fbpx
Ładowanie strony
Logotyp magazynu Mały Format
logo cyklu ludowa historia literatury – mały format

Ludowa historia literatury

W numerze publikujemy teksty zróżnicowanego grona badaczek i badaczy klas ludowych. Kliknij, by zobaczyć pozostałe teksty z cyklu.

Oto jesteś chłopem. Jest cię na tylo wszerz i wzdłuż, Bóg ci dał urodę, jak gdzie indziej baba takiej nie ma, dorobiłeś się coś nie co, masz dzieci, i żonę nie ostatnią i nazywasz się gospodarz. I niech no ci co żona lub kto inny wlezie na uczciwość, to wpadasz w pasją i mówisz: ho-ho! jeszcze tu ja pan i ja gospodarz! No bracie złoty, ja ci powiadam, że ty masz rację… Tak jest, pan-eś choćby i na morgu roli, tak wielki, jak nawet o tem pojęcia nie masz! Ty, mimo twego ubóstwa, jesteś większy pan na swym własnym śmieciu, jak, dajmy na to grabarz, jak organista, jak ks. wikary i pleban, jak propinator, jak woźny, jak pan komisarz, jak starosta, jak kasjer i sekretarz rady, a nawet i wyżej. Niech grabarz zapali papierosa od ludowca, to go proboszcz wypędzi, że ani wąchnie łopaty. Organista, jeżeli nie donosi księdzu bajek, co ludowcy robią, to bez powodu po 25-ciu latach najwierniejszej służby kościołowi, pleban go wyrzuci na drogę i ani zipnie. Wikarego, jakby co brykał, a już tego ukryć się nie da, bo 20 świadków przed biskupem o jego sprawkach gada, to go usunąć muszą. Nawet proboszcza, co dobrze „uwadzi”, a rady nie ma, to go na wikarego duchem wpakują. I propinator, jak chłopi się zmądrzą i wolą kupić dziecku koszulę a pić maślankę, niż się bez miary djabli wiedzą czem zalać – musi iść chajty. Woźny, skoro nie podoba się raz swemu pryncypałowi, komisarz, starosta, gdy już za nadto jego sprawy dojadą ludowi i robi się „za głośny”, to go przenieść muszą albo na pensję, albo do namiestnictwa. Kasjer, gdy coś ukradnie, to wylecieć musi – jak nie do kryminału, to na świeży wiatr…

A ciebie chłopie, jak podatek i procenta a kapitał regularnie płacisz, jak rekruta a powinności gminne odrobisz, – jakeś nic nikomu nie winien, jakeś nie jest złodziejem, pijakiem i sądu unikasz, toś pan całą gębą i jedna tylko śmierć cię z domu wypędzić może, a zresztą nikt. Słyszysz? Nikt, nawet sędzia, nawet biskup, nawet minister, nawet król nie może cię wypędzić.

Wiesz ty chłopie o tem?

– Wiem – powiadasz.

Dobrze, wierzę ci, ale powiedz mi, czy ty masz odwagę cywilną, do twego dzisiejszego państwa, i przy tem prawie, jakie ci przysłużą…

Milczysz… To ja ci powiem, jak to bywa… Jakeś ty tylko tak w dwóch a trzech… coś ty za odważny, co ty masz do gadania, to o panie, to o księdzu, to o urzędniku… i widzi Bóg, że ty najczyściejszą prawdę mówisz teraz. I gdybyś miał odwagę cywilną powiedzieć im w oczy słowa prawdy, to nie jedna sprawa inny by obrót wzięła. Ale cóż, kiedy ty, luboś taki zuch i wolny, niezależny gospodarz, nie możesz się zdobyć na odwagę, bo ci nie da dusza niewolnicza – pańszczyźniana, a zobaczywszy nawet policjanta, nawet kościelnego… języka w gębie zapomniałeś, i blagujesz ludzi, na swoją i ich szkodę.

A cóż, gdy wstępujesz n.p. do jakiego wyższego urzędnika, świeckiego czy duchownego. Dusza twoja ucieka ci aż w pięty, a ta druga pańszczyźniana robi z ciebie cielę, bałwana, który wtedy gnie się w pas, jak niewolnik, i nie tylko że sobie nic tem dobrego nie zrobi, ale sprawę nieraz własnych braci – za darmo sprzeda… I spojrzyj na niego, to się pali od wstydu i poci jak mysz, a oczy ma w dół spuszczone – bo wie, że źle robi, ale nie mógł się dotąd wyzbyć tego przeklętego gada z siebie, to inaczej robić nie może. Dopiero wtedy ta dusza z niego na chwilę wyjdzie, gdy się zgniewa o coś… ale to już niema wartości taka odwaga.

Czytelnicy! Połóżcie rękę na sercu i powiedzcie, czym choć na włos zełgał, czy my nie mamy duszy pańszczyźnianej? Mamy, a tych, którzy się jej pozbyli i otwarcie i jasno prawdę ludowi głoszą, zowią dziś wywrotowcami, burzycielami i t. d.

 

***

Ale idźmy dalej i patrzmy, czy ci, co wyżej z chałup wydrapali się – mają jednę, czy dwie dusze.

Posyłali się do szkoły, sami za ciebie krowy pasąc, gnój od nich wyrzucając. Potem pchnęli cię do wyższych szkół i tak powoli wydrapałeś się chłopski synu na nauczyciela ludowego. Matusia duszkiem chcieli z ciebie „jegomościa”, ale brakło materji i rodzicom, i tobie, toć jesteś nauczycielem. Chwała Bogu, boć to zawód wzniosły, tak pożyteczny, że szkoda to udowadniać. Przez 12 zim uprawiałem ten święty proceder: kiepski był nauczyciel, kiepska szkoła, kiepska – rozpaczliwie płaca, a jednak dziś nie mam milszego wspomnienia w mem życiu nad te chwile, które-m wśród dziatwy w szkółce strawił. I gdyby mię dziś pytał los, czem chcę być na świecie, tobym się ukłonił pięknie i prosił: Panie losie! zmiłuj się waćpan i zrób mię nauczycielem!

Ale odszedłem od rzeczy…

Ty chłopski mizeraku, zostałeś nauczycielem! O całą chałupę z kominem wzniosłeś się ponad twych rówieśników, którzy zazdroszczą ci tej wiedzy i myślą, że skoroś mądrzejszy, to nie jeno dla siebie, że sprawa chłopska będzie miała o jednego obrońcę więcej i ty wespół z innymi chłopskimi synami na tych stanowiskach nie zapomnisz o doli tych, od których się oddaliłeś. Lud myśli, że ty przecież masz tylko jedną, wolną, mądrą duszę i tak być powinno. Ale czy jest? Mój Boże! Przekonałem się, że większa połowa nauczycieli z chłopów, to ma nie tylko duszę pańszczyźnianą, ale ta dusza nieraz o wiele razy więcej niewolniczą chłopską duszę przewyższa i podobną jest do tych dusz, jakieśmy mieli przed zgonem pańszczyzny. Nawet tyle lokajstwa nikt od nich nie wymaga, ale sami tak dobrowolnie okazują swoje pochodzenie przez lizanie się swym przełożonym często bez żadnej korzyści.

Patrz na tego…, wisus skończony…, ale jak zobaczy inspektora, co za dusza… w lot mu płaszcz potrzyma, a w kościele z nauczycielstwem w ławce nie usiadł, jedno całą mszę na klęczkach, aż mu portki na kolanach pękają… Ale donieść swych kolegów potajemnie do inspektora, powiedzieć mu jakie gazety który kolega i chłop czyta, na to jedyny! Do wikarego i ks. proboszcza jawi się co święto i imieniny, a jakże, a potem wymawia się przed kolegami, że musiał tak robić, bo mu proboszcz daje owsa, a wikarego blaguje, bo to go nic nie kosztuje. Z partjami chłopskiemi niema nic wspólnego, bo to wywrotowcy, a jego magnifika chamstwa takiego nie znosi.

Czy dzieci co umią, czy nie, czy chłopski stan zyskał co na nim, czy nie, jemu to nie w głowie. Szklić bakę przełożonym, spychać z dnia na dzień i narzekać na biedny stan nauczycieli wiejskich, oto ich pociecha i robota. On nie postawi swego zdania jasno wobec przełożonych, on nie ma go wcale, albo się go mieć nie stara – tylko chyłkiem, pokorą udaną lezie przez życie. Coraz mniej, ale bardzo dużo znam takich panów. Mimo nauki wyższej nie pozbyli się duszy pańszczyźnianej chłopskiej, i nieraz są narzędziem do zwalczania chłopów, swych braci, jako redaktorowie pańskich gazet, a wyborca nauczyciel, to wszyscy wiedzą, co za drogę obiera.

A jednak, gdyby ci ludzie, bądź co bądź rozumem wyżsi od swych braci, stanęli razem, zgodnie i z godnością wobec swych przełożonych i wobec tych warstw wyższych, z któremi obcują, i nie starą duszą, ale wolną, obywatelską, brali się do swej całej czynności szkolnej i poza szkolnej, toby nie tylko sami byli uważani nie za fagasów, ale za obywateli godnych tego miana, nietylko żeby się z nimi liczono naprawdę i ich słuszne żądania uwzględniano, ale wpłynęliby nieraz na zmianę opinii u wyższych, a przedewszystkiem świeciliby dobrym przykładem swej młodszej braci, aby co rychlej pozbyła się ducha niewolniczego.

Zaznaczyć wypada, że ci z nauczycieli, co nie mieli ducha niewolniczego, może zrazu gnębieni, przepędzani z powiatu do powiatu ze swe przekonania, doczekali się tego, że ich sprawiedliwie oceniono, i dziś mają i dolę lepszą i zadowolenie wewnętrzne, że się swej małej braci nie sprzeniewierzyli. Ale bardzo wielka liczba, ślepa na to, pełza, liże i blaguje swe władze, świadcząc na swój wstyd, że się nie pozbyła dotąd ducha pańszczyźnianego, że są takimi niewolnikami ducha, jak ich dziadkowie z przed r. 1848, czyli, że są »chamami« i z ciała i z ducha. Tacy nie mogą chłopskich dzieci wiele nauczyć i wyrobić z nich lepszych charakterów stałych, a zatem że i tego nie są warci, co im dziś kraj daje.

A więc widzicie, że i ci mają dwie dusze – a czy się ich pozbędą? Ja bardzo wątpię, ale daj Boże, bo to dla nich i dla nas byłoby lepiej.

 

***

[…]

Poszedłeś chłopski synu na urzędnika. Twardą pracą, a wysiłkiem rodziców dobiłeś się stanowiska i może myślałeś, że tu będąc, będziesz podporą i rodzinie i temu stanowi, z któregoś się wykłuł. Cóż się dalej z tobą dzieje?

Cóż, czy wszyscy urzędnicy z chłopskiego zagona mają teraźniejszą duszę? He, he! rozmaicie jeszcze bywa. Bo pytam, czego ten sekretarz rady albo starostwa, tak się rozbija przy wyborach, aby tylko chłopski kandydat upadł? Bo wie, że jego Pan przełożony za to go pochwali. Czego ten inspektor podatkowy dosypiać nie może, a tylko przemyśliwa, jakby jaki podatek z chłopa wydusić, choćby za to, że buta dziecku naprawił? Bo się chce przylizać swej władzy tak, jak się podlizywał jego dziad za pańskiego, kiedy dziedzicowi młodego wilczka żywcem dostawił.

A robią to dlatego, bo się dotąd nie pozbyli chamskiej duszy. Bo mógłby sekretarz powiedzieć prezesowi lub staroście: Panie! kocham władzę i słuchać jej muszę, ale skoro mej braci pomódz mi nie wolno, to przeciw niej mi walczyć byłoby zbrodnią i sam pan wzgardzić być mną musiał!

Zagryzłby wargi pryncypał na razie, ale gdyby się zastanowił, to byłby łotr chyba, żeby nie miał dla ciebie szacunku.

 

***

Jesteś wójtem. Nie wielka to – to prawda u nas persona, ale zawsze to urząd pierwszej instancji. Jak go komu potrzeba, to skaczą koło niego, jak żydzi koło cielca na pustyni, a jak murzynem posprzątają, to i za wiecheć go nie mają. I ciebie, bracie chłopku, ta godność spotkała. Sąsiedzi, jedni z głupoty, drudzy z zazdrości, a inni może i z przekonania głosowali na ciebie, sądząc, że ty mądrzejszy od całej gminy, że ty zrobisz to, czego oni sobie pragną, albo i więcej, że ty nie dasz się oćmić lada słówkiem ładnem, ale będziesz stał twardo przy sprawie ludowej, chłopskiej. Ty masz za sobą spore prawo, jak na twą słabą głowę, tyś przedstawiciel gminy liczącej od 300 do 1000 i wyżej głów. Tyś nie z łaski urzędnika, lub proboszcza został wójtem, tylko cię lud wybrał na głowę gminy…

A czegóż to potem tak pysk do góry trzymasz przed małymi, a czego ci się tak portki trzęsą, gdyś stanął przed lustratorem, komisarzem starostwa, lub przed jakim innym dygnitarzem. Czego się tak „copą”kłaniasz co chwila i czego w zapale robisz go hrabią, kiedy on ledwo dycha i tyś mało co od niego cieńszy kieszenią.

Czy ty sądzisz głupi chłopie, że ten lub ów na tej udanej nibyto pokorze się nie pozna i czy w duchu z ciebie nie drwi, albo czy sądzisz, że jak jakie centy z kasą zginą, to ci zato darują? Przypatrz się na tych wójtów, co to z grubemi rybami popod boki chodzili, kiedy szło o ich głos za pańskim kandydatem, ale jak im się noga poślizgnęła, to czy ich oszczędzono, czy im gruntów nie sprzedano i z wójtostwa nie zrzucono na łeb?

A jednak mało między wójtami dziś się widzi ludzi, ale tylko jakichś kręcickich, którzyby nie wiem gdzie wleźli, jeno że ich tam nie zawsze proszą, a co smutniejsza, że starzy wójcia z przed 10-ciu lat nie byli tak lokajsko usposobieni, jak wielu z tych młodszych!

Powiadają uczeni ludzie, że wnuki są do dziadków z ciała i ducha podobne. Ja prosty Kuba nie uczyłem się takiej mądrości, ale przyznać muszę, że dusze pańszczyźnianych dziadków obiema nogami wpakowały się w wielu naszych wójtów, ale czy na pożytek krajowi i swej braci siermiężnej, to broń Boże!

Widzimy więc, że ta straszna zmora i we wójtach siedzi i to całą gębą!

 

***

[…]

Dochodzę ze swemi duszyczkami do coraz drażliwszych rzeczy i stara dusza staje coraz śmielej we mnie i powiada:

– Wiem, co masz pisać. Masz pisać o tych chłopach, którzy pozostali księżmi. Za to pisanie spotka cię klątwa i narazisz sobie do reszty ten stan, który dziś jest tak potężnym, tak wpływowym, o którym powiedziano, że „jak cię ksiądz chwyci za połę, to mu dla spokoju puść cały płaszcz”. Czyż ci mało było tego, co napisał biskup Wałęga w kurendzie, że kto czyta, ten widzi, że tu zaliczony jesteś do tych „niepowołanych opiekunów”, a twe słowa powplatał w treść kurendy. A co się stanie przy wyborach? Ci księża, przeciw którym pisać się odważyłbyś, staną przeciw tobie i legniesz jak kloc, a na co ci tego? Czy nie mógłbyś tak oczu zamknąć na wszystko i nie być najgorszym? A czy cię o to chłopi proszą, abyś takie rzeczy pisał i czy ci to wezmą za dobrą monetę? A nie lepiejby ci to cieszyć się łaską u tych ludzi. Chwaliliby cię, wszędzie zapraszali… A zresztą, kto ci dał do tego moc i prawo?

Takie i tym podobne namysły podsuwała mi ta stara trucizna, dusza pańszczyźniana i zatrzymałem się sporą chwilę nad jej uwagami… ale po dokładnem zastanowieniu, stanęła moja wolna duszyczka (Boże, chowaj mi ją na wieki taką) – i tak do tamtej rzecze:

Nie, moja siostro, ty mi tak Kubą nie kieruj, bo ty mu źle radzisz! A ty chłopie, co czujesz, coś doświadczył, co ciebie i bliźnich boli, w czem upatrujesz zło, choćby cię i życie kosztowało, pisz śmiało prawdę, a ze serca, a nie ze złości, a nie bój się nikogo, tylko Boga! On widzi twe zamiary szlachetne i on przekleństwa, czy klątwy w błogosławieństwa obróci.

Taką walkę stoczywszy, chcę pisać o was bracia chłopy, – coście po naszych spracowanych plecach, przy pomocy chłopskich krup i jagieł i tego czarnego chlebusia wydrapali się na święty stopień kapłański, a nawet i biskupi.

Mam tę odwagę, bom chłop wolny, a nie niewolnik, mam do tego prawo, boście przeważnie mymi braćmi z pod strzechy wieśniaczej, bom was znał od dziecka, obcował z wami, pókiście sutanny nie włożyli na się, bobym pragnął, aby między nami panowała harmonia, a nie rozterki, jak się często trafia, bobym raz widział w was prawdziwych przyjaciół ludu, a nie stojących jego interesom nieraz w poprzek. – Pisać będę, choćbyście mię jeszcze gorzej nienawidzili, jak niektórzy z was obecnie, – bo widzę, że my, sami chłopi bez waszej pomocy niewiele zdziałamy, bo i to w waszym interesie leży, aby o was pisano. A choćby to pismo i przykre wam było, to rzeczą waszą, jako braci, będzie, przyjąć takowe z miłością, bo też to brat pisze.

Pisać muszę, bo mię do tego zmusza dobra wola i chęć poprawy w tem, co między nami a wami kuleje. Pisać muszę, bo to może ułatwi nam w niejednem bliższe poznanie naszych żalów, które są powodem pewnej nieufności między jedną stroną a drugą – i która jest przeszkodą, że wy paraliżujecie naszą robotę polityczną, a my waszą. I chcąc to zagoić, to nie z pałką się do nas zabierać, nie z gromami, ale ze słodyczą bratnią, Chrystusową, zapytać: Bracia drodzy! Słyszymy wasze nieukontentowanie co do nas, – my słudzy Boga żywego, który jest samą miłością, my wasi bracia, kość z kości i krew z krwi, my chłopi, tylko w sutannach, my z pracy waszych się wychowali i przeważnie z waszej szczodrobliwości utrzymuje domy Boże, plebańskie, a po części i samych siebie… powiedzcie, co was boli, czego chcecie?… A wy tego pytania co do siebie, nigdy nam nie zadali, a żalących się albo nic, albo z zarzutem niesumiennym, jeżeli nie z potępieniem, odtrącili.

Pisać muszę, bo myślę, a myśleć to znaczy jeść, a któż głodniejszy jak lud? Pisać muszę, bo czy to pomoże czy nie pomoże, ale pismo moje mnie przeżyje, i świadczyć będzie na sądzie Bożym za mną, – że nie innem pragnieniem dusza moja była przepełnioną, pisząc to, tylko aby między dziećmi jednej matki, jednych nadziei i jednego celu – nie było tego kwasu, co dziś, tylko miłość, a zgoda – a pożytek.

Pisać będę, aby pismo moje dało kiedyś świadectwo historji ruchu ludowego i jego przywódcom, że ich niesłusznie wilkami zwano, że nie urojone aspiracje do was i nie chęć zwalczania was jako innego stanu – nie – jak strasznie myląc się, głosicie – aby wiarę podkopać – a monarchów wymordować, pracujemy…

Mówić będę do was, bom nie kamień, nie baran – nie koń, ale człowiek, – którego ból serdeczny nad sobą i swymi braćmi do tego całą siłą popycha.

Pisać wreszcie będę, bo widzę tysiączne rzesze ludu, które tego pisma łakną, które tego potrzebę odczuwają, które mnie o to proszą, a które mi mówią prawdę, nie obłudnie i którym wierzę, których jestem rzecznikiem, których jestem posłem, którzy mimo wszelkich waszych machinacji mię kochają, i sądzę, że i o mej duszy po śmierci nie zapomną. A zatem… grzmij Waluś, Bóg się rodzi!

 

Przedrukowywany fragment pochodzi z książki Jakuba Bojko Dwie dusze, wydanej nakładem Przyjaciela ludu” w Krakowie w 1904 roku. Cały tekst jest zdigitalizowany i dostępny w archiwum cyfrowym POLONA. Redakcja zdecydowała nie modernizować w tekście ortografii ani interpunkcji ze względu na unikalny literacki i historyczny charakter tego dzieła.

 

Materiał powstał dzięki współpracy z Instytutem Literatury, wydawcą „Nowego Napisu”.

logo cyklu ludowa historia literatury – mały format

Ludowa historia literatury

W numerze publikujemy teksty zróżnicowanego grona badaczek i badaczy klas ludowych. Kliknij, by zobaczyć pozostałe teksty z cyklu.

Jakub Bojko
ur. 1857 w Gręboszowie, zm. 1943 tamże, polski działacz, publicysta, nauczyciel (samouk) i pisarz ludowy, jeden z pionierów ruchu ludowego w Galicji, współtwórca Stronnictwa Ludowego w Galicji (1895), w II RP poseł na Sejm Ustawodawczy i na Sejm II kadencji oraz senator I i III kadencji, wójt Gręboszowa. Pisał wiersze i opowiadania, publikowane w czasopismach „Chata”, „Wieniec”, „Pszczółka”, „Przyjaciel ludu”. Autor m.in. „Dwóch dusz”, książki poświęconej ewolucji tożsamości chłopskiej po 1848 roku. Jej dużą część zajmuje krytyka kleru z politycznych pozycji ruchu ludowego.
POPRZEDNI

szkic  

Kultura robotnicza w cieniu szybów

— Dariusz Zalega

NASTĘPNY

varia proza  

Bunt kobiet ze wsi Draganowo

— Denczo Kucarow