fbpx
Ładowanie strony
Logotyp magazynu Mały Format

Od dziecka nie lubiłem pracy, którą musiałem wykonywać w ogrodzie warzywnym w latach 90. Być może była mi obca, ponieważ nie rozumiałem ówczesnej gospodarki rodzinnej, której ważny element stanowiło rolnictwo na własne potrzeby. Nasza rodzina zawsze gromadziła zapasy żywności, choćby takie jak przetwory warzywne w słoikach (zwane „zakatkami” lub „zakrutkami”). I faktycznie, fajnie było je mieć, ale wkładanie tak dużego wysiłku w ich produkcję wydawało mi się nieuzasadnione.

Moja uporczywa niechęć do tego rodzaju pracy fizycznej miała nieco istotniejszą przyczynę niż zwykłe dziecięce kaprysy i lenistwo. Pedagogika – książki edukacyjne, filmy animowane, kino, encyklopedie dziecięce – zaszczepiła w nas, dzieciach lat 80., postępowe, racjonalistyczne postrzeganie świata.

Produkcja rolna, jak pisano w książkach, powinna być prowadzona przez pracowników kompleksu rolno-przemysłowego. Po co te wszystkie ogromne traktory i kombajny, zdumiewające swoją mechaniką, które widziałem w encyklopediach, na Wystawie Osiągnięć Gospodarki Narodowej ZSRR (ВДНХ) i na pochodzie pierwszomajowym? Dlaczego nie używa się ich po to, żeby wszystko można było kupić w warzywniaku koło domu?

Dlaczego te gospodarstwa się rozpadły? Takie pytanie też mi się nasunęło. Na własne oczy widziałem przecież w albumach fotograficznych zdjęcia wypasionych, zautomatyzowanych kołchozów mięsnych i mlecznych. Strony „Modelist-Konstruktor” (Моделист-конструктор), czasopisma, które prenumerował mój ojciec, były pełne kolorowych zdjęć nowych, niemal zrobotyzowanych modeli maszyn rolniczych. Co się z tym wszystkim stało?

Seria pudełek na zapałki „Maszyny rolnicze-78”

Ręczna praca fizyczna w rolnictwie wydawała mi się zupełnie nieuzasadniona w obliczu posiadanych wcześniej informacji. Było w niej coś chtonicznego. I niewłaściwego.

Na własne oczy widziałem zdjęcia wypasionych, zautomatyzowanych kołchozów mięsnych i mlecznych

*

Mój ojciec pracował z zaawansowaną technologią – uczestniczył w tworzeniu prototypów samolotów w ANTK Antonow. Z jego strony mamy całą dynastię Antonowców – mój dziadek i babcia poznali się, gdy zamieszkali w hotelu robotniczym fabryki samolotów podczas wielkiej fali urbanizacji lat 50. Kult lotnictwa w naszej rodzinie był wtedy potężny. Myślę, że to też przyczyniło się do powstawania swego rodzaju postępowego światopoglądu. Moje domowe biurko zdobiła wielkoformatowa czarno-biała fotografia samolotu Mrija podczas jego słynnego lotu z promem kosmicznym Buran na pokładzie. Samoloty marki „An” były dumą naszej rodziny… A w latach 90. mój ojciec musiał produkować w fabryce łopaty i motyki z lotniczego tytanu. Na potrzeby produkcji rolnej na własne potrzeby.

Siły wytwórcze społeczeństwa gwałtownie uległy degradacji. Trudno teraz znaleźć jakiekolwiek dane, ale nie jest tajemnicą, że w okresie akumulacji pierwotnej kapitału to rolnictwo na własne potrzeby pomagało przetrwać tysiącom rodzin. Dla sterników młodego kapitalizmu był to oczywiście dar od losu. Chałupnicza praca w przydomowych ogródkach pełniła funkcję wypuszczania pary z rozgrzanego do czerwoności kotła eksperymentów ekonomicznych przeprowadzanych na ludności. Zamiast zwrócić się ku praktykom solidarności i zbiorowego oporu, ludzie poszli do przydomowych ogródków i dacz, otwierając sobie drogę do indywidualnego zbawienia – autowyzysku po godzinach. Strajki w swojej masie jakoś ominęły moje dzieciństwo, podczas gdy rolnicza harówka była stale obecna. I irytująca.

Lot samolotu An-225 „Mrija” z „Buranem”

Jeśli gospodarka kraju, przy obecnym poziomie techniki – z takimi ciągnikami, kombajnami, fabrykami – nie może zapewnić ludności podstawowych produktów w odpowiednich ilościach i po przystępnych cenach, to coś jest nie tak. Takie podejrzenie wkradło się do mojego dziecięcego umysłu.

Fakt, że wykształceni, wykwalifikowani obywatele wysoko zurbanizowanego, uprzemysłowionego i zaawansowanego technologicznie państwa zostali zmuszeni(!) do prymitywnej(!) pracy chłopskiej, obejmującej również pracę dzieci, to hańba dla systemu.

*

Niełatwa i głęboko irracjonalna rzeczywistość lat 90. weszła w ostry konflikt z wielkomiejską kulturą radziecką i pedagogiką wieku dziecięcego. Nasze pokolenie było przygotowywane do zupełnie innego życia, na pewno nie do chałupniczej pracy ręcznej. Pomyślmy chociaż o podręcznikowym monologu Alicji z filmu „Gość z przyszłości”, w którym dziewczyna z 2084 roku opowiada swoim kolegom o przyszłości. Bohaterami naszych czasów są inżynierowie, polarnicy, naukowcy, lekarze, piloci. I, oczywiście, kosmonauci.

„Ludzkość ma przed sobą gwiezdną przyszłość” – twierdziły ilustrowane książki dla dzieci z lat 80. Do dziś pamiętam ze szczegółami zdjęcia spaceru kosmicznego Leonowa z mojego ulubionego albumu, wydanego w naprawdę dobrej jakości. Dla nas, dzieci, wydawało się to normą, choć w rzeczywistości graniczyło z fantastyką.

Pomyślcie tylko! Jeszcze kilkadziesiąt lat temu na wsiach tego zacofanego agrarnego kraju królowało średniowiecze, a teraz – kosmos i lotnictwo! Moi dziadkowie byli pokoleniem, które po raz pierwszy po tysiącleciach niezmienionego wiejskiego stylu życia, dzięki urbanizacji lat 50. oderwało się od ziemi. Ta metafora – „oderwanie od ziemi” – doskonale opisuje ową dynamikę.

Kultura, wykształcenie, myślenie abstrakcyjne, praca w rozwiniętych przedsiębiorstwach i instytucjach, czas wolny, mobilność społeczna i geograficzna oderwały od ziemi i od swoich „korzeni” jeszcze wyżej pokolenie moich rodziców – dzieci wczorajszych chłopów. Wsiadasz na przykład do samolotu i po kilku godzinach lotu nad chmurami jesteś w Erywaniu! Moi rodzice należeli do popularnej wówczas subkultury turystycznej. Ich pionierki zostawiały ślady raków na lodowcach Kaukazu, których istnienia przykuty łańcuchem do pola ukraiński chłop jeszcze trzy, cztery dekady wcześniej nawet by nie przypuszczał. To nie przypadek, że rodzice poznali się w pociągu, w drodze na południowoosetyjski obóz górski Torpedo, gdzie zjeżdżali młodzi ludzie z całego Związku Radzieckiego. Pojawiły się nowe poziomy wolności w dosłownym znaczeniu tego słowa: ludzie szybko przedzierają się przez przestrzeń daleko i szeroko, głęboko i w górę. Medycyna, higiena, rekreacja, sport zrywały odwieczne kajdany czasu, wydłużając ludzkie życie o dziesiątki lat. Nigdy nie było tak niespotykanego postępu.

Logicznie rzecz biorąc, nasze pokolenie powinno było pójść o krok dalej. Kultura i pedagogika tamtych czasów przygotowywały nas do oderwania się od ziemi i przeniesienia w przestrzeń kosmiczną. A jeśli nie, to przynajmniej do tego, że tutaj, na powierzchni Ziemi, liczba tych stopni wolności będzie rosła, a my sami, z naszą wiedzą i pracą, będziemy nadal poszerzać zakres ludzkich możliwości. Wydawało się, że nie ma w tym nic niemożliwego.

Kultura i pedagogika tamtych czasów przygotowywały nas do oderwania się od ziemi i przeniesienia w przestrzeń kosmiczną

Ale historia potoczyła się inaczej. W latach 90. ubiegłego stulecia zostaliśmy – wszystkie trzy pokolenia – sztywno przybici do ziemi. Do ręcznego pługa, do którego zaprzęgnięto ludzi.

*

(Późno)radziecka pedagogika była niesamowicie odlotowa. Oprócz znanego aspektu humanistycznego – tych samych kreskówek, które do dziś psychologowie radzą pokazywać dzieciom – cechowała się wyraźnym dydaktycznym ukierunkowaniem na postęp. Dzieci kształcono na ciekawe świata, w którym dociekliwy umysł ucieleśnia hasło oświecenia: świat jest dostępny ludzkiemu poznaniu i zmienia się pod presją ludzkiej wiedzy i nauki.

Na rzekach buduje się elektrownie, energia trafia do huty, która wytapia stal, metal trafia do nowych turbin, maszyn i kombajnów, kombajny obrabiają pola, produkty rolne ciężarówki przywożą do miasta. Samoloty szybują w przestworzach. Ale to tylko punkt pośredni, dalej jest kosmos, który mamy już na wyciągnięcie ręki. Futurystyczne miasta, samochody w kształcie kropli, komputery. Jedno naturalnie i logicznie wynika z drugiego.

Urbanistyka naszych miast, zwłaszcza Kijowa, już wtedy wyglądała jak coś z przyszłości. Modernistyczna architektura nowych dzielnic, neokonstruktywistyczne formy uniwersytetów, szpitali i kin, huczące arterie komunikacyjne – wszystko to wzmacniało przekonanie o nieuchronności postępu.

Hotel „Salut”, Kijów, zdjęcie z lat 80. XX wieku

W moim osobistym doświadczeniu to poczucie postępu było szczególnie odczuwalne. Nasza rodzina zamieszkała w nowym wieżowcu na Batyjewej Horze, z widokiem na całą stolicę. Miasto, z jego wieżowcami, placami budowy, trasami szybkiego ruchu i światłami, pulsowało jak na dłoni. Prawie co 15 minut na horyzoncie – niemal na wysokości oczu – lądowały lub startowały samoloty z lotniska w Żulianach. Taki obraz świata, równolegle wyjaśniany, podpowiadany przez książki i filmy, nie mógł nie trafić do dziecięcej wyobraźni.

Wizualność, która zajmowała ważne miejsce w radzieckim procesie wychowawczym, była bardzo bliska obrazom, jakie kreśliło przed dziećmi życie w wielkim mieście. Student z tubą pod pachą idzie w kierunku instytutu budownictwa. Widać, że będzie architektem lub inżynierem, projektującym nowe dzielnice i elektrownie. Robotnicy budowlani w kaskach obrabiają beton, który po zastygnięciu przeobrazi się w nowe wieżowce. Kierowcy, nauczyciele, uczniowie, sportowcy – wszystkie te codzienne sceny z życia miejskiego potwierdzały to, co widzieli i co przeczytali, więc chętnie w niego wierzyli.

Samo miasto było czasami postrzegane jako projekt – plan wymyślony przez ludzki umysł i wcielony w rzeczywistość. W literaturze edukacyjnej dla dzieci często ilustrowano to czarno-białymi rysunkami, jak w szkicach Kijewprojektu; w albumach fotograficznych zamieszczane były soczyste lomograficzne i wysokoziarniste obrazy najbardziej zaawansowanych zjawisk życia społecznego; dostrzegaliśmy to też za oknem – w widokach gdzieś z lotu ptaka – skąd można było uchwycić pełną skalę planu przekształcenia przyrody.

Na tych samych stronach encyklopedii i innych książek powoływani byli do życia hutnicy, polarnicy, geolodzy i marynarze okrętów podwodnych. Wyobraźnia z łatwością to rysowała i umieszczała na odpowiedniej półeczce światopoglądowej. Co charakterystyczne, praktycznie żadna z naprawdę ważnych sfer ludzkiej aktywności – czy to praca i nauka, czy twórczość i przyjaźń – nie została przekreślona, wyciszona lub zapomniana. Światopogląd, który z powodzeniem się w nas ukształtował, można nazwać modernistycznym. Być może jest to właśnie ten światopogląd, o którym niestrudzenie mówił Ewald Iljenkow – wewnętrzny świat niewyalienowanego, niesfragmentowanego, integralnego człowieka. Nawet jeśli ten człowiek dopiero zaczynał się formować.

Światopogląd, który z powodzeniem się w nas ukształtował, można nazwać modernistycznym

W postrzeganiu historii edukacja dawała jasny obraz przeszłości, teraźniejszości i przyszłości – od dinozaurów i ludzi pierwotnych po elektrownie atomowe, zautomatyzowaną produkcję i kolonizację innych światów. Jeszcze kilka pokoleń wcześniej ogromna większość dzieci w tym kraju nie miała ani takiej wiedzy, ani takiej świadomości, ani takiego poczucia nowoczesności. W czasach mojego dzieciństwa pedagogika, w stosunkowo krótkim okresie, wystarczająco dopracowała już swoje umiejętności w zdobywaniu umysłów młodych ludzi skalą myślenia historycznego.

To, co oczywiście trudno nam było pojąć w tym czasie, to fakt, że nasze dzieciństwo było projektem. Złożonym projektem inżynierii społecznej. Z inkubatorów społecznych, w pozytywnym i postępowym znaczeniu tego słowa, mieli wyłonić się ludzie, którzy byli w stanie nadal iść naprzód w nieznane, w przyszłość tylko nieznacznie zarysowaną przez szkice wizjonerskich wychowawców. A to mieliśmy zrobić lepiej niż nasi poprzednicy.

Mogę przypuszczać, że wielu ludzi ze starszych pokoleń, ukształtowanych przez pedagogikę radziecką – choć w różny sposób w różnych okresach – miało podobne poczucie dynamiki otaczającego ich świata, historyczności i postępu, które przeniosło ze sobą w dorosłość. Bez wątpienia okoliczności życia w tamtym systemie dokonywały korekt, wymuszały bardziej cyniczne spojrzenie na rzeczywistość i jej perspektywy, ale przejście przez taką edukację nie mogło się odbyć bez pozostawienia śladu. Można sobie tylko wyobrazić, jak trudno było im, już dorosłym, wychowanym na wartościach postępu, wpasować się w nową rzeczywistość lat 90. XX wieku: z bandytyzmem, oszustwami na szczególnie dużą skalę, rozkradaniem na złom zaawansowanych fabryk, a w konsekwencji chałupniczym rolnictwem na własne potrzeby.

*

Konflikt między pedagogiką postępu a nową rzeczywistością rynkową nie mógł trwać długo. Po zmianie bazy nastąpiła zmiana nadbudowy, kulturę nowoczesności zastąpiła postmoderna – z reklamą, patriotyzmem, religią, tradycją, konsumpcją. I żaden z tych elementów nowej kultury nie był w stanie racjonalnie uzasadnić swojego istnienia – postulowano je aksjomatycznie i to wystarczyło.

Całe dziedziny życia ludzkiego, takie jak produkcja, praca i nauka, zaczęły wypadać z pola widzenia. Same zasady i do niedawna jasne cele ulegały rozmyciu. Rzeczywistość wydawała się fragmentaryczna. Jak mozaiki w kalejdoskopie, różne rzeczywistości medialne zmieniały się niemal codziennie, tworząc coraz to nowe kombinacje luźno ze sobą powiązane.

Całe dziedziny życia ludzkiego, takie jak produkcja, praca i nauka, zaczęły wypadać z pola widzenia

Czas przestał być linearny, współrzędne się pomieszały i trudno już zrozumieć, od czego zacząć i w jakim kierunku ostatecznie powinien zmierzać świat. Co charakterystyczne, w takich płynnych „układach współrzędnych” sama idea postępu, zarówno naukowo-technicznego, jak i społecznego, wyparowała. Kryteria oceny zniknęły, wycofując się pod presją relatywizmu. Stare książki, encyklopedie próbowały jeszcze walczyć o swoje prawo do racjonalnego opisywania i systematyzowania otaczającego je świata, ale jak mogły się przeciwstawić tyranii telewizji i jaskrawych, importowanych obwolut?

Jeśli chodzi o ideę przyszłości, to również ona została szybko utracona. Przyszłość pojawiała się w zagranicznych filmach, animacjach, grach komputerowych, ale nie jako idea. Był to brutalny cyberpunk, pozostający w jaskrawym kontraście z przyszłością z radzieckiej pedagogiki – przyszłością jako projektem.

Kraj trwał i konsumował. Smukłe linie modernistycznego miasta wypełniał spontaniczny handel uliczny, targowiska tureckich ubrań, gdzie kijowianie całymi dniami ugniatali stopami płynną błotną papkę. Odradzała się duchowość, w kijowskim planetarium wyświetlano chrześcijański film animowany „Klub Superksiążki”, a na ulicach pojawiali się kaznodzieje Białego Bractwa. Ludzie praktycznie przestali się ruszać – krajowe lotnictwo upadało. Wraz z odradzaniem się tradycji rodziny robotników i inżynierów wracały również do pierwotnego zajęcia swoich przodków – pracy fizycznej na roli.

Patrząc z perspektywy czasu, można powiedzieć, że tego utraconego poczucia postępu bardzo nam dziś brakuje. Współrzędnych nadal jeszcze nie odnaleziono, a oszalała z permisywizmu postmoderna skacze w dzikim tańcu, tratując całe miasta i pokolenia, odbierając rozum i łamiąc losy.

Nie chodzi o nostalgię za przeszłością, której powrót nie wchodzi w rachubę – nie można wejść dwa razy do tej samej rzeki. Chodzi o to, że warto byłoby nakreślić szkice nowej nowoczesności, w której sieć współrzędnych znów stałaby się możliwa, a zatem możliwa stałaby się także sama idea postępu, perspektywa, dzięki której można się poruszać. Będzie ona zasadniczo różna od wszystkiego, co było wcześniej, i niech tak będzie! Ale z przeszłości, z tej percepcji postępu, z kultury, z pedagogiki mamy coś, co możemy zabrać w przyszłość. A upokarzający prymitywny wysiłek rolniczy… należy pozostawić w ilustrowanych encyklopediach, gdzie jest jego miejsce.

 

Tłumaczenie z wersji rosyjskiej, przekład porównany z wersją ukraińską.

Andrij Mowczan
Jest lewicowym ukraińskim aktywistą i komentatorem. Od 2014 r. mieszka w Hiszpanii, gdzie otrzymał azyl polityczny po fizycznych atakach ze strony ukraińskiej skrajnej prawicy.
Andrzej W. Nowak
Dr hab., prof. UAM, pracownik Wydziału Filozofii UAM. Pracuje na pograniczu filozofii kultury i filozofii nauki i techniki. Zainteresowany społecznym i politycznym wymiarem technonauki. Ważną częścią jego zainteresowań są badania kontrowersji naukowo-społecznych i procesów wytwarzania lęków, wątpliwości i ignorancji. Próbuje łączyć ontologiczną wrażliwość posthumanizmu z prometejską obietnicą nowoczesności i Oświecenia. Popularyzator na gruncie polskim teorii nowoczesnego systemu-świata Immanuela Wallersteina, szczególnie zainteresowany studiami nad półperyferyjnością. Autor książek Wyobraźnia ontologiczna. Filozoficzna (re)konstrukcja fronetycznych nauk społecznych i Podmiot, system, nowoczesność oraz współautor wraz z K. Abriszewskim i M. Wróblewskim książki Czyje lęki? Czyja nauka? Struktury wiedzy wobec kontrowersji naukowo-społecznych, autor kilkudziesięciu artykułów naukowych, aktywny uczestnik życia naukowego i publicznego, okazjonalnie publicysta, obecny także w blogosferze.
redakcjaAndrzej Frączysty
korekta Lidia Nowak
POPRZEDNI

szkic  

Bachmutskie czasopismo „Zaboj” – kronika socjalistycznej ukrainizacji Donbasu

— Andrij Mowczan

NASTĘPNY

szkic  

Dydaktyka i dialektyka

— Ewald Iljenkow