fbpx
Logotyp magazynu Mały Format

W 1953 roku w Ira­nie do­cho­dzi do za­ma­chu stanu, w wy­ni­ku któ­re­go ze sta­no­wi­ska pre­mie­ra usu­nię­ty zo­sta­je Mo­ham­mad Mo­sad­degh, wy­bra­ny w de­mo­kra­tycz­nych wy­bo­rach dwa lata wcze­śniej. Mo­sad­degh musi odejść, bo pod­niósł rękę na rzecz świę­tą – irań­ską ropę kon­tro­lo­wa­ną przez Bry­tyj­czy­ków od 1901 roku, kiedy to bry­tyj­ski biz­nes­men Wil­liam Knox D’Arcy uzy­skał kon­ce­sję na po­szu­ki­wa­nie, po­zy­ski­wa­nie i sprze­daż ropy naf­to­wej znaj­du­ją­cej się na te­re­nie Per­sji. Od pierw­szej wojny świa­to­wej zaj­mo­wa­ła się tym An­glo-Per­sian Oil Com­pa­ny, prze­mia­no­wa­na póź­niej na An­glo-Ira­nian Oil Com­pa­ny, bar­dzo uczci­wie dzie­lą­ca się zy­ska­mi z rzą­dem per­skim – 16% dla Per­sji, 84% na konto bry­tyj­skiej kor­po­ra­cji. Kon­ce­sje na wy­do­by­cie bez­sku­tecz­nie pró­bu­je cof­nąć w la­tach trzy­dzie­stych Reza Szah Pah­la­wi, po ne­go­cja­cjach udaje mu się nie­znacz­nie po­pra­wić wa­run­ki, lecz prawo do wy­do­by­cia wciąż po­zo­sta­je w bry­tyj­skich rę­kach. Re­gu­lar­nie po­wra­ca­ją rów­nież wąt­pli­wo­ści do­ty­czą­ce tego, na ile uczci­wie kor­po­ra­cja spra­woz­da­je osią­ga­ne zyski i czy Per­sja, a potem Iran, nie są przez Bry­tyj­czy­ków okra­da­ne.

Z tego wzglę­du w 1951 roku Mo­ham­mad Mo­sad­degh wzywa An­glo-Ira­nian Oil Com­pa­ny do au­dy­tu, chce skon­tro­lo­wać po­ziom wy­do­by­cia i zyski, nie ukry­wa rów­nież, że pla­nu­je re­ne­go­cjo­wać umowy. Mos­sa­degh idzie za przy­kła­dem Ró­mu­lo Gal­le­go­sa – pre­zy­den­ta We­ne­zu­eli, któ­re­mu w 1948 roku udaje się prze­for­so­wać równy po­dział zy­sków po­mię­dzy pań­stwo a ame­ry­kań­skie przed­się­bior­stwo Cre­ole Pe­tro­leum Cor­po­ra­tion (a który jesz­cze w tym samym roku stra­ci wła­dzę w wy­ni­ku za­ma­chu stanu). Bry­tyj­czy­cy od­ma­wia­ją za­rów­no oka­za­nia do­ku­men­ta­cji, jak i ja­kich­kol­wiek roz­mów re­ne­go­cja­cyj­nych, w wy­ni­ku czego Ma­dżlis, irań­ski par­la­ment, jesz­cze 1951 roku pod­pi­su­je usta­wę na­cjo­na­li­zu­ją­cą irań­ską ropę. Wiel­ka Bry­ta­nia na­kła­da na Iran em­bar­go i roz­po­czy­na blo­ka­dę irań­skich por­tów, przy­go­to­wu­jąc się do prze­pro­wa­dze­nia za­ma­chu stanu, do któ­re­go doj­dzie pół­to­ra roku póź­niej – przy współ­pra­cy CIA i MI6. Żeby przy­go­to­wać grunt pod zmia­nę wła­dzy, za­czy­na­ją pro­wa­dzić ope­ra­cje pro­pa­gan­do­we na­kie­ro­wa­ne na osła­bie­nie po­zy­cji pre­mie­ra, roz­po­wszech­niać in­for­ma­cje o jego rze­ko­mej współ­pra­cy z ko­mu­ni­sta­mi i przed­sta­wiać go jako za­gro­że­nie dla irań­skiej de­mo­kra­cji. Ame­ry­ka­nie i Bry­tyj­czy­cy prze­ku­pu­ją klu­czo­we osoby w irań­skim rzą­dzie, woj­sku i me­diach, wy­wo­łu­ją pro­te­sty i za­miesz­ki – wszyst­ko po to, żeby zdys­kre­dy­to­wać i osła­bić Mo­sad­de­gha, któ­re­go rząd osta­tecz­nie zo­sta­je oba­lo­ny 19 sierp­nia 1953 roku. Peł­nię wła­dzy w Ira­nie przej­mu­je szah Mo­ham­mad Reza Pah­la­wi, o któ­rym trzy de­ka­dy póź­niej Polki i Po­la­cy będą czy­tać w książ­ce Ry­szar­da Ka­pu­ściń­skie­go.

Udział służb ame­ry­kań­skich i bry­tyj­skich w ope­ra­cji nie był za­sko­cze­niem dla ni­ko­go za­in­te­re­so­wa­ne­go te­ma­tem, choć CIA do swo­je­go udzia­łu przy­zna­ła się do­pie­ro w sześć­dzie­sią­tą rocz­ni­cę za­ma­chu. W 2013 roku od­taj­nio­no do­ku­men­ty, z któ­rych wy­ni­ka­ło, że za­mach stanu prze­pro­wa­dzo­no pod ame­ry­kań­skim kie­row­nic­twem, po za­twier­dze­niu na naj­wyż­szych szcze­blach wła­dzy. Ope­ra­cja CIA no­si­ła kryp­to­nim „TPA­JAX”, a Bry­tyj­czy­cy na­zy­wa­li ją „Ope­ra­tion Boot”. Do­ku­men­ty, do któ­rych mamy dziś do­stęp są w swo­jej wy­mo­wie jed­no­znacz­ne – pa­da­ją w nich wprost takie frazy jak „Kam­pa­nia za­in­sta­lo­wa­nia pro-za­chod­nie­go rządu w Ira­nie” i „przy po­mo­cy le­gal­nych lub pół-le­gal­nych środ­ków spo­wo­do­wa­nie upad­ku rządu Mos­sa­de­gha i za­stą­pie­nie go pro-za­chod­nim rzą­dem pod prze­wod­nic­twem Szaha” (tłum. HW).

Iran nie był oczy­wi­ście ani pierw­szy, ani ostat­ni. Po­dob­ną ope­ra­cję ame­ry­kań­skie służ­by pro­wa­dzi­ły rok póź­niej w Gwa­te­ma­li, kiedy w wy­ni­ku woj­sko­we­go za­ma­chu stanu oba­lo­ny zo­stał Ja­co­bo Ar­benz Guzmán. Guzmán rów­nież był de­mo­kra­tycz­nie wy­bra­nym pre­zy­den­tem, i row­nież pod­niósł rękę na to, na co ręki pod­no­sić nie wolno – ame­ry­kań­ską kor­po­ra­cję Uni­ted Fru­its Com­pa­ny, która była naj­więk­szym po­sia­da­czem ziemi w Gwa­te­ma­li. W wy­ni­ku re­for­my rol­nej Guzmán za­czął wy­własz­czać kor­po­ra­cję z le­żą­cych odło­giem ziem i prze­ka­zy­wać je bez­rol­nym chło­pom, co go­dzi­ło w ame­ry­kań­skie in­te­re­sy i sta­no­wi­ło nie­bez­piecz­ny pre­ce­dens. Na prze­strze­ni kilku lat Gwa­te­ma­la, z kraju, o któ­re­go ist­nie­niu jesz­cze w la­tach czter­dzie­stych więk­szość Ame­ry­ka­nów nie miała po­ję­cia, stała się ba­stio­nem Związ­ku Ra­dziec­kie­go i nie­bez­piecz­nym ośrod­kiem po­łu­dnio­wo­ame­ry­kań­skie­go ko­mu­ni­zmu. Wy­ma­ga­ło to oczy­wi­ście in­ter­wen­cji ame­ry­kań­skich służb i za­in­sta­lo­wa­nia no­we­go rządu.

Guzmán był demokratycznie wybranym prezydentem i podniósł rękę na to, na co ręki podnosić nie wolno – amerykańską korporację United Fruits Compan

 

Ame­ry­ka pa­trzy na resz­tę świa­ta

W ko­lej­nych de­ka­dach Stany Zjed­no­czo­ne „in­ter­we­nio­wa­ły” w dzie­siąt­kach kra­jów – ze szcze­gól­nym upodo­ba­niem w pań­stwach Ame­ry­ki Po­łu­dnio­wej i Bli­skie­go Wscho­du. Na uwagę za­słu­gu­je an­glo­ję­zycz­na Wi­ki­pe­dia, w któ­rej ar­ty­kuł o ame­ry­kań­skim za­an­ga­żo­wa­niu w „zmia­nę re­żi­mów” opa­trzo­ny zo­stał notką re­dak­tor­ską o tym, że może być zbyt długi, żeby dało się wy­god­nie go czy­tać i spraw­nie po nim na­wi­go­wać. An­glo­ję­zycz­ni wi­ki­pe­dy­ści na­li­czy­li na prze­strze­ni ostat­nich stu pięć­dzie­się­ciu lat ponad sie­dem­dzie­siąt in­ter­wen­cji mię­dzy­na­ro­do­wych pro­wa­dzo­nych przez ame­ry­kań­skie służ­by.

O tym wszyst­kim pisze John Per­kins, autor książ­ki „Hit­man. Nowe wy­zna­nia eko­no­mi­sty od brud­nej ro­bo­ty”. Opi­su­je on swoją rolę w pro­ce­sie, który w na­ukach spo­łecz­nych na­zy­wa­ny jest „im­pe­ria­li­zmem eko­no­micz­nym”, a mó­wiąc wprost – w go­spo­dar­czym wy­zy­ski­wa­niu kra­jów ubo­gich przez kraje bo­ga­te. Za­ma­chy stanu są osta­tecz­nym roz­wią­za­niem, gdy skut­ku nie przy­nio­są znacz­nie bar­dziej sub­tel­ne me­to­dy dzia­ła­nia. Naj­pierw do kra­jów pe­ry­fe­ryj­nych wy­sy­ła się eko­no­mi­stów i kon­sul­tan­tów, któ­rzy przy­go­to­wu­ją od­po­wied­nie ana­li­zy. Sza­cu­ją po­ten­cjał roz­wo­jo­wy in­we­sty­cji in­fra­struk­tu­ral­nych – w drogi, ko­le­je, sieci ka­na­li­za­cyj­ne czy elek­trycz­ne – i przed­sta­wia­ją je lo­kal­nym wła­dzom. Za­chę­ca­ją do ko­rzy­sta­nia z po­ży­czek z Banku Świa­to­we­go, Mię­dzy­na­ro­do­we­go Fun­du­szu Wa­lu­to­we­go czy USAID, z któ­rych można sfi­nan­so­wać in­we­sty­cje zle­ca­ne na­stęp­nie ame­ry­kań­skim kor­po­ra­cjom. Obie­cu­ją, że długi bez trudu spła­co­ne zo­sta­ną z przy­szłych zy­sków i owo­ców wzro­stu, które wy­strze­lą w nowej zmo­der­ni­zo­wa­nej go­spo­dar­ce. Wkrót­ce oka­zu­je się jed­nak, że ko­rzy­ści są mniej­sze niż prze­wi­dy­wa­ne, a ubo­gie pań­stwa nie mają z czego spła­cać za­dłu­że­nia. Przed­sta­wia się wów­czas plany re­struk­tu­ry­za­cji długu, re­ne­go­cju­je się wa­run­ki spła­ty w za­mian za, na przy­kład, prawa po­szu­ki­wa­nia złóż ropy naf­to­wej czy wy­do­by­cia in­nych za­so­bów na­tu­ral­nych, osta­tecz­nie ce­men­tu­jąc za­leż­ność kra­jów ubo­gich od świa­to­wych im­pe­riów. Taką rolę „eko­no­mi­sty od brud­nej ro­bo­ty”, jak sam sie­bie ty­tu­łu­je, w całej ope­ra­cji od­gry­wał John Per­kins. Ofi­cjal­nie był za­trud­nio­ny jako głów­ny eko­no­mi­sta w mię­dzy­na­ro­do­wej fir­mie con­sul­tin­go­wej – nie­ist­nie­ją­cej dziś Chas. T. Main. Od lat sie­dem­dzie­sią­tych po­dró­żo­wał służ­bo­wo do In­do­ne­zji, Pa­na­my, Ekwa­do­ru czy Iranu, fa­bry­ko­wał ana­li­zy, fał­szo­wał licz­by, prze­ko­ny­wał pre­zy­den­tów i ich do­rad­ców do in­we­sty­cji, na któ­rych za­ra­bia­ły głów­nie za­chod­nie kor­po­ra­cje lub lo­kal­ne elity nad­zo­ru­ją­ce.

 

Pol­ska spo­glą­da na Stany Zjed­no­czo­ne

Pierw­sze wy­da­nie książ­ki Per­kin­sa po­ja­wi­ło się na pol­skim rynku w 2006 roku za spra­wą Wy­daw­nic­twa Emka, na okład­ce lek­tu­rę po­le­ca­ła „Ga­ze­ta Praw­na”. W 2017 roku uka­za­ło się wy­da­nie dru­gie, roz­sze­rzo­ne o hi­sto­rie z pierw­szej de­ka­dy XXI wieku, które wy­prze­da­ło się w ca­ło­ści i wró­ci­ło na rynek wraz z do­dru­kiem pod ko­niec ubie­głe­go roku. Wszyst­ko to po­mi­mo nie­wiel­kiej obec­no­ści książ­ki w me­diach – krót­kie re­cen­zje uka­za­ły się w „Rze­czy­po­spo­li­tej” oraz na por­ta­lach Spra­wy NaukiForum Pol­skiej Go­spo­dar­ki. Nikły od­dźwięk może być za­ska­ku­ją­cy, bio­rąc pod uwagę fakt, że w Pol­sce mie­li­śmy do­świad­cze­nia z „eko­no­mi­sta­mi od brud­nej ro­bo­ty”. Choć Per­kins o nich nie wspo­mi­na, bo nie pra­co­wał w Eu­ro­pie Środ­ko­wo-Wschod­niej, pi­sa­ły o nich w la­tach dzie­więć­dzie­sią­tych pol­skie ga­ze­ty – po­tocz­nie i po­gar­dli­wie na­zy­wa­jąc ich „bry­ga­da­mi Mar­riot­ta”. Ty­tu­ło­wa­ni w ten spo­sób od nazwy luk­su­so­we­go war­szaw­skie­go ho­te­lu, w któ­rym kwa­te­ro­wa­li się za­gra­nicz­ni kon­sul­tan­ci Banku Świa­to­we­go i in­nych mię­dzy­na­ro­do­wych or­ga­ni­za­cji, so­wi­cie opła­ca­ni, nie­ma­ją­cy po­ję­cia o pol­skiej kul­tu­rze i go­spo­dar­ce, pi­sa­li ana­li­zy i eks­per­ty­zy o ni­kłej war­to­ści me­ry­to­rycz­nej.

Nikłe reakcje na książkę mogą być zaskakujące, biorąc pod uwagę fakt, że w Polsce mieliśmy doświadczenia z »ekonomistami od brudnej roboty«

Książ­ka Per­kin­sa nigdy nie stała się rów­nież istot­ną lek­tu­rą pol­skiej le­wi­cy, jak sądzę z dwóch po­wo­dów. Po pierw­sze Per­kins nie jest na­ukow­cem, a „Wy­zna­nia eko­no­mi­sty od brud­nej ro­bo­ty” nie mają z na­uko­wo­ścią nic wspól­ne­go. Wy­kształ­co­nych czy­tel­ni­ków będą razić bra­kiem źró­deł, swo­bod­nym żon­glo­wa­niem ter­mi­na­mi, które w na­ukach spo­łecz­nych mają swoje pre­cy­zyj­ne de­fi­ni­cje, nie­odwo­ły­wa­niem się do żad­nych istot­nych au­to­ry­te­tów aka­de­mic­kich czy luź­nym au­to­bio­gra­ficz­nym sty­lem, w któ­rym prze­my­śle­nia au­to­ra swo­bod­nie mie­sza­ją się z nar­ra­cją po­li­tycz­no-hi­sto­rycz­ną. Wszyst­ko to spra­wia jed­nak, że dla prze­cięt­ne­go czy­tel­ni­ka bez dy­plo­mu z nauk spo­łecz­nych jest to książ­ka straw­na i zro­zu­mia­ła, w prze­ci­wień­stwie do prac uzna­nych ba­da­czy ta­kich jak Im­ma­nu­el Wal­ler­ste­in czy Samir Amin, któ­rzy piszą o tym samym, tyle że w ry­go­rze aka­de­mic­kim.

Jest to zie­ją­ca dziu­ra w na­szej de­ba­cie pu­blicz­nej – nie mamy w Pol­sce le­wi­cy wy­ra­sta­ją­cej z toż­sa­mo­ści kla­so­wej, zdro­we­go roz­sąd­ku czy oczy­wi­ste­go od­ru­chu sprze­ci­wu wobec mi­liar­de­rów i kor­po­ra­cji. W istot­nej czę­ści le­wi­cę two­rzą sie­ro­ty „Ga­ze­ty Wy­bor­czej” – wy­cho­wy­wa­ni i kształ­to­wa­ni in­te­lek­tu­al­nie przez idee li­be­ra­li­zmu, które coraz bar­dziej roz­jeż­dża­ły się z rze­czy­wi­sto­ścią. Droga na lewo pro­wa­dzi­ła przez lek­tu­ry, de­ba­ty czy wy­kła­dy na uni­wer­sy­te­tach. Ze wzglę­du na po­ko­le­nio­wą dy­na­mi­kę i sta­wia­nie mło­dych le­wi­cow­ców w roli wraż­li­wych ide­ali­stów nie­ma­ją­cych po­ję­cia o twar­dych re­aliach rze­czy­wi­sto­ści byli oni zwią­za­ni nie­ustan­nym po­czu­ciem, że na każdą sta­wia­ną le­wi­co­wą tezę trze­ba mieć przy­go­to­wa­ną tecz­kę z przy­pi­sa­mi. Wszyst­ko to do­pro­wa­dzi­ło do oko­pa­nia się w na­uko­wym żar­go­nie, w świe­cie badań, ana­liz i zło­żo­nych teo­rii spo­łecz­nych, po­gar­dza­nia sze­ro­ko ro­zu­mia­nym po­pu­li­zmem. A w tym oko­pie na takie lek­tu­ry jak książ­ka Per­kin­sa nie ma szcze­gól­nie miej­sca.

Nie mamy w Polsce lewicy wyrastającej z tożsamości klasowej, zdrowego rozsądku czy oczywistego odruchu sprzeciwu wobec miliarderów i korporacji

Po dru­gie zaś w Pol­sce Stany Zjed­no­czo­ne wciąż jawią się jako wiel­ki so­jusz­nik zza oce­anu. Bez wzglę­du na zmia­ny w rzą­dach na prze­strze­ni ostat­nich trzy­dzie­stu lat, od mo­men­tu trans­for­ma­cji je­ste­śmy jego naj­wier­niej­szym uczniem i przy­kład­nym pu­pi­lem. Już pod ko­niec 1989 roku by­li­śmy je­dy­nym kra­jem bloku so­wiec­kie­go, który w ra­dzie bez­pie­czeń­stwa ONZ po­parł in­wa­zję Sta­nów Zjed­no­czo­nych na Pa­na­mę. Jak wspo­mi­nał Zdzi­sław Naj­der, Pol­ska w la­tach dzie­więć­dzie­sią­tych była na za­cho­dzie Eu­ro­py po­strze­ga­na jako „pudło re­zo­nan­so­we Ame­ry­ka­nów”. De­ka­dę póź­niej jako je­dy­ny kraj eu­ro­pej­ski, nie li­cząc Wiel­kiej Bry­ta­nii, do­łą­czy­li­śmy do Sta­nów Zjed­no­czo­nych w pro­wa­dzo­nej na Irak in­wa­zji.

 

Białe plamy

Wie­dza na temat im­pe­ria­li­zmu Sta­nów Zjed­no­czo­nych jest w na­szym kraju nikła – do tego stop­nia, że wspo­mi­na­nie o prze­pro­wa­dza­nych przez CIA za­ma­chach stanu bywa trak­to­wa­ne jako fol­go­wa­nie teo­riom spi­sko­wym. Wielu kla­sycz­nych po­zy­cji na temat ame­ry­kań­skiej po­li­ty­ki mię­dzy­na­ro­do­wej nigdy nie wy­da­no, nie­licz­ne pu­bli­ko­wa­no jesz­cze w la­tach sie­dem­dzie­sią­tych i osiem­dzie­sią­tych, były więc z za­ło­że­nia od­rzu­ca­ne jako na­rzę­dzia PRL-owskiej pro­pa­gan­dy.

Można wspo­mnieć cho­ciaż­by książ­kę „Otwar­te żyły Ame­ry­ki Ła­ciń­skiej”, na któ­rej wzno­wie­nie cze­ka­li­śmy w Pol­sce czter­dzie­ści lat. To spi­sa­na przez Edu­ar­do Ga­le­ano bru­tal­na hi­sto­ria im­pe­ria­li­zmu w Ame­ry­ce Po­łu­dnio­wej, która stała się bi­blią tam­tej­szej le­wi­cy. Żywy i do­sad­ny język opi­su­ją­cy wy­zysk i be­stial­ską prze­moc uwo­dził tych, któ­rzy wi­dzie­li je każ­de­go dnia – w fa­we­lach w Rio, cal­lam­pas w San­tia­go de Chile czy bar­ria­das w Limie. W Pol­sce „Otwar­te żyły…” rów­nież prze­szły bez echa, bo Pol­ska leży w Eu­ro­pie, a co za tym idzie li­be­ra­lizm go­spo­dar­czy uka­zał się jej w zu­peł­nie in­nych sza­tach. Po­mi­mo bru­tal­no­ści na­szej trans­for­ma­cji, jako kraj pół-pe­ry­fe­riów do­świad­czy­li­śmy li­be­ra­li­zmu w nieco bar­dziej cy­wi­li­zo­wa­nej, sub­tel­nej for­mie. Nie pry­wa­ty­zo­wa­no u nas wody jak w Chile czy  Bo­li­wii, a Stany Zjed­no­czo­ne nie pro­wa­dzi­ły w Eu­ro­pie Wschod­niej wła­snej szko­ły dla lo­kal­nych bo­jow­ni­ków, któ­rej ab­sol­wen­ci po­peł­nia­li póź­niej lu­do­bój­stwa czy zbrod­nie prze­ciw­ko ludz­ko­ści, jak miało to miej­sce w Pa­na­mie. Wła­śnie dla­te­go w na­szej czę­ści świa­ta le­wi­ca może być trak­to­wa­na jako nurt, który obiet­ni­ce li­be­ra­li­zmu po­tra­ko­wał bar­dziej po­waż­nie niż sami li­be­ra­ło­wie. W Ame­ry­ce Ła­ciń­skiej li­be­ra­lizm przy­jął formę „nie­wol­nic­twa na plan­ta­cjach i w ko­pal­niach, na­giej, ni­czym nie­zbu­fo­ro­wa­nej wła­dzy bo­ga­tych nad bied­ny­mi, eks­plo­ata­cji ludzi i na­tu­ry – do krwi i do ostat­niej wy­ja­ło­wio­nej z soków pię­dzi ziemi”[1]. Jak uj­mu­je to Ja­ro­sław Pie­trzak, to co w Pol­sce czy sze­rzej „w cen­trach sys­te­mu mogło być je­dy­nie czczą czy nie­speł­nio­ną obiet­ni­cą li­be­ra­li­zmu, na ibe­ro­ame­ry­kań­skich (jak i in­nych zresz­tą też) pe­ry­fe­riach ka­pi­ta­li­zmu było jaw­nym kłam­stwem i kpiną w żywe oczy”[2].

O tych kłam­stwach i kpi­nach pisze wła­śnie Per­kins. Pisze nie­nau­ko­wo, uprasz­cza­jąc zło­żo­ne pro­ce­sy go­spo­dar­cze, pro­po­nu­jąc na­iw­ne roz­wią­za­nia. Mimo to ofe­ru­je syn­te­zę glo­bal­nej po­li­ty­ki im­pe­ria­li­zmu, która nie od­bie­ga istot­nie od tego, co wy­ni­ka z prac ce­nio­nych eko­no­mi­stów czy so­cjo­lo­gów. Je­że­li chce­my mieć w Pol­sce le­wi­cę inną niż aka­de­mic­ka, mu­si­my na­uczyć się takie książ­ki cenić.

 

[1] Ja­ro­sław Pie­trzak, „Smut­ki tro­pi­ków”, Książ­ka i Prasa, War­sza­wa 2016, s. 24.

[2] Tamże.

John Perkins

„Hitman. Nowe wyznania ekonomisty od brudnej roboty”, tłum. Krzysztof Krzyżanowski, Wydawnictwo Studio Emka, Warszawa 2023, 423 strony.

Hu­bert Wal­czyń­ski
ab­sol­went Lon­don Scho­ol of Eco­no­mics i Szko­ły Głów­nej Han­dlo­wej, eko­no­mi­sta, pu­bli­cy­sta, dzia­łacz OZZ Ini­cja­ty­wa Pra­cow­ni­cza. Uczy eko­no­mii w 2. Spo­łecz­nym Li­ceum Ogól­no­kształ­cą­cym w War­sza­wie.
redakcjaAndrzej Frączysty
korekta Lidia Nowak

John Perkins

„Hitman. Nowe wyznania ekonomisty od brudnej roboty”, tłum. Krzysztof Krzyżanowski, Wydawnictwo Studio Emka, Warszawa 2023, 423 strony.

POPRZEDNI

recenzja  

Wracać wciąż do wraku

— Zofia Jakubowicz-Prokop

NASTĘPNY

recenzja  

Wsłuchując się w ziemię

— Katarzyna Koza