fbpx
Ładowanie strony
Logotyp magazynu Mały Format

Kosmos Alexandra Klugego

Cykl tekstów poświęcony autorowi „Pożegnania z dniem wczorajszym".

Kliknij, by przeczytać pozostałe teksty z cyklu.

 

Dla Magica, mojej zuszki

RIMINI, 1930–1963

Cyrk to jedna z najbardziej udanych metafor kina. A Federico Fellini to jeden z najfajniejszych tatuśków dziesiątej muzy. Lubię myśleć o małym Federico, który na posadzce skromnej chałupki tworzy z zapałek czy innego badziewia wielkie cyrki i teatrzyki świata, a potem chce wpierdolić się w fikcję jeszcze intensywniej, więc pod osłoną nocy pakuje tobołek i zbiega z domu swojej biednej matki, żeby dołączyć do trupy clownów, żonglerów i innych świętych cyrkuśników. Kiedy po miesiącu przyprowadzają go karabinierzy, chłopiec nie okazuje skruchy. Po prostu nie mógł się powstrzymać. Matka Felliniego uważa to wspomnienie za bujdę, zmyślenie, idiotyczne wręcz szaleństwo. Tym bardziej trzeba się go trzymać. W 2024 roku, w zjebanym lekko momencie żywota mego, znajduję się pod cyrkową kopułą i nie opuszcza mnie nadzieja między innymi dlatego, że w historii zapisało się coś takiego jak ostatnia scena „8 i ½”. Chodzi w niej o to, że przytłoczony reżyser grany przez Marcella Mastroianniego zaczyna tańczyć w przestrzeni monumentalnej scenografii filmu, którego nie jest w stanie dokończyć, bo zaciął się w bezradności i wewnętrznych podróżach. Coś nie działa, czegoś się nie da, więc trzeba z tym poigrać. Marcello inscenizuje więc tany, ale nie tańczy sam – daje się wciągnąć w pląsające kółeczko złożone z clownów, arlekinów, mar przeszłości i przebierańców z wielkimi trąbami. I znowu – eskapistyczny zew, ostentacyjna fikcja na ratunek rzeczywistości. Fellini to egzystencjalna moc cyrku, cyrk-balsam i cyrk-szaleństwo. Ale są też inne cyrki, groźniejsze. Cyrki politycznie zorientowane, czasem kąśliwe, potencjalnie słodko niebezpieczne.

 

KLUGE, 1945

Ten cyrk, ten tutaj, ma swojego architekta. Znajdujemy się pod kopułą, którą wykoncypował Alexander Kluge. Jednym z punktów wejścia do jego biografii mógłby być fakt, że swoją powieść faction (fact + fiction) „Nalot na Halberstadt 8 kwietnia 1945” zaczyna od płonącego kina Capitol, choć historycznie bombardowanie przez aliantów jego rodzinnej miejscowości zaczęło się od żeńskiego liceum w zabytkowym centrum. „Byłem przy tym, kiedy 8 kwietnia 1945 roku coś takiego uderzyło w odległości 10 metrów”[i], wyznaje Kluge (rocznik 1932) w przedmowie do pierwszego wydania „Nalotu…” z 1977 roku. Jakakolwiek chronologia zostaje więc zastąpiona wymowną metaforą – nalot przerywający film „Powrót” z Paulą Wessely i Attilą Hörbigerem jest dla mnie najintymniejszym momentem tej powieści, która będąc serią zmontowanych obrazów, skutecznie umyka jakiemukolwiek mocnemu „ja” na rzecz zbiorowego doświadczenia mieszkańców Halberstadt. Łatwo mi sobie wyobrazić, jak młody Alexander chodzi do Capitolu. Może na coś z Heinzem Rühmannem, ukochanym aktorem Anny Frank? Albo Gustafem Gründgensem?? Czy Ferdinandem Marianem?! Tak samo łatwo mi sobie wyobrazić, jak trzynastoletni Alexander patrzy na płonący Capitol i świta mu już w głowie, że prawdę tego horroru będzie mógł opowiedzieć tylko poprzez zmieszanie jej ze zmyśleniem. Gest z płonącym kinem jako sceną inicjalną to pierwsza znaleziona przeze mnie w Kluge-aferze definicja cyrku. Bo cyrk jest wtedy, kiedy myślisz, że kinem da się załatwiać sprawy. Oddziaływać na rzeczywistość. I cyrk jest wtedy, gdy rzucasz się w fikcję, żeby wreszcie uporządkować fakty.

 

KLUGE, 1977

Inna definicja cyrku z powieści „Nalot na Halberstadt 8 kwietnia 1945”: cyrk jest też wtedy, gdy podczas bombardowań pewien chłopiec kompulsywnie czyta programy oper. Po co? Żeby nie słyszeć? Grać w głowie muzykę głośniejszą od bomb, przepowiadającą śmierć albo życie na ruinach? W ramach rozpostarcia nad sobą ochronnej, fikcyjnej (czyli cyrkowej) kopuły? Kluge go znał? Jeszcze w 1943 siedzieli razem w szkolnej ławce? To zrekonstruowana pamięć czy finezyjne zmyślenie? A może kolejny sarkofag własnych przeżyć?

 

KLUGE, 1966–1968

Zaproszeniem do cyrku jest film „Artyści pod kopułą cyrku: bezradni”. Kluge otworzył przede mną kopułę, zaprosił do pląsów, dał okazję, żeby wreszcie pochylić się nad własną bezradnością i własną cyrkowością. W 1968 roku na „Artystów…” spadł wenecki laur Złotego Lwa, następnie przestano przyznawać tę jedną z najważniejszych nagród na całe dziesięć lat. Fakt ten trzeba potraktować jako tąpnięcie wewnątrz przemysłu filmowego. Tym bardziej, że jedną z najistotniejszych cech Klugego jako twórcy, myśliciela i działacza są podejmowane przez niego próby oddziaływania na instytucje. Film „Artyści pod kopułą cyrku: bezradni” miał premierę dwa lata po debiutanckim „Pożegnaniu z dniem wczorajszym”, w którym młodsza siostra reżysera, Alexandra Kluge, grała Anitę G. – dziewczynę, która uciekła z NRD do RFN, żeby po prostu żyć i kochać. W debiucie autora „Nalotu…” intymne zbliżenia na twarz i godardowskie przebieżki po mieście kontrowane są scenami, w których bohaterka zderza się z zachodnioniemieckimi instytucjami państwowymi, a raczej – jest przez nie bezlitośnie mielona. Film jest przeszczepieniem ideałów francuskiej Nowej Fali na grunt niemiecki, a Anita G. mogłaby szukać szczęścia z intensywnością i marzycielstwem Anny Kariny, gdyby Kluge inwestował więcej energii w naiwność opowiadanej historii. Niestety, jej nowofalowy wigor zostaje stłamszony przez instytucjonalne potwory państwa. Losy podobnych tarć z maszynami władzy opowiadane są w „Artystach pod kopułą cyrku…”. Z tą różnicą, że tutaj z jednostkowej i niezłomnej dyrektorki cyrku Leni Peickert pączkującym ruchem wyrasta bohater zbiorowy – tytułowi artyści cyrku. Ludzie, którzy z różnych powodów znaleźli się pod kopułą. Którzy robią rzeczy karkołomne i chcą mieć z nich na chleb. Leni walczy o własne marzenia i ambicje, ale jest też ich świętą opiekunką. A także – bohaterką dramatu instytucjonalnego, z którą bardzo łatwo utożsamić się w Polsce 2024.

 

KOPUŁA, 2024

„Artyści pod kopułą cyrku: bezradni” dostępni są półlegalnie na platformie CDA. Tak więc ten tekst nie jest zaproszeniem do oglądania filmu, którego nie da się zobaczyć. Nie przemawia do was ktoś specjalnie wtajemniczony, szczodrze obdarowany przez nieodpisujących szarakom dystrybutorów. Od małego budowałem swoją kopułę dzięki torrentom, Chomikuj czy CDA. Kupowałem za mamine pieniądze prowadzone wtedy jeszcze przez kochającego Tsai Ming-lianga profesora Syskę „eKRANY”, podkreślałem mazaczkiem tytuły z erudycyjnych tekstów, a potem je piraciłem i oglądałem tak długo, że przespałem kilka klas swojej edukacji i teraz chujowo mówię po angielsku, nie znam polskiego oświecenia i losów Władysława Łokietka. Gdyby nie nielegal miałbym dziś zobaczonych około trzysta filmów. Najfajniejsze z nich zawdzięczałbym Nowym Horyzontom, na które trzeba oszczędzać jakieś pół roku, żeby pozwolić sobie na drogi karnet, drogie jedzenie i drogie nocowanie. A tak, jeszcze w tym roku będę obchodził na swoim Filmwebie jubileusz dwóch tysięcy zobaczonych i ocenionych filmów. CDA premium miałem tylko przez miesiąc, na bezpłatny okres próbny. W darmowej, półlegalnej odsłonie, można sobie odpalić np. Chrisa Markera czy wczesne rzeczy Akiego Kaurismäkiego. Nigdzie indziej tego nie zobaczycie. No, może na mubi.com, które mogłoby posłużyć za fajny punkt wyjścia do myślenia o przyszłości polskich platform streamingowych. Piszę o tym, bo jednym z najbardziej palących mnie problemów instytucjonalnych jest brak dostępności. Jako cyrkowcy potrzebujemy tanich albo darmowych platform z najnowszym i najstarszym kinem niezależnym. Po prostu te wszystkie obrazy nam się należą. I to straszne, że w czasach szybkich internetów i ogromnych baz danych tak trudno jest nam się naświetlać ratującą życie fikcją.

Od małego budowałem swoją kopułę dzięki torrentom, Chomikuj czy CDA

 

KARL, 1912–1927

Pewien chłopiec urodził się z buzią clowna. To był Karl Rossmann. I nie dowiecie się tego z „Ameryki”, powieści, do której trafił po wyrzuceniu z domu przez rodziców. Nie mam na to rzetelnych dowodów, ale moim zdaniem pierwszy akapit powieści i cała ta afera ze służącą, która uwiodła Karla i miała z nim dziecko, jest sfabrykowana przez tego łajdaka Maxa Broda. Tak naprawdę „Ameryka” zaczyna się od clowniej buzi Karla. Jego rodzice, ci poczciwi ludzie, długo próbowali się przyzwyczaić. Próbowali traktować go jak zwykłe dziecko – matka przystawiała go do piersi, a on ją ssał zbyt dużymi, od urodzenia uszminkowanymi ustami. Ojciec chciał uczyć go matematyki, ale Karl, kiedy tylko czegoś nie rozumiał, śmiał się jak upiorny clown, więc był bity i poniżany. Dorastał i nie wiedział, co z nim jest nie tak. Czemu jego kochani rodzice odwracają od niego wzrok? Czemu rówieśnicy oczekują od niego wyłącznie zabawnych, figlarnych rzeczy? Czemu nauczyciele nie są w stanie na poważnie porozmawiać o jego problemach? Pytania pozostawały bez odpowiedzi, a on stawał się coraz większym i większym clownem, jakby ktoś go nadmuchiwał. W końcu było tego za wiele i został wyrzucony z domu. Ruszył w długą, niebezpieczną podróż. Tak zaczyna się każda cyrkowa historia. Karl miał tylko kuferek z garniturkiem na zmianę i kiełbasą do przekąszenia. Oraz tę buzię clowna, która przypominała mu w lustrze, że zwykłe życie nie jest mu dane. A kiedy statek, na którym umieścili go rodzice, dobijał do brzegu nieznanego kontynentu, w jego sercu zaczęła panoszyć się niejasna nadzieja – jego ciemna gwiazda, jedyne dostępne paliwo.

 

KLUGE, 1962

O realizm trzeba się napierdalać. Taką lekcję wyciągam z oglądania i czytania Klugego. Cztery lata przed słynnym wystąpieniem Petera Handkego, który w Princeton postulował nowe realizmy i rugał niemieckojęzycznych kolegów po piórze za impotencję opisu, Alexander Kluge i dwudziestu pięciu innych filmowców podczas festiwalu w Oberhausen wygłosili manifest nawołujący do stworzenia nowego niemieckiego kina fabularnego. Poza postulatami estetycznymi, mocno zainspirowanymi sprawdzonymi już przez szajkę z „Cahiers du cinéma” rozwiązaniami, domagali się reorganizacji instytucjonalnej przemysłu filmowego. Dzięki ich staraniom powstała pierwsza szkoła filmowa w zachodnich Niemczech i działające do dzisiaj Kuratorium Junger Deutscher Film – wytwórnia finansująca eksperymenty młodych, zapewniająca im instytucjonalną ochronę i wsparcie procesu twórczego. Manifest z Oberhausen wykształcił trzy politycznie działające macki. Pierwsza z nich to impuls organizacyjny, druga to nowofalowy zamach na „kino papy”, a trzecia – wezwanie do rozliczeń niemieckiej przeszłości i nawoływanie do krytycznego spojrzenia na pokolenie ojców, które nie tylko produkowało ociężałe filmidła o księżniczce Sissi, ale jeszcze kilkanaście lat temu defilowało ze swastykami i z uciechą zapisywało blond pociechy do Hitlerjugend. Kluge objawia się w tym kontekście jako sprawny działacz i organizator, krytyk łączący estetyczne z politycznym i artysta, którego filmy już za kilka lat staną się konkretnym stanowiskiem estetycznym. Jego nos do wyzwań współczesności nie jest też tylko historycznym wspomnieniem, bo Kluge żyje i działa do dzisiaj – kilka lat temu pokazał na berlińskim festiwalu „Orfeuszkę” (2020), którą nakręcił z Khavnem, szalonym filipińskim eksperymentatorem, autorem takich filmów jak „Mondomanila” (2010) czy „Zrujnowane serce” (2014). Twórca „Pożegnania z dniem wczorajszym” ze swoim młodzieńczym terminowaniem u Fritza Langa, politycznymi działaniami co najmniej od 1962 roku i współpracą z Khavnem w drugiej dekadzie XXI wieku jest dla mnie bohaterem przeszłości i przyszłości. To dorobek, z którego możemy jeść i pić na miliony sposobów.

 

OJCIEC, 1939–1945

„Artyści pod kopułą cyrku: bezradni” zaczynają się od portretu dziewczyny z miłością w oczach. Bardzo szybko dobywający się z offu głos wyrzuca też z siebie jeden z refrenów tego filmu: „ciężka praca jest bezużyteczna”. Dowiadujemy się, że film będzie o ludziach, którzy wspięli się wysoko, a teraz nie wiedzą, co dalej. A zaraz potem pojawiają się obrazy z nazistowskiej kroniki. To z niej tak jakby wyrastają nasi cyrkowi bohaterowie. Kluge zdaje się taką decyzją montażową nawoływać do konfrontacji z umundurowanymi duchami przeszłości. Ojciec Leni w 1945 opuścił Niemcy i pojechał szukać fortuny w Australii, ale nic z tego nie wyszło, więc ukochał cyrk, a potem spadł z trapezu i stało się tak, że to ona została dyrektorką, która nie tylko miała zawalczyć o własne ambicje i zatrudnionych artystów, ale także uporać się z dziedzictwem ojca. W ten sposób Leni stała się bohaterką pokoleniową. Kim są Niemcy po II wojnie światowej? Czemu ojciec wyjechał w 1945, a nie na przykład w 1933 roku? Kim są dzieci oprawców? Jak mówić o własnych krzywdach? Jak odbudowywać budynki? Po co je właściwie odbudowywać? Co z powojenną depresją, degrengoladą, biedą? Jak znaleźć jakieś wspólnotowe spoiwo? To tylko kilka pytań, które pracują tutaj w tle. I nie ma żadnych odpowiedzi, są tylko zderzane ze sobą montażem obrazy i jeszcze więcej pytań.

 

LENI, 1968–2024

Dla Klugego Leni jest awatarką zmagań instytucjonalnych. Szuka pieniędzy dla swojego przedsięwzięcia, więc odbija się od kolejnych drzwi, małe banki wysyłają ją do dużych banków, faceci w dwurzędowych marynarkach rozkładają ręce, a ona zdaje się nie poddawać i znowu puka do drzwi, odbija się od nich i jak bumerang wraca na cyrkową próbę, żeby sprawdzić, czy można coś jeszcze bardziej, wyżej albo bardziej woooow. Dzisiaj biedna, niezwyciężona Leni musiałaby pizgać wnioski grantowe. Nie widziałaby na oczy tych bankierów i urzędników. Być może martwiłaby się, czy jej laptop uniesie napisanie i złożenie kolejnej aplikacji.

Dzisiaj biedna, niezwyciężona Leni musiałaby pizgać wnioski grantowe. Być może martwiłaby się, czy jej laptop uniesie napisanie i złożenie kolejnej aplikacji

 

KPO, 2024

„Krajowy Plan Odbudowy to nie tylko 268 mld zł, to przede wszystkim 57 inwestycji i 54 reformy, które wzmocnią polską gospodarkę i przyspieszą nasz rozwój!”

„Na podstawie pkt 7.8, 7.9 i 7.10 w zw. z pkt 6.1 Regulaminu pierwszego wyboru przedsięwzięć do objęcia wsparciem w ramach Krajowego Planu Odbudowy i Zwiększania Odporności, komponent: Odporność i konkurencyjność gospodarki, inwestycja A2.5.1: Program wspierania działalności podmiotów sektora kultury i przemysłów kreatywnych na rzecz stymulowania ich rozwoju, opublikowanego na stronie internetowej”.

„(»Regulamin«) w zw. z art. 200 ust. 4 rozporządzenia Parlamentu Europejskiego i Rady (UE, Euratom) 2018/1046 z dnia 18 lipca 2018 r. w sprawie zasad finansowych mających zastosowanie do budżetu ogólnego Unii, zmieniającego rozporządzenia (UE) nr 1296/2013, (UE) nr 1301/2013, (UE) nr 1303/2013, (UE) nr 1304/2013, (UE) nr 1309/2013, (UE) nr 1316/2013, (UE) nr 223/2014 i (UE) nr 283/2014 oraz decyzję nr 541/2014/UE, a także uchylającego rozporządzenie (UE, Euratom) nr 966/2012 (Dz. Urz. UE L 193 z 30.7.2018, s. 1, ze zm.), Komitet Selekcyjny stwierdza, że: Pierwszy wybór przedsięwzięć do objęcia wsparciem ze środków Krajowego Planu Odbudowy i Zwiększania Odporności, komponent: Odporność i konkurencyjność gospodarki, inwestycja A2.5.1: Program wspierania działalności podmiotów sektora kultury i przemysłów kreatywnych na rzecz stymulowania ich rozwoju, w ramach oceny przedsięwzięć w rozumieniu art. 14lzc ustawy z dnia 6 grudnia 2006 r. o zasadach prowadzenia polityki rozwoju (tj. Dz. U. z 2024 r. poz. 324 ze zm.; »u.z.p.p.r.«) oraz pkt 1(16) Regulaminu został przeprowadzony osobno w kategorii grantów i stypendiów”.

 

ZĘBY, 1968

W konwencji gadających głów Kluge pokazuje nam kolejnych cyrkowców. Stają się oni przewodnikami po cyrkowym mozole i melancholii, a głos z offu jak mantrę powtarza, że ciężka praca jest bezużyteczna. Największe wrażenie zrobił na mnie wybrakowany uśmiech ojca Leni, cyrkowca Manfreda, gdzieś na samym początku filmu:

ZĘBY, 2024

Szczerbaty cyrkowiec, filmowe widmo sprzed pięćdziesięciu sześciu lat, wyglądałby w dzisiejszej uśmiechniętej Polsce tak samo. Jako polscy artyści zjadamy sobie zęby na zleceniach bez ubezpieczenia. Jak tak dalej pójdzie, za dziesięć lat będzie mi nieziemsko waliło z japy. Oczywiście, można kombinować i w najbliższym czasie zamierzam chytrze sobie pomóc i za friko odwiedzić kilku łapiduchów, ale kiedy moim tematem jest Alexander Kluge, czuję obowiązek podkreślenia naszej, cyrkowców, sytuacji. „Powstanie Fundusz Wsparcia Artystów Zawodowych” – zapowiedziała ministra kultury Hanna Wróblewska. „Ma on być źródłem finansowania dopłaty do składek społecznych i ubezpieczenia zdrowotnego dla artystów”. Oczywiście rozpala to nadzieję, ale podejrzewam, że musimy uzbroić się w cierpliwość. Wobec tego chciałbym użyć gościnności „Małego Formatu” do zadania ministrze pytania: czy ze zbliżającej się kolejnej puli KPO będzie można wziąć dofinansowanie na dentystę, kręgarza i psychiatrę?

Czy ze zbliżającej się kolejnej puli KPO będzie można wziąć dofinansowanie na dentystę, kręgarza i psychiatrę?

 

LENI, 1970

Jednym z wyzwań zachodnioniemieckiego kina lat 60. i 70. było konkurowanie o widownię z telewizją. Odpowiedź Alexandra Klugego? Wirusowanie tego medium. Efektem był telewizyjny średni metraż z 1970 roku – „Die Unbezähmbare Leni Peickert”[ii], czyli „Niezłomna Leni Peickert”. Pod koniec „Artystów pod kopułą cyrku…” bohaterowie zostają wessani przez przemysł telewizyjny i to właśnie tam zastajemy naszą bohaterkę dwa lata później. Próbuje wykonywać swoją robotę, ale tak naprawdę jest niezłomnym wirusem. I jak bumerang powraca do swoich cyrkowych zobowiązań. Szybko znów widzimy ją w ferworze walki, podczas kolejnych konfrontacji z urzędnikami. Awatarka instytucjonalna daje świadectwo, że czasem bardzo chcemy się poddać, ale coś nam, kurde, nie pozwala.

 

BYDGOSZCZ, 2023

Sam jako cyrkowiec zdefiniowałem się rok temu. Pewnej wrześniowej nocy wysiadłem na dworcu w Bydgoszczy z gotową własną wersją „Wertera”, którego bez jakiejkolwiek zaliczki skończyłem pisać kilka dni wcześniej. Z pociągu wysiadł ze mną reżyser Grzegorz Jaremko, z którym miałem realizować ten projekt. Nakupiliśmy sobie w Żabce słodyczy, coca-coli i kombuchy, a potem przy papierosku ustaliliśmy, że zrzucimy się po siedem złotych na bolta. Nie wiedzieliśmy jeszcze, że do teatru, w którym mieliśmy spać, szybciej będzie na nogach, bo cała Bydgoszcz jest w remoncie. Taksówkarz powiedział nam, że to przez to, że wszystkie unijne granty zaczęły być realizowane w jednym momencie, na tak zwany ostatni dzwonek. Oglądaliśmy przez szyby wybebeszone miasto, a potem wysiedliśmy przy Teatrze Polskim im. Hieronima Konieczki, w którym działała tylko mała scena, bo większa część siedziby do dziś jest w boleśnie przeciągającej się przebudowie. Po zameldowaniu się w pokojach gościnnych poszliśmy na herbatkę do pobliskiego baru. Kolejne nowe miejsce, kolejna nowo odkryta linia PKP, kolejna misja za psie pieniądze. Wiedzieliśmy, że włożymy w tego „Wertera” całe nasze serca i tak też się stało. Jesteśmy cyrkową trupą, Grzesiu, powiedziałem wtedy. A potem, jeszcze podczas prób, przejedliśmy obiadków za tyle, co zarobiliśmy na tym „Werterze”, i dalej była bida, i dzień po premierze początek kolejnego projektu, ale w pamięci pozostały cudowne role Emilii Piech, Michała Surówki, Adama Graczyka (Emilka i Michał grali Werterów, a Adam przebraną za wielkie czarne serce Funkcję Dyskursywną), dojebana muza Justyny Banaszczyk i imitująca łatwopalne kartki papieru scenografia Anny-Marii Karczmarskiej.

 

KARL, 2666

„Na rogu ulicy Karl zobaczył plakat z następującym napisem: Dzisiaj od szóstej rano do północy na torze wyścigowym w Clayton, będzie przyjmowany personel do Cyrku z Oklahomy! Wielki Cyrk z Oklahomy wzywa was! Wzywa was tylko dzisiaj, tylko ten jeden raz! Kto teraz straci okazję, straci ją na zawsze! Kto myśli o swojej przyszłości, należy do nas! Każdy jest mile widziany! Kto chce zostać artystą, niech się zgłosi! Jesteśmy cyrkiem, w którym każdy jest potrzebny, każdy na właściwym miejscu! Gratulujemy z góry każdemu, kto zdecyduje się do nas wstąpić! Ale pośpieszcie się, żebyście się dostali przed północą! O dwunastej wejścia zostaną zamknięte i już ich nie otworzymy! Niech będzie przeklęty, kto nam nie wierzy! W drogę do Clayton!”.

Clownowaty Karl, Leni i młody Federico są bohaterami mojego cyrku. Siedzimy razem pod kopułą i czekamy, starając się nie czekać biernie. W końcu przyjedzie po nas słynny Cyrk z Oklahomy i damy się ponieść niejednemu pięknemu przemienieniu, aby wrócić do was w jakiejś nowej skórze, fikuśniejszym wydaniu, jako ci, których jeszcze na tym łez padole nie było.

 

[i] Cyt. za posłowiem Arkadiusza Żychlińskiego w: A. Kluge, „Nalot na Halberstadt 8 kwietnia 1945″, Ossolineum, Wrocław 2016, s. 145.

[ii] Dostęp: The Pirate Bay.

Kosmos Alexandra Klugego

Cykl tekstów poświęcony autorowi „Pożegnania z dniem wczorajszym".

Kliknij, by przeczytać pozostałe teksty z cyklu.

Mateusz Górniak
Autor „Trash Story” (Ha!art, 2022) i „Dwóch powieści ruchu” (Filtry, 2023). Jako dramaturg pracował między innymi w Teatrze Współczesnym w Szczecinie, Teatrze Polskim w Bydgoszczy i Nowym Teatrze w Warszawie, gdzie w sezonie 2023/24 odbywał rezydencję artystyczną, podczas której zrealizował na Tumblr „Adaptację Jutuba”. W 2025, nakładem wydawnictwa CONVIVO, ukaże się jego powieść pt. „Ćpun i Głupek” (nie będzie to autofikcja).
redakcjaBarbara Rojek
korekta Lidia Nowak
POPRZEDNI

varia  

Kosmos Alexandra Klugego – od redakcji

— Redakcja

NASTĘPNY

szkic  

O niewolnicach i patriotkach

— Sara Nowicka