Marka Sobczyka, Marcina Sendeckiego czy Konrada Górę w Warszawie w tym momencie nie ma. Wynika to w dużej mierze z kwestii strukturalnych: poezja, zwłaszcza eksperymentalna czy kontrkulturowa, stawia przed czytelnikami więcej wymagań niż komiks czy rodzinne sagi. Wymaga kompetentnych mediacji pomiędzy gustem czy przyzwyczajeniem a ostatecznym odbiorem – mediacji, które zapewniają literaturoznawczynie, filozofki, redaktorzy pism literackich oraz po prostu inni poeci, prowadząc warsztaty czytelnicze i twórcze, seminaria badawcze itd. Do tej pory przestrzenią otwartą na tak pojmowaną alternatywność, kontrkulturowość oraz formalny eksperyment był warszawski SDK. W momencie przejęcia tej instytucji przez Marcina Jasińskiego z mapy Warszawy znika to jedno, jedyne miejsce, w którym nikt się nie krzywi na widok poetki czy poety, nikt nie pyta o słupki popularności ani sprzedaży.

Wszyscy chyba mamy świadomość, że projektami poetyckimi nie rządzi logika rynku książki, nikt się na nich nie dorabia i bywają efemeryczne w tym sensie, że poczynają się z określonej atmosfery twórczej, a następnie nie są powtarzane czy kapitalizowane. Jedynymi gwarantami istnienia w przypadku takich projektów są konkretne osoby. W Warszawie była to od ponad 20 lat Beata Gula, w Poznaniu – Mariusz Grzebalski, w Łodzi – Rafał Gawin i Maciej Robert (wcześniej Zdzisław Jaskuła, Przemek Owczarek), we Wrocławiu przez wiele lat – Artur Burszta, w Krakowie – środowisko ha!artu, w Gdańsku – Wojciech Boros itd. Nie da się ich zastąpić dowolnie kształconym „menadżerem kultury”. Konflikty między osobowościami animującymi życie literackie a nową władzą, niezależnie od jej orientacji ideowej, błyskawicznie zaczynają rzutować na liczbę wydawnictw czy wydarzeń. Na cały – mały, bo mały – obieg relacji, inspiracji, pomysłów itd.

Konflikty między osobowościami animującymi życie literackie a nową władzą, niezależnie od jej orientacji ideowej, błyskawicznie zaczynają rzutować na liczbę wydawnictw czy wydarzeń

Materia jest nie tyle krucha, co delikatna – w przypadku poetek i poetów nie mówimy o ludziach bezwzględnie zdeterminowanych, by ich nowy kryminał, romans czy saga ujrzały światło dzienne. Mówimy o osobach zainteresowanych dyskusją z pojedynczym czytelnikiem, a nie masą czytelników; o twórcach posiadających świadomość swojego głosu i jego usytuowania. Poezja współczesna jest mówieniem z offu, w kontrze do dominujących nurtów kultury, mówieniem nieprzyjemnym dla uszu przeciętnych konsumentów – także tych, którzy w weekendy konsumują trochę kultury. Nie będzie się podobała projektantom dziennikarskich gal, miejskich strategii, rządowych regulaminów. Co z tego wynika? Stan zagrożenia, który trzeba mieć w pamięci: bez rzeczniczek i rzeczników swojej sprawy, zdolnych mediować między mainstreamem i niszą, poezja współczesna przestaje istnieć. Oczywiście mam na myśli istnienie rozumiane instytucjonalnie – jako miejsce z siedzibą, budżetem oraz programem, fizyczny znak tego, że w danym kraju czy mieście istnieją ludzie zajmujący się twórczością poetycką i że jest to pełnoprawna dziedzina sztuki współczesnej. W Warszawie jest miejsce na ponad 20 dotowanych teatrów, na filharmonię, na operę, na dział sztuk performatywnych, na organizacje zainteresowane działalnością intermedialną (Komuna Warszawa, Jasna 10, Biennale Warszawa). I właśnie zlikwidowano jedyne miejsce, w którym poważnie traktowano poezję współczesną. Jest to kuriozalne – w Krakowie czy we Wrocławiu władze starają się chlubić lokalną społecznością poetycką, traktując po partnersku i wspierając, także finansowo, działania wydawnicze, czytania, spotkania autorskie z poetkami i poetami.

 

EPILOG

W trakcie powstawania tego tekstu wokół dyscyplinarnego zwolnienia Beaty Guli nadal unosiło się odium skandalu obyczajowego – pomówień o zaniedbania organizacyjne, które miały przyczyniać się do niezgłoszenia informacji o niewłaściwym zachowaniu jednego z poetów. Pomówienia te skutecznie rozpropagował dyrektor Jasiński, między innymi za pośrednictwem oficjalnego profilu SDK-u w mediach społecznościowych. Jak się okazuje, ostatecznie wycofał się on ze swoich zarzutów o bliżej niezdefiniowane „podtrzymywanie struktur przemocy” – o czym jednak nie dowiemy się z żadnego oświadczenia. Przykład ten pokazuje, że możliwa jest instrumentalizacja nawet czegoś tak bliskiego ideowo większości z nas, jak procedury antydyskryminacyjne oraz feminizm. Oraz że w walce o zasoby nowoczesna klasa „menadżerów kultury” nie waha się takich instrumentalizacji dokonywać.

Dużym rozczarowaniem są dla mnie – osobiście – postawy warszawskich dziennikarzy, z którymi środowisko poetyckie szukało kontaktu, a także Stowarzyszenia Unia Literacka, o czym być może powstanie oddzielny tekst. Marcin Jasiński, korzystając chyba ze wzorców na szczeblu krajowym, do swojego zespołu, a także do różnych prac zleconych, zatrudnia dziennikarzy „Gazety Wyborczej”, czym – trudno odeprzeć wrażenie – zapewnia sobie bufor ciszy wokół kwestii związanych z SDK-iem. Z nieoficjalnych źródeł wiadomo, że prawnicy „GW” przyznali, iż zatrudnienie dziennikarza w publicznej instytucji kultury stanowi konflikt interesów. Jako czytelnicy nie spodziewamy się przecież, że dziennikarz gospodarczy piszący na temat paliw pracuje jednocześnie dla PKN Orlen, dlaczego więc dziennikarz kulturalny miałby pracować na stanowisku kierowniczym w instytucji kultury? Ostatecznie jedyne działanie, jakie podjęła redakcja „Gazety Wyborczej”, to… odmowa publikacji jakichkolwiek materiałów na temat sytuacji w SDK-u.

 

Treść listu otwartego do prezydenta Rafała Trzaskowskiego w obronie Beaty Guli:

Natalia Malek
(ur. 1988), poetka, kuratorka wydarzeń literackich. Laureatka Nagrody im. Adama Włodka, nominowana do Nagrody Literackiej Gdynia za „Szaber" oraz do Nagrody im. Wisławy Szymborskiej i Nagrody Literackiej Gdynia za „Kord". Ostatnio wydała tom „Karapaks" (WBPiCAK, Poznań 2020). Przez wiele lat współtworzyła cykl feminariów pt. „Wspólny Pokój” w Staromiejskim Domu Kultury w Warszawie.
redakcjaJacek Wiaderny
korekta Paulina Chorzewska
POPRZEDNI

szkic  

Tocznia skrola (5): Interpretacje niższego poziomu

— Marcin Wilkowski

NASTĘPNY

szkic  

Nieczułe narracje. O pewnym modelu zaangażowania w poezji

— Paweł Kaczmarski