Przemysław Suchanecki „Łucznik”, Fundacja Kontent, Kraków 2024, 55 stron.
– [Barbara Rojek] Bez mikrofonu to nie ma takiego pewnego namaszczenia, ale nie dążymy dzisiaj do żadnego namaszczenia, także ja sobie pozwolę zacząć bez namaszczenia. Natomiast, jak etykieta spotkań nakazuje, najpierw wszystkich Państwa serdecznie powitam na spotkaniu z Przemkiem Suchaneckim o książce „Łusznik”, które dzisiaj mam przyjemność poprowadzić. Spotykamy się tutaj dzięki uprzejmości Turnusu na Wolskiej, który coraz kolejny użyczył nam swojej przestrzeni, a także dzięki funduszom z Miasta Stołecznego Warszawy. I dzisiejsze spotkanie jest ostatnim z cyklu spotkań poetyckich, które Mały Format za te fundusze zorganizował. Ja sobie pozwolę Przemka pokrótce przedstawić. Mój rozmówca Przemek Suchanecki debiutował w 2019 roku swoją pierwszą książką „Wtrącenie…”
– [Przemysław Suchanecki] „Wtracenie”.
– „Wtracenie”, tak, przepraszam. Na koncie poza tym ma jeszcze dwie książki „O” oraz „Na rogu”, no i dzisiaj interesującego nas „Łucznika”, który okazał się nakładem wydawnictwa Kontent zupełnie niedawno. Poza tym mogę powiedzieć, że Przemek również tłumaczy z angielskiego, m.in. na przykład Ashbery’ego, z takich dźwięczących pewnie wszystkim znajomą nazwisk. No, więc witamy Przemka serdecznie. No i nim zaczniemy rozmowę, to poproszę Cię o przeczytanie paru rzeczy, żeby tak nie pracować na sucho.
– Dobry wieczór wszystkim.
[czytanie autorskie]
– Dobra, dzięki bardzo. No to tak, zacznę od takiego pytania, może dość trywialnego, ale które się jakoś nieodłącznie nasuwa. Czyli właśnie o owego łucznika. Ten łucznik nie pojawia się w książce wielokrotnie, ale pojawia się wyraźnie, bo łucznik znajduje się tutaj na ładnej okładce Tortelliniego. Jest dość niewidoczny z przodu, ale bardzo widoczny jest z tyłu. No i łucznik się pojawia w otwierającym wierszu. Dobrze, że przeczytałeś „Łucznik w porze nocy”. Łucznik nie jest żadnym bohaterem, który nam w tej książce towarzyszy, nie jest konkretnym bohaterem, jest pewną figurą, która ją otwiera. No i jakieś tam domysły mogę snuć, ale chciałam takie otwarte pytanie postawić o tego łucznika. Przecież nie musisz na nie tak zupełnie wszystkiego odpowiedzieć, może do niektórych rzeczy jeszcze potem podochodzić, ale jakieś wskazówki, dlaczego on do tego tytułu się dostał?
– Ja sobie tę postać pomyślałem trochę jako punkt wyjścia, trochę jako taką figurę, która prowadzi cały ten późniejszy pęd przez świat, w którym ta książka tak naprawdę jest. Ten wycinek świata, doświadczanego przez półtora miesiąca pisania tej książki. On nie pojawia się później i to, co jest zabawne, to, że na tej okładce… Inaczej: historia tej okładki jest taka, że ja po prostu Grześkowi Tortelliniemu wysłałem kilka okładek książek z międzywojnia, które znalazłem na jakiejś grupce typu „Polska Okładka 1917-1949”, coś takiego. Bo chciałem, żeby ona miała taki sznyt właśnie taki starodawny, trochę awangardowy. I ten cały zawijas, który tutaj widać na tej okładce, to jest właśnie kreacja Grzesia plus te fonty, które on gdzieś skanował po jakichś dziwnych klaserach lat 60. z typografiami, ale sam ten łucznik został ukradziony z jednej z tych okładek, które Grześkowi wysłałem. I on to po prostu wyciął jakoś po swojemu i wrzucił. I on przedstawił mi cztery projekty okładek. Każdy był świetny i któregokolwiek bym nie wziął, to by było ok. Ale ten jeden mnie jakoś najbardziej zapadł i samą tą figurkę on wrzucił w inny projekt. Jakby potem to przyklejaliśmy strasznie.
I bardzo, bardzo mi to pasowało jako pewnego rodzaju wystrzał po prostu w skomplikowanie świata takim prostym jakimś, prostą wizją po prostu. I ta strzała, powiedzmy, gdzieś tam przelatuje przez różne elementy świata.
– Ja jak tego łucznika, tą samą już postać łucznika po raz pierwszy zobaczyłam, to mi się trochę skojarzył z chyba w Radomie przy fabryce, no właśnie rzeczonego łucznika jest taka rzeźba łucznika, która jest też podobna do tego łucznika, ale trochę inny kąt cięciwy. Natomiast jeśli się dopytam, jeśli chodzi o właśnie to nawiązywanie do tej awangardowej estetyki, to to jakby poza estetycznymi celami miało jakieś takie, że jakby to jest teraz, powiedzmy, jakiś taki trochę horyzont też poetycki, do którego nawiązujesz, czy niekoniecznie?
– Trochę tak, ale ja myślę, że to gdzieś tam zawsze było ze mną. Gdzieś tam te awangardy międzywojenna, awangarda francuska przełomu XIX-XX wieku, pierwsza połowa XX wieku w poezji i europejskiej, i gdzieś tam rosyjskiej też, i amerykańskiej. Także to jest taka dosyć szeroka tradycja, do której starałem się na różne sposoby nawiązywać. A że graficznie to też wszystko było ciekawie oprawiane, to jest inna i nie inna sprawa.
– Jasne, jasne. Jeśli chodzi o samą figurę łucznika, to mój jakiś taki, taka myśl po, powiedzmy, bardziej lub mniej wnikliwej pierwszej lekturze tej książki była taka, że to rozpoczęcie „Łucznika” się dość mocno odcina. Odcina się w zasadzie w takim znaczeniu, że wejście w tę książkę jest bardzo mocne i wskazuje dość konkretny klimat. Właśnie ten pierwszy wiersz z łucznikiem, potem ten wiersz „To prawda”, no i ten z klipem […] trochę wnosi taki, powiedzmy, ja tak sobie to nazwałam – taki paranoiczny trochę, taki klimat typu film noir, uciekanie, jakieś podglądanie. Może to nie są, no właśnie, oczywiście ja jestem odpowiada na to, że ty skontrujesz moje intuicje. Natomiast, że tak jakby wejście W „Łucznika” jest takim tym intensywnym napięciem, tam się pojawia ten łucznik, no a potem te, powiedzmy, fale napięcia, różnych takich intensywności w tej książce się zmieniają. Są takie momenty, gdzie na przykład wybrzmiewa bardziej taki ton doniosłości, a są takie momenty, gdzie raczej to jest opowieść o jakichś takich bardziej codziennych, bardziej przyziemnych rzeczach, które też są w jakiś sposób tą doniosłością czy wręcz nawet metafizycznością podbudowane. No i tak, ponieważ w tej książce też mamy możliwość przeczytać tekst Dawida Kujawy o tejże książce, no to tam Dawid wskazuje taki trop, że łucznik jest tym pewnym symbolem równowagi, sił, napięcia, cięciwy, takich rzeczy i wydaje mi się, że to trochę może jakoś tak porządkować tekturę tej książki. Nie wiem jaki ty masz stosunek z tego, co tam Dawid napisał – domyślam się, że aprobatywny, ale ten trop jakoś oczywiście… nie chodzi oczywiście, żeby nim całą książkę załatwiać, ale te właśnie różne zmiany napięcia – tak jak różnie napięta może być cięciwa łuku – jakoś to wydaje mi się ciekawe.
– Tak, znaczy mi w tym posłowiu Dawida bardzo gra ta reinterpretacja pojęcia baroku czy interpretacja w kontekście tego, co ja mam do powiedzenia, tam i ówdzie. Generalnie tak, nie mam większych zgrzytów z tym, co Dawid tam napisał.
– Tak się domyślam, nie było wbrew twojej woli tam.
– Ale tak, generalnie w założeniu mam granie różnymi rejestrami i zmienianie ich i jakie takie pewnego rodzaju falowanie tej treści, żeby nie zanudzić i samego siebie, i w gruncie rzeczy też czytelnika, który to będzie odbierał. Ale też z tym łucznikiem to jest kwestia trochę astrologiczna, bo pisałem to od pierwszego dnia sezonu strzelca, więc ja nie chciałem tej książki nazywać strzelec, bo to by było trochę zbyt krowia na rowie, więc nazwałem sobie tak. No i to jest właśnie to takie mylenie tropów, które lubię, które czasem zapędza ludzi, którzy się z tym chcą mierzyć w różne dziwne zakamarki. Rower, łucznik, masz yna do pisania, łucznik. Te skojarzenia tam różnie się bujają w różne strony. Ale tak, no tutaj mi się całkiem, myślę, dobrze jakoś tak, nie wiem, czy reprezentatywnie, czy jakoś tak jakbym może chciał w taki bardzo skupiony sposób – udało jakoś zsyntetyzować ten mój taki poetycki zamiar, czyli ująć to falowanie jakby rzeczywistości też i pomiędzy takim intymnym, wewnętrznym doświadczeniem i próbą pewnego opisu tego, co widzę. I jakby zderzenie tych dwóch wymiarów, takiego bardzo introspektywnego i ekstrawerytycznego.
– Tak, no tu rzeczywiście, jak już wspomniałeś o tym baroku, to w tej książce zaskakujące jest to, jak często się natykamy na takie pojawiające się znienacka metafizyczne stawki. Tak bym to nazwała, no nie? Chodzi mi o to, że po prostu natrafiamy nie zawsze tam, gdzie byśmy się spodziewali na przykład na zagadnienie harmonii albo jakieś takie, no właśnie frazy, które brzmią trochę jak z jakichś polskich starych poetów barokowych, ale są zawsze w takim kontekście, że są trochę przekręcone albo pojawiają się znienacka. No na przykład, nie wiem, na przykład mi się podobał wiersz „Morwa” , który jest podszyty taki doniosłym niepokojem i tam właśnie też – jeśli chcesz przeczytać, to bardzo, bardzo dobrze – a tam właśnie się pojawia ten wers, „[…]” i wydaje mi się, że właśnie też to myślenie o tym, gdzie tej harmonii nie ma albo gdzie ona mogłaby być jest takim, takim tematem, który napędza wiele tych wierszy i właśnie prowadzi cię do różnych, do różnych estetyk i rzeczy.
– To, tak, przytoczę go, żebyśmy nie byli gołosłowni. Dobrze, nie?
[czytanie autorskie]
No, tak… Trochę nie wiem jak na to odpowiedzieć, bo te pojęcia, takie duże pojęcia mi się czasem pojawiają po prostu tak jakby znikąd i też jest to element tego grania rejestrami. Też nie chcę z tego robić może takiego wytrychu na wszystkie pytania, że ja tak sobie gram po prostu, ale…
– Nie no, jasne, bo tu też jest to również przewrotne, że np. na początku „Łucznika” się pojawia sprawiedliwość – „nie ma sprawiedliwości” czy coś takiego – no i jest to zostawione jako taka bardzo wielka rzecz, ale z drugiej strony np. chyba pierwszą…
–Może to jest, może to jest jakiś element idealizmu, z którego się jakoś wyleczyłem czy leczę trochę. Że jakieś takie mierzenie się z tymi dużymi pojęciami, które tak naprawdę jest próbą ich, nie wiem, może nie obalenia, ale takiego trochę może obśmiania albo, nie wiem, uziemienia.
– No no, nie no, bo to właśnie buduje pewien taki jeden w swoim rodzaju nastrój, że natrafiamy na to takie wielkie rzeczy, ale one niekoniecznie prowadzą tam, gdzie byśmy się spodziewali. Bo np. w paru wierszach dalej pojawiają się ci sprawiedliwi bogowie znajdowani na ulicy, no i tak jakby tu nie dostajemy żadnej odpowiedzi na to, czym ci bogowie są, ani że jest to jakaś opowieść o tym, jak podmiot się dowiedział, czym ta sprawiedliwość jest, tylko jakieś takie momenty, w których ta rzeczywistość się wydaje może wzniosła, tak bym powiedziała. Ja myślę, że to wiesz najlepiej, ale…
– Mam wrażenie, że to jest jakiś taki rodzaj ruchu, który nie dąży do góry, który nie jest jakimś takim spinaniem się po tej drabinie doskonałości gdzieś tam, tylko ruchem jakby wyciągania z dołu, mam wrażenie.
– Wyciągania z dołu tych…
– Tej wzniosłości chyba. Czy wytwarzanie jej w inny sposób.
– No jasne, nie no, rozumiem, rozumiem. No też czasem te… Czasem mi się wydaje, że ten namysł właśnie nad takimi rzeczami typu jakaś harmonia, czy… Tak górnolotnie mówiąc, ale pomyślałam sobie teraz o tym wierszu „Głębokie komnaty, miękkie łóżka”, gdzie tam jakby też się pojawiają takie trochę rzeczy o godzeniu ze sobą różnych elementów, bo tam są te gresy i plisy, ale z drugiej strony to przechodzi w taki trochę horrorowo-piekielny ostatecznie anturaż i to też jakoś mi się wydawało ciekawe. Te ceramiczne zęby na parapetach. Wspaniała sprawa.
– No to też go przeczytam. Co się będę…
[czytanie autorskie]
– To też jakieś takie… pewną taką barokową grozę w sobie niesie.
– Tak, lubię też takie elementy, takiej zupy wierszowej gdzieś tam wrzucić, tego typu przyprawy wzięte z jakichś horrorów, czy jakichś gotyckich wyobrażeń po prostu. Coś takiego groteskowego po prostu czasem wrzucić. Staram się tego nie nadużywać, ale to dla takiego obrazu mnie gdzieś tam akurat spasowało.
– No tutaj Dawid Kujawa jakoś do tego obrazu bujania się na fotelu bez […] się przyczepił. I wydaje mi się, że jest to rzeczywiście o tyle ciekawe, że jakby już tak chcieć jakoś tę książkę jakoś zbierać razem, jeszcze mu coś dodatkowo o tym łuczniku powiedzieć […]. Powinien się tak, jak zresztą Dawid zrobił, pojawić się na fotelu, który nie ma […], co wymaga nieustannego panowania nad dwustronną energią, że tak powiem, i jest jednocześnie ryzykowne i, powiedzmy, adrenalinogenne. Trochę może tutaj być jakby korespondującą figurą czytanie.
– Z drugiej strony miałem wtedy po prostu w mieszkaniu, w którym już mieszkałem, fotel, na którym mogłem się bujać i który nie miał […]. Miał jakby taką ramę złożona z takich desek, które się po prostu uginały. Także… to nie jest tak jak na krześle, że się wychylam teraz i tak stoję tak równoważnie na dwóch nogach.
– Rozumiem, no to miałeś szczęście, że akurat taki fotel wówczas miałeś, który udało ci się zinterpretować w kluczu równowagi sił.
– Tak.
–Trochę mówiliśmy o tych barokowych rzeczach, ale też ja chciałabym się zahaczyć w taki… Jakby też widzę to wyraźnie, bo chciałabym cię zapytać o taki sznyt powiedzmy takiego religijnego anturażu trochę, który też u ciebie jest. I domyślam się, że jest to po prostu kolejny jakoś tam intrygujący cię rejestr, który możesz wyzyskiwać, też łączący się z wieloma rzeczami, o których już wcześniej trochę rozmawialiśmy. Natomiast właśnie na przykład takie wątki jak podążanie wąskim szlakiem świętego Jana od Krzyża, albo właśnie w wierszu „Ketoprofen”, który czytałem, że tam się pojawia to zagadnienie, że tutaj jest jakby wizja po ketoprofenie, albo wizja ascetyczna. I tak chciałabym cię zapytać, co w tym anturażu akurat jest intrygujące. Oprócz tego, że oczywiście on się w naturalny sposób z tą barokową estetyką jakoś łączy.
– No mogę powiedzieć tak: różne elementy duchowości z różnych stron mnie interesowały od co najmniej kilkunastu lat. I jakby też przez wychowanie powiedzmy w rodzinie buddyjskiej zostałem jakoś tam zaprogramowany. W jakiś sposób gdzieś tam te elementy wschodniej duchowości na mnie działały – czy wschodniej estetyki duchowej na mnie działały od dzieciństwa. Miałem okres bycia katolikiem, trochę może w kontrze do tego. Przez jakieś trzy lata bierzmowałem się z własnej woli, wszystko już po naturze. No i właśnie w okresie przygotowywania do tego bierzmowania czytałem różnych mistyków, i Tomasza z Kempis, i właśnie Świętego Jana od Krzyża. Jakby tam obraz sam tej drogi na górę Karmel, która wjeżdża taką wąziutką, prostą ścieżynką, którą bardzo trudno jest iść, bo jest dużo różnych odnóg, pokus i tak dalej, które gdzieś tam krętymi innymi ścieżkami wiodą różne zakamarki nieciekawe, odwodzące od szczytu tej góry Karmel… oczywiście ta droga na tą górę Karmel była w tym… nie pamiętam co to było za dzieło dokładnie, ale była taka duża, konkretna ilustracja tego całego rozkładu jakby tej góry i jak to wszystko wygląda. Tak jak u Tomasza Hobbesa była wizualizacja lewiatana, taka bardzo szczegółowa, tak samo było z tą górą Karmel. Ten obraz jakoś chyba wżarł mi się w mózg i w pamięć i we mnie pracuje cały jakiś czas, że po prostu się w tym wierszu konkretnym w taki sposób się jakoś pojawił, wskoczył mi do głowy i wlał się do tego tekstu przez głowę. To jest chyba dla mnie jakaś metoda ujmowania poprzez obrazy z tych różnych pism i pism duchowych, jakby próba ujęcia czegoś, co po prostu ciężko ująć w słowach, albo próba ujęcia jakiegoś dążenia etycznego, które jest bardzo trudne, coś w tym rodzaju.
– Ten wiersz z Janem od Krzyża jest w ogóle bardzo ciekawy, bo tutaj się pojawiają jeszcze Rabelais i Tasso, a to wszystko w jakimś takim niby… że tutaj tak naprawdę nigdy na żadnym rejestrze się nie zatrzymujemy, bo tutaj czytanie Rablego w autobusie, ale z drugiej strony jesteś tym właśnie wyplataczem wikliny, który plecie dla krów i kur.
– No nie wiem, może to jest jakaś po prostu moja metoda, mój sposób na uproszczenie, czy jakieś takie… nie wiem, może to jest jakiś wiersz programowy, bo kiedyś mówiłem coś takiego, że lubię patrzeć na pisanie wiersza jak po prostu na heblowanie deseczki w jakimś takim warsztacie, takim prostym, jak gdzieś tam w garażu sobie siedzę i coś tam sobie rzeźbię w drewienkach itd. i ciosam sobie jakąś małą figurkę. I to jest… jest mi to chyba wciąż jakiś bliski obraz, że jakoś w moim odczuciu to skonstruowanie wiersza jest dosyć prostą czynnością. I jakby tylko kwestia tego, na ile kunsztownie chcemy tam te szczególiki różne wy… wyciosać? Tak, wyheblować i tak dalej. W konfrontacji z tymi jakby większymi – czy wielkimi, czy większymi – nazwiskami, które gdzieś tam… […] to wielki poem o tej Jerozolimie, gdzieś tam Rabelais, ogromna proza o przygodzie jakiegoś tam stwora, czy tam… z różnymi dygresjami, obrazami i tak dalej. Monumentalne dzieło i w tym wszystkim gdzieś tam ktoś sobie siedzi i tam robi jakieś małe rzeczy po prostu.
– Tak, w tym wyplataniu słów dla krów i kur jest coś takiego bardzo pięknego. Piękna prostota, że to są właśnie te zwierzątka. Jeszcze pytając się o te religijne rzeczy, nie przywoływałam wiersza z derwiszem, wiszącym głową w dół. A to dlatego, że chciałabym jeszcze to zostawić na trochę inny wątek, bo tutaj w tym wierszu pojawia się właśnie derwisz modlący się po tym odwróconym zwisie. Nie tak jak ja się zazwyczaj kojarzy, bo pewnie większość z Państwa kojarzy wirujących derwiszy, ale rozumiem, że tacy derwisze, którzy się modlą do góry nogami, są rzeczywiście? Czy jest to tylko jakaś taka figura?
– No jest, no chyba… to jest znowu próba stworzenia czegoś, co nie istnieje.
– Ja się też jakby… nie potrzebuję tej absolutnie żadnego faktograficznego dowiedzenia się, że tacy derwisze istnieją, ale właśnie zostawiłam go na jeszcze trochę inny wątek, bo właśnie ten wiersz z derwiszem, wiersz z Blobem i wiersz z pacynką trochę mi się ułożył w taką jedną drogę tematyczną w tym znaczeniu, że to są wiersze, które… może ten z derwiszem paradoksalnie najmniej, ale ponieważ już wykorzystuję to zwisanie głową w dół jako pozycję, która też odwraca trochę usytuowanie w świecie jako figurę. No która mówi po prostu… opowiada o jakimś upozycjonowaniu podmiotu, ale to upozycjonowanie staje się takie nad wyraz namacalne, no nie? Czyli w wierszu Blob jest tamta opowieść o kimś, kto jest trochę w jakby takiej plastelinie, która go buforuje od świata, ale tak naprawdę jak się to czyta, to się nie wie, czy on naprawdę się znajduje w jakiejś takiej plastelinie, czy on po prostu tak odczuwa swoje bycie w sobie, no nie? I to jest strasznie ciekawe. A znowu na przykład w pacynce no to super figura, że pacynka jest tworzona przez ręce, które tam napotkała, no nie? Ale że jest to ta Pacynka zresztą, no przede wszystkim chcę po prostu wyartykułować, dlaczego mi się to podobało. Że jest to Pacynka zrobiona z gumolitu i gliny, co jakby trochę daje takie sugestie, że są to materiały łatwo modyfikowalne, ale z drugiej strony nie do końca modyfikowalne i to mi się wydaje super ciekawy wątek. T ego umieszczania podmiotu w różnych fizycznie odmiennych stanach i tak dalej.
– Tak, zaraz to rozwinę, tylko przeczytam te trzy wiersze.
[czytanie autorskie]Ja bym to widział tak, że ta pacynka i ten derwisz, trochę korespondują ze sobą. To są jakby figury podmiotu, który czuł się ograniczony i nagle robi się coś absurdalnego. Pokazuje fucka gdzieś tam z góry. I taki raczej sowistrzalsko-psoczny. I robi się co chce. A ten blob to jest jakby przeciwna figura. Czuje się taki ograniczony cały czas. I ten proces wyzwalania się z tego stanu ma o wiele dłuższy okres niż to, co można zrobić w takim pojedynczym geście zawiśnięcie w powietrzu z głową w górę. Przecież ten podmiot w tej „Pacynce” porusza się bardzo powoli tak naprawdę, żeby cokolwiek sprawdzić.
– Podmiot w pacynce to jest poniekąd podatny na wpływy zewnętrzne. W ogóle jest to intrygujące, że chyba w tym wierszu z warzywami „Warzywa już nie śpią, przenikają w krew”. Tam się w ogóle pojawia takie zagadnienie bycia formą swojej treści. Tylko tam jest taka kwestia, że elementy tej treści bywają jakoś tak przygodne. „Czasem zaplącza się majak jakiś zlepek w treści”. I jest to bardzo tak wprost wyartykułowane. W takiej klasycznej, powiedzmy, dynamicznej opozycji formy i treści. Chyba jest to dość istotny dla „Łucznika” w ogóle temat powiedzmy, kształtowania czy kontrolowania swoich podmiotowości.
– Tak, od kiedy skończyłem filozofię to hylemorfizm bardzo mi pokłada myślenie.
– Rozumiem, rozumiem. Jeszcze tak właśnie w kwestii tych różnych specyficznych usytuowań podmiotów to jeszcze jest wiersz z Kędzierzynem Koźle, gdzie się pojawia motyw tego bardzo starego kilimu, który jest schowany, bezpieczny. Ja czytając ten wiersz miałam takie wrażenie, że ten podmiot poniekąd też by pragnął, tak jak ten kilim się tam schować i położyć do tej kuby, bo ten wiersz się tak kończy, że właśnie to tak jeszcze w kwestii tych różnych specyficznych ułożeń. Natomiast no właśnie układając sobie jakieś myślenie o „Łuczniku” zdecydowałam się że to jest pewnie taki prymitywny obraz, że skoro mamy tę stronę wzniosłości, tych wszystkich wielkich pojęć, nawet jeśli one nie odsyłają koniecznie tak, jak mówileś do góry, tylko są raczej wyciągane z dołu, no to w „Łuczniku” jest też bardzo powiedzmy solidna dawka takich rzeczy bardziej przyziemnych, bardziej codziennych, w których wzniosłość się jakoś tam wybija, ale mi w pamięci został taka zbitka wierszy właśnie, wiersz „Malachim” i wiersz „Dzwonił Tymon”, który, no właśnie chyba ten wiersz „Malachim” jest dla mnie jakiś taki najbardziej reprezentatywny, jeśli zachcesz przeczytać, to oczywiście zapraszam. Natomiast mi ten wiersz zapadł w pamięć jako wiersz, który opowiadając o tych sztampowych czynnościach, bo tak też zresztą tak to nazywasz, rzeczy bardzo zwykłe jak podlewanie kwiatka, lampa pobierająca prąd, ale te rzeczy tak jakby wybijają się z rzeczywistości jakoś tak mocniej niż mogłoby się wydawać i właśnie ja tak widzę w tym takie, ponieważ ten wiersz potem te zwykłe wydawałyby się czynności, zaczyna jakoś tak mieszać z na przykład Goplaną, to pomyślałam sobie, że no tak, no bo przecież w „Łuczniku” ta granica niesamowitości też jakby trochę tak zaczyna falować. To co wydaje się takie ontologicznie proste wybija się mocniej i potem już tak naprawdę nie do końca wiadomo, co jest niesamowite, a co nie. Ale czekam na komentarz, jak zawsze twój.
– To ja najpierw przytoczę.
[czytanie autorskie]Więc tak.
– Jestem ciekawa twojej egzegezy, bo może ja zarzuciłam takie prymitywne rozpoznanie.
– No właśnie prymitywne, ale jakby nie do końca złapałem, że coś faluje, tak? Nie, chodziło mi o to, że mi się w tym wierszu bardzo podobało to, że tam się pojawiają w jakimś takim z pełną podbitą niesamowitością takie zwykłe rzeczy, właśnie jak podlewanie kwiatka, jak ten sok itd. No i to jakby sobie trwa, ale na końcu opada, pojawia się Goplana, pojawiają się…
– To jest jezioro w Szczecinie.
– Tak, wiem, ale… Chętnie posłucham, co masz do opowiedzenia. Znaczy… Chyba, że to niekonieczne.
-Ja nie wiem, czy aż tak dużo. W sensie to po prostu… Ja nie lubię takiego pisania na zasadzie, no, dzieją się rzeczy i z samej procesji wydarzeń ma wynikać coś niesamowitego, bo jest jakiś tam tylko mały twist gdzieś, powiedzmy, że spojrzało mi, nie wiem, przypomniało mi się coś tam na przykład. No okej, ale przypomniało mi się coś tam, ale to przypomnienie zawsze coś zmienia i chciałem jakby zacząć jeszcze puścić trochę bardziej tę wodzę wyobraźni i poeksperymentować, zobaczyć, co to będzie zmieniało i w jaką stronę mnie zawiedzie jakby to następstwo różnych obrazów, przypomnień. No to jest to, co mówiłem o tym zetknięciu z introspekcji, czyli powiedzmy pamięci na użytek tej rozmowy z rzeczami, które się dzieją, ale które też jakby stoją w miejscu. Ten kwiatek, który ja podlewałem, on prawdopodobnie już w momencie, gdy go podlewałem już był martwy, bo go zaniedbałem na przykład. Po prostu nie… Nie, po prostu lubię udziwniać rzeczy. Lubię to tak robić, żeby to było smaczne po prostu, żeby miało jakiś szwung pewien, który właśnie z tej awangardowej poezji na przykład, nie wiem, Šalamuńskiej, Šalamuna czy z innych autorów, nie wiem, z Biedrzyckiego na przykład. Ostatnio parę dni temu zorientowałem się, że w czasie, gdy ja pisałem tę książkę, to wyszło już o „Wiosna Ludzi” Młosza Biedrzyckiego. I jakby to jest też dla mnie ciekawy klucz, żeby o tej książce opowiadać, bo też być może w pewnym sposobie modyfikacji obrazów jakoś tam zaczerpnąłem z tej książki czy w ogóle z poezji Miłosza – co było mi wcześniej wytykane, ale ja nie wiem, czy to było tak bardziej na zasadzie, że znamy się po prostu, razem się bujamy po Krakowie, czy się spotkamy, że przez jakąś dziwną osmozę sposób myślenia o wierszu Miłosza miałby na mnie spłynąć jakiś klimat. To nie do końca tak działa chyba, jak mi się wydaje, ale być może gdzieś tam jakiś rodzaj symbiozy pomiędzy „Wiosną ludzi” a „Łucznikiem” występuje. Ja nie umiem go określić.
– Ciekawe, że o tym mówisz, bo ja się przygotowując się do tego spotkania zaczęłam się trochę zastanawiać i też zdecydowałam się o to zapytać, jak to by się „Łucznika” w ogóle w perspektywie swoich poprzednich książek usytuował. Bo wydaje mi się, że np. od „O” widać bardzo wyraźne przesunięcie, że w „Łuczniku” dużo mniej sobie narzucasz formalnym ograniczeń. To jest taka prosta rzecz do zauważenia. I tak chciałam o to zapytać, jak widzisz te kolejne stopnie i kolejne z twojej książki.
Tak. Widzę i „Wtracenie” i „O” jako takie badanie gruntu, jako rodzaj jakiegoś takiego próbowania, co bym w ogóle chciał robić w tym pisaniu. Co mi wychodzi, co też na mnie działa, co ja widzę jako mocne w tym, co robię. I w „Na rogu” to poszło w jakąś taką bardzo żywiołową sytuację, nawet taką rozbujaną w różne strony. Bardziej zdyscyplinowane wiersze tam są i bardziej takie puszczające te wodze jednak, idące na żywioł. Wydłużanie zdania też mi się tam bardziej wgrało, w trzeciej książce. A tutaj jakby…Ja ją napisałem najszybciej ze wszystkich i mam wrażenie, że to jest jakiś rodzaj, nie wiem, dojrzenia pewnej wizji, czy dojrzałości pewnego sposobu pisania, który…jakby później nastąpiło takie, to ciężko mówić o tym, co dopiero nadejdzie, ale później nastąpiło gdzieś tam jakieś takie przewartościowanie, pójście w inną stronę, które też wynika z tych poprzednich rzeczy, ale nie jest nimi jednak. Trochę błądzę, ale tutaj mam wrażenie, że jednak ta książka jest trochę najbardziej skoncentrowana i skupiona z tych wszystkich elementów.
– Jakbyś jeszcze mógł, tak jak powiedziałeś, te pierwsze książki były bardziej badaniem gruntu, ale porzuceniem pewnych ograniczeń formalnych. Widzisz jako takie trochę, że już może nie jest ci to potrzebne.
– Miewałem w drugiej i trzeciej książce takie wiersze oparte na pewnym koncepcie, które nie są skatalogowaną formą wiersza typu sestyna, czy pantum czy coś, ale jest to jakaś taka forma, którą sam sobie wymyśliłem, że nie chciało mi się ćwiczyć z tymi formami klasycznymi.
– To na przykład te wiersze, które mają ograniczoną ilość elementów.
– Nie chciało mi się robić rzeczy, które zostały już wymyślone i ćwiczyć na ich podstawie, tylko sam sobie wymyślałem jakieś treściowe, formalno-treściowe, powiedzmy, wymagania obok tego wiersza. Tutaj odszedłem od tego faktycznie i chyba po prostu przystało mi to być potrzebne na tym etapie, żeby wyrażać pewne rzeczy.
– Jeszcze przyszło mi do głowy, tak jak zaczęłam ten niełatwy wątek tych przyziemnych rzeczy, żeby cię zapytać jeszcze o takie trochę wrzucenie do tej książki wiele z takich, powiedzmy, kumpelsko-autentycznych rzeczy typu nazwiska; imiona, nazwiska to są rzeczy najbardziej się wszystkim kojarzące. To są takie rzeczy, że czasem kto ma wiedzieć, ten wie, ale też oczywiście nie trzeba ich koniecznie rozumieć, ale też tu się pojawia wiele miast i polskich, i niepolskich, linii autobusowych itd. I to mnie interesuje. Czy ten czynnik przyprawienia tej książki trochę taką właśnie autentycznościową? Autentyczność to może nie jest najlepsze słowo, chodzi mi bardziej o to, że tu jest ten ślad codzienności, jakiejś takiej realności.
– No bo tak, jakby pisałem to w zasadzie w takim chyba maniakalnym stanie, że bardzo jakoś tak dużo pisałem i to, co tutaj jest, to jest 46 wierszy, ale było tego ponad 60 pisane w półtora miesiąca. Kilka wierszy dziennie, przynajmniej jeden dziennie przez ten czas. Niewiele było dni, kiedy nie pisałem nic. I zacząłem chyba po prostu bardzo intensywnie czytać świat dookoła. Więc to nie są, żaden z tych wierszy albo prawie żaden nie jest wzięty z jakiejś książki. Nie brałem słów z książek, bo są takie metody, że można sobie wiersze z innych wierszy sklejać albo z książek albo coś, takie kolażowe bardziej. Zdarzało mi się tak robić, owszem, wcześniej, ale teraz zacząłem po prostu nazywać i czytać elementy świata i z tego świata sobie zrobić tą książkę, z której składam te elementy. Poza na przykład wierszem „Życie galwanizowane”, gdzie ten temat z jakiegoś złota mi się narzucił. Zacząłem czytać na Wikipedii o złotnictwie i pewne pojęcia mi się gdzieś tam z tego researchu, powiedzmy, wyłoniły. Ale jakby początek był gdzieś tam, to co mi przychodziło do głowy, to mi się gdzieś tam sklejało i to naprawdę było często takie szycie z eteru, że sklejały mi się jakieś tam samogłoski i potem dorzucałem do nich spółgłoski i to były frazy potem, takie zbieranie z eteru tych pierwszych fraz. Nie wiem, jakoś mi to całkiem dobrze to wówczas szło – w tym sensie, że płynnie, sprawnie. Czy dobrze to już każdy sobie oceni.
– Chyba wiersz „Usta” jest taki dość reprezentatywny, bo tam tak rzeczywiście widać, że te kolejne frazy wydzielone w dwuwersy, czterowersy czy dłuższe fragmenty są jakimiś takimi fragmentami z różnych miejsc, z różnymi osobami. Fajnie to wygląda. Chciałam jeszcze zapytać właściwie o zakończenie samego „Łucznika”, bo ono się wydaje takie bardzo doniosłe i wydaje mi się, że jest to pewna taka doniosła, ale może nie tyle doniosłe, co odpowiadające trochę na jakieś takie właśnie te tematy metafizyczno-barokowe, jeśli tym się chcemy już posługiwać. Bo wiersz „Okup”, który jest prawie ostatnim wierszem, przedostatnim, który kończy się: „przychodzi czas, i puka młotek sądu” i wiersz „Proces”, który wyrzuca w jakieś takie trochę nieznane tymi czterema ostatnimi frazami.
– Znaczy, one są dosyć krótkie, więc ja je sobie pozwolę przytoczyć.
[czytanie autorskie]– Ja mam dosyć mgliste przemyślenia na temat tych wierszy i wydaje mi się, że to jest jakiś rodzaj dialogu z nowych czasowych odbiorem tego, co piszę. Takim odbiorem, który miałem czasami wrażenie, często ludzie nie rozumieją tego, co ja robię do końca i co ja chcę zrobić. I coś tam gdzieś ktoś zahaczy. Nawet w tekstach. Gdzieś dookoła coś jakby czasami ktoś coś złapie, ale jest to takie „nie rozumiem” albo jak ktoś mi mówi, nie wiem, nieoczytany… Nie lubię mi tak mówić, ale jest to pewien… Staram się nie czytać czy nie dawać swoich książek tylko ludziom, którzy są w naszym środowisku. Prezentować się osobom, które też nie do końca czytają wiersze. Jest to „nie rozumiem, nie rozumiem, nie rozumiem”. Jeszcze trochę jest męczące, ale jest. I nie wiem. Ja też osobiście jestem za lekturą, która rozumienie zakłada gdzieś dopiero na dalszym miejscu, ale nie może dlatego tak właśnie jest. Ludzie potem mówią mi, że nie rozumieją, bo sam tak piszę, że jakby sam sobie kopię ten grób, powiedzmy. Ale to nie jest każdy rejestr, w których można to odczytywać i jakoś przyswajać, więc być może tym wierszem ostatnim jakoś daje taki…
– Jest to intrygujące o tyle, że to się kończy tym takim już dobrze, takim, jakbyś mówił, że „w porządku i nie łam już sobie na tym głowy, biedny czytelniku”.
– Coś takiego mniej więcej. Nie ma co tu rozkminiać aż tak bardzo.
– Rozumiem, rozumiem. Tym bardziej pokuszę się jeszcze o zadanie pytania o decyzję, żeby wrzucić jakby na koniec tomiku taką, powiedzmy, quasi recenzję od Dawida Kujawy, bo jest to rzeczywiście… Już nieczęsto się obecnie zdarza, nie wiem, czy kiedyś się zdarzało częściej, żeby się pojawiały krytyczne posłowia w książkach. Na pewno w „Różaglonie” ostatnio Filipa Matwiejczuka w „KONTENCIE” były. Było posłowie Puldziana i Janickiego, dwa osobne, tylko to były mniej takie krytyczno-literackie, a bardziej takie literackie komentarze. Natomiast tutaj ze względu na to, że Dawid ma bardziej krytyczno-literackie jednak narzędzia u nich, to się czyta trochę jakby taką dołączoną recenzję. Chciałam cię zapytać po prostu o motywację czegoś takiego, czy to jest na tej zasadzie, że trochę traktujesz to jako taki… Odpowiem sobie sama, że nie zakładam, że traktujesz to jako klucz do „Łucznika”, bo nie sądzę, natomiast… Głos towarzyszący powiedzmy. Być może pierwszą i ostatnią recenzję.
– Nie życzę ci tego oczywiście, ale tak sobie o tym pomyślałam, że obecnie kiedy trudno jest, żeby książki dostawały nawet taki minimalny czasem te głosy krytyczne, to być może powinno być wskazane wręcz, żeby zapewnić sobie od razu jednego krytyka.
– Trochę tak. Nie wiem czy wiem, ale czuję, że Dawid czuje to co ja robię. Takie mam wrażenie przynajmniej. No ale też dlatego chyba, że „KONTENT” mi stworzy taką możliwość wydawnictwa. Dostałem pytanie od Radka Jurczaka, który tą książką opiekował, czy chce mieć posłowie bądź blurb. Nie chcę, ale posłowie najpierw miały takie „a nie…”, a potem „a dobra…”. Trochę to była spontaniczna decyzja. No i nie wiem, Šalamun też miał jakiś czas posłowia do książkę. Trochę też się nad tym zastanawiałem. Niech coś się o tym napisze po prostu. I tyle. Bez większego namysłu to sobie zaprojektowałem w ten sposób. I tyle właściwie. Blurby są ok, ale aż tak nie dopomagają, przynajmniej jeżeli chodzi o poezję.
– Często są aforystycznie ładne, ale nie do końca trafione.
– Jak ktoś lubi to spoko. Ja raz też spróbowałem z blurbami i doświadczyłem posiadania blurba.
– Doświadczyłem blurba. Dobra, droga publiczności. Ja się teraz zapytam, czy są jakieś pytania do towarzysza poety. Jeśli nie, to można jeszcze… Chcesz o coś zapytać ?
– [z Sali] No tak, co generalnie co przegapiłem?
– Bardzo dużo.
– Nie ma pakietu streszczającego.
– Codzienność, mistyka, nie wiem, falująca rzeczywistość.
– Ja w sumie bym chciałbym zapytać, to pytanie mi się wydawało ryzykowne pod koniec, jak rozmawialiście o tej współczesności. […] W takim rozumieniu, że jak słucham tutaj wierszy, to mi się kojarzy taki cytat z tego reżysera Eggersa, który mówił, że on nigdy nie chce nagrać filmu, który dzieje się tu i teraz. Jakby, że filmy kostiumowe to jest jedyna opcja, jaką on widzi do tworzenia, do reżyserowania. I mam wrażenie, że u ciebie też to trochę wybrzmiewa. Nawet w tym, że trochę chcieliśmy mieć tropy z „Łucznikiem”, zamiast strzelca, ale tutaj przy tej zmianie strzelca na łucznika zmienia nam się strzelec jako ten, który strzela na łucznika jako tego, który obsługuje łuk. Który obsługuje jakieś narzędzie. I to mi się grało jakoś z tym heblowaniem. Że to tworzenie wiersza to jest to heblowanie i jakoś tak czynnościowe, że to są jednak narzędzia, ale takie właśnie gdzieś rzemieślnicze, może samemu stworzone, ktoś w takim zaciszu własnego warsztatu, co by gdzieś wzmacniało to takie odbicie się od takiego „Łucznika” firmy, gdzie to w ogóle mówisz, że nie, to nie o to chodzi.
– To jest ciekawe, ja nie myślałem o tym w ogóle w ten sposób, ale tak, coś w tym jest. Strzelec jako pojęcie to jest bardziej desygnatem strzelca. Strzelec jest jakimś aktorem powiedzmy. Strzelec jest zdefiniowany poprzez czynność, a łucznik jest zdefiniowany właśnie poprzez to, co obsługuje. Także tak, jakby to by miało sens. Nie wiem, czy jestem w stanie do końca to rozwinąć teraz, bo jest to jakaś nowa perspektywa, którą mi otworzyłeś. Nowy kąt patrzenia, ale jest to na pewno ciekawe. Chyba jest mi to bliższa perspektywa niż takiego właśnie aktora, który jest zdefiniowany poprzez to.
– Możesz jeszcze coś przeczytać, żeby dokonać klamry kompozycyjnej.
[czytanie autorskie]Mocny wiersz na koniec, ładny wygłos. […] Dziękuję ci Przemku przede wszystkim, ale dziękuję też państwu za bycie z nami.
W trwającym roku proponujemy warszawskiej publiczności spotkania w ramach projektu „Nowe języki” – rozmowy z poetkami, poetami i osobami tłumaczącymi wiersze, reprezentującymi różne pokolenia i środowiska. Od pewnego czasu obserwujemy renesans Warszawy jako istotnego ośrodka poetyckiego, nie tylko ze względu na zamieszkujących ją twórców, ale także rosnącą świadomość wśród czytelniczek i czytelników. Chcemy być częścią tej zmiany i aktywnie wpływać na jej kształt.
Przemysław Suchanecki „Łucznik”, Fundacja Kontent, Kraków 2024, 55 stron.