fbpx
Ładowanie strony
Logotyp magazynu Mały Format
logo cyklu ludowa historia literatury – mały format

Ludowa historia literatury

W numerze publikujemy teksty zróżnicowanego grona badaczek i badaczy klas ludowych. Kliknij, by zobaczyć pozostałe teksty z cyklu.

Hasło „literatura ludowa” przywodzi dziś na myśl – podobnie zresztą jak samo słowo „lud” – określony okres w historii polskiej kultury i określony tej kultury rejestr: praktyki chłopów, przede wszystkim chłopów pańszczyźnianych, do 1864 roku albo może do końca XIX wieku; literackie praktyki oddolne, pozainstytucjonalne, stojące w opozycji do jakkolwiek rozumianego głównego nurtu, do procesów modernizacji i centralizacji. Warto jednak przypomnieć, że jedna z najistotniejszych debat o idei „literatury ludowej” odbyła się w Polsce dużo później, w bezpośrednim związku z modernizacyjnym przyspieszeniem: w latach 40. i wczesnych 50. XX wieku, na łamach socjalistycznych pism literacko-społecznych, takich jak „Kuźnica” i „Wieś”.

Sytuacja kształtowania się nowego państwa, które w kilka lat zyskać miało oficjalną nazwę Rzeczpospolitej Ludowej, w oczywisty właściwie sposób stała się katalizatorem głębokiego namysłu nad pojęciem kultury ludowej – i ostrych o nie sporów. Andrzej Zawada podsumował ten okres, pisząc:

Ludowe wyszło z bytu intencjonalnego, w jakim istniało przed rokiem 1939, i przybrało wymiary bytu realnego. Utożsamienie to przebiegało inaczej niż w wyobraźni przedwojennych animatorów ruchu, a przede wszystkim – to trzeba zauważyć – było to utożsamienie ludowego, a nie chłopskiego z powszechnym. Dokonało się ono na płaszczyźnie patriotyzmu, wszelkiego rodzaju walki zbrojnej i ruchu oporu. W okupacyjnej praktyce życiowej ludowy światopogląd stał się powszechnym, powszechny podlegał uludowieniu[1].

Ludowość to miał być adres literatury, literatura ludowa to literatura dla ludu w jego współczesnej, powojennej odmianie, która to odmiana zależy od aktywności samego ludu[2].

Wydawana w latach 1944–1950 lewicowa, inteligencka „Kuźnica” – pod wodzą Stefana Żółkiewskiego – okazała się areną najżywszych dyskusji o wizję kultury wyłaniającego się właśnie zbiorowego podmiotu polskiej historii, przestrzenią sporów o kształt polityki kulturalnej. Ton tych dyskusji i sporów świadczy o poczuciu wyjątkowości sytuacji, o przekonaniu co do jej wagi i bezprecedensowego historycznego charakteru. Nadrzędną wartością wydawało się przekroczenie opozycji masowe–elitarne, którą rozpoznano jako przygodną, niekonieczną, możliwą do zniesienia. Wbrew powtarzanym – zwłaszcza współcześnie[3] – zarzutom, skupieni w „Kuźnicy” publicyści zdawali sobie sprawę ze złożoności stawianego problemu, z pewnej utopijności własnej wizji w obliczu materialnej sytuacji kraju, którego zrujnowana infrastruktura nijak nie mogła stać się podstawą jakiegokolwiek marzenia o masowości. Mimo tego kuźniczanie – m.in. poprzez spory z bliską im ideowo „Wsią”, wydawaną, co więcej, w tym samym budynku i na wspólnym przydziale papieru – podjęli się próby sformułowania nowego rozumienia pojęcia literatury ludowej, a przynajmniej wskazania problemów z jego zakresem znaczeniowym i politycznym wydźwiękiem. Domyślnym znaczeniem kultury/literatury ludowej był wówczas – tak jak ostatecznie i dzisiaj – rodzaj twórczości folklorystycznej, uprawianej przez osoby chłopskiego pochodzenia, w pewnej izolacji od głównego nurtu. Takie rozumienie  – charakterystyczne dla wielu działaczy ludowych – stało u podstaw m.in. myśli Stanisława Pigonia, dzisiaj chętnie przywoływanego jako badacza ludowości, przez kuźniczan zwalczanego zaś z całym właściwym im zapałem. Słynną pracę Pigonia – „Zarys nowszej literatury ludowej” z 1946 roku – bezlitośnie sponiewierał Kazimierz Brandys, wprost nazywając pozycję autora reakcyjną. Pigoń bowiem, w akcie afirmacji kultury chłopskiej, polegał na jej metafizycznej wręcz esencjalizacji i kompletnym wyizolowaniu z szerszej rzeczywistości społeczno-kulturalnej:

Raz jeszcze skontrolujmy tezy podanych cytatów: autor nieomal ubolewa, iż humanizm europejski skaził swojską czystość i „rodzimy kształt wyobraźni” staroszlacheckiej. Po soplicowsku utyskuje na „cudzoziemszczyznę” i „konwenans kulturalny” (przydałoby się nam i dziś nieco tego „konwenansu”), pociesza się w dalszym ciągu, że pisarze ludowi dzisiejsi „mniej są narażeni na niebezpieczeństwo odswojszczenia”, że wpływ szkoły jest krótkotrwały”, a „nowoczesne prądy kulturalne kosmopolityczne przechodzą poza wsią, sięgnąć jej nie zdołają”. Autor ubolewa następnie nad dolą człowieka z miasta, który „zdrój wody żywej zamknął w rury” (strzeżcie się rur, klęski naszego wieku!) i podkreśla ów znamienny fakt, iż rozwój oświaty nie jest konieczną podnietą dla twórczości kultury ludu. (…) Wieś, aby tworzyć, musi być w szczelnej izolacji. Chłop może istnieć tylko pod „utwierdzeniem nieba”; jakież więc źródła w tym odosobnieniu udzielą zasileń twórczych literaturze ludowej? Pejzaż, strzecha i fujarka – bo nic innego nie pozostaje[4].

Pigonia wizja kultury ludowej sprowadza się do tworzenia i podtrzymywania rezerwatów, chroniących szczególną chłopską mentalność i duchowość, której najwyraźniej zagraża każdy potencjalny kontakt z „cywilizacją”. Brandys, w charakterystycznie plastyczny sposób, wyciąga z wizji Pigonia konieczne konsekwencje:

Chętnie mówi się dla odróżnienia: cywilizacja materialna i kultura duchowa, stwarzając rozróżnienie fałszywie sugerujące rozdzielność i brak punktów styku: traktor swoją drogą, fujarka swoją drogą. Tymczasem traktor wyłączając ręczny pług i gnojówkę, wyłącza również fujarkę. Możemy wybierać: albo traktor i równouprawnienie kulturalne, albo gnojówka i swojski czar piosenki ludowej[5].

Dopuszczenie modernizacji na wieś ma mieć według Pigonia charakter zabójczy dla jej swoistości – jej swojskości dla owej szczególnej kultury, zrodzonej z organicznego, metafizycznego związku chłopa i ziemi. Brandys wobec tak sformułowanej opozycji mówi jasno: wybierając modernizację w oczywisty sposób coś tracimy, jednak jest to strata niewielka, a dodatkowo – co jest implicytnym, ale jasnym założeniem jego tekstu – etycznie w pełni uzasadniona czy wręcz konieczna. Postawa Pigonia – izolować, nie modernizować, chronić – pozostaje dodatkowo problematyczna z uwagi na jego własne, wielokrotnie przezeń podkreślane chłopskie pochodzenie. Chłopski syn, zostawszy profesorem Uniwersytetu Jagiellońskiego, powodowany tyleż niekrytą nostalgią, co – jak przypomina i wykazuje Grzegorz Wołowiec[6] – światopoglądem, który przed wojną popychał go ku środowiskom nacjonalistycznym i antysemickim, zdaje się programowo odmawiać awansu (czy wręcz minimalnej poprawy jakości życia) chłopskim masom w imię zachowania przez nie „autentyczności”.

Odruch esencjalizowania kultury i mentalności chłopskiej nieobcy był także przedstawicielom obozu postępu; u nich zdawał się wynikać z faktycznej pojęciowej, ale także klasowej rozterki. Julian Przyboś w 1945 roku w „Odrodzeniu” odnosił się do doniosłego wydarzenia, jakim było utworzenie Oddziału Wiejskiego Związku Literatów Polskich. Do powstania organizacji przyczyniły się działania redaktorów „Wsi”, na łamach której od momentu jej założenia w 1944 szukano nowych sposobów rozumienia literatury ludowej. Nacisk kładziono na potrójny wymiar tej literatury  – miała być tworzona przez lud, dla ludu i o ludzie – spierano się zaś o proporcje i relatywną wagę tych czynników. Przyboś przywołuje jedną z publikowanych we „Wsi” poetek, Stefanię Rudnicką, której twórczością zachwycił się na tyle, by przygotować o niej „kwadrans poetycki” w lubelskim radiu. Istotą jego szkicu jest jednak namysł nad kryteriami oceny literatury ludowej. Poeta zaczyna od rodzaju autoanalizy:

Czy był to [zachwyt nad Rudnicką – M.K., P.K.] tylko kaprys smakoszów, którzy mając dość ciastek, rzucają się – przez chwilę – na razowiec? Czy na tego rodzaju dokumenty samorodnej twórczości trzeba patrzeć jako na objawy zacofania, a więc lekceważyć i pomijać? Twierdzić może ktoś, że to tylko świadectwo niedorozwoju kulturalnego wsi, które należy, jak się to mówi, zlikwidować; Stefanię Rudnicką, jeśli to możliwe, wykształcić artystycznie na Konopnicką, a nie cackać się z jej pierwocinami. Że takie tworzenie rezerwatów pierwotności literackiej byłoby tak samo wsteczne jak chęć utrzymywania na stałe naftowego oświetlenia i niedopuszczania elektryczności na wieś, lub propagowanie słomy jako jedynego pokrycia dachów tylko dlatego, że owa „strzecha” jest pierwotniejsza i brzmi poetyczniej niż dachówka[7].

Wątpliwości Przybosia współbrzmią oczywiście z opiniami Brandysa, postawione są jednak, zauważmy, w trybie warunkowym. W dalszych partiach szkicu Przyboś proponuje bowiem podział artystów na świadomych i nieświadomych – ci drudzy to autorzy folklorystyczni – i zauważa, że choć wspólnym warunkiem artystycznego sukcesu obu grup jest niekonwencjonalność ich twórczości, to różne są owej niekonwencjonalności źródła. Artysta świadomy osiąga niekonwencjonalny efekt, „gdy opanowawszy wszystkie środki, jakie wypracował jego czas, przekracza je jako niedostateczne i wywodzi trafniejszy, odkrywczy wyraz”[8]. Artysta nieświadomy zaś, nie mając bagażu i przeszkody w postaci wiedzy o bieżących i dawniejszych dokonaniach artystycznych – znajdując inspiracje twórcze w codziennej pracy, prostocie swoich doświadczeń – „nigdy nie bywa w wyrazie konwencjonalny, co chwila zaskakuje nas jakąś niespodzianką”. Konsekwencja tego rozpoznania jest prosta (nawet jeśli Przyboś formułuje ją ostatecznie trochę przy okazji i wbrew sobie, bo zmierza gdzie indziej): twórcę nieświadomego należy za wszelką cenę trzymać w rezerwacie, bo każdy kontakt z oświatą, który zaoferuje mu wgląd w kulturowe dokonania ludzkości, zepsuje go:

Pieśń ludowa zamilkła w naszych czasach. Stefania Rudnicka jest jej epigonem, jest, a raczej była, bo przeczytawszy nieco więcej kalendarzy i przeszedłszy kurs oświatowy, ta chłopka rymuje już „uczenie”, spadając „ad imum” do nicości artystycznej. Współczesny ludowy ruch literacki nie może tedy, jak przed wiekiem literatura romantyczna, otaczać kultem skończonej sztuki prymitywu ludowego[9].

Dla Przybosia wynika z tego rozpoznania przede wszystkim sugestia – adresowana do redakcji „Wsi” – żeby może odpuścić poszukiwanie chłopskich poetów, a skupić się na prozaikach, reportażystach, pamiętnikopisarzach, to w nich bowiem ma tkwić prawdziwy potencjał; z nich narodzić się mają przyszli Orkanowie i Reymontowie. Szkic Przybosia naznaczony jest rodzajem sprzeczności zrodzonej z dobrej woli – swoistym pęknięciem wynikającym z jego ostatecznego przywiązania do definicji literatury ludowej jako powstającej na wsi, jako twórczości wiejskich twórców. Autor apeluje do nowo powstałego Oddziału Wiejskiego ZLP o wspieranie oświaty na wsi, o organizowanie ankiet i konkursów literackich, o pracę edukacyjną w terenie. Jego podział na artystów świadomych i nieświadomych okazuje się dotyczyć właściwie wyłącznie poetów – to poezji Przyboś broni przed „Wsią”. Brandysowe dachówka i elektryfikacja nie psują zatem ludowego pamiętnikarstwa  – stają się jego ważnym i ciekawym tematem – niszczą natomiast „swojski czar piosenki ludowej”.

***

Na przeciwnym biegunie, jeśli chodzi o rozumienie ludowości – a w stosunku do Pigonia również na przeciwnym politycznie biegunie – lokowała się redakcja „Kuźnicy”. Stefan Żółkiewski jeszcze w 1944 roku, przed założeniem pisma, jasno wyartykułował jeden z punktów jej programu: „Masy ludowe mają prawo do całej tradycji kulturalnej europejskiej. Mają prawo do dzieł, które kontynuują linie rozwojowe, zdobycze techniczne kultury współczesnej”[10].

Postawa Pigonia jest zachowawcza w ścisłym sensie: literatura ludowa to coś, co istnieje już w świecie, co zasadniczo nie podlega rozwojowi czy ewolucji formy (przynajmniej nie w jakimkolwiek tradycyjnym sensie) i co wymaga w związku z tym przede wszystkim ochrony przed zewnętrznymi modernizacyjnymi procesami.

Oczywiście, w kontekście dziedzictwa kultury czy tradycji literackich określenie „mają prawo” pozostaje nieco abstrakcyjne, ale ogólna myśl wydaje się jasna: twórczość „mas ludowych” nie powinna być z góry ograniczona, jeśli chodzi o zakres dostępnych jej tradycji, technik, inspiracji czy tematów; w socjalizmie kultura ludowa byłaby nie tyle dziedziną czy obszarem kultury, co jej postępowym rozwinięciem, nowym etapem w historii ludzkich praktyk twórczych. O ile bowiem w dyskursie kuźniczan terminy „ludowe” i „masowe” łączą się często i w zasadzie niepostrzeżenie, o tyle oba odnoszą się wyraźnie nie do jakiegokolwiek stylu czy konkretnej estetyki, ile do jej adresata – którego istnienie jest z kolei tyle odnotowywane, co projektowane.

W 1947 roku deklaracje redaktora naczelnego poszerzyły się o postulat wytworzenia nowego, wspólnego stylu kultury ludowej:

Głównym naszym zadaniem jest zmiana struktury życia kulturalnego w Polsce: zniesienie rozdziału między dojrzałą, artystyczną kulturą klas uprzywilejowanych i służącej im inteligencji, a kulturą mas. Po wtóre – emancypacja i awans klasowy elementów kulturalnego życia robotniczego i chłopskiego. Po trzecie – zastąpienie w życiu mas peryferyjnych, niedojrzałych form kultury ludowej – kulturą dojrzałą, związaną z całą i pełną tradycją najlepszych osiągnięć kultury europejskiej. Po czwarte – stworzenie poprzez te przeobrażenia strukturalne nowego stylu kultury ludowej[11].

Oczywiście, w momencie, w którym Żółkiewski pisał te słowa, w Polsce nie zdążyła jeszcze zaistnieć infrastruktura – choćby infrastruktura medialna – potrzebna do wytworzenia kultury masowej w tym bardzo nowoczesnym rozumieniu. Programowe wypowiedzi krytyka należałoby więc czytać jednocześnie jako postulat wytworzenia nowej kultury i zbiorowego podmiotu tej kultury. Co ciekawe, podmiot ten miałby zostać wytworzony przez pracę w samej kulturze, przez przeobrażenie praktyk twórczych – świadome przyjęcie tradycji, dziedzictwa etc. – raczej niż np. przez szerzej rozumianą modernizację. Trudno nie spostrzec, że w takim uniwersalizującym przepracowaniu dotychczasowego dziedzictwa Żółkiewski widzi klucz nie tylko do wytworzenia nowej kultury, ale do wytworzenia nowego socjalistycznego podmiotu zbiorowego w ogóle.

Podmiot ten pozostaje – jak się zdaje, zupełnie celowo – nieprecyzyjnie zdefiniowany w kategoriach klasowych. Z tekstów kuźniczan z tego okresu nie dowiemy się, czy lud traktują jako klasę, jako segment klasy robotniczej, jako nowy podmiot bezklasowego społeczeństwa – czy jeszcze coś innego. Co więcej, w tym okresie zamiera właściwie – żywa przed wojną – dyskusja na temat roli i statusu literatury czy kultury robotniczej, proletariackiej. W słowach o europejskim dziedzictwie – o ludzie jako kontynuatorze całej tradycji kulturowej Europy – znajdujemy sugestię, że masy ludowe występują u Żółkiewskiego w roli klasy uniwersalnej; ale nigdzie nie zostaje to powiedziane wprost. Czy lud Żółkiewskiego wyrasta z ludu Pigonia, jest wizją przyszłości polskiego chłopa – czy raczej już w punkcie wyjścia stanowi określenie celowo szersze, próbę redefinicji? Nie dostajemy prostej odpowiedzi.

Środowisko „Kuźnicy” nie było oczywiście pierwszym ani jedynym, w którym dokonała się tego rodzaju abstrakcyjna uniwersalizacja pojęć literatury i kultury ludowej. Artur Sandauer, ustawiający się wobec kręgu Żółkiewskiego zwykle dość polemicznie, opisując literaturę ludową w 1949 roku, uciekł się do definicji negatywnej:

Można by stwierdzić przede wszystkim, co literaturą ludową nie jest; że nie jest nią np. historia urządzania sobie życia przez przedstawicieli kierownictwa technicznego, zakończona triumfalnym akordem: ożenkiem z sekretarką, kupnem półek i awansem służbowym; że nie jest nią ów ciąg zdań czysto stwierdzających, wśród których nie sposób znaleźć ani jednej refleksji i które nie komponują się w żadną intelektualną całość – proza bowiem to myśl wyrażona przez zestawienie zdarzeń; i istocie jej przeczy zarówno rozwlekły komentarz do błahych lub niezaszłych zdarzeń, jak i opis zdarzeń, z których nic – prócz tego, że się zdarzyły – nie wynika. Nie jest wreszcie literaturą ludową zbeletryzowany opis techniczny; nie jakoby nie był on tematem godnym powieści, ale dlatego, że wszelki proces przedmiotowy – czy nim będzie produkcja karmelków, czy odbudowa miasta, czy trzęsienie ziemi – może być w powieści tylko tłem, na którym albo dzięki któremu dokonują się przemiany w ludziach. W literaturze bowiem ludowej – jak i we wszelkiej innej – niezbędny jest konflikt: konflikt ludzki lub międzyludzki, czasem trudny, czasem bolesny, ale nigdy wstydliwy, nigdy godny przemilczenia – konflikt wrastania człowieka z jakiejkolwiek warstwy: robotnika, chłopa czy inteligenta – w socjalizm[12].

Już to rozumienie literatury ludowej, od którego Sandauer się odcina czy odbija, ma niewiele wspólnego z „ludowością” w rozumieniu twórczości chłopskiej – chodzi raczej o wulgarny socrealizm i prozę produkcyjną. Postulowana przez krytyka literatura ludowa mogłaby być zaś tworzona przez każdego – „robotnika, chłopa czy inteligenta” – na podstawie nie tyle relacji do ludowości-chłopskości, co do socjalizmu jako takiego. Kwestie samych relacji klasowych, podobnie jak u naczelnego „Kuźnicy”, zostają taktycznie czy taktownie przemilczane.

Różnice w pojmowaniu literatury ludowej przez Pigonia (i, przynajmniej w cytowanym fragmencie, Przybosia) z jednej, a Żółkiewskiego i Sandauera z drugiej strony są dość wyraźne; jeszcze wyraźniejsze wydają się jednak wynikające z nich różnice polityczne, to znaczy różnice dotyczące tego, jaką politykę wobec twórczości ludowej proponują przyjąć poszczególni krytycy.

Postawa Pigonia jest zachowawcza w ścisłym sensie: literatura ludowa to coś, co istnieje już w świecie, co zasadniczo nie podlega rozwojowi czy ewolucji formy (przynajmniej nie w jakimkolwiek tradycyjnym sensie) i co wymaga w związku z tym przede wszystkim ochrony przed zewnętrznymi modernizacyjnymi procesami. Można by powiedzieć, że literatura ludowa w jego ujęciu nie ma przyszłości: ma być wiecznie „pierwotna”. Pod tym względem wtóruje mu Przyboś. U Żółkiewskiego i Sandauera – przeciwnie – twórczość ludowa nie tylko może się rozwijać, ale wręcz rozwijać się musi: jest bowiem twórczością ludu, który dopiero ma zaistnieć, który musi się ukonstytuować; dopiero jej świadome poszerzenie, pochwycenie przez „masy ludowe” całości „tradycji europejskiej” pozwoli zaistnieć literaturze/kulturze ludowej w jej właściwym, niezubożonym kształcie. Socjalistyczna modernizacja nie tylko nie jest tu wrogiem ludowości – staje się jej warunkiem koniecznym.

Główny problem wynikający z takiego pojęciowego poszerzenia to, oczywiście, poczucie daleko idącej abstrakcji. „Kuźnica” miała tradycyjnie problem z jasnym zdefiniowaniem pożądanego „stylu” ludowego, Sandauer zaś – jak widzieliśmy – za fundament literatury ludowej uznaje to, co jest też podstawą „wszelkiej innej” literatury. Uchodząc przed esencjalizacją ludowości, postępowi krytycy musieli też brać pod uwagę ryzyko nadmiernego pojęciowego rozmycia. Dlatego, jak zauważa Zbigniew Żabicki w książce o programie literackim „Kuźnicy”, kuźniczanie bronić musieli swojej koncepcji literatury ludowej niejako na dwóch frontach – przed esencjalistycznymi tendencjami w rodzaju tej uosobionej przez Pigonia, ale też z nadmiernym uogólnieniem „ludowości” na wzorzec stalinowski, gdzie po stronie ludowej twórczości należałoby zapisać niejako z definicji wszystko, co w tradycji literackiej warte zachowania.

W latach 1945–1946 jest to [linia Kuźnicy – M.K., P.K.] przede wszystkim polemika z tendencjami agrarystycznymi (wpływały na to względnie silne podówczas pozycje polityczne PSL) i z konserwatywnymi obrońcami autonomicznej „kultury ludowej” (…) Natomiast w latach 1947–1948 głównym przeciwnikiem na skrzydle dogmatycznym stają się epigoni tradycji Proletkultu, osobliwie zresztą (…) skojarzonych ze świeżymi inspiracjami żdanowszczyzny[13].

Co więcej, to właśnie zagrożenie z owego drugiego bieguna miało okazać się ostatecznie bardziej dojmujące. Pisząca w 1957 o pojęciu literatury ludowej Maria Janion odnotowuje już, że uogólniona, przemielona przez socrealizm „ludowość” – traktowana jako „kategoria estetyczna” – straciła jakikolwiek operacyjny charakter, wyklucza poważną analizę klasową i służy do osadzenia literaturoznawstwa na ahistorycznych podstawach:

Najważniejsze i pierwsze w kolejności zastrzeżenie musi dotyczyć faktu, że w dotychczasowej praktyce określenie „ludowość” przestało już cokolwiek dokładniejszego oznaczać. Rozdzielane obficie jako pochlebna etykieta straciło jednocześnie ścisły, naukowy charakter. Przyczyniło się zarazem do płynności innych pobocznych określeń, do zaniedbania analizy klasowej i storpedowania głębszej analizy historycznej. Ahistoryzm jest ukrytym składnikiem takiego jałowego rozumienia „ludowości”, gdzie Dante i Balzac na równi, w ten sam sposób „wyrażają obiektywnie interesy mas ludowych” [tak w kontekście radzieckim definiowano „ludowość” – M.K., P.K.]. Zasada „obiektywnej wymowy” pomaga bowiem w tworzeniu identycznie brzmiących formułek na „ludowość”. Zapisując to, co historycznie najbardziej doniosłe i piękne na konto mas ludowych, teoria „ludowości” pomija „pozaludową” genezę wartości ogólnohumanistycznych, a także przez zawężanie źródeł krytycyzmu lekceważy występujące przecież w nadmiarze produkty takich zjawisk, jak „krytyka wewnątrzklasowa czy też krytyka wynikająca z walk ideologicznych między klasami eksploatatorskimi” [autorka cytuje Henryka Markiewicza – M.K., P.K.]. Założenie oddawania ludowi „tego, co nieludowe”, wypływające z przecenienia kulturotwórczej roli mas ludowych, jest nie tylko w większości wypadków całkowicie naukowo niesprawdzalne, ale pozbawia ono pisarza tego, co stanowi niewątpliwie produkt jego indywidualności twórczej. Wreszcie, koncepcja ta bezsprzecznie przecenia tzw. „obiektywną wymowę” dzieła literackiego, mającą w praktyce znacznie przerastać jego rzeczywistą zawartość i sugerować utworowi pisarza sens ideowy, daleko wybiegający poza jego świadomość. W żadnym zaś już wypadku nie ma naukowej potrzeby nazywania wszelkich tzw. trwałych, pozaklasowych wartości literatury – „ludowymi”[14].

Co więcej, z perspektywy programu „Kuźnicy” Janion jest właściwie pesymistką: rozwiązaniem problemu jest dla niej powrót do traktowania ludowości w kategoriach folkloru, twórczości wiejskiej – powrotne zawężenie znaczenia całego pojęcia. Jej motywacje są oczywiście odmienne od Pigoniowych (krytyczka nie podnosi konserwatywnych postulatów siłowego ocalenia chłopskiej twórczości przed modernizacją), pozostają bowiem metodologicznej raczej niż politycznej natury – Janion chce uporządkować stan dyscypliny, przywrócić operacyjność jednemu z kluczowych pojęć. Tak czy inaczej, projekt „Kuźnicy” wydaje się z jej perspektywy, pod koniec lat 50., niemożliwy do zrealizowania.

***

Przyczyn ostatecznej porażki tego projektu było oczywiście wiele. Ferment intelektualny późnych lat 40. miał ostatecznie zostać wygaszony przez oficjalny socrealizm. Zbiorowy podmiot wyczekiwany przez kuźniczan nigdy nie ukonstytuował się w takiej formie, na jaką liczyli.

Ludowość w ich wydaniu nie miała w pierwszej kolejności tłumaczyć genezy określonych zjawisk czy służyć systematyzacji różnych wyłaniających się historycznoliterackich nurtów. Była przede wszystkim postulatem, wyznaczać miała programowy kierunek dla literatury, krytyki i polityki kulturalnej nowego socjalistycznego państwa.

Przede wszystkim warto dziś jednak pamiętać – w obliczu dokonującego się ponoć w polskiej humanistyce i kulturze „zwrotu ludowego” – że poszerzona kategoria literatury/kultury ludowej, którą do dyskursu literackiego wprowadzić chcieli Żółkiewski i związane z nim środowisko, nie była i nie miała być narzędziem opisu czy analizy. Ludowość w ich wydaniu nie miała w pierwszej kolejności tłumaczyć genezy określonych zjawisk czy służyć systematyzacji różnych wyłaniających się historycznoliterackich nurtów. Była przede wszystkim postulatem, wyznaczać miała programowy kierunek dla literatury, krytyki i polityki kulturalnej nowego socjalistycznego państwa. W tym sensie uzależniona była całkowicie od pewnej politycznej nadziei – ale nie obiecywała też nic innego.

Na tego rodzaju rozważania – o owej przyszłej, właściwej twórczości ludowej, którą wytworzy lud jeszcze nieistniejący, powoli nabierający dopiero konkretnych kształtów – mogli sobie oczywiście pozwolić pisarze i krytycy w sytuacji rewolucyjnej; poszerzając rozumienie ludowości, wysuwali określone polityczne żądania. Dziś, w skrajnie odmiennych warunkach, ich projekt powinniśmy potraktować nie jako gest poddający się prostemu powtórzeniu, ale pewną przestrogę. Oczywiście, kuszące dla lewicujących literaturoznawców będzie tropienie ukrytego ludowego komponentu w najróżniejszych obszarach i tradycjach literackich. Jednak wszechobecność „ludowości” może służyć temu, czego obawiała się Janion: ahistorycznemu uogólnieniu, które ukrywa rzeczywiste relacje klasowe, strukturyzujące również pole literackie. Przemysł kulturowy, rynek książki, postępująca subsumcja produkcji literackiej pod kapitał czynią dziś jakiekolwiek roszczenia do „ludowości” podejrzanymi. Przede wszystkim zaś, o ile popularność kategorii ludowości może sprzyjać przywracaniu do dyskursu publicznego – również dyskursu krytycznoliterackiego – elementów analizy klasowej, to może równie dobrze pomóc neutralizować tego rodzaju próby. Jeśli bowiem wszyscyśmy z ludu, to dlaczego nie możemy się zwyczajnie dogadać?

 

[1]    A. Zawada, „Gra w ludowe. Nurt chłopski w prozie współczesnej a kultura ludowa”, Warszawa 1983, s. 43–44.

[2]    Tamże, s. 51.

[3]    Najczęściej w publikacjach o innych czasopismach tego okresu, żeby wykazać ich wyższość nad „marksistowską” „Kuźnicą”, zob. np. P. Sarna, »Odra« (1945–1950) Monografia czasopisma”, Katowice 2019; „Czasopisma społeczno-kulturalne w okresie PRL”, red. K. Kiszelewska, Warszawa 2012.

[4]    K. Brandys, „Książka Sędziego Soplicy”, „Kuźnica” 1946, nr 23, s. 8.

[5]    Tamże.

[6]    Zob. G. Wołowiec, „Filologia i nacjonalizm. Stanisław Pigoń jako ideolog kultury ludowo-narodowej”, „Teksty Drugie” 2017, nr 6.

[7]    J. Przyboś, „W sprawie pisarstwa ludowego”, „Odrodzenie” 1945, nr 55, s. 1.

[8]    Tamże.

[9]    Tamże.

[10]   Cytat za: Z. Żabicki, „Kuźnica i jej program literacki”, Kraków 1966, s. 118.

[11]   Tamże, s. 119.

[12]   A. Sandauer, „Niebezpieczeństwa wulgaryzacji”, „Odrodzenie” 1949, nr 38, s. 2.

[13]   Z. Żabicki, dz. cyt., s. 127.

[14]   M. Janion, „O ludowości – bez iluzji”, „Wieś Współczesna” 1957, nr 2/3, s. 128.

 

Tekst ukazał się dzięki wsparciu Funduszu Współpracy i Solidarności „Aktywni Naprzód” Fundacji Naprzód i transform!europe. transform!europe – Europejska Fundacja Polityczna – korzysta z dotacji Parlamentu Europejskiego.

logo cyklu ludowa historia literatury – mały format

Ludowa historia literatury

W numerze publikujemy teksty zróżnicowanego grona badaczek i badaczy klas ludowych. Kliknij, by zobaczyć pozostałe teksty z cyklu.

Marta Koronkiewicz
krytyczka literacka, literaturoznawczyni, adiunkt w Instytucie Literatury Polskiej UWr. Należy do redakcji „Praktyki Teoretycznej" i „8. Arkusza Odry".
Paweł Kaczmarski
krytyk literacki. Redaktor „Praktyki Teoretycznej" i „8. Arkusza Odry". Redaguje też dział poetycki w „Nowym Obywatelu". Mieszka we Wrocławiu.
redakcjaKrzysztof Sztafa
korekta Lidia Nowak
POPRZEDNI

szkic  

Czarna wezbrana szumem puszcza tłumu

— Natalia Ambroziak

NASTĘPNY

szkic  

Największy mankament poezji. Ciąg dalszy dyskusji z Pawłem Kaczmarskim i Łukaszem Żurkiem

— Dawid Kujawa