fbpx
Logotyp magazynu Mały Format

Za­cznij­my z gru­bej: Adam Ważyk na­pi­sał wiele pięk­nych ksią­żek. Dru­gie tyle prze­ło­żył. Po­wie­dzia­no o nich dużo. I bar­dzo do­brze. Nie­daw­no mi­nę­ło sto lat od jego de­biu­tu „Hia­cyn­tem” w Ska­man­drze. Czas się ob­ró­cił. Wró­ci­ły lata dwu­dzie­ste. I py­ta­nie kwit­nie. Co jed­nak z tymi książ­ka­mi, któ­rych Ważyk nie na­pi­sał? Z tą jedną. Skąd py­ta­nie w ogóle? Do­cho­dze­nie za­cznij­my od To­ma­sza Burka: „»Od Rim­bau­da do Elu­ar­da« Adama Wa­ży­ka to nie jest, jakby się mogło z po­zo­ru wy­da­wać, zbiór przy­pad­ko­wych szki­ców, ese­istycz­ny rap­tu­larz kon­tak­tów ze świa­tem Pol­skie­go poety. To uta­jo­na, bo za­ka­mu­flo­wa­na ana­li­za daw­nych, hi­sto­rycz­nych już tek­stów pro­po­zy­cja po­etyc­kie­go pro­gra­mu”. Tra­fio­ny, ale nie­za­to­pio­ny. Toteż, od­no­to­waw­szy, nie wy­sia­daj­my jesz­cze na tej sta­cji. Nie opusz­czaj­my trans­sy­be­ryj­skie­go prze­dzia­łu „na­sto­let­niej skry­to­bój­czy­ni”. Se­ma­for w górę! Równo za mar­gi­nes zda­rzeń. Złap­my Wa­ży­ka za słów­ko, które nie ko­ja­rzy się z żad­nym miej­scem, rze­czą ani po­ję­ciem. Z ni­czym się nie ko­ja­rzy. Aż do jego oświe­tle­nia. Za In­ki­po. Za rogi. Słowo, które po­ja­wi­ło się pierw­szy raz w nie­wiel­kim wier­szu z 1940 roku „Po­że­gna­nie In­ki­po”, potem w pra­so­wej od­po­wie­dzi Cze­sła­wo­wi Mi­ło­szo­wi „Wiersz sko­men­to­wa­ny”. Otóż rze­czo­ne „Po­że­gna­nie In­ki­po” (tak jak i ar­ty­kuł) su­ge­ru­je ze­rwa­nie z pewną orien­ta­cją li­te­rac­ką, która, jeśli wie­rzyć sło­wom au­to­ra, na grun­cie pol­skim le­d­wie się za­ry­so­wa­ła. Mając wska­zać od­po­wied­nie utwo­ry, poeta nie wska­zał­by utwo­rów wła­snych. Dalej trze­ba się już do­my­ślać szla­ku – bar­dziej pew­nych skłon­no­ści Wa­ży­ka niż fak­tów li­te­rac­kich. Wie­lo­let­niej gry wy­obraź­ni, wie­lo­wa­rian­to­wej ob­se­sji. Po­czy­wa­ją­cych w szu­fla­dzie tego „umy­słu tal­mu­dycz­ne­go”. Dać się zwieść „ta­len­to­wi sza­ra­dzi­sty”. Prak­ty­ko­wi ma­ją­ce­mu za sobą eks­pe­ry­men­ty w pro­zie po­wie­ścio­wej, który opo­wia­da o ta­jem­ni­czej orien­ta­cji li­te­rac­kiej. To po­win­no za­świe­cić lamp­kę, że coś się świę­ci. Nie pytam więc o tu­rec­kie wyspy, na któ­rych wię­zio­no Troc­kie­go, ale szu­kam pod­po­wie­dzi u sa­me­go au­to­ra „Adol­fa i Nar­cy­za”. Nie o rap­tu­larz, ale pisma wszyst­kie. O In­ki­po – klucz do Re­be­ki. Va­nes­sy! Do książ­ki, któ­rej nie ma. Trze­ba szyć. Z bła­mów, zdar­tych ze skóry bi­blio­tecz­ne­go grzbie­tu, jak cy­ta­ty. Do kupy w kryp­ty­dę. La­ta­ją­cy apo­kryf. Z mi­sty­fi­ka­cji. Juk­sta­po­zy­cji. Z pro­zy-po­ezji, „Ob­ra­chun­ku” –„La­bi­ryn­tu”. Nie­cią­gło­ści fa­bu­ły, nie­cią­gło­ści świa­ta. Jar­marcz­no­ści. Kampu. Long story short, za­ufaj­my sło­wom To­ma­sza Burka: „Ważyk mi­to­lo­gi­zo­wał sie­bie nie mniej niż de Gaul­le. Są świad­ko­wie. A oso­bo­wość jego nie po­nio­sła szwan­ku”.

Krzysz­tof Pie­tra­la

 
 
 

We wcze­snym ruchu awan­gar­do­wym prze­ja­wia­ły się ten­den­cje do mi­sty­fi­ka­tor­skiej gry przy­gód du­cho­wych.

In­ki­po mie­ści się na mapie du­cho­wej.

In­ki­po jest tedy punk­tem pew­nej orien­ta­cji li­te­rac­kiej. Orien­ta­cja pro­wa­dzi do gry, któ­rej to­wa­rzy­szy zo­bo­jęt­nie­nie mo­ral­ne, a może nawet okru­cień­stwo. Czy taka orien­ta­cja ist­nia­ła? Czy mogę wska­zać od­po­wied­nie utwo­ry?

Wszyst­kie są do sie­bie po­dob­ne. Awan­tur­ni­cze hi­sto­ryj­ki, cie­ka­wost­ki geo­gra­ficz­ne, aneg­do­ty o po­dróż­ni­kach, oby­cza­je ludów pier­wot­nych, od­dziel­na ru­bry­ka o wy­na­laz­kach dzi­siej­szych i przy­szłych. Nie­któ­rzy sobie myślą, że to wy­ssa­ne z palca. Nic po­dob­ne­go! Trak­tu­ję tę im­pre­zę z iro­nią, ale bez cy­ni­zmu.

Z po­cząt­ku po­czuł smak in­te­lek­tu­al­nej za­ba­wy, potem wcią­gnę­ła go bu­ta­fo­rycz­na awan­tu­ra i na ko­niec olśni­ła go wizja wiel­kiej, na ko­smicz­ną miarę, mi­sty­fi­ka­cji po­li­tycz­nej.

Czy pan wie, że w kio­skach uka­za­ła się żółta seria, ze­szy­to­wa kry­mi­na­li­sty­ka, naj­gor­sza szmi­ra, szmi­ra osta­tecz­na? Wy­da­je to jakiś drob­ny kom­bi­na­tor, ge­nial­ny czło­wiek. Li­te­ra­tu­ra jako szmi­ra, nic tylko szmi­ra, ko­niec li­te­ra­tu­ry, świet­na kon­cep­cja!

Z po­gar­dy dla li­te­ra­tu­ry ofi­cjal­nej upodo­ba­nia zwra­ca­ły się de­mon­stra­cyj­nie do pi­śmien­nic­twa niż­sze­go rzędu, gdzie miały kryć się praw­dzi­we war­to­ści. Było w tym oczy­wi­ście sporo mi­sty­fi­ka­cji.

Ale urzęd­nik ban­ko­wy i wy­rob­nik pióra pa­ra­ją­cy się nawet por­no­gra­fią wie­dział do­sko­na­le, że nie żyje w świe­cie mi­stycz­nym ani ba­jecz­nym. Cóż mu po­zo­sta­wa­ło, jeśli nie mi­sty­fi­ka­cja.

To­ro­wa­ła mu drogę zu­chwa­łość ba­ni­ty, spryt psy­cho­lo­ga, za­bor­cza kul­tu­ra Sta­re­go Lądu – zza Oce­anu po­cho­dził, ‒ na­tchnie­nie mi­sty­fi­ka­to­ra i, zda­wa­ło się, za­chłan­ność ka­rie­ro­wi­cza. Luiza wie­rzy­ła w spra­wie­dli­wość losu, prze­czu­wa­ła upa­dek Ro­ber­ta.

W grę wcho­dzi­ła nie tylko poza uczu­cio­wa, szło o prawo do wy­zna­wa­nia innej re­li­gii w po­ezji niż w życiu, do pod­szy­wa­nia się pod obce eg­zo­tycz­ne kulty, do mi­sty­ki bez mi­stycz­ne­go prze­ży­cia, do uda­wa­ne­go sza­leń­stwa, do nie­od­po­wie­dzial­no­ści za wy­gła­sza­ne ży­cze­nia i po­glą­dy, szło o sfin­go­wa­ną świa­do­mość.

Nie wolno do­pu­ścić, aby czy­tel­nik prze­wi­dział, co bę­dzie na na­stęp­nej stro­nie. W ca­ło­ści wszyst­ko się zga­dza nie­spo­dzie­wa­nym spo­so­bem. Taką po­wieść warto na­pi­sać. Albo nic się nie zga­dza. Brawo! Jak się panu po­do­ba kon­cep­cja świa­ta, w któ­rym zda­rze­nia nie mają dal­sze­go ciągu?

Kształ­tu­je­my bez­po­śred­nie wi­dze­nie rze­czy­wi­sto­ści. Sen­su­alizm łączy się z in­te­lek­tu­al­ny­mi kon­cep­cja­mi.

Li­czy­my na od­kryw­czą funk­cję in­te­lek­tu­al­ne­go zmę­cze­nia. Czy pan wie, że prozę trze­ba pisać z po­zo­ra­mi nie­dba­ło­ści?

Roz­sze­rza­my teren psy­chicz­ny, włą­cza­my od­czu­cie rów­no­cze­sno­ści zja­wisk, si­mul­ta­ne­istycz­ną wizję rze­czy­wi­sto­ści razem z jej kosz­ma­rem, stany zmę­cze­nia, stany sen­ne­go ma­rze­nia, myśli nie­do­koń­czo­ne, od­ru­chy au­to­ma­tycz­ne.

Po­są­dzał Helę o taki sam nie­po­ję­ty dar wy­gła­sza­nia fi­lo­zo­ficz­nych myśli jaki mają u Szek­spi­ra nie­któ­rzy lu­dzie bez wy­kształ­ce­nia, do­zor­cy, klucz­ni­cy, in­try­go­wał go ten „mo­ment szek­spi­row­ski” u Heli.

Ro­zu­miem, w ja­kiej in­ten­cji pan zadał mi tę edy­po­wą za­gad­kę: kto je­stem ja, który do pana prze­ma­wiam. Nikt na mojem miej­scu nie spro­stał­by tej pró­bie. Ja jed­nak od­ga­du­ję i od­po­wia­dam: pan nie jest nikim innym, tylko odźwier­nym kon­su­la­tu.

Ten odźwier­ny był hochsz­ta­ple­rem; miał fo­to­gra­fję w ra­tu­szu i ukry­wał chwi­lo­wo swoje mu­sku­lar­ne, tro­pio­ne przez po­li­cję ciało pod czer­wo­nym fra­kiem.

Ten czło­wiek prze­ma­wiał tonem pro­ta­go­ni­sty.

Po la­tach po­zo­stał tylko Laf­ca­dio, wy­ra­fi­no­wa­ny pro­to­typ chu­li­ga­na, ale w tym cza­sie Laf­ca­dio był dla mnie jedną z kilku pa­ra­dok­sal­nych sy­tu­acji psy­chicz­nych, na­gro­ma­dzo­nych w tej iro­nicz­nej ca­ło­ści na­zwa­nej farsą (sotie), w któ­rej naj­bar­dziej cie­szył mnie fi­lo­zo­ficz­ny awans fa­bu­ły sen­sa­cyj­nej.

Nie­po­ko­ją­ce mo­ty­wy znane z no­we­li­sty­ki kon­cep­tu­al­nej przy­bie­ra­ły bar­dziej sen­sa­cyj­ny wyraz.

Pa­mięt­nik Na­st­ki, za­wie­ra­ją­cy ukry­tą praw­dę, ja­kieś prze­raź­li­we re­la­cje mię­dzy ludź­mi, nie­ocze­ki­wa­ne se­kwen­cje fak­tów, po­stęp­ki bez­przy­czy­no­we, świat ro­ze­rwa­ny, po­dob­ny do sen­ne­go ma­rze­nia.

In­ki­po nie było zre­ali­zo­wa­ne i dla­te­go sta­wa­ło się ob­se­sją.

Bo tak wła­śnie było: tro­chę się wie­rzy­ło na­praw­dę, tro­chę na niby. W grun­cie rze­czy szło o pe­wien typ wy­obraź­ni i za­ufa­nie do tego, co się przy­śni.

Mam na myśli struk­tu­rę snu na jawie, która się po­wta­rza w po­ezji, te­atrze, po­wie­ści; iro­nię jako sto­su­nek do te­ma­tu; wie­lość to­na­cji zmie­rza­ją­cą do gro­te­ski, rolę ab­sur­du, który jest hu­mo­rem, ale i czymś wię­cej – spię­ciem mię­dzy grozą a cu­dow­no­ścią, przede wszyst­kim zwięk­szo­ną rolę przy­pad­ku, to zna­czy zja­wisk mało spo­dzie­wa­nych.

Nie, na mapie geo­gra­ficz­nej nie ma In­ki­po, nazwa jest zmy­ślo­na, praw­do­po­dob­nie przy­śni­ła mi się kie­dyś, ale nie je­stem tego pe­wien.

Każdy z nas po swo­je­mu prze­no­sił w ja­kiejś mie­rze po­ety­kę filmu nie­me­go do wier­szy. To, co się w tech­ni­ce fil­mo­wej nazwa mon­ta­żem, ze­sta­wie­nie ob­ra­zów, zbie­ga­ło się z moją skłon­no­ścią do upa­try­wa­nia głów­nej war­to­ści, głów­ne­go źró­dła emo­cji po­etyc­kiej w juk­sta­po­zy­cji.

Ze­sta­wiał i mie­szał ele­men­ty ze sztu­bac­kim upodo­ba­niem do hul­taj­skie­go bi­go­su.

Racją juk­sta­po­zy­cji staje się na­pię­cie mię­dzy zda­nia­mi, czyn­nik nie da­ją­cy się wy­mie­rzyć ani za­na­li­zo­wać, dzia­ła­ją­cy na zu­peł­nie inną wraż­li­wość. W sta­dium oma­wia­nym w „Al­ma­na­chu” wier­sze od­cho­dzą­ce od ści­słe­go te­ma­tu ko­rzy­sta­ły ze zmia­ny tonu, cza­sów gra­ma­tycz­nych i osób, z nie­spo­dzie­wa­ne­go ob­ro­tu rze­czy.

In­ki­po nie zo­sta­ło po­my­śla­ne ad hoc, motyw ten prze­śla­do­wał mnie przez lata, prze­kształ­cał się, ro­dził różne wa­rian­ty.

„Zie­mia ja­ło­wa” jest po­ema­tem dy­stan­sów geo­gra­ficz­nych, dy­stan­sów spo­łecz­nych mię­dzy ostro wi­dzia­ny­mi ob­ra­za­mi życia, dy­stan­sów mię­dzy zmien­ny­mi to­na­mi, dy­stan­su mię­dzy ste­no­ty­pist­ką a mi­tycz­nym Ty­re­zja­szem, który opo­wia­da o jej go­dzi­nach po­za­biu­ro­wych.

Skala wi­dze­nia w Pa­na­mie obej­mu­je no­wo­cze­sne przed­się­bior­stwa po­ru­sza­ją­ce ludz­ki­mi ma­sa­mi i drob­ne szcze­gó­ły oby­cza­jo­we, ko­smos i szpi­cru­tę ze srebr­ną gałką, którą razem ze szwedz­ki­mi rę­ka­wicz­ka­mi autor po­ży­czył ja­kie­muś mu­zy­kan­to­wi w Po­łu­dnio­wej Ame­ry­ce.

Wszyst­ko, wszyst­ko, co sobie po­my­śla­łem, było przez tego Ir­land­czy­ka do­pro­wa­dzo­ne do osta­tecz­no­ści, nie mó­wiąc już o tym, czego nie śmia­łem po­my­śleć. Czy była to proza? Wi­dzia­łem wy­raź­nie, że Joyce go­spo­da­ru­je sło­wem jak poeta. Mia­łem przed sobą po­emat zaj­mu­ją­cy bi­tych 700 stron. Zmia­na wy­mia­rów była zmia­ną ka­te­go­rii.

Przy­po­mnia­ła mi się at­mos­fe­ra okre­su, który w skró­cie na­zy­wa­ją „lata dwu­dzie­ste”, tak jak ją od­czu­wa­łem, na­le­żąc do pew­ne­go po­ko­le­nia i pew­nej for­ma­cji umy­sło­wej – urok mi­sty­fi­ka­cji in­te­lek­tu­al­nej, pa­ra­dok­sów hi­sto­rii, fan­ta­zji Wel­l­sa i po­my­słów Che­ster­to­na, ma­rze­nia o po­łą­cze­niu tre­ści sen­sa­cyj­nej z myślą fi­lo­zo­ficz­ną, smak do nie­sa­mo­wi­to­ści, uroki pod­miej­skich mi­to­lo­gii, jak to na­zy­wa w pew­nym tek­ście Bor­ges. W tych cza­sach po­wi­no­wac­two prozy kon­cep­tu­al­nej z po­ezją wy­da­wa­ło się oczy­wi­ste, że każdy kto pisał wier­sze i gro­ził, że prze­rzu­ci się do prozy, o nic in­ne­go nie był po­są­dza­ny. Po roku 1925 at­mos­fe­ra ta miała znik­nąć.

Czę­sto róż­ni­ca mię­dzy prozą a wier­szem spro­wa­dza­ła się do skró­tu ob­ra­zo­we­go, do wy­do­by­cia po­etyc­kiej in­to­na­cji.

Po­emat prozą, który przy­jął się szcze­gól­nie we Fran­cji, sta­no­wi krań­co­wy wy­pa­dek za­rzu­ce­nia tra­dy­cyj­nej sztu­ki wier­sza.

Po­etyc­kie w swej skró­to­wo­ści, skon­stru­owa­ne jak po­ema­ty prozą, tak że nie można było „szpil­ki we­tknąć”, po­zba­wio­ne psy­cho­lo­gicz­nej mo­ty­wa­cji, z eks­po­no­wa­niem szcze­gó­łów, cza­sem aż na­zbyt osten­ta­cyj­nym, nada­wa­ły losom ludzi po­smak ab­sur­dal­nej przy­go­dy.

Bo In­ki­po, choć miało dla mnie urok po­etyc­ki, we wszyst­kich swo­ich wa­rian­tach było za­wsze wąt­kiem pro­za­tor­skim.

Tym­cza­sem jesz­cze na po­cząt­ku 1928 kwe­stia nie­spój­no­ści przy­bra­ła groź­niej­szy obrót. W po­wi­kła­nych pró­bach pro­za­tor­skich, idąc za po­ku­są roz­luź­nio­nej kom­po­zy­cji, gdzie jeden motyw prze­cho­dzi w drugi, nie­spo­dzia­nie do­strze­głem nie­zwy­kły stan psy­chicz­ny, który okre­śli­łem jako po­czu­cie ab­sur­dal­no­ści, a który fak­tycz­nie spro­wa­dzał się do spo­tę­go­wa­nej ob­se­syj­nie nie­spój­no­ści ota­cza­ją­cych nas zja­wisk. Nie mo­głem sobie dać z tym rady.

Ma­rzy­łem o tym, aby cią­głość toku re­kom­pen­so­wa­ła zmia­ny te­ma­tu, skoki cza­so­we, nie­cią­gło­ści emo­cjo­nal­ne w ob­ra­zie życia psy­chicz­ne­go.

Czy prak­ty­ka nie wy­ka­zu­je, że ze­sta­wie­nie sy­tu­acji mię­dzy­ludz­kich, oby­cza­jo­wych i spo­łecz­nych, jako spo­sób po­stę­po­wa­nia po­etyc­kie­go, wy­su­nę­ło się kosz­tem fa­bu­ły? Ze­sta­wia­ne sy­tu­acje mogą mieć nawet za­cię­cie fa­bu­lar­ne, jak u Elio­ta w „Ziemi ja­ło­wej”, gdy tym­cza­sem wszel­kie próby roz­wi­nię­cia fa­bu­ły cią­głej oka­zu­ją się nie­wcze­sne, bez­sil­ne, nie­opła­cal­ne po­etyc­ko.

Fa­bu­ła w tra­dy­cyj­nym sen­sie, jako na­stęp­stwo zda­rzeń po­wią­za­nych przy­czy­no­wo i ob­da­rzo­nych przez to pewną spo­isto­ścią, stra­ci­ła rów­nież kre­dyt ar­ty­stycz­ny w pro­zie.

Fo­ur­nier od­wo­ły­wał się jaw­nie do tra­dy­cyj­nych mo­ty­wów ro­man­tycz­nych, nie wszyst­ko tu było w moim gu­ście, ale znaj­dy­wa­łem wiele rze­czy sobie bli­skich, spo­krew­nio­nych z po­wie­ścia­mi, o któ­rych sobie ma­rzy­łem, nie pró­bu­jąc ich nigdy na­pi­sać, z po­dró­żą do In­ki­po, koń­skie­go mia­sta, która miała się póź­niej za­mie­nić w nie­du­ży wiersz po­że­gnal­ny, czy po­dró­żą do Va­nes­sy, która miała w mojej wy­obraź­ni wiele wa­rian­tów, ale żaden nie zo­stał wy­obra­żo­ny do końca.

Pięk­ne mi­to­man­ki o pla­ty­no­wych wło­sach
w suk­niach z epoki se­ce­sji,
po­wie­ści nie­na­pi­sa­ne,
ob­umar­łe przed na­ro­dze­niem,

Dzi­wi­łem się, dla­cze­go na­zy­wa­no to nie­zro­zu­mial­stwem. Py­ta­no, co się za tym kryje. Nic się nie kryło i to wła­śnie było nie do przy­ję­cia.

Każda teo­ria w sztu­ce jest czę­ścio­wo zmi­sty­fi­ko­wa­na, zresz­tą bez wie­dzy au­to­ra.

Każde In­ki­po jest za­wsze czymś wię­cej niż In­ki­po.

 
 
 

Źró­dło: Adam Ważyk, z róż­nych dzieł; za­sa­da kom­po­zy­cyj­na i wstęp – Krzysz­tof Pie­tra­la.
 

Tekst uka­zał się dzię­ki wspar­ciu Fun­du­szu Współ­pra­cy i So­li­dar­no­ści „Ak­tyw­ni Na­przód” Fun­da­cji Na­przód i trans­form!eu­ro­pe. trans­form!eu­ro­pe – Eu­ro­pej­ska Fun­da­cja Po­li­tycz­na – ko­rzy­sta z do­ta­cji Par­la­men­tu Eu­ro­pej­skie­go.

Jestem chłonącą katodą!

Cykl tekstów wokół twórczości Adama Ważyka, w związku z 40. rocznicą jego śmierci. Kliknij, by zobaczyć pozostałe teksty cyklu.

Lewicowa krytyka literacka

Cykl, w którym prezentujemy ciekawe i nieoczywiste przykłady lewicowej krytyki literackiej z przeszłości.

Krzysz­tof Pie­tra­la
Pu­bli­ko­wał w „Małym For­ma­cie”. Migał ko­lo­ra­mi m.​in. na Media Art Show Ha!wan­gar­da, Cra­cow Art Week KRA­KERS. Na­pi­sał „Story Jones” (METH, 2021). Miesz­ka w Kra­ko­wie i na Pra­dze I.
Adam Ważyk
w pasz­por­cie Artur Wag­man, ale książ­ki pod­pi­sy­wał Adam Ważyk. War­sza­wiak z oczu i ust – tam się uro­dził i tam umarł. A ileż wy­da­rzy­ło się po­mię­dzy: przy­go­dy nie tylko li­te­rac­kie, mia­sta, dwie żony, dwie duże wojny i nie­jed­na kon­tro­wer­sja. Ju­xta­po­zy­cja! Po­ezja, proza, dra­mat, esej, prze­kład. Sło­wem Zbi­gnie­wa Bień­kow­skie­go: „oso­bo­wość o zło­żo­no­ści mak­sy­mal­nej”. Stu­dent ma­te­ma­ty­ki na Uni­wer­sy­te­cie War­szaw­skim. Żoł­nierz w ran­dze ka­pi­ta­na Lu­do­we­go Woj­ska Pol­skie­go. Ku­bi­sta. Wraż­li­wiec.
redakcjaAndrzej Frączysty
korekta Karolina Wilamowska

Jestem chłonącą katodą!

Cykl tekstów wokół twórczości Adama Ważyka, w związku z 40. rocznicą jego śmierci. Kliknij, by zobaczyć pozostałe teksty cyklu.

Lewicowa krytyka literacka

Cykl, w którym prezentujemy ciekawe i nieoczywiste przykłady lewicowej krytyki literackiej z przeszłości.

POPRZEDNI

varia proza   

Adolf i Narcyz

— Adam Ważyk

NASTĘPNY

recenzja  

Surrealizm, realizm, marksizm

— Agata Pyzik