fbpx
Ładowanie strony
Logotyp magazynu Mały Format

Co sprawiło, że uznałaś Świrszczyńską za wartą ponownego przeczytania – poetkę wydawałoby się całkiem obszernie opisaną i zadomowioną w polskiej poezji?

Świrszczyńska była stale obecna w moich lekturach i należała do tych poetek, które mnie fascynowały, ale o których nie miałam śmiałości pisać, choć zawsze bardzo chciałam. Aż wreszcie przyszła do mnie znienacka – wzięłam bowiem udział w projekcie grantowym, kierowanym przez Dorotę Kozicką, Monikę Świerkosz i Katarzynę Trzeciak z UJ, w ramach którego miałam opracować konstelację krytyczną tomu „Jestem baba”. Wtedy po raz pierwszy przyjrzałam się Świrszczyńskiej jako badaczka literatury oraz teorii feministycznych i doznałam olśnienia. Długo szukałam natomiast języka, za pomocą którego mogłabym o niej napisać, bo większość narzędzi teoretycznych, którymi dysponowałam, wydawała się niewystarczająca albo w jakiejś mierze niesatysfakcjonująca. Pomysł na monografię przyszedł znacznie później, a mianowicie w czasie pandemii COVID-19, czyli w momencie największego kryzysu w sferze reprodukcji, kiedy wreszcie widać było jak na dłoni, kto i w jakich warunkach wykonuje pracę, od której zależy nasze przetrwanie. Wówczas dostrzegłam w wierszach Świrszczyńskiej zapis ogromu tej pracy, która jest społecznie niezbędna, lecz pozostaje niewidzialna i systemowo dewaluowana.

Uzmysłowiło mi to, że o poezji Świrszczyńskiej warto opowiedzieć raz jeszcze i właśnie z uwzględnieniem tej perspektywy. Tym samym chciałam pokazać, że mamy w historii polskiej literatury poetkę, która za pomocą wiersza tworzyła wyraziste manifesty feministyczne, nieinspirowane wyłącznie kontekstem zachodnim, lecz wynikające z uważnej obserwacji otaczającego ją świata. W jego sercu znajdowała się bowiem walka o warunki reprodukcji, a więc ten aspekt polityki feministycznej, który nie wpisywał się liberalne założenia ruchu kobiecego, skoncentrowanego na przebijaniu szklanych sufitów.

To przesunięcie punktu ciężkości z wymiaru wertykalnego na horyzontalny, widoczne w poezji Świrszczyńskiej, każe całkowicie zmienić optykę interpretacyjną. Odsłania się bowiem przed nami świat sióstr z dna, czyli wiejskich bab, chłopek, robotnic, żebraczek, uciekinierek, sanitariuszek, powstanek warszawskich czy kobiet kolonialnych, o których pisała Świrszczyńska. Z wierszy poetki nie tylko wyłania się zupełnie inny obraz epoki, w której tworzyła; prowokują one również do zrewidowania działalności współczesnych ruchów feministycznych, wskazując, jakie powinny być ich polityczne stawki. Dostrzegłam tym samym w Świrszczyńskiej sojuszniczkę w walce o warunki, w jakich nasze życie społeczne jest reprodukowane i podtrzymywane.

Chciałam pokazać, że mamy w historii polskiej literatury poetkę, która za pomocą wiersza tworzyła wyraziste manifesty feministyczne

Jej poezja jest również – i tu wracam do drugiej kwestii – zagubionym ogniwem polskiej genealogii feministycznej. Ta ostatnia, zgodnie z obowiązującą narracją, miała zostać przerwana przez wojnę i nie doczekać się kontynuacji w PRL-u. Stąd istniała konieczność odbudowywania tej genealogii za pomocą narzędzi i perspektyw wypracowanych poza naszym kontekstem społeczno-politycznym. Tymczasem nagle okazało się, że cały czas miałyśmy ją tuż obok, pod naszymi strzechami! Wystarczy otworzyć „Czarne słowa” lub „Jestem baba”, by się o tym raz jeszcze przekonać.

Jakie prześlepienia i błędy najczęściej Twoim zdaniem pojawiały się w recepcji poezji Świrszczyńskiej – od czasów jej debiutu aż do jej współczesnych odczytań? Zwłaszcza ciekawe jest, jaki odbiór Świrszczyńskiej ustawił Czesław Miłosz swoją książką „Jakiegoż to gościa mieliśmy”.

Nie dostrzegam we wcześniejszej recepcji poezji Świrszczyńskiej „błędów” ani „prześlepień”, ale raczej różnice, które wynikają z przyjęcia zupełnie innej optyki. Trudno oczekiwać, żeby w krytyce lat 60. i 70. pojawił się złożony namysł nad polityką feministyczną, skoro nawet na Zachodzie sam feminizm był wówczas zjawiskiem jeszcze niezinstytucjonalizowanym. Jednakże, mimo braku teoretycznego oprzyrządowania z zakresu teorii feministycznych, krytycy dostrzegali wówczas w „Jestem baba” radykalną zmianę w sposobie obrazowania społecznej sytuacji kobiety. Natomiast po 1989 roku interpretatorki poezji Świrszczyńskiej, wypracowując już pewne narzędzia, wydobywały owe wątki i uczyniły z niej najwyrazistszą poetkę feministyczną. Trudności z odczytaniem poezji Świrszczyńskiej wynikają raczej z tego, że pojawiające się w tej twórczości wątki feministyczne często wykraczają poza przyjętą przez badaczki ramę interpretacyjną.

Miłosz z pewnością przyczynił się do popularyzacji poezji Świrszczyńskiej, ale też ustanowił pewien paradygmat lekturowy, który stronił od kwestii politycznej. Co prawda, pisząc o Świrszczyńskiej na początku lat 90., nie mógł zignorować wątków feministycznych, toteż postanowił je spacyfikować. Postrzegał „walczący” feminizm jako modę importowaną z Zachodu, zaś u samej Świrszczyńskiej wysoko cenił uwrażliwienie na krzywdę i cierpienie, jednakże wyłącznie w wymiarze katechizmowym. Takim właśnie chciał widzieć jej feminizm – jako gest niezaangażowany politycznie, co jest przecież aberracją.

Co więcej, już samo określenie przez Miłosza autorki „Wiatru” mianem „gościa” literatury polskiej sugeruje, że jej twórczość była zjawiskiem osobnym, zaś poetka – jak na gościa przystało – przyszła tylko w odwiedziny, by za chwilę zniknąć na dobre. I tymi swoimi odwiedzinami nie spowodowała żadnej trwałej zmiany. W efekcie wyraźnie feministyczny światopogląd wpisany w jej twórczość również uznany został za zjawisko odrębne i przypadkowe, podczas gdy jest on wynikiem społecznych napięć, jakie charakteryzowały tzw. długą dekadę lat 60.

W mojej lekturze postanowiłam pójść pod prąd i dotrzeć do feminizmu poetki z nieco innej strony. Interesowały mnie nie tylko wiersze o cielesności i kobiecości, ale właśnie te, w których Świrszczyńska skupia się na grupach marginalizowanych lub poddawanych systemowej przemocy. W ten sposób usiłowałam pokazać, że te dwie perspektywy: feministyczna, mówiąca o kobiecie, i uniwersalizująca, opowiadająca o ludzkim cierpieniu, są ze sobą integralnie powiązane i składają się na feministyczny światopogląd nie tylko samej poetki, ale też epoki, w której żyła i tworzyła.

Miłosz wysoko cenił u Świrszczyńskiej uwrażliwienie na krzywdę i cierpienie, jednakże wyłącznie w wymiarze katechizmowym

Jakim wydarzeniem – z perspektywy literackiej i społecznej – było opublikowanie tomiku „Jestem baba” w 1972 roku? Czy można to uznać za otwarcie polskiej poezji drogi na pewien sposób pisania o kobietach i ich sytuacji społecznej?

Ujmując rzecz z perspektywy społecznej, Świrszczyńska, jak już powiedziałam wcześniej, zdecydowanie nie była poetką osobną, co nie oznacza, że należy odmówić jej wyjątkowości. Przeciwnie, jej wyjątkowość polega właśnie na tym, że spomiędzy jej wierszy wyziera głos dotychczas milczącej zbiorowości. W jednej z rozmów sama podkreślała, że wiersz jest jak antena skupiająca wszystkie głosy w jednym punkcie. „Jestem baba” to książka będąca taką właśnie anteną lub soczewką, przez którą widać świat w całej jego złożoności. Świrszczyńska pokazała bowiem kryzys rodziny chłopskiej i robotniczej z perspektywy wyzysku kobiecej pracy. Obnażyła tym samym wszystkie niedociągnięcia polityki emancypacyjnej PRL-u, ale stworzyła też całościowy obraz społeczeństwa z zupełnie innej perspektywy, którą w teoriach feministycznych określa się mianem wiedzy ucieleśnionej. Patrząc na świat oczyma baby, wykorzystała do tego perspektywę oddolną i częściową. Mamy tu bowiem do czynienia przede wszystkim z kobietami, które są przepracowane, a przy tym gwałcone, zdradzane, uwodzone, szalone, samotne, porzucone. W drugiej części „Baby…” znajduje się z kolei opowieść o miłości, ukazana z perspektywy trzech kobiet w różnym wieku: Stefanii, Felicji i Antoniny. Poetka stawia tym samym opór uniwersalizacji kobiety i jej doświadczenia.

Tytułowa baba staje się zasadniczym punktem odniesienia w dyskusji nad opresją i wyzyskiem kobiet w ekonomiach patriarchalnych. To właśnie jej specyficzne umiejscowienie pozwala przyjrzeć się statusowi, jaki w danym kontekście społeczno-politycznym zyskuje praca reprodukcyjna, a wraz z nią – kobieta i wytwory jej pracy. I to właśnie tę perspektywę Świrszczyńska przed nami otwarła, publikując „Jestem baba”.

To, co z perspektywy literackiej działo się po opublikowaniu „Baby…”, również jest szalenie ciekawe. Książka ta niewątpliwie skłoniła ówczesne środowisko krytycznoliterackie do przewartościowania tego, co potocznie określano mianem „poezji kobiecej”, często utożsamianej z tradycyjną liryką miłosną. Z wypowiedzi krytyki towarzyszącej wyłania się całkowita bezradność wobec śmiałej dykcji poetki, ale z czasem coraz bardziej widoczne stają się próby wynalezienia nowego języka, za pomocą którego można by wreszcie mówić w poezji o społecznej sytuacji kobiety, a nie tylko o sytuacji lirycznej.

Jak Świrszczyńska sytuowała się na mapie poetyckiej swojego czasu? Czy towarzyszyły jej jakieś inne twórczynie podejmujące podobne zagadnienia?

Świrszczyńskiej towarzyszyło wiele twórczyń – nie tylko poetek czy pisarek, ale też artystek, publicystek, aktywistek, działaczek organizacji kobiecych, partyjnych, etc. – niekoniecznie utożsamianych i utożsamiających się z perspektywą feministyczną, co nie oznacza, że jej w ich twórczości nie odnajdziemy. Poetka pisała natomiast w czasie, kiedy kształtował się międzynarodowy ruch feministyczny i z całą pewnością należy w niej widzieć jego współtwórczynię. Nie sposób natomiast wskazać jednego kontekstu, z którego jej twórczość się wywodzi, ani też jednego źródła inspiracji, z którego poetka mogła czerpać. W jej wierszach słychać nie tylko głosy epoki; odbijają się w nich również echa przeszłości, czyli głosy „niemych poprzedniczek”, a także głos bliskiej nam współczesności, co świadczy tylko o tym, że poetka wyprzedzała swój czas.

Co do twórczyń podejmujących podobne zagadnienia, o które pytasz, to trudno mi stworzyć taką listę nazwisk, bo pewnie znalazłaby się ich cała masa. Można na szybko wymienić Małgorzatę Hillar, Krystynę Miłobędzką czy Annę Kamieńską, ale też poetki młodszego pokolenia, na przykład Krystynę Lars, Lucynę Skompską, Urszulę Benkę. Ale już w tym momencie pojawia się pewien problem – czy podjęcie przez jakąkolwiek inną poetkę podobnego zagadnienia, na przykład tematu macierzyństwa, natychmiast ustawia jej pisanie w tym samym rzędzie, co poezję Świrszczyńskiej? Dotykamy tu odwiecznego problemu definiowania „pisania kobiecego”. Samo stworzenie takiej definicji byłoby gestem niesamowicie redukcyjnym; sprowadzałoby się właśnie do konkretnych zagadnień, określonej formy, domagałoby się ustanowienia jakichś stałych kryteriów czy instytucjonalizacji tego pisania, a to unieważniłoby przecież jego specyfikę i jednostkowość. Nie jestem zatem zwolenniczką tworzenia syntez i klasyfikacji. Jako że mój sposób czytania literatury ukształtowany został przez Krystynę Kłosińską i Luce Irigaray, poruszam się w obszarze dwóch tradycji: dekonstrukcyjnej oraz materialistycznej. Pisanie kobiece będzie dla mnie zawsze rozumiane jako proces, który coś powoduje. I w tym sensie poezję Świrszczyńskiej postrzegam jako rodzaj zdarzenia, które otwiera nas na coś, co jeszcze nie zaistniało. Najlepiej ujmują to słowa Audre Lorde z „Siostry outsiderki”: „Poezja to nie tylko sen i wizja – to szkielet naszego życia. Kładzie ona fundament pod przyszłą zmianę i most ponad naszymi lękami przed czymś, co jeszcze nie istniało”.

Poezję Świrszczyńskiej postrzegam jako rodzaj zdarzenia, które otwiera nas na coś, co jeszcze nie zaistniało

Czym jest tytułowy „wybuch wyobraźni” i „kieszonkowe wulkany”, które poeta/poetka powinien/powinna nosić przy sobie, o których wspominała poetka we fragmencie, który posłużył za motto do wstępu? Jakie strategie poetyckie i polityczne stoją za tymi sformułowaniami?

Wyobraźnia wulkaniczna jest stałym elementem twórczości literackiej kobiet, ale też symbolem rewolucji politycznych od czasów Wielkiej Rewolucji Francuskiej (na rzecz tę zwróciła mi uwagę Katarzyna Nadana-Skołowska, za co bardzo jej dziękuję), a później również feministycznych. Z czasem w destrukcyjnej sile wulkanu zaczęto dostrzegać element twórczy, o potencjale transformującym. Nic dziwnego, że Hélène Cixous w „Śmiechu Meduzy” porównała tekst kobiecy właśnie do wybuchającego wulkanu, utożsamiając tę metaforę z wywrotową pracą écriture. Pojęcie to wykorzystała również Krystyna Kłosińska w „Kobiecie-autorce”, pisząc o erupcji buntu, jaka charakteryzować miała twórczość Gabrieli Zapolskiej. Nawiązywała do niego również Grażyna Borkowska, zapożyczając z poezji Świrszczyńskiej metaforę pączkujących drożdży.

Dlatego nie jest przypadkiem, że owe „kieszonkowe wulkany” – jak określiła swoje wiersze Świrszczyńska – również wpisują się w metaforykę wybuchu, erupcji, która z jednej strony będzie zakorzeniona w rewolucjach społecznych, w tym feministycznej, a z drugiej – odnosi się do czynnika popędowego, a więc do pracy pożądania, które – jeśli je wyswobodzić z narzuconych mu reguł obowiązujących w ekonomiach patriarchalno-kapitalistycznych – również zyskuje potencjał rewolucyjny.

U Świrszczyńskiej te dwie płaszczyzny są ze sobą ściśle związane: mamy tu do czynienia nie tylko z uwolnieniem kobiecego ciała, spętanego ograniczeniami społeczno-kulturowymi, ale też z rewolucją polityczną, jaką była postępująca emancypacja rozmaitych grup społecznych. Wulkany wybuchają bowiem z całą mocą, rozsadzając nieruchome skamieliny, podobnie jak kolektywna ekstatyczność rozmaitych grup podporządkowanych rozrywa kaftan ograniczeń, w jakim ściśnięte zostało ciało społeczne. To właśnie tu, w owej wybuchowej tkance, uwidacznia się polityczny wymiar wiersza Świrszczyńskiej i jej osobliwy program poetycki – poezja bierze się z niezgody na przeżywaną rzeczywistość i stawia opór owym totalizującym siłom, jakie krępują i hamują cielesny potencjał. I tym razem soczewką skupiającą bogactwo, jakie kryje się za sposobami ludzkiego ucieleśnienia, stanie się ciało kobiety.

Silvia Federici, obserwując historyczny proces kształtowania się kapitalizmu, dostrzegła w nim tendencję do akumulacji różnic, nierówności, hierarchii, podziałów, które przyczyniają się do postępującej alienacji człowieka. To redukcyjne działanie, będące cechą ekonomii patriarchalno-kapitalistycznych, powoduje, że ciało – wraz z całym jego bogactwem ucieleśnień i możliwości – znika na rzecz odpodmiotowionej i zneutralizowanej siły roboczej. Ów proces wywłaszczania ciała z jego potencjału twórczego szczególnie dotkliwie oddziałuje na kobiety, które stają się wyłącznie źródłem reprodukcji owej siły.

Metafora wulkaniczna, jaką Świrszczyńska łączy z poezją, oznacza tu zatem coś więcej niż tylko szczególny rodzaj poetyki. Jest powiązana ze strategią uwolnienia owego ciała, zarówno na poziomie jednostkowym, jak i kolektywnym, z narzucanych mu przemocą ograniczeń. Stawką jest tu nie tylko stworzenie nowej estetyki ciała, ale też strategii politycznej, ściśle powiązanej z odzyskaniem kontroli nad procesem reprodukcji. Wiąże się ona nie tylko z koniecznością stawiania oporu wywłaszczającemu i redukcyjnemu działaniu ekonomii patriarchalno-kapitalistycznych, ale też z tworzeniem nowych wizji świata wolnego od wyzysku i przemocy.

U Świrszczyńskiej to uwolnienie ciała najlepiej oddawać będą śmiech, taniec i erotyka, ale też operowanie groteską, stosowanie technik zaburzonej czasowości, czy wreszcie – łączenie minimalistycznej formy z nadmiarowością zachodzących w niej zdarzeń. W taki właśnie sposób odczytuję w twórczości poetki kobiecy erotyzm – jako rezerwuar siły, wyzwolonej energii twórczej, nieskończonej możliwości stwarzania siebie, innych i całego świata.

Jakie strategie krytyki kolonialnej obiera Świrszczyńska w „Czarnych słowach” z 1967 roku? Co złożyło się na takie spojrzenie poetki na kolonializm? Jak dzisiaj czyta się tę książkę?

„Czarne słowa” są jedną z najbardziej przemilczanych książek Świrszczyńskiej i często bywają pomijane w dyskusji nad jej feministyczną poezją, która miałaby zaczynać się dopiero wraz z publikacją tomu „Wiatr”, czyli w 1970 roku. Rzeczywiście, książka ta może przysparzać najwięcej trudności, gdyż porusza nieoczywistą tematykę, której na pierwszy rzut oka nie sposób odnieść do bliskiego poetce kontekstu społeczno-politycznego. Odczytywano ją zatem jako rodzaj estetycznej stylizacji, która miała urozmaicać uniwersalny wymiar kobiecego doświadczenia. W ten sposób afrykańska kobieta miała stać się kostiumem dla polskiej baby.

Jeśli jednak przyjrzymy się temu, co o książce mówiła sama poetka, dedykując ją Patrice’owi Lumumbie, to oczywistym staje się ów kontekst kolonialny, który interesował ją w szczególności. To zainteresowanie z pewnością wynikało również z polityki międzynarodowej ZSRR, zaangażowanej w proces dekolonizacji krajów afrykańskich, choć u samej Świrszczyńskiej wątki te pojawiają się o wiele wcześniej. Już w debiutanckiej książce „Wiersze i proza” z 1936 roku odnajdziemy wiersze, mające wydźwięk wyraźnie antykolonialny, jak na przykład „Sielanka”. A zatem jej stosunek do imperialistycznej polityki Zachodu ma swoje źródła również w przedwojennej tradycji lewicowej.

„Czarne słowa” są w moim przekonaniu książką, która rzuca zupełnie inne światło na całą twórczość Świrszczyńskiej. To właśnie tu pojawią się tematy rozwijane w książkach późniejszych: przemoc wobec kobiet, dzieci, osób starszych, wyzysk ludzkiej pracy, wojna, cierpienie i głód, ale też taniec, miłość, erotyzm, radość wyswobodzonego ciała i walka. Książkę tę określiłabym właśnie takim kieszonkowym wulkanem, którego wybuchająca magma jednocześnie formuje nową strukturę.

„Czarne słowa” uświadamiają również, czym dla Świrszczyńskiej miała być sama poezja, a mianowicie niezwykłym zrywem solidarności. W owej wyobraźni wulkanicznej Świrszczyńskiej zawiera się pewien element zaburzonej czasowości, który wiedzie przez różne konteksty czasowe i kulturowe. Wspólnota rewolty zawiązuje się bowiem w poprzek temporalnych podziałów. Spotykają się tu czarne kobiety z afrykańskiej wioski z wiejską babą i robotnicą PGR-u, zbiegli z niewoli czarni wojownicy z kubańskimi rewolucjonistami, średniowiecznej kulturze karnawału będzie towarzyszyć trupa aktorów i tancerzy; czarownica spotka się z kobietą szaloną, bogini matriarchatu ze starą Ofelią, walcząca z faszyzmem ludność cywilna Warszawy – z Giordanem Brunem.

Co dzisiaj u Świrszczyńskiej jest najbardziej odkrywcze i inspirujące politycznie? Jaki projekt polityczny – zwłaszcza w kwestii pracy reprodukcyjnej – można wyczytać z jej poezji?

W filozofii i teorii feministycznej zawsze interesowały mnie te strategie, których celem było obnażanie tzw. mitologii patriarchatu, czyli demaskowanie wszystkich tych miejsc, jak pisała Irigaray, gdzie fallus wznosi się w miejscu pępowiny. Tworzeniu tej mitologii towarzyszyła systemowa dewaluacja zdolności twórczych i reprodukcyjnych kobiety, a także subsumpcja wytworów kobiecej pracy. Utrwalane w jej ramach wyobrażenia, ukazujące proces stwarzania świata bez udziału kobiety, idą w parze z kształtującym się społecznym podziałem pracy i tworzeniem nierówności społecznych. Dlatego w mojej lekturze poezji Świrszczyńskiej szalenie istotne stanie się naruszenie tych wyobrażeń i zdemaskowanie tkwiących u ich podstaw założeń.

Dziś wiadomo już, że owym założeniem jest uzasadnienie i znaturalizowanie wyzysku pracy reprodukującej życie społeczne, od której kapitał pozostaje zależny. I obawiam się, że tego stanu rzeczy nie zmieni polityka emancypacyjna, skoncentrowana wyłącznie na przekroczeniach tożsamościowych. Świat pracy nadal dzieli się na sferę produkcji i reprodukcji, na przestrzeń polityczną i prywatną, widzialną i niewidzialną, na pracę opłaconą i nieopłaconą, na zawody wytwarzające wartość i czynności, które takiej wartości nie wytwarzają, jest więc umocowany na tradycyjnej wizji różnicy płciowej. Wszystkie grupy społeczne, bez względu na to, czy dokonają jakiegoś rodzaju tożsamościowej transgresji, czy nie, i tak zostają w ten podział przemocą wtłoczone. Dlatego to właśnie zwrot w kierunku pracy reprodukcyjnej może być skutecznym przekroczeniem, rodzajem praktyki ekstatycznej (w rozumieniu, jakie nadał temu pojęciu Dawid Kujawa w „Pocałunkach ludu…”), która w skuteczny sposób łączy opór przeciwko każdej formie opresji z walką antykapitalistyczną.

Dowartościowanie i odzyskanie sfery odpowiadającej za reprodukcję życia jest tożsame z gestem odrzucenia pozycji podporządkowania przez tych, które i którzy tę pracę wykonują.

Zwrot w kierunku pracy reprodukcyjnej może być skutecznym przekroczeniem, rodzajem praktyki ekstatycznej

Taki gest wykonuje właśnie Świrszczyńska w wielu swoich wierszach, a zwłaszcza w tym zatytułowanym „Patriarchat”. Chciałabym go tu w całości przypomnieć:

Dałam mojemu dziecku ciało i krew,
torturę rodzenia
i nie znużoną troskliwość kwoki,
wysuszającą w kobiecie płeć i mózg.

Dałam tysiące dni i tysiące nocy,
których żaden cud
już mi nie wróci.
Włożyłam w jego oczy swój zachwyt.
w jego serce swoje wzruszenie.
w jego głowę myśli,
których sama nie umiem domyśleć do końca.

Ale moje dziecko
nosi nazwisko mężczyzny.

Kilka dni temu, kiedy omawiałam ten wiersz na zajęciach wraz ze studentkami i studentami, zrobiliśmy eksperyment i podmieniliśmy słowo „dziecko” na jakieś inne, powiedzmy, że na „książkę”. Wówczas jedna ze studentek powiedziała, że wiersz ten opowiada o kradzieży. Trudno o lepszy komentarz, który w pełni ukazywałby mechanizm działania ekonomii patriarchalno-kapitalistycznych, żerujących na sferach odpowiedzialnych za wytwarzanie życia. Świrszczyńska demaskuje ten mechanizm w mistrzowski sposób.

Jeśli chodzi o projekt polityczny, to twórczość autorki „Wiatru” stanowi wyzwanie przede wszystkim dla współczesnej polityki feministycznej. Wskazuje bowiem kierunek działań, które zorientowane są na konieczność wskrzeszania życia kolektywnego i potrzeby radykalnej solidarności z tymi, którzy – jak powie sama poetka – toczą dziś „walkę ostatnią”. Zwrócenie uwagi ku sferze, w której życie społeczne jest reprodukowane i podtrzymywane, skłania do przewartościowania obowiązujących podziałów i hierarchii, jakie w warunkach pandemii i katastrofy klimatycznej narzuca dziś heteroseksistowski, patriarchalny kapitalizm. To właśnie twórczość Świrszczyńskiej przypomina, że „urodzone pod czarną gwiazdą” tak naprawdę są siłą stwarzającą świat.

Katarzyna Szopa

„Wybuch wyobraźni. Poezja Anny Świrszczyńskiej wobec reprodukcji życia społecznego”, Wydawnictwa Instytutu Badań Literackich, seria Lupa obscura, Warszawa 2022.

Katarzyna Szopa
adiunktka w Instytucie Literaturoznawstwa UŚ; wykładowczyni Gender Studies IBL PAN. Jej zainteresowania badawcze koncentrują się wokół współczesnych teorii i filozofii feministycznych. Autorka monografii: „Poetyka rozkwitania. Różnica płciowa w filozofii Luce Irigaray” (2018) oraz „Wybuch wyobraźni. Poezja Anny Świrszczyńskiej wobec reprodukcji życia społecznego” (2022), a także licznych artykułów poświęconych m.in. współczesnej poezji kobiet i teorii feministycznej. Od 2014 roku współpracuje z prof. Luce Irigaray i prowadzi stronę internetową filozofki: workingwithluceirigaray.com. Publikowała m.in. na łamach „Pamiętnika Literackiego”, „Tekstów Drugich”, „Wielogłosu” i „Znaku”. Członkini redakcji „Praktyki Teoretycznej”.
Barbara Rojek
studiuje polonistykę i filozofię, pisze teksty krytycznoliterackie, redaguje „Mały Format”. Współzałożycielka Kwadratu Poezji Najnowszej na Uniwersytecie Warszawskim. Mieszka w Warszawie.
redakcjaBarbara Rojek
korekta Jakub Nowacki

Katarzyna Szopa

„Wybuch wyobraźni. Poezja Anny Świrszczyńskiej wobec reprodukcji życia społecznego”, Wydawnictwa Instytutu Badań Literackich, seria Lupa obscura, Warszawa 2022.

POPRZEDNI

szkic  

„Jestem baba” i feminizm społecznej reprodukcji

— Katarzyna Szopa

NASTĘPNY

recenzja  

„Wywiady korsarskie o polityce i życiu”, czyli Chat PPP

— Tomasz Kozak