fbpx
Ładowanie strony
Logotyp magazynu Mały Format

 

Antonioni

Drzewa toną w soli. Dziurka od klucza skomle.

Zostawił swoją łódź

w trzcinowisku, jej książka

i kretyńskie rękawiczki leżą, gdzie je rzuciła.

Za kanałem grasują tankowce, snują się

z północy na południe, ich nawoływania

biegną nad bagnami.

„Po co czekałaś, aż skończy się lato,

zanim przyjechałaś?” „Po co czekałeś, aż przyjadę,

skoro wolisz łódź od kobiety?”

„To nie tak było. To nie tak”.

„Idę”. „Odeślij samochód”.

„Razem z Sandrem? Chyba kpisz”. „Jest zimno”.

Srebrny samochód między topolami

jak ryba w trzcinach.

Ciągnie na miętówkach i bluesie

albo

Rwie fotografie dla zarobku

albo

Przysłano mu śmierć, właśnie ją rozpakowuje

albo

 

 

 

 

 

 

 

Grierson

Potem sieć uniosła się i opadła

w rytmie fal. Potem ciemna toń

rozogniła się raptownie, potem czerń.

Potem, w pełnej krasie, cała

w ogniu, srebrna w ogniu,

co odpiera czerń. Potem ogień

wzniósł się powoli,

tocząc bój o burtę łodzi.

Potem pokład i ładownia.

Potem śmierć poszła w tan

w srebrnych dekoracjach z szarymi mewami.

Potem niskie chmury, smugi światła,

łomot wysokich fal, zwichrzony kilwater,

a potem olejaki i herbatka.

 

 

 

 

 

 

 

Warhol

Stajemy się pomarańczowi. Stają się purpurowi.

Wrzeciono obraca skałę przeobrażoną.

Zapalając papierosa, on staje się nią.

Empire State przez cały dzień

staje się ciemny. Plaża, na niej bogowie

obracają się do siebie plecami,

kiedy każdy z nich kieruje twarz ku przybyszowi.

Dostawczak iskrzy i pluje, dwa

narożniki stereo stają się do czerwoności.

W blasku staje się niewyraźna, wygina się,

a ułamek sekundy obraca nią

w kolejnym cyklu ciemności.

Skrzeczą jak papugi, i tak samo perliście,

w pół przeobrażeni w ptaki.

Dwoje na sofie obraca fanzin,

mój drogi. Włączamy, wyłączamy, włączamy.

Peruka dryfuje, ona

staje się nim. On skrze-

czy pomarańczowy. My

dryfujemy do drzwi.

Staje się, obraca. Staje się jasne,

że świat, mimo wszystko,

stabilny jak Empire State,

kołysze się na wietrze.

 

 

 

 

 

 

Kurosawa

Miecz przesieki, umykający błysk.

Drżenie drzewa, zdławiony płacz.

Rzeczny cień, pełen kołczan.

Kurhany usypane z prochów, dawny wiatr.

Kurhany pogrzebowe, zimny wiatr.

Płonąca strzecha, dziecko biegnie.

Wózek grabieżcy, tysiąc popiołów.

Deszcz nad osadą, burzowy las.

Bogowie burz, duchy deszczu.

Niespokojni ojcowie, paleniska modlitw.

Sztandary w ruchu, stopione trony.

Krwawy plon, psia miska.

Kurhany usypane z prochów, dawny wiatr.

Kurhany pogrzebowe, zimny wiatr.

Złamany szczebel, powolne miażdżenie.

Księżycowe ostrze, zgnieciona czaszka.

Brat krwi, wzorzysta zasadzka.

Słoneczne monety, nawoływania ptaków.

Napięty łuk, biegnący mężczyzna.

Napięty łuk, podrygi ciała.

Napięty łuk, strumień z szyi.

Napięty łuk, strzaskane kolano.

Napięty łuk, przekłuta pierś.

Napięty łuk, napięty łuk.

Napięty łuk, napięty łuk.

Kurhany usypane z prochów, dawny wiatr.

Kurhany pogrzebowe, zimny wiatr.

 

 

 

 

 

 

Godard

– a ściany były białe bieluteńkie, przesłuchiwana

dziewczyna mówiła powoli,

ale jej słowa ginęły w huku wystrzałów

dobiegających z ulicy –

 

ścięty z nóg, w kawiarni, nijaki brązowy pokój

z ryczącym radiem, pojedyncze okno,

które wychodzi na zapuszczony ogród

i coś w rodzaju wybiegu dla kurczaków –

może tylko pijany, a może martwy –

 

„widzowie nie mogą tego wiedzieć

i tyle” / w drapaczu chmur, w windzie,

na dziewiętnastym piętrze

„W porządku, dwadzieścia tysięcy

to jak za bezcen”

– nie, przesłuchanie było dużo wcześniej.

Wyjechała z miasta –

skrzyżowanie nie

„jak” pajęczyna

wciąż łowi pociągi –

mosty, którymi jechał –

prawdziwie puste niebo

 

wszyscy reakcjoniści to tygrysy z papieru

 

– dotarła na most, nie wiedząc o tym,

ale było już za późno, mieli psy,

łatwizna, nawet bez reflektorów –

 

ale są też prawdziwymi tygrysami,

które pożarły miliony

„nie ma kina

bez płynących obrazów,

Godard niszczy kino”

ale z drugiej strony to tygrysy z papieru,

bo miliony są teraz u władzy

 

i coupé wśliznęło się

do morza w chłodnej cliché

Edwin Morgan
(1920–2010); jeden z najważniejszych poetów szkockich XX wieku. W 1937 roku podjął studia na Uniwersytecie w Glasgow, które przerwał trzy lata później, by wstąpić oddziału humanitarnego Royal Army Medical Corps. Po zakończeniu drugiej wojny światowej wznowił naukę, a następnie został wykładowcą akademickim. Rozgłos przyniosło mu wirtuozerskie uwspółcześnienie „Beowulfa”, które opublikował na początku lat pięćdziesiątych. Morgan jest autorem blisko trzydziestu książek poetyckich i eseistycznych, a także przekładów literackich. Jego twórczość obejmuje niezwykle szeroki wachlarz form i stylów: od sonetów i librett, przez lirykę konkretną, po jazzowo-poetyckie performanse i weird poetry. Tłumaczył na języki angielski i Scots, między innymi z rosyjskiego, węgierskiego, francuskiego, włoskiego, łaciny, hiszpańskiego, portugalskiego i niemieckiego. W 1999 roku rozstał pierwszym poetą-laureatem Glasgow.
Karol Poręba
krytyk literacki, edytor i tłumacz. Redaktor prowadzący w Wydawnictwie Ossolineum, a także redaktor serii poetyckiej Wygłosy. Asystent w Zakładzie Edytorstwa Instytutu Filologii Polskiej Uniwersytetu Wrocławskiego. Sekretarz redakcji „Czasopisma Zakładu Narodowego im. Ossolińskich” oraz redaktor afiliowany „Praktyki Teoretycznej”. Opracował tom „Na dzień dzisiejszy. Antologia tekstów krytycznych o poezji Jerzego Jarniewicza” (2022). Autor szkiców oraz artykułów poświęconych poezji XX wieku i współczesnej oraz socjologii literatury.
POPRZEDNI

varia poezja  

Ślady (w zimną noc mieszkamy z jeżami i kretami w łonie ziemi)

— Galina Rymbu

NASTĘPNY

varia poezja  

Wielki ping-pong

— Dominik Bielicki